Nowy Napis Co Tydzień #105 / Wyznanie w czasie marnym. O „Konfesji i tradycji” Artura Nowaczewskiego
Na cóż łowy na kryteria? Dla kogóż dziś mieliby pisać krytycy, skoro nikt ich nie czyta? Dla czytelników literatury? – oni patrzą na krytyków nieufnie i ze wzgardą. Dla historyków literatury najnowszej? – ci zazwyczaj wolą sami, na własną rękę, uprawiać krytykę, niźli ufać głosom rozproszonych legionów. A zresztą, czy możliwa dziś jest jeszcze historia literatury? Nawet jeśli powstawać będą jakieś syntetyczne metaopowieści o dziejach ostatniej literatury (dzisiaj raczej od takich się stroni, pamiętając o syndromie historiograficznego wyczerpania), będą to jedne z wielu historii, na których lekturę – jak sądzę – amatorów mniej będzie nawet niźli zwolenników narracji krytycznoliterackich, w tych ostatnich wszak, zdarza się, jest przecież jeszcze jakiś duch…
Pytania te stawiam sobie już od dawna, wróciły one do mnie jednak ze zdwojoną siłą podczas lektury książki Artura Nowaczewskiego
A przy tym nie idzie – właśnie! – jedynie o literaturę, lecz o ową rozmowę, która trwa w kulturze. A tym jest ona silniejszą i nośną, im bardziej autentycznym zda się zapis, przez który krytyk chce dojrzeć objawiającego się w literaturze człowieka. To bardzo ważna deklaracja, jakże opacznie dzisiaj, po częstokroć, rozumiana. Celem krytycznego opisu staje się więc dla Nowaczewskiego nie tylko trwanie dialogicznych kodów (w rozdziale pierwszym interesuje autora ciągłość tradycji romantycznej, indywidualne określenia samych poetów wobec romantycznego paradygmatu) i samych poetyckich rozmów z wielkimi poprzednikami (temu poświęcona zostaje druga część książki, w której ów spór z tradycją, jakiego stawką jest właśnie autentyzm, wydobyty zostaje na przykładach historii dotychczasowego czytania wiersza Dla Jana Polkowskiego Świetlickiego, nawiązań do utworu Miłosza w Drodze Sośnickiego i wielu innych przekonujących „studiów poetyckich przypadków”), ale żywotności linii „pisania prywatnego”, dla którego wykładnikiem staje się tytułowa kategoria konfesyjności (to pozwala Nowaczewskiemu na brawurowe, jakże inspirujące, połączenie tak wydawałoby się od siebie odległych poetów, jak Piotr Cielesz, Sławomir Matusz, Karol Maliszewski, Wojciech Kass czy… Paweł Konjo Konnak).
Co ciekawe, pieczęcią sygnującą związek „poetyki wyznania” staje się – jak to widzę i jeśli można tak rzec – „rys undergroundowości” pisania, który gdański krytyk stara się każdorazowo odnaleźć. Z godną podziwu skrupulatnością tropi ślady zmiany widzenia zjawiska undergroundu, łącząc je ostatecznie z utraconą niezależnością poety.
Kim jest zatem twórca undergroundowy w ujęciu autora Trzech miast…? Jest buntownikiem, któremu nie zależy na aplauzie, uznaniu i wspólnotowych ceremoniałach. Odważnie przekracza wszelkie tabu i, przede wszystkim, uparcie sytuuje się „w opozycji do głównego, oficjalnego nurtu”. Kto wie, może potrzeba nam zwłaszcza dzisiaj właśnie takich poetów? Nie oglądających się za siebie, nie szukających aprobaty, lecz przeciwnie – trzymających się wiernie swojego języka, swojego świata, w nim wypalających osobne nisze, poszukujących własnego autentycznego styku z Rzeczywistością.
Czuję nutę nostalgii w słowach, którymi kończy swoje studium W poszukiwaniu zaginionego undergroundu Artur Nowaczewski („Co zostało więc w polskiej poezji z undergroundu? Niewiele, naprawdę niewiele…”). Ale jednocześnie widzę, że gdański krytyk odważnie myśli o sobie jako tym, który – będąc spadkobiercą tradycji bezinteresowności, jaka drzemie w undergroundzie – przedłuża i realizuje swoim pisaniem „suwerenność i prywatność czytania”, o którym już od dłuższego czasu debatujemy. Stawiam w tej mierze Nowaczewskiego obok niewielu innych towarzyszących nowej poezji krytyków, którzy uprawiają krytykę mocną, zaangażowaną, żarliwą (skorą do obrony wartości, za które warto poręczać), a przy tym wyważoną, wolną od pleniącej się ironii, rozważającą wszelkie głosy pojawiające się w spectrum problemów, o które trzeba się spierać.
A jest o co.
Wprzódy o antologie współczesnej poezji (świetny esej Złudzenie całości), pisane na zamówienie, poprawne politycznie, pseudoautorskie, chroniące „swoich poetów”, i te nieliczne, które dążą do bieguna kompletności. Co po nas zostanie? Jak napisana będzie historia polskiej literatury nowego wieku? To zależy w dużej mierze od wysiłku antologistów i tego, do jakiego stopnia będą potrafili, układając wiersze i nazwiska, wznieść się ponad doraźne partykularne interesy środowisk, z którymi są związani (a które wszak ich zazwyczaj wiążą…).
Po wtóre – o „system nagród” (dokładnie tak brzmi tytuł krytycznego eseju-manifestu Nowaczewskiego pomieszczonego w Konfesji i tradycji), który ewidentnie demoralizuje uczestników tak zwanego życia literackiego, banalizuje jego przebiegi, wpędza w „chorobliwe rozdwojenie” (najpierw – za sprawą „festiwali nagród” – temperatura rozmów podniesiona zostaje do granicznych czterdziestu dwóch stopni, aby za chwilę – post festum – dało się odczuć trupią lodowatość milczenia zapadającego po werdykcie), pauperyzuje dyskusję o literaturze (i to nie tylko o tej nagradzanej! – tak działa zasada ekstensji kulturowego uzusu), wreszcie polaryzuje, czy wręcz wrogo nastawia względem siebie, zantagonizowane obozy literatów.
Co na koniec? Mimo wszystko o optymizmie. Bo taki jest ostatecznie, tak to czuję, ton książki gdańskiego autora. Chciałbym przyłączyć się do postawionej przez Nowaczewskiego myśli o pisaniu „wbrew zinstytucjonalizowanej literaturze”. Jeśli „mądra różnorodność” stanowi probierz wartości literackich określonego czasu, to wątek ów zdecydowanie winien znaleźć swoją kontynuację. Bardzo chciałbym, aby Konfesja i tradycja zapoczątkowała żywą dyskusję o miejscu polskiej poezji współczesnej, a tytułowe kategorie – pochopnie odłożone przez historyków do lamusa – posłużyły do jej porządkowania.
A. Nowaczewski, Konfesja i tradycja: szkice o poezji polskiej po 1989 roku, Biblioteka Krytyki/Biblioteka „Toposu”, Sopot 2013.