Notatki o ,,specjalizacji poetyk”
Pierwodruk: P. Prachnio, Notatki o ,,specjalizacji poetyk”, ,,Topos” 2018, nr 1, s. 75–86.
Niniejsza praca jest próbą opisania zjawiska określanego niekiedy ,,specjalizacją poetyk”
Poetyka rozumiana tradycyjnie to dziedzina teorii literatury zajmująca się strukturą dzieła literackiego na podstawie jego ukształtowań językowych. W obrębie jej zainteresowań leżą ogólne reguły organizacji wypowiedzi literackiej, nie zaś poszczególne utwory, których analiza pozostaje sprawą interpretacji. Ze względu na przedmiot poetykę dzieli się na cztery podstawowe działy: stylistykę, teorię języka poetyckiego, wersyfikację i genologię. Ze względu na sposób ujęcia wyróżnia się poetykę opisową i historyczną. Pierwsza z nich zajmuje się właściwościami strukturalnymi dzieła literackiego (kompozycją, typologiami narracji, czasu, przestrzeni i tym podobne). Nie należy do niej kwestia kształtowania się i rozwoju form – pozostają one autonomicznymi artefaktami. Druga z klas to poetyka historyczna. Różni się ona od poetyki opisowej tym, że uwzględnia upływ czasu. Bierze pod uwagę przekształcenia i rozwój literackich form, ale też powiązaną z nimi świadomość literacką
Student filologii jeszcze trzydzieści lat temu znał kilka innych form uprawiania poetyki, które albo powstały na gruncie strukturalizmu, jak choćby poetyka generatywna, albo rozwinęły się na jego gruncie (poetyka lingwistyczna). Ich zasób nie rozwinął się szczególnie w latach 90. Można mówić o dwóch ważnych wtedy koncepcjach – poetologii i poetyce negatywnej. Gwałtowny przyrost orientacji badawczych zainteresowanych przekształcaniem poetyki nastąpił w XXI wieku. W pierwszej dekadzie pojawiły się: poetyka kognitywna, poetyka antropologiczna, poetyka kulturowa, poetyka lektury i poetyka intertekstualna
„Poetyka” oznacza dziś dla młodych badaczy, zdaniem Doroty Korwin-Piotrowskiej, tyle, co „sposób, w jaki coś jest zorganizowane” lub „zespół właściwości”, a coraz bardziej także „sposób, w jaki coś nam się objawia, uobecnia”. Jako neosemantyzm zbliża się znaczeniem do terminu „styl”
- Poetyka jako dziedzina dążąca do uchwycenia zjawisk aczasowych i uniwersalnych pozostaje obojętna na kolejne przemiany i „zwroty”, które nastąpiły w teorii literatury oraz humanistyce, niepomna, że w ciągu ostatnich kilku dziesięcioleci zakwestionowano zarówno jej przedmiot, jak i metodę.
- Poetyka odnosi się do nieaktualnych dziś problemów „literackości”, związanych z mocno już zużytymi pojęciami dzieła, autora, kompozycji, gatunku, konwencji, nurtu, stylu – próbą sklasyfikowania i zdefiniowania tego, czego nie sposób ani sklasyfikować, ani zdefiniować.
- Poetyka zakłada istnienie utworu jako dzieła literackiego autonomicznego, oryginalnego, zamkniętego i wartościowego oraz obdarzonego dającym się jasno wyrazić znaczeniem – jej klasyfikacje i oceny nie uwzględniają dynamiki kulturowej, rozmaitości tekstów i kontekstów, bogactwa doświadczeń lekturowych i życiowych, jednostkowych oraz społecznych, które wchodzą ze sobą w liczne współzależności.
- Poetyka jest dziedziną reprezentującą stanowisko strukturalistyczne, a więc podejście metodologicznie skostniałe i przestarzałe, odwołujące się do dawnego autorytarnego, obiektywizującego, hierarchicznego i opartego na opozycjach binarnych, esencjalistycznego podejścia do nauki, które obowiązywało niegdyś w środowisku uniwersyteckim – w przeciwieństwie do nowoczesnych ujęć pragmatycznych, konstruktywistycznych i antropologicznych, które cechuje spojrzenie szersze, wieloaspektowe, uwzględniające płynność czy wręcz brak granic zarówno pomiędzy dyscyplinami nauk, jak i pomiędzy sferą artystyczną i nieartystyczną życia społecznego.
- Poetyka jest przestarzałym leksykonem pojęć, zbiorem analitycznych, pretendujących do miana uniwersalności narzędzi, a nawet raczej poznawczych „etykiet”, które służą rozpoznaniu i nazwaniu zjawisk typowych, nie pozostawiając miejsca na wieloaspektową i nieukierunkowaną lekturę, na swobodną grę wyobraźni i słów, inwencję pojęciową, transdyscyplinarność oraz na twórczą przygodę niezobligowanej do wyjaśniania utworu interpretacji.
Tamże. [12]
Sposobowi, w jaki młodzi naukowcy kreują dziś swój stosunek do dziedzictwa poetyki, nie można odmówić jednego: klarowności. Budują oni klasyczny, dychotomiczny podział, konstruowany na zasadzie czarne–białe. Z jednej strony oni, reprezentanci nowego, człon opozycji jednoznacznie pozytywny: podkreślana jest ich niezgoda na rozwiązania ostateczne, aktualność, wielostronność, niesystemowość i otwartość. Są to cechy manifestowane zaraz po odbiciu się od strukturalistycznego, przestarzałego wzorca, który jest sztywny, skostniały, ślepy na przemiany nowoczesności, niełączliwy oraz najważniejsze: redukcjonistyczny. Zarzuty badaczy można pogrupować na: jednoznacznie słuszne (poetyka strukturalizmu nie uwzględnia dynamiki kulturowej, nie jest transdyscyplinarna), wysoce wątpliwe (pretendowanie strukturalistów do posiadania jedynej prawdy o dziele literackim) oraz po prostu naciągane i niesprawiedliwe (zrównanie strukturalizmu i poetyki, narzędzia klasycznej poetyki są nieużyteczne, polski strukturalizm był formacją doktrynerską i skostniałą).
Podejście to można opisać angielskim wyrażeniem what you see is what you get – zobaczysz to, co chcesz zobaczyć, nie widzisz tego, co jest niewygodne dla danego światopoglądu czy opcji metodologicznej. Warstwa retoryczna tych twierdzeń to „proponuję coś nowego i lepszego”. Zarzuty stawiane strukturalizmowi są przykładami daleko posuniętej redukcji. Być może strukturalizm, jakim go malują, wcale nigdy takim nie był. Przekonują o tym choćby liczne prace recepcyjne, mierzące się z problemem dyskursu naukowego tamtych lat
Białoszewski w dyskursie naukowym) stwierdza:
Gdyby Sławiński chciał pozostać wiernym uczniem – tylko uczniem – ojców-założycieli [strukturalizmu – P.P.], winien był nie zauważać wszystkiego, co „antysystemowe” czy – jak się później, a pewnie i trafniej wyraził – „w systemie peryferyjne”, winien odrzucać samą możliwość „rozmywania” czy „rozpuszczania” systemu, a gdyby chciał wiernie strzec dorobku swojego niewątpliwego mistrza, Jana Mukařovskiego, winna odrzucać go składnia Białoszewskiego, gdyż według Mukařovskiego to właśnie zdanie stanowiło najmniejszą jednostkę znaczeniową, strukturalną […]. Sławiński w kilku napomkniętych tutaj aspektach – a w innych [jego – P.P.] tekstach znalazłoby się ich więcej – wydaje się wstępować na drogę paradygmatotwórcy patrzącego nie z perspektywy przyszłego sukcesu szczegółowych badań [własnego paradygmatu – P.P.]. […] patrzy jak ktoś, kto ten paradygmat domyka, widzi ograniczenia w zbyt redukcjonistycznym o nim myśleniu, krótko mówiąc, patrzy nie jak Metonimik, ale jak Ironista!
P. Sobolczyk, Dyskursywizowanie Białoszewskiego, t. 2: Dyskursy literaturoznawstwa naukowego i szkolnego, Gdańsk 2104, s. 14–15. [14]
[…] w jego mikrodyskursach teoretycznych zwykle znajdują się miejsca, wtrącenia, uwagi rzucone mimochodem, które ironizują teoretyczny hardcore; nierzadko z tych rzuconych mimochodem uwag dawałyby się wyprowadzić całe szkice, całe projekty; owe miejsca były bodajże niezauważane w czasach obowiązywania paradygmatu strukturalistycznego czy omijane jako nieistotne uwagi, czemu zresztą służyła retoryka ich wprowadzenia w obręb głównego dyskursu, prototypu – lecz to właśnie one, u progu XXI stulecia, wydają się pociągać najmłodsze pokolenia badaczy, odkrywających dla siebie ,,innego” Sławińskiego
Tamże, s. 28. [15].
Budowanie nowego w jaskrawej opozycji wobec dotychczasowej tradycji naukowej można tłumaczyć tym, że młodzi naukowcy pozwalają sobie na większy wobec niej dystans. Strukturalizm nie był jednak, co ważne w tych przypadkach, bezpośrednią tradycją literaturoznawczą. Duża część autorów zapoznawała się z nią najwcześniej w latach zerowych i później, kiedy była już tylko etapem w historii. Miejsca ustępował wtedy metodom wykształconym na gruncie postrukturalistycznym: psychoanalizie, dekonstrukcji, postkolonializmowi i innym. Więc po co? Chyba tylko po to, by ze strukturalizmu uczynić kozła ofiarnego. Krótko mówiąc, autorzy ci występują najczęściej ze stanowiska, które odrzucił Sławiński, gdy był w ich sytuacji. Występują ze stanowiska wyznawczych paradygmatotwórców.
W tym miejscu chciałbym przejść do omówienia kilku koncepcji proponowanych w ramach specjalizacji poetyk. Na początek najpopularniejsza i chyba najwszechstronniejsza z nich. Elżbieta Rybicka w swojej książce z roku 2014 Geopoetyka. Przestrzeń i miejsce we współczesnych teoriach i praktykach literackich definiuje ją następująco:
Geopoetykę chciałabym wstępnie zdefiniować jako orientację badawczą, która zmierza w stronę kompleksowego, wieloaspektowego – choć powiem ostrożnie – jednak nie całościowego projektu analizowania i interpretowania interakcji (w tym także cyrkulacji) pomiędzy twórczością literacką i praktykami kulturowymi z nią związanymi a przestrzenią geograficzną. Podstawowym zadaniem geopoetyki nie jest wyłącznie badanie reprezentacji, tropienie śladów geograficznych w literaturze, ale stawianie pytań o to, co twórczość literacka czyni – w ramach poetyki i poiesis – z owym miejscem czy obszarem. Celem geopoetyki nie będzie zatem ,,mapowanie” literackich światów, lecz pytanie o to, co dzieje się pomiędzy, w międzyprzestrzeni: pomiędzy ,,geo” a poetyką, pomiędzy przestrzenią geograficzną a literaturą. Geopoetyka, zgodnie z tym założeniem, nacisk kładzie na dwie strony procesu interakcji, a więc, z jednej strony na doświadczenie miejsc (które siłą rzeczy zakłada podmiotowe zapośredniczenie) oraz na ich pojetyczne tworzenie, a z drugiej strony – odwracając kierunek – na aktywną rolę miejsc w owym doświadczeniu.
E. Rybicka, Geopoetyka. Przestrzeń i miejsce…, s. 93. [16]
Przytoczyłem dłuższy fragment, żeby pokazać styl narracji tej książki. Autorka eseizuje, podbarwiając wypowiedź enumeracjami i porównaniami. Nie czuję się czytelnikiem projektowanym tego tekstu, bo niektóre myśli są dla mnie nie do końca jasne. Przede wszystkim problematyczny wydaje mi się stosunek autorki do tradycyjnej poetyki. W Geopoetycenie ma wyrażonego explicite gestu niechęci wobec tradycji. Badaczka nie precyzuje wszelako, do której z koncepcji się bezpośrednio odwołuje – co odrzuca, a co ze strukturalistycznego spadku przyjmuje. Charakterystyczne dla tego ujęcia jest na pewno położenie nacisku na performatywny, sprawczy charakter literatury (dużo miejsca autorka poświęca turystyce literackiej, literackim przewodnikom, bedekerom, muzeom i miastom pisarzy), co sprawia, że całość odbiega od założeń poststrukturalizmu, głoszącego nieodpowiedniość języka względem tego, co (w sensie ogólnym) jest inne niż język.
Rybicka określa geopoetykę ,,pojęciem nomadycznym”. Celowo nie umieszcza jej w bliskim sąsiedztwie żadnego znanego paradygmatu naukowego. Trzeba dodać, że w zakresie rodzimych badań nad przestrzenią autorka nie orientuje się zresztą zbyt dobrze: nie rozpoznaje pojęć zadomowionych już w naszym literaturoznawstwie. Na przykład nie podejmuje prototypu ,,geografii kultury literackiej” Krzysztofa Dmitruka i zastępuje go własnym terminem – ,,geografia życia literackiego”. Niedookreśloność projektu Rybickiej przełożyła się paradoksalnie na jego popularność. Geopoetyka posiadła proteuszową wręcz zdolność do dowolnego zmieniania postaci i terenu badań albo raczej – do absorpcji najróżnorodniejszych elementów – narzędzi, tradycji naukowych. Termin na stałe zagościł w polskim dyskursie literaturoznawczym i krytycznoliterackim ostatnich lat. Organizowane są konferencje i zespoły badawcze z geopoetyką w nazwie. Używa się jej w odniesieniu do najróżniejszych praktyk interpretacyjnych i analitycznych, operujących właściwie dowolnym instrumentarium narzędziowym, począwszy od krytyki tematycznej, biografistyki czy geografii literackiej, a kończąc na hermeneutyce
Topopoetyka to obok geopoetyki druga koncepcja, która przeniknęła na nasz grunt w wyniku tak zwanego „zwrotu przestrzennego” w badaniach literackich. Jej pomysłodawcą jest Sten Pultz Moslund. Badacz rozwija postulat polisensoryczności wypowiedzi, o której pisał Bernard Wetphal w swojej Geokrytyce. Topopoetyka to według definicji cielesne doświadczenie miejsca albo rodzaj geografii zmysłowych (sensuousgeographie). Badacz określa topopoetykę jako ,,jęzobraz” (langscape) literatury i jako czytanie, które mapuje dzieło jako ,,krajzyk” (landguage). Połączenie zmysłów, języka i krajobrazu powoduje, że czytelnik czuje obecność miejsca, które przestaje być wyłącznie tekstualne, a staje się odczuwane na różnych poziomach doświadczeń sensorycznych właśnie przez ,,jęzobraz”
W kolejnych przypadkach – ekopoetyki i zoopoetyki – można mówić o kształtowaniu się, ujmując rzecz prościej, poetyk tematycznych. To znaczy o oświetlaniu wybranego elementu budowy dzieła literackiego – co niekoniecznie skutkuje tym, że pozostałe tracą widoczność. Matrycą jest za każdym razem, zazwyczaj maskowana, krytyka tematyczna, różne są tylko jej motywy przewodnie. Nie widać prób wyposażenia tych poetyk w narzędzia czytania hermeneutycznego, na przykład Gadamera czy Ricœura – co nie znaczy oczywiście, że nie da się tego zrobić w przyszłości.
Ekopoetyka to projekt poetki i krytyczki literackiej Julii Fiedorczuk oraz iberysty Gerardo Beltrána zainicjowany tomem Ekopoetyka / Ecopoética / Ecopoetics wydanym w roku 2015. Ekopoetyka, jak piszą autorzy, „wiąże się z pisaniem i czytaniem poezji, choć nie ogranicza się do tych czynności”. Książka fundująca projekt przybiera, jak wcześniej, formę eseju (w tomie są jego trzy wersje językowe: polska, angielska i hiszpańska), który w zamierzeniu ,,stanowi swoistą «obronę poezji»”. Taką oto definicję proponuje Julia Fiedorczuk:
[…] interesuje nas pojęcie ekopoetyki, choć to także tylko etykietka. Poetyka pochodzi od greckiego słowa poiesis oznaczającego tworzenie. Eko z kolei pochodzi od oikos, co znaczy „gospodarstwo domowe”. Ekopoetyka byłaby zatem współtworzeniem mieszkania. Jesteśmy przekonani, że nasze praktyki językowe odgrywają bardzo istotną rolę w procesie tworzenia „Ziemi jako domu dla ludzii nie-ludzi”. Ten proces ma oczywiście wiele aspektów, ponieważ dom ma różne atrybuty – materialne i duchowe (ważne, aby nie stworzyć na ich podstawie nowego dualizmu, tu dobrym nauczycielem jest dla nas Spinoza). Ekopoetyka to w naszym rozumieniu praktyka, która nie ogranicza się do pisania i czytania, ale rozszerza się na inne dziedziny życia, np. na sposób prowadzenia zajęć dydaktycznych, na nasz stosunek do otoczenia. Ekopoetyka jest tworzeniem, które odbywa się na różnych poziomach.
Rozmowa Justyny Czechowskiej z Julią Fiedorczuk i Gerardo Beltránem, ,,Kultur Liberalna” 2015, nr 332, online: http://kulturaliberalna.pl/2015/05/19/literaturoznawca-w-ogrodzie-zapis-debaty-z-cyklu-piatek-literatura [dostęp: 16.09.2017]. [21]
What you see, is what you get – formuła ta dobrze oddaje terminologiczną niejednoznaczność. Z jednej strony można widzieć w ekopoetyce praktykę czytelniczą (interpretacyjną), choć wyraźnie ograniczoną do dziedziny poezji, z drugiej nie do końca jasny manifest dla jakiejś (nowej?) formy poezji (ekopoezji?). Jednocześnie to działalność, która sprawdza się / oddziałuje na tereny poza literaturą (ważna jest tu formuła „nie ogranicza się”, to retoryka „patrzymy wieloaspektowo”). Rozumiem ten projekt następująco: jest to odmiana krytyki tematycznej, przy czym motyw – ekologia – i deklaracje Fiedorczuk nasuwają wątpliwości. Czy Fiedorczuk chce występować w roli literaturoznawcy czy w roli krytyka społecznego? Wygląda na to, że w roli wilka w owczej skórze. Bardzo łatwo o aberrację dyskursu literaturoznawczego, gdy próbuje się godzić kompetencje literaturoznawcy i ekologa. Krótko mówiąc, chodzi tu o odróżnienie interpretacji danego tekstu literackiego od nastawiania interpretacji na cele pozatekstowe i performatywne
Podobne zagrożenie możliwe jest w przypadku zoopoetyki (czy też zookrytyki), zakładając, że autorka zaczęłaby podklejać tezy postulatami walki o prawa zwierząt. Trzeba to wyraźnie określić – Anna Barcz kroku w tę stronę nie robi. Chciałbym przyjrzeć się jej projektowi, ponieważ sądzę, że jest to przykład dobrze przeprowadzonej redukcji metonimicznej do określonej filozofii / teorii. Autorka nie jest dyskursotwórczynią w pełnym tego słowa znaczeniu, lecz transporterką dyskursową. Swój projekt buduje na podstawie osiągnięć dyscypliny animal studies. Koncept został przedstawiony w artykule z roku 2015 w ,,Białostockich Studiach Literaturoznawczych”. Wstępna definicja tej orientacji badawczej przedstawia się następująco:
Zookrytyka to metoda analizy narracji z punktu widzenia konstruowanego bohatera lub bohaterów zwierzęcych i treści ich przeżyć / zachowań. Przynależy ona do współcześnie rozwijanych kulturowych i transdyscyplinarnych studiów nad zwierzętami (animal studies). Pod wieloma względami zookrytyka może stanowić o odrębnym metodologicznie i poznawczo stanowisku, jeśli w polu jej szczególnego zainteresowania umieścimy: 1) tekst kultury, który autonomizuje zwierzęta; 2) refleksję nad sposobem, w jaki to robi; 3) konsekwencje tej autonomizacji dla poszerzania wiedzy o świecie. Swoiste dla zookrytyki jest: poruszanie się po tekstach zróżnicowanych gatunkowo, eksperymentowanie z doświadczeniem zwierzęcym za pomocą fikcji, wielokanałowe oddziaływanie na zmysły, uplastycznienie strategii narracyjnych.
A. Barcz, Wprowadzenie do zookrytyki (teorii zwierzęcych narracji)…, s. 146. [24]
Rozumiem to w ten sposób: obiektem zainteresowania Barcz są narracje literackie, które eksponują zwierzęcy punkt widzenia, niejako go autonomizując. Badanie nie zostaje zawężone do prozy lub poezji, określonego gatunku literackiego, tradycji czy okresu. Autor w tym – podkreślmy – wstępnym ujęciu to raczej nieosobowy nośnik znaczeń, medium: ,,cenne stają się te narracje, gdy człowiek jest tylko pośrednikiem świadomych treści doświadczenia zwierząt, a może nim być, poniekąd dlatego, że z biologicznego i środowiskowego punktu widzenia więcej go łączy ze zwierzętami niż dzieli”
Najprościej rzecz ujmując, psychologia porównawcza stoi w sprzeczności z myśleniem fundowanym przez poststrukturalistów. Pierwszą konstatacją tamtych jako formacji jest przekonanie o (delikatnie mówiąc) nieodpowiedniości zachodzącej między światem kultury (tym, co symboliczne, językowe) a światem natury, a także o niemożliwości wykazania pierwszeństwa któregoś z tych światów. Lacan określa projekt idealnego współbycia ze światem (z ludźmi, ze zwierzętami) jako typ podejścia zdeterminowany zasadą przyjemności. Takiej zgodności nie da się osiągnąć, twierdzi, a to dlatego, że narracje, jakie człowiek wytwarza na swój temat, od stadium lustra począwszy, do końca życia, są niepełne, nieciągłe i nie gwarantują prawdy. Podmiot niejako zakrywa nimi to, że jest wewnątrz pusty. To przekonanie jest dystrybuowane przez pozostałych filozofów tego nurtu. Barcz zakłada ostrożnie, ale jednak, przyległość słowa do rzeczy. Z tego względu zoopoetykę cechuje poznawczy optymizm, autorka godzi się na uprawianie słabej ontologii, czyli wiary w możliwość uchwycenia przy pomocy medium językowego bycia rozumianego jako „resztka” bytu (tutaj: zwierzęcego), jakichś pozostałości po metafizyce obecności
A więc byłby to trop strukturalistyczny… Cóż z tego wynika? To mianowicie, że autorka przewiduje miejsce dla tradycyjnej poetyki jako dyscypliny zajętej literacką ekspresją, technikami pisarskimi. Użytek zrobi także z krytyki tematycznej, dzięki której oceniane będą określone wybory stylistyczne. Usytuowałbym tak zdefiniowaną zoopoetykę naprzeciw poststrukturalizmu.
Dla przeciwwagi chcę wskazać inne rozwiązanie. Otóż gdyby dodać tu metodę postkolonialnego badania tekstów, byłoby chyba ciekawiej. Wiązałoby się to jednak z odtrąceniem złudzeń o „komunii duchowej”. Postkolonializm zbliżyłby projekt Barcz do myślenia poststrukturalistycznego, bo zająłby się autorem – pośrednikiem zwierzęcego doświadczenia i jego językiem – w sposób podejrzliwy. Zoopoetyka podważałaby wówczas dyskurs Mistrza, traktujący narracje o zwierzętach jako oczywiste, kwestionowałyby dotychczasową wiedzę na ich temat. Byłby to zarazem dyskurs obnażający szowinizm gatunkowy, werbalną przemoc wobec zwierząt i stereotypy wykształcone na ich temat. Jest to oczywiście jedna z dróg. Barcz w podsumowaniu wskazuje, że nie wypracowano dotychczas przejrzystej dla zoopoetyki metodologii, a naukowcy grzęzną w wielości ujęć i środków
Jednym z bardziej nietypowych projektów poetyki jest somatopoetyka. Abstrahuję od analizy konceptów takich jak etnopoetyka czy antropoetyka, gdyż oba nie wychodzą – w tym momencie przynajmniej – poza krytykę tematyczną.
Somatopoetyka to koncepcja Anny Łebkowskiej. Tekst założycielski z roku 2011 Jak ucieleśnić ciało: o jednym z dylematów somatopoetyki ukazał się w „Tekstach Drugich”. Wstępna definicja somatopoetyki brzmi następująco:
Somatopoetykę zamierzam traktować jako – w tej chwili najprościej rzecz ujmując – zasady i sposoby uobecnienia się kategorii cielesności w dyskursach kulturowych, zwłaszcza w literaturze, jako relacje między językiem i ciałem, między ciałem a literaturą. Literatura szuka sposobów wyrażenia ciała, szuka ich też nauka o literaturze. Tak więc ciało funkcjonuje tu jako kategoria interpretacyjna i jako – by tak rzec – narzędzie badawcze. Instrumentarium łączy się tym samym z przedmiotem badań i uzależnione jest od aktualnej sytuacji epistemologiczno-kulturowej. Somatopoetyka podlega tym samym nieustannym zmianom, w zależności od tego, jak zmieniają się sposoby interpretowania ciała przez dyskursy kulturowe, a także w zależności od tego, jak w danej epoce kategoria cielesności przyczynia się do rozumienia świata.
A. Łebkowska, Jak ucieleśnić ciało…, s. 13. [28]
Obiektem badań somatopoetyki byłyby zatem ,,zasady i sposoby uobecniania się kategorii cielesności”. Autorka nie wiąże swojego modelu czytania z określoną szkołą poetyki, filozofią, nie ogranicza się także, jak Rybicka, do literatury pięknej (czy określonych jej obszarów). Presupozycją jest to, że z chęcią przebada także inne dyskursy kulturowe (na razie nie wskazuje jakie). Nie wiem, czy wypada się przyznać, ale nie zrozumiałem metafory „ciało jako narzędzie badawcze”. Krótko: Łebkowska stara się zaprojektować „pojęcie nomadyczne”.
W kolejnych akapitach omawia różne teorie cielesności, stwierdzając, że są ułamkowe, niewystarczalne i wzajemne wykluczające się. Jednocześnie wskazuje, z czego somatopoetyka może wyciągnąć naukę. Może ją wyciągnąć, zauważając, że ciało jako miara rzeczy jest jednocześnie tworem kulturowym. Autorka doprecyzowuje: pod „zasady i sposoby uobecniania kategorii cielesności” podstawia „metaforykę cielesną”. Metaforykę tę somatopoetyka może badać, wypełniając zadania tradycyjnie rozumianej poetyki (badania stylistyki, języka poetyckiego, form narracji) – to po pierwsze. Po drugie – przyjmując lekcję feminizmu i kulturowej teorii literatury. Od tej strony somatopoetyka byłaby praktyką demaskującą arbitralnie narzucone normy i stereotypy „zbudowane wokół systemu patriarchalnego”
Do czego mają prowadzić te wszystkie przypadki poetyki? Do jej coraz większego rozproszenia i przenikania w różne obszary. Czy to zjawisko niespotykane? Wydaje się, że polska szkoła strukturalizmu nie była na te sprawy ślepa. Po prostu, jak pisał Sobolczyk, w okresie „burzy i naporu” nie były to kwestie tak zauważalne. Co jeszcze? Jest to dziedzina ekspansywna, chce korzystać z wiedzy, jaką proponują inne dyscypliny humanistyczne. Poetyka włącza w swój obręb analizę tych kategorii, którymi chętnie operuje kulturowa teoria literatury: ciało, płeć, miejsce… Rzuca się w oczy szkicowość poszczególnych projektów, czyli raczej rozważanie problemów niż rozstrzyganie ich za pomocą określonych narzędzi, bardziej formułowanie ogólnego kierunku zainteresowań niż rozwijanie dokonań którejś szkoły literaturoznawczej. Już same definicje to popis kreatywności i ostrożności zarazem. Tendencją jest tworzenie pojęć nomadycznych, o dużym stopniu niedookreślenia. Literaturoznawcy nie chcą zabiegać sobie drogi, budując definicje zbyt ciasne, które szybko straciłyby nośność. To raczej strategia obronna. Specjalizacja poetyk zazwyczaj nie idzie w parze z wulgarną redukcją metonimiczną do określonej filozofii – co warto podkreślić. Projekty te są tak konstruowane, by mogły się łatwo aktualizować.
Metoda krytyki tematycznej przybiera coraz częściej formę matrycy, przy pomocy której tworzone są kolejne koncepty (ekopoetyka, zoopoetyka, etnopoetyka i tak dalej). Trudno powiedzieć, czy jesteśmy na początku, czy na końcu tak rozumianej specjalizacji. Jako narzędzie krytyka tematyczna jest – trzeba wyakcentować ten stosunek – przeciwieństwem nowoczesnej hermeneutyki. Jeśli bowiem za dwudziestowiecznymi modelami hermeneutycznego czytania literatury – Gadamera czy Ricœura – stała świadomość nadmiaru elementów znaczących i przekonanie, że nie da się powiedzieć wszystkiego, to za krytyką tematyczną przeciwnie. Towarzyszy jej poczucie niedomiaru, kryje się za nią metafora systemowa, stwierdzająca, że możliwe jest modelowe/prawdziwe/rzetelne przypisanie rzeczy do słowa, że możliwa jest ta koherencja