Nowy Napis Co Tydzień #095 / Człowiek w bezmiarze świata. O opowiadaniach Sandora Máraiego
Jest wiele powodów, by sięgnąć po ten zbiór. Stara miłość Sandora Máraiego w tłumaczeniu Ireny Makarewicz zaskakuje bogactwem form, tematów i rozwiązań narracyjnych.
Utwory zawarte w tomie przypomniały mi o filozofie, którego Márai czytywał, będąc we Włoszech; filozof ten uważał, że świat to widowisko, w którym człowiek – o ile chce być szczęśliwy – musi zająć pozycję biernego widza, przyglądającego się z dystansu tajemnicy świata i ludzi. Ernest Renan – autor tej koncepcji – uważał się za jednego z najszczęśliwszych ludzi na świecie, choć – jak pisał o nim Tatarkiewicz – wiódł życie czynnego i ofiarnego uczonego. Zapatrywania Renana w przedziwny sposób odżywają, kiedy obcuje się z prozą Máraiego. Tym, co scala i wyróżnia jego opowieści, okazuje się bowiem Renanowska postawa widza oraz odczucie bezmiaru świata, udzielające się zarówno postaciom, jak i czytelnikowi. Nie wiemy i nigdy się nie dowiemy, czy Kristóf był faktycznie w Ameryce, czym zajmował się Halasi, gdzie zniknął Binder i jak potoczyło się późniejsze życie Ernő, Higginsa i większości bohaterów, którzy przewinęli się przez opowiadania. Podczas ich lektury czerpie się ogromną przyjemność estetyczną z luk znaczeniowych, cechujących styl Máraiego.
W jego opowieściach narracja prowadzona jest najczęściej z punktu widzenia wycofanego obserwatora, kogoś zainteresowanego światem (,,świat jest ciekawy”), a zarazem z niego wycofanego (element pasywności + margines swobody). Oto stacja autobusowa gdzieś na francuskiej prowincji, a na niej ciężarówka przerobiona na autobus bez dachu. Pada deszcz. Narrator przygląda się małżeńskiej kłótni – nie wiadomo, co się między nimi wydarzyło; mężczyźnie dostaje się za to, że nie zabrał parasola i jest artystą czy raczej – idiotą. Po paru zdaniach, nim się obejrzymy, zostajemy wciągnięci w opowieść – ,,No to z Bogiem, możemy jechać”. Jej początkiem często bywa błahostka, coś pozornie bez znaczenia – kłótnia na stacji, znaleziony klucz, zamiana bagaży lub ogłoszenie w gazecie – co jednak w ostatecznym rozrachunku prowadzi do przekształcenia porządku rzeczywistości, który został wpisany w ekspozycję tekstów.
,,Kto powierzchownie obserwuje życie i ludzi, ten mógłby o nich sądzić, że są zwyczajnymi gośćmi, jak my, pozostali. Ja, który już na stacji dowiedziałem się, że to oni są sztukmistrzami, miałem ułatwioną sprawę, nikomu jednak tego nie zdradziłem” – mówi narrator, który jest zarazem bohaterem opowiadania. Każdy z utworów Máraiego ma nieco inny układ narracyjny, w żadnym jednak opowiadacz nie znajduje się poza opowieścią. Wiele tekstów posiada wyraźną, zewnętrzną ramę narracyjną (teraz-dawniej-teraz). Konstrukcję ramową pisarz za każdym razem modyfikuje, uzyskując najradykalniejsze rezultaty w Miłości Higginsa, w której narrator jest zarazem słuchaczem opowieści innego człowieka, fotografa, który opowiada kolegom o swoim dawnym znajomym, Higginsie. Postać ,,właściwego” narratora – tego, który siedzi w restauracji w pobliżu fotografa i jego kompanów – łatwo przegapić, ale Márai nagradza wielokrotną lekturę. Jego opowiadania – co ważne – przeważnie się nie domykają (,,nigdy więcej go nie widziałem”; ,,nie wiem, co się z nią stało”), a czytelnik, który żąda łatwych rozstrzygnięć, musi obejść się smakiem.
Oto rodzinne spotkanie: obiad urodzinowy ojca pewnej familii. Po siedemnastu latach na łono rodziny wraca z Ameryki ,,syn marnotrawny”, Kristóf. Mężczyzna wciąż się przechwala, ale nikt mu nie wierzy – od zawsze miał opinię ,,nałogowego kłamcy”. Tymczasem matka zaczyna przyglądać się twarzom swoich dzieci, jakby w poszukiwaniu potwierdzenia, że dobrze wykonała swój rodzicielski obowiązek. W końcu dochodzi do Kristófa i zadaje pytanie – gdzie byłeś? Syn odpowiada po cichu – ,,w Czikago, malusieńko”. I oto nagłe domknięcie fabuły: ,,nim spróbował kontynuować, drobna czerwona dłoń mojej matki zabłysła w powietrzu […] i klasnęła na twarzy Kristófa”. To, gdzie tak naprawdę był, jest bez znaczenia w obliczu emocjonalnej reakcji matki. Sztuka opowieści Máraiego polega na umiejętności wyciśnięcia z tego typu scenek wszelkich możliwych niuansów psychologicznych i obyczajowych, przy jednoczesnym udostępnieniu czytelnikowi głębi emocji rodem z najlepszych wzorców literatury.
,,Bóg jeden wie, dlaczego Higgins zamknął mnie w swym sercu. Ledwie przysiadłem się do jego stolika, a już do mnie zagadał” – zauważa fotograf, który próbuje zrozumieć swoje miejsce w opowiadanej historii. W całym zbiorze znalazło się co najmniej kilka utworów o charakterze epifanicznym. Epifania stanowi moment olśnienia w świecie, który zwykle jest nieprzenikniony i pozbawiony rozstrzygnięć. W Haśle bohaterka uzmysławia sobie, o co tak naprawdę chodziło w haśle ,,tajemnica”, które było początkiem jej nieudanego małżeństwa z garbatym jubilerem; kilka tekstów dalej protagonistka Lujziki odkrywa z kolei, że ,,ma los i duszę […] które nigdy nie powrócą”. W ,,opowieściach epifanicznych” ścieżki myślowe Máraiego i Renana zbiegają się po raz kolejny, tym razem w rozpoznaniu Tajemnicy Życia lub Zagadki Losu, która ,,plącze się, rozrasta niczym wodorosty na brzegu jeziora”.
Tom prezentuje utwory z różnych okresów twórczości autora. Z ponadtysiącstronicowego wydania węgierskiego polska tłumaczka wybrała teksty, które w jej mniemaniu dokumentują jego rozwój pisarski. Czytając tom, nie miałem wrażenia, aby zawarte w nim juwenilia (może oprócz sztucznie rozwleczonej Podróży Metropolem) znacząco odstawały od prozy, którą Makarewicz określa jako ,,dojrzałą”. Powiem nawet więcej – ,,wczesna” proza Węgra bywa artystycznie i imaginacyjnie bardziej wymagająca od prozy datowanej znacznie później (z lat 1938–1947), w której bawi się on wypracowanymi schematami narracyjnymi, uciekając w groteskę, absurd czy fantastykę. Z dzisiejszej perspektywy jego ,,dojrzała” proza (na przykład Niewolnik, Klucz czy Głupia kobieta) wydaje się zapowiedzią późniejszych utworów Rolanda Topora czy Julio Cortázara. W moich oczach wczesną i dojrzałą prozę dzieli przepaść pod względem tonu wypowiedzi. Poetyka Máraiego przechodzi szczególną przemianę w latach 1928–1937. W tekstach z tego okresu pojawiają się pierwsze akcenty ironii i komizmu, które później stają się trwałym elementem jego literackiej dykcji. Wspomnienia z Kassy i Miłość Higginsa, w których humor zaczyna odgrywać istotną rolę, okazują się najlepszymi, najbardziej wyrafinowanymi konstrukcjami narracyjnymi w całym tomie.
Niezależnie od datowań styl opowiadań cechuje duża sugestywność, którą dodatkowo wzmacniają zagęszczające narrację porównania i przenośnie. Czasem aż trudno oprzeć się ich intuicyjności.
Z tej ucieczki pozostało wspomnienie, które i dzisiaj lekko przebija zza wszystkich późniejszych wspomnień, podobnie jak w pamięci podpalacza przebija przez pożogę ta właśnie garstka żaru, którą sam wywołał pożar – jest to wspomnienie węglarzy.
Przechodziła przez całą scenę, spacerowała w takt cyrkowej melodii, z opuszczonymi ramionami, z rezygnacją; i podobnie jak oglądający z daleka nie może wytropić momentu, gdy startujący samolot odrywa się od ziemi i podąża już w powietrzu, tak samo trudno było odróżnić, kiedy z tych kilku kroków zrobi się taniec, kiedy ona opuści ziemię i za sprawą tańca wzniesie się w atmosferę. Nim widz mógł się zorientować, ona już tańczyła.
W ,,dojrzałej” prozie pisarz znacznie łaskawiej wydatkuje figury stylistyczne, finezyjnie zazębiając jedną o drugą. Przykładem jest iście barokowy fragment opisu z Pięknego mężczyzny.
Był piękny na plaży, w płaszczu kąpielowym, następnie rozebrany, w kąpielówkach, w spienionej wodzie. Był piękny po południu, w spodniach o barwie porcelanowej bieli, w granatowym surducie ze złotymi guzikami. Był piękny wieczorem, w smokingu. Zawsze poważny i zawsze samotny. Był piękny w sposób wzbudzający gniew, drażniący nerwy: inaczej niż ci młodzi aktorzy filmowi z ondulowanymi włosami, inaczej niż zawodowo piękni mężczyźni, te próżne męskie manekiny, podejrzane osobistości z dziedziny sportu, życia towarzyskiego bądź męskiej kosmetyki. Był piękny w sposób surowy, uroczysty.
W tym stylistycznym sztafażu proza Máraiego może wydać się cokolwiek śmieszna tym, którzy przywykli do jego potoczystej dykcji z Dziennika. Prezentowany tom pokazuje jednak, że Węgier próbował różnych metod ,,opowiadania historii”, czasem daleko odchodząc od naturalnej dla siebie lekkości stylu.
Świat przedstawiony, jaki wyłania się z recenzowanego tomu, stanowi dzieło pisarza, który cenił sobie dystans i lubił z oddalenia przyglądać się widowisku świata i ludzi. Szczęście, które dla Renana było prostą wypadkową postawy życiowej, Márai odnalazł dopiero we Włoszech – Italia zaoferowała mu wszystko, czego potrzebował: barwne krajobrazy, wyśmienite wina, prostotę dań i przyjazne otoczenie, pobudzające do twórczego wysiłku. Życiowa postawa autora znajduje szczególny wyraz w jego opowieściach, w których wyodrębnia się odrębny dlań sposób widzenia, dystans i ciekawość wobec świata, tak łatwo udzielająca się w lekturze Dziennika. Tym razem Márai daje się poznać jako czystej wody nowelista, który zaufał swemu talentowi narracyjnemu.