Orszulka zostawia tacie wiadomość
ja zawsze za wszy mówiłam, za wszy śpiewałam,
brałam w obronę każde stworzenie, papo.
tylko nie siebie. sobie nie umiałam powiedzieć:
hej, mała, jakoś to będzie. są takie sytuacje,
w których zostaje tylko śmiech i piec
na dziesięć zdrowasiek. złe wieści gryzą w oczy jak dym –
widziałam wasze łzy, choć odwracaliście wzrok jak oparzeni.
krzew oliwny? blaga. byłam la cucaracha,
chociaż nie znałam tej meksykańskiej piosenki,
chociaż nie wiedziałam, gdzie leży Meksyk,
chociaż nie było Meksyku. życie mnie zdeptało,
a wy odprawialiście nade mną dziwne rytuały,
których cel umykał mi razem z oddechem.
dziś, papo, w naszych kieliszkach znalazłaby się cucaracha,
na naszych ustach znalazłby się uśmiech,
w naszych gardłach znalazłby się ogień.
krzyczałabym do życia: idź sobie,
skoro i tak chcesz puścić mnie kantem. a ono szłoby w zaparte:
a skąd, to tylko taki żart, pretekst dla trenów.
jeszcze wrócisz w to wszystko, w to nic dobrego, w ten istny meksyk.
zawsze za wszy będziesz śpiewać, za karaluchy pod poduchy,
a twój papa usiądzie z tobą pod lipą w ciepły wiosenny dzień.