Afazja, Polska i inni poeci. O wierszach Przemysława Dakowicza
Afazja
Afazja
W 2015 roku ukazała się Afazja polska, książka Przemysława Dakowicza, której tytuł autor tłumaczy między innymi w takim cytacie:
Polska postkomunistyczna przypomina człowieka z afazją, czyli kogoś, kto w wyniku ciężkiej choroby lub traumatycznych doświadczeń utracił zdolność mówienia, kogoś, kto zamknął się w sobie i nie potrafi uwolnić się od tragicznych wspomnień
P. Dakowicz, Afazja polska, Warszawa 2015, s. 10. Zob. tegoż, Afazja polska 2, Warszawa 2016. Pod koniec roku 2016 Przemysław Dakowicz w prywatnej rozmowie ocenił, że temat afazji polskiej został przez niego wyeksploatowany i trzeciego tomu nie będzie. [2].
Wobec tego rodzaju afazji łatwo wyobrazić sobie poetę, który mówić musi. Łatwo, bo takiego poetę znam. Nazywa się Przemysław Dakowicz
Najbardziej znanym tomikiem Dakowicza jest Łączka
„Kwatera „Ł” ma strukturę warstwową. Najgłębiej leżały (lub wciąż leżą) ofiary stalinowskiego terroru, ci, których zastrzelono metodą katyńską (kula w potylicę) lub zakatowano podczas śledztwa. […] W latach pięćdziesiątych na Łączkę nawieziono grubą (od 1 do 1,5 metra) warstwę ziemi i gruzu. w ten sposób – wydawało się, nieodwracalnie – przysypano tamtą niewygodną przeszłość. […] To była druga warstwa – ziemia i gruz. Warstwa maskująca. Narosła na niej warstwa trzecia – tyleż materialna, co symboliczna (jak wszystko, co związane z kwaterą „Ł”): cmentarne wysypisko. Nad grobami największych bohaterów, którzy stali się bezimiennymi ofiarami, ulokowano śmietnik. […] Ale władze komunistyczne podejmowały dalsze działania. w siódmej dekadzie ubiegłego wieku zdecydowano o poszerzeniu obszaru cmentarnego i część Łączki przystosowano do oficjalnych pochówków. Na powierzchni kwatery „Ł” zaczęły wyrastać groby – przede wszystkim osób zasłużonych dla „władzy ludowej”
P. Dakowicz, Łączka. Wstęp do semantyki miejsca [w:] tegoż, Obcowanie. Manifesty i eseje, Warszawa 2014, s. 189 – 190. Uwaga edytorska: opisany w tym przypisie cytat wykorzystałem w tekście: Przemysław Dakowicz. O bezradności wieszcza? [w:] Z ducha Franciszka Karpińskiego, Studia i rozmowy, red. naukowa D. Kulesza, i J. Ławski, Białystok 2015. Inne odwołania do tego artykułu także zostaną odnotowane. [5].
Łączka: 2013, Afazja polska: 2015 rok. Obcowanie zostało opublikowane w 2014 roku: manifest między poezją a historią. Najpierw poetycka praktyka, czyli nazywanie będące odzyskiwaniem i zachowywaniem (Łączka). Potem komentarz, czyli uzasadnienie wskazujące na racje określające reguły funkcjonowania wspólnoty, także narodowej (Obcowanie). i wreszcie historia, czyli faktograficzna opowieść o tym, jak tracąc tożsamość, przestaje się mówić własnym głosem (Afazja polska).
Historia zaczyna się od słów. Słowa stoją u początków bohaterstwa i zbrodni. Owocują szlachetnością lub łajdactwem. Historia zaczyna się od słów i na słowach się kończy. Jeśli służą one kłamstwu, zieje między nimi przepaść, otwiera się dół pełen ludzkich zwłok spoczywających w milczeniu, leżących bez słowa, warstwa na warstwie
Najważniejsze, czyli najskuteczniejsze, są słowa poezji. w każdym razie tak myśli poeta. Zwłaszcza ten, który tkwi w romantycznym dziedzictwie
Poezja Dakowicza właśnie takich słów potrzebuje, takich szuka, ale czy znajduje? Problem, o którym piszę, stał się istotny począwszy od tomiku Teoria wiersza polskiego z 2013 roku. w tym samym roku, ale nieco później, została opublikowana Łączka, dla której sprawa skuteczności słów o odbudowywaniu, tworzeniu i przetrwaniu wspólnoty jest konstytutywna. „– ale wcześniej / co było wcześniej”
A Eliot? Bo przecież słowo „tradycja” nie wystarcza, a jeśli nawet, to i tak warto dodać, że autor Ziemi jałowej nauczał w swoich esejach i tego, że tradycja, której częścią staje się efekt pracy autora, oczekuje nie tylko uznania swojej trwałości, oczywistej przecież, lecz także ingerencji, modyfikacji, interakcji przynoszącej zmiany. Dakowicz pisząc poemat Süßmayr i śmierć, kłania się tradycji. Szuka w niej nie tylko swojego miejsca, lecz także ratunku, który daje sztuka. Nie ma w tym nic oryginalnego, ale nie o oryginalność chodzi. Istotniejsza jest inicjacja w sztukę i w jej związek z rzeczywistością. Nierozerwalny, konstytutywny. Taki był naturalny, by nie powiedzieć typowy, początek, w którym (nie bez przyczyny) ważniejsze niż to, jak Dakowicz pisał, okazało się to, dlaczego się na pisanie zdecydował i czego przy tej okazji się nauczył, albo: o czym swoim pisaniem zaświadczył, jakie przeświadczenie o naturze pisania potwierdził.
Kolejne książki poetyckie to następne etapy nauki, które równie dobrze mogą być nazwane kolejnymi deklaracjami, pozwalającymi na identyfikację wyborów Przemysława Dakowicza decydujących o kształcie jego poezji. Najczytelniejszy przykład stanowi tomik Albo-Albo z 2006 roku. i nie chodzi wyłącznie o jego Kierkegaardowski tytuł. Rzecz dotyczy zapisanego w wierszach filozoficznego fundamentu. Fundamentu egzystencjalnego na chrześcijański, tragiczny sposób. Ale o tym już wspominałem
Jeśli konsekwentnie będzie się traktowało Łączkę jako tomik, do którego zmierza nie tylko poezja, ale cała twórczość Dakowicza, wówczas to, jak pisał on wcześniej, staje się ważne głównie ze względu na związek z kształtem językowym Łączki. Inaczej: pytanie o poezję Dakowicza, o jej język, może ograniczać się do lektury tomiku, który dotyczy kwatery „Ł” na warszawskich wojskowych Powązkach. Ostatecznie problem polega na tym, że język Łączki
Nie tyle stawiam, ile przywołuję następującą tezę: poezja, by mogła służyć jakiejkolwiek sprawie, najpierw musi być, musi się stać, musi dysponować własną tożsamością, czyli rozpoznawalnym językiem. Poezja Przemysława Dakowicza nie jest pozbawiona właściwości. Jej moc i odrębność nie budzą wątpliwości co najmniej od tomiku Teoria wiersza polskiego. Zastanawiam się tylko nad tym, czy Dakowicz nie zrezygnował z tempa swoich wierszy, które w nomen omenTeorii… rozpędził
Polska
Niekiedy poezja dojrzewa, eksploatując to, co prywatne i osobiste. Z czasem, osiągnąwszy dojrzałość, sięga po tematy bardziej wspólne, a nawet publiczne. Inna wersja tej banalnej diagnozy: poezja w naturalny sposób uzyskuje swą językową tożsamość, wypowiadając suwerenny świat „ja”. Kiedy już się stanie i poezja, i artykułujące się przez nią „ja”, to immanentne, personalno-językowe centrum zwraca się na zewnątrz, wypowiadając świat, wypowiadając się o świecie, także, a może przede wszystkim, o Polsce. Jakkolwiek bym o tym nie napisał, kolejność jest jedna: najpierw staje się poezja, potem pojawiają się zajmujące ją tematy. Najpierw trzeba się przecież stać, by móc się wypowiedzieć, to oczywiste. Inny wariant jest taki: to temat powołuje poezję do istnienia. Wówczas na początku jest nie poezja, a sprawa. w tym wypadku łatwo wskazać zagrożenie, które dotyczy także tej sprawy. Bo jak sprawie może służyć wiersz, który nie jest gotowy? Nieskutecznie. i co to za poezja, która mówi, zanim dojrzała? Zabawna. w najlepszym wypadku. Wariant pierwszy (najpierw dojrzałość, potem diagnoza tego, co na zewnątrz) też nie jest wolny od ryzyka. Bo jaką wartość może mieć opis rzeczywistości, jeśli poezja traktuje go instrumentalnie, zainteresowana przede wszystkim tym, by objawić swoją dojrzałą moc.
Przypadek Przemysława Dakowicza jest bardziej skomplikowany. Pełnym, własnym głosem wypowiedział się w tomie Teoria wiersza polskiego, ale w tym samym roku opublikował Łączkę, która określiła go wobec publiczności (niekoniecznie wobec krytyków i historyków literatury), zdefiniowała go (kategorycznie i jednoznacznie) jako poetę, nadała mu wyrazistą tożsamość, której do tej pory nie posiadał. Czy to źle? Nie wiem. Chciałbym jednak zgłosić dwie wątpliwości.
Wątpliwość pierwsza – Łączka nie jest tak dobrym tomem poezji jak Teoria wiersza polskiego. Pisząc o Dakowiczu, posługiwałem się już postaciami Konrada i Księdza Piotra z Dziadów cz. III
Kiedyś zastanawiałem się, czy Dakowicz nie jest Konradem, który wie, że wobec Boga przegrał z Księdzem Piotrem, a mimo to nie potrafi przestać być sobą, być wieszczem. Dzisiaj sądzę, że Łączkę napisał jednak Ksiądz Piotr, bostanowi Biblię pauperum, choć świętą z racji przedmiotu opowieści i bezcenną z powodu przywracania nam tożsamości. Ile w tej książce wysiłków, by stać się komunikatywnym poetą. Ile przypisów, wyjaśnień i historycznych opowieści, niezbędnych z punktu widzenia funkcjonalności tomu. Jak bardzo Dakowicz stara się w Łączce, by pisać dobre wiersze. Ile tu Herberta i Rymkiewicza, ile wysiłków, by zbudowane zostały koherentne obrazy, wielkie spajające całe utwory metafory i antynomie. Ile tu Biblii
Łączka mnie przekonała, kiedy czytałem ją i pisałem o niej po raz pierwszy. Przekonała mnie, bo nie potrafiłem zapomnieć o kwaterze „Ł”, o swojej utraconej tożsamości Polaka, o swojej winie, o swojej niepamięci. Tak, Łączka nie pozwoliła mi zapomnieć o Polsce – zniszczonej, zakopanej w bezimiennych mogiłach i dlatego niemej. Lektura Łączki zmusiła mnie do stawiania pytań podstawowych o to, kim jestem i gdzie. Istotność odpowiedzi polegała głównie na tym, że nie mogłem ich udzielić bez samooskarżenia. Tak czytałem Łączkę i tak o niej pisałem kiedyś. Dzisiaj nie zamierzam uciekać ani od win, ani od pytań, które Dakowicz mi zadał. Dzisiaj lekturę Łączki uzupełniam o jedną kwestię: dlaczego nie jest to tak dobra poezja, jak wydana w tym samym roku Teoria wiersza polskiego? Odpowiedź wydaje się prosta. Funkcjonalizacja poezji nie może być wolna od kosztów. Balans między tym, co poetyckie, i tym, co funkcjonalne, ma wiele wspólnego z chwiejną równowagą naczyń połączonych. Taka poetycka sprawiedliwość. Pocieszające może być to, że funkcjonalność Łączki (sądzę nie tylko po sobie) okazała się bardzo skuteczna. Moim zdaniem warto było ponieść związane z tym koszty poetyckiej natury. Gdybym był publicystą, napisałbym, że Polska jest i była tego warta.
Wątpliwość druga. Trudno byłoby mi bronić tezy, że Dakowicz dojrzał jako poeta Konrad, by w Łączce stać się Księdzem Piotrem ocalającym Utraconych i zapomnianą Polskę. Nie podpiszę się też pod opinią, że poezja Dakowicza stała się dojrzała dzięki Łączce. Wydaje mi się, że jest inaczej. Problem tkwi w braku odpowiedzi na pytanie, jaka jest poezja Dakowicza? A brak rysopisu jej dojrzałości wcale nie musi wynikać z indolencji komentujących ją krytyków. Mówiąc inaczej: niezależnie od znaczenia Teorii wiersza polskiego (i Łączki) sprawa dojrzałego kształtu poezji Przemysława Dakowicza pozostaje kwestią otwartą.
Zastrzeżenie. Nie każdy poeta jest jak Gałczyński, który pozostawał niezmienny i rozpoznawalny, niezależnie od tego, czy tworzył wiersze, poematy czy Teatrzyk Zieloną Gęś. Nie każdy, jak Jarosław Marek Rymkiewicz, dochodzi przez lata do takiej postaci swojej poezji, której potem pozostaje konsekwentnie wierny. Ale darujmy sobie wymówki i zapytajmy: co, niezależnie od tematyki, wyróżnia poezję Przemysława Dakowicza? Częstość użycia łacińskich słów i sformułowań? Figura Nocnego Stróża?
Pochwalony niech będzie patos,
Starszy brat ironii, bo chroni
Przed zejściem w błoto i brud świata.Pochwalony niech będzie patos
Za światło i śpiew, który rodzi się
W wielu gardłach, zagarnia i podnosi
To, co niskie, z pyłu i prochu
Lepi kształty doskonalsze.Pochwalony niech będzie patos,
Maska i tarcza, herold bólu,
Straż nocna czekająca śwituP. Dakowicz, IV. Głos z tyłu głowy [w:] tegoż, Ćwiczenia duchowne. Poematy, Warszawa 2016, s. 25. Wiersz, który poprzedza motto z dialogu Ion Platona („A czyż i wodzem jesteś najlepszym spośród Hellenów?”), jest częścią poematu Climacus i sobowtóry [Podkr. D.K.]. [16].
Im więcej cech, tym mniej wyraźny wizerunek. Trudno przecież zebrać zaproponowane tu znaki i zbudować z nich model wierszy Dakowicza. Można inaczej – wystarczy odpowiedzieć na pytanie, jakie cechy towarzyszą najlepszym utworom autora Bożych klaunów?
Największe wrażenie robią na mnie te wiersze Przemysława Dakowicza, w których sam staje się narratorem. Zdarza się to nawet w wierszach krótkich, także pochodzących z Łączki, ale szczególnie cenne bywa w poematach. Przy czym te poematy udają się Dakowiczowi najbardziej, które mają konstrukcję cykliczną, składają się z sekwencji wierszy. Lubię, gdy inkrustuje je gorzkie, ironiczne poczucie humoru, zwłaszcza popkulturowe.
Przecież nas puszczało, na tydzień, miesiąc,
pięć lat, oddychaliśmy wtedy pełną piersią,
mówiłaś: nie przesadzaj, a ja od razu wiedziałem,
że to nie czas na roboty działkowe,
nie męczyły mnie symulakra i było jasne,
że łąkaNie chodzi mi wyłącznie o wywołanie kwestii związku między tą łąką i Łączką. Pragnę przypomnieć, że wspomniany tomik poprzedza motto zaczerpnięte z wiersza Leśmiana Topielec – programowego, otwierającego tom Łąka. [17] to przejaw rzeczywistości rustykalnej,
a najbliższe kartoflisko jest, jak mówią,
w Realu, na dziale owocowo-warzywnym,
więc nadchodził czas owocowania, zapychania
bagażników, jazdy z otwartym szyberdachem, wakacji na Kajmanach, odkurzania filmów
z dzieciństwa: Gangu Olsena, Autostrady do nieba,
Żandarma z Saint-Tropez, w tym gąszczu
gubił się smród palonej trawy, zamykały
granice między światami, głosy zza ściany
milkły, w oddali, na horyzoncie,
po prawicy, po lewicy i w środku,
wyrastały wieże z rdzoodpornego metalu
i przydymionego szkłaP. Dakowicz, VI. Minuta ciszy [w:] tegoż, Ćwiczenia duchowne, dz. cyt., s. 47. Wiersz stanowi część poematu Ćwiczony. [18].
Czytam uważniej, kiedy podmiotem opowieści jest to liryczne „ja”, które z lubością skłonni jesteśmy kojarzyć z autorem. Przekonują mnie wiersze, w których opowiadany stan świata odbija się w codzienności nie tylko owego lirycznego „ja” i jego rodziny, lecz także w głosie „mojego sąsiada”. Tak, lubię poematy, jakie znalazły się w ostatniej ze znanych mi książek poetyckich Przemysława Dakowicza – w Ćwiczeniach duchownych z 2016 roku. Uważam, że bezpośrednim przygotowaniem do Ćwiczeń… był tomik Boże klauny z 2014 roku
Jak daleko stąd do Polski, tej afatycznej i odzyskującej mowę dzięki poezji Dakowicza? Jak daleko stąd do Łączki? Nie tak bardzo, jak można byłoby sądzić. Łączka nie stworzyła poety, nie ukształtowała jego sposobu pisania. Nie była też regresem. Stała się świadomie złożoną, konieczną ofiarą w imię tego, co od poezji jest ważniejsze. Z racji podjęcia wyjątkowego polskiego tematu stała się ważna dla tych, którzy Polskę przeżywają po Norwidowsku, jako wielki zbiorowy obowiązek. Mogła wywołać wrażenie (po prostu je wywołała), że Dakowicz stał się poetą dzięki Polsce, bo to Ona nadała jego poezji kształt. Oczywiście chodziło nie tyle o kształt językowy, ile o rozpoznawalność w komunikacji społecznej, nieograniczonej do tych, którzy „lubią poezję”
Inni poeci
Nie zamierzam wracać do spersonalizowanego, historycznoliterackiego kontekstu poezji Przemysława Dakowicza
Ale inni poeci to dla mnie także sprawa przyszłości poezji Przemysława Dakowicza i związanych z tą przyszłością wyborów, które chciałbym sprowadzić do następującej alternatywy: Wojciech Wencel czy „Topos”, Wojciech Wencel i De profundis
Najpierw Miłosz i Różewicz.
J.S. [Jan Stolarczyk]: Miłosz wywodzi się z dworu, ze stanu szlacheckiego. Dorastał w świecie patriarchalnym i hieratycznym, poddanym rytuałom związanym z kosmicznym kalendarzem natury. Bóg objawiał się w porządku natury przyjmowanym jako oczywistość. Chłopiec zdumiewał się jej pięknem, a z drugiej strony przerażającą niepewnością życia, tym połykaniem się wzajemnym. […] Różewicz urodził się w małym miasteczku, nad ledwie sączącą się strugą, wychowywał się pośród rówieśników z mniej lub bardziej biednych rodzin. Bóg nie przemawiał do niego poprzez bujność natury, ale wyłaniał się z retoryki katechizmu i księży, nie był doświadczany zmysłowo, był pojęciowy
Anioł w majtkach Polixeny. O Miłoszu i Różewiczu rozmawiają Przemysław Dakowicz i Jan Stolarczyk [w:] Poeta (bez)religijny. O twórczości Tadeusza Różewicza, Łódź 2015, s. 173. [28].
Zamiast uwag o anachroniczności genetyzmu proponuję przypomnienie rozmowy Jacka Żakowskiego z Katarzyną Herbertową, tego ostatniego aktu walki „Gazety Wyborczej” o Herberta
„Genetyczne”, cytowane tu zestawienie Miłosza z Różewiczem, którego dokonał Jan Stolarczyk, wydawca obu twórców, a zwłaszcza Różewicza, może ułatwić opisanie sporu dotyczącego kwestii unde malum, o którą poeci spierali się szczególnie w ostatnich latach swojego życia. Ze względu na poezję Przemysława Dakowicza interesuje mnie tego sporu aspekt estetyczny, o którym Jan Stolarczyk mówi tak:
W Traktacie [teologicznym Czesława Miłosza – uzup. D.K.] czytamy: „Mnie zawsze podobał się Mickiewicz, ale nie wiedziałem, dlaczego. // Aż zrozumiałem, że pisał szyfrem i że taka jest zasada poezji, / dystans między tym, co się wie / i tym, co się wyjawia”. Tu jest sedno zarzutu pod adresem Różewicza, że zohydza życie wyrzekaniem, wyborem okropieństw, spraw trudnych do zniesienia – a przecież nie wolno brata swego zasmucać
Anioł w majtkach Polixeny. O Miłoszu i Różewiczu rozmawiają Przemysław Dakowicz i Jan Stolarczyk, dz. cyt, s. 167. [31].
„Jeżeli Boga nie ma, / to nie wszystko człowiekowi wolno. / Jest stróżem brata swego / i nie wolno mu brata swego zasmucać, / opowiadając, że Boga nie ma”
Ujmę rzecz inaczej – Dakowicz Różewiczowi mówi „tak”, gdy chodzi o diagnozę stanu świata. Mówi mu jednak „nie”, gdy sprawa dotyczy sposobu, w jaki o końcu świata pisać należy. Dakowicz mówi „tak” Miłoszowi, gdy ten wierzy w trwałość sztuki niezależnie od nietrwałości świata. Małe (?) „nie”, które Miłosz mógłby usłyszeć od Dakowicza, ma związek z tym, że młody poeta inaczej traktuje ograniczenia w mówieniu o złu świata niż jego wiekowy Mistrz. w rezultacie wyłania się obraz, na którym Dakowicz godzi to, co Różewicz mówi mu o świecie, z tym, co Miłosz ma mu do powiedzenia o poezji. Ale czy faktycznie godzi? Niekoniecznie. Nie twierdzę, że domniemaną afazję Dakowicza, która równie dobrze mogłaby zostać nazwana polimorficznością, polifonicznością albo po prostu sylwicznością jego poezji, da się wytłumaczyć zasłuchaniem w rozbieżne głosy dwóch Mistrzów. Moim zdaniem to zasłuchanie nie tyle spełnia się w dialektycznej arcydzielnej syntezie, ile ujawnia niezdecydowanie, brak rozstrzygającej decyzji określającej wiersze, które Dakowicz pisze, którym wciąż brakuje trwałej, własnej, rozpoznawalnej estetycznej tożsamości. A jest to poezja zbyt dobra i ważna (zbyt też mi bliska), by taki stan rzeczy można było traktować jako satysfakcjonujący. Tym bardziej, że rozwiązanie wydaje się być blisko. Z jednej strony nadzieję na nie daje to, o czym już pisałem, czyli zasób cech, jakie wiersze Dakowicza ujawniają, gdy przyjmują postać cyklicznie zbudowanych poematów ironicznie opowiadających nasze zmaganie, naszą bezradność wobec nowoczesności schizofrenicznej. Strona druga obciążona jest pewnym ryzykiem, bo dotyczy wyborów, jakie Dakowicz może lub musi w przyszłości podjąć. Wyborów, które należy sprowadzić do alternatywy: narodowa poezja Wojciecha Wencla czy chrześcijańska liryka „Toposu”?
Sprawa wydaje się prosta. Skoro Przemysław Dakowicz jest topoitą, decyzja już zapadła: „Topos”, nie Wencel. Tak wygląda sytuacja z perspektywy Ćwiczeń duchownych i Konstelacji Toposu, ale nie z punktu widzenia Łączki. Wencel też jest z jednej strony autorem arcydzielnego poematu (poemat raz jeszcze) o świecie stwarzanym przez Miłość, która staje się udziałem ludzi
Dakowicz może pisać i funkcjonować tak jak autor Epigonii. Może walczyć o kwaterę Ł i pamięć żołnierzy zwanych wyklętymi. Może zmagać się z naszą afazją, prowadząc Polskę (tak, Polskę) do takiego określenia swojej tożsamości, które przywróci nam nie tylko mowę, ale także pamięć, bo przecież dopiero przypominając sobie i pamiętając to, co PRL kazał nam zapomnieć, jesteśmy w stanie mówić pełnym głosem obywateli kształtowanych na śródziemnomorski, judeochrześcijański sposób od 966 roku. Jeśli stawka jest tak wysoka, to czy Dakowicz nie powinien pisać i działać jak Wencel? Czy można zapomnieć o Łączce? Czy można zapomnieć o swojej tożsamości? Można, ale ja chciałbym pamiętać i nie wydaje mi się, bym był w tym pragnieniu odosobniony. w czym zatem problem? w lojalności wobec „Toposu”, który walczy i pamięta inaczej niż Wencel.
Istotą napięcia między Wenclem i „Toposem” jest chrześcijaństwo. Wencel jako poeta o ambicjach twórcy narodowego nieuchronnie skazany jest na ten kontekst chrześcijaństwa, jaki determinuje katolicyzm w naszym rodzimym wydaniu. Tak niedaleko stąd do niebezpiecznych stereotypów w rodzaju Polak katolik. w pisaniu Wencla to, co chrześcijańskie, zdominowane zostało przez to, co narodowe, polskie i katolickie. Historia zatryumfowała nad wiarą o tyle, o ile ją wchłonęła. Religia stała się częścią narodowej mitologii, przy czym słowo „mitologia” ma dla mnie wartość inną niż „nierzeczywistość”.
Chrześcijaństwo „Toposu” jest… chrześcijańskie. Topoici piszą tak, jakby swoją poezją usiłowali przede wszystkim zmienić siebie i nas. Ich rewolucja nie niszczy wrogów ani ich instytucji. Oni, jak pierwsi chrześcijanie, wierzą, że tym, co zmienia świat, jest Miłość. Święty Paweł nie postulował zniesienia niewolnictwa, co wielu ma mu za złe. Zarówno do panów, jak i do niewolników, pogan i Żydów mówił: „Jeden drugiego brzemiona noście” (Ga 6, 2)
Stoję przy oknie otwartym w utlenioną noc,
(…)Noc jest przewiewna, mam sporo składników
na elegię czy inne pojemne jak płuca formy.
Mogę, jak powietrza zaczerpnąć cytatu, że żywi zawsze
mają rację, mogę w powietrze wykrzyczeć, że racja
utonęła, śpi i nic nie ma.Potem zawsze zjawia się ryba,
ślepy, głuchy
znakJ. Jakubowski, Chłopakom z „Kurska” [w:] Konstelacja Toposu…, dz. cyt, s. 139. To mój ulubiony wiersz z antologii topoitów. [37].
Przemysław Dakowicz w Łączce walczy jak Wojciech Wencel. w Afazji polskiej, w Obcowaniu, w Przeklętym continuum
***
Dawno temu Jerzy Kwiatkowski, pisząc o poezji Mirona Białoszewskiego, użył słowa „abulia”
Z jednej strony Łączka nie może być, i nie jest, incydentem, epizodem, nad którym przechodzi się do porządku dziennego, ale strona druga tego medalu to historia poezji Dakowicza poza, a zwłaszcza po Łączce. Czy w dalszym ciągu będzie ją określać Polska odzyskiwana i walka o nią, czy Przemysław Dakowicz zdecyduje się na rozwiązanie inne? Bo nie chodzi o to, by o Polsce zapomnieć. Rzecz w tym, by odzyskiwać ją, korzystając w mniejszym stopniu z walki, a w większym z miejsc wspólnych, z naszej tradycji, kultury i pamięci – tak, z chrześcijaństwa. Ale nie z chrześcijaństwa, które na narodowo-katolicki sposób stało się partykularnie polskie, nasze. Chodzi o chrześcijaństwo wolne od ekskluzywności, powszechne, zgodne z grecką etymologią przymiotnika „katolicki”.
Zadziwiająco wiele łączy miejsca wspólne (miejsca budowania poezji na tym, co jest, było i czeka na nasz modyfikujący udział) oraz to, co na chrześcijański sposób katolickie, a zatem powszechne. Topos to znak, który powołuje do istnienia zarówno poezję, jak i wspólnotę. Miarą poezji spod tego znaku są wszystkie napisane do tej pory wiersze, zwłaszcza arcydzieła. Miarą wspólnoty, która te wiersze czyta i tworzy, są Dobro, Piękno i Prawda.
Poezja i wspólnota, czyli kultura, a dokładniej: wieczne niebo kultury. Nie ma tu mowy o afazji, bo język tego miejsca znany jest i stosowany co najmniej od Gilgamesza. Wystarczy się go uczyć i używać. Polska tutaj nie krwawi, ale żyje Panem Tadeuszem, Kamieniem na kamieniu i każdą inną epopeją o tyle narodową, o ile niewykluczającą nikogo, otwartą na wszystkie inne osadzone w micie opowieści, które nadają sens poszczególnym i różniącym się od siebie całościom: światom, nacjom, osobom. Wiersze Przemysława Dakowicza mogą do tego nieba trafić. Mogą zająć miejsce obok innych poetów. Największych.
Tekst pochodzący z książki Z ducha Orfeusza: studia o polskiej poezji lat 2010 – 2016, red. W. Kass, J. Ławski, Pranie, Białystok 2017.