Nowy Napis Co Tydzień #142 / Minimalizm miłości. O tomie poetyckim „Emotywny zip” Tomasza Hrynacza
Zbiór poetycki Tomasza Hrynacza to przykład poezji intymnej, a zarazem skromnej w formie aż do przesady. Czy jednak tytułowe „spakowanie” wszelkich uczuć w jak najmniejszą liczbę słów stanowi tu wartość dodaną? Czy może wręcz przeciwnie, przyjęta forma nie oferuje czytelnikowi niczego poza językowym eksperymentem.
wschody i zachody owego słońca co dzień inne
można już dzień pełen mgły jak długo jeszcze
woda z rzeki wypływa i nas zalewa dzień pełen
mchu lub inny całkiem jak chcesz jak pamiętasz
tylko ty wyglądasz świetnie i stylowo niestrudzenie
o brzasku mówię ja tobie wiadomo miłosny zip
Tak brzmi wiersz wschody, otwierający zbiór Hrynacza. Pozostałych dwadzieścia dziewięć liryków z tego tomu poeta oparł na podobnych założeniach co ten wstępny i niejako programowy utwór. Programowy, bo wspomniany w ostatnim wersie „miłosny zip” stanowi w całej jego poetyckiej książce wykładnię formy i literacki cel. Celem tym jest maksymalna kondensacja wyrazu uczuć w jak najmniejszej liczbie słów i wersów. Bez wielkich liter. Bez znaków przestankowych. Zawsze. Nierzadko z zachwianiem naturalnej gramatyki. Bez wyodrębnienia konkretnych zdań. Tak jakby poeta uzewnętrzniał tu słowa, które z trudem przechodzą przez krtań, które jedynie lęgną się w zakamarkach umysłu, zmieniając się w owe pojedyncze frazy.
Tak przedstawia Hrynacz literackie wspomnienie miłosnego wyznania w wierszu powiedziała:
powiedziała wszystkie noce do końca życia będą białe
a morze zielone i zastygłe w ciszy surowe takie jak
lubisz zawsze będę cię kochała dodała pójdź moją
głębią ciało do ciała krew do krwi drżenie do drżenia
nad głowami raz po raz płonął śnieg światło zstępującego
nieba zawsze jest piękne zrozumiałem gdyby pytano
Obraz śniegu i nieba nabiera nowych barw w zetknięciu z wyznaniem kobiety. Wyznanie to wspominane jest przez poetę poprzez przywołanie pojedynczych słów, jak by strzępków większego dialogu. Apostrofa kierowana przez kochankę do kochanka stanowi zarazem refleks pamięci ewokowany przez bliżej nieokreśloną instancję. Wspomnienie jest skromne, ciche, szczere, ale zarazem wyzute z przesadnych upiększeń, z kunsztowności języka. Stanowi jak by szorstki zapis impulsów elektrycznych przeszywających mózg i poddających mu stosowne obrazy. Obrazy zapisywane bez dopieszczonej estetyki, bez interpunkcji, bez czegokolwiek, co zaburzyłoby czystość wspomnienia.
Zdarza się, że miłosne doświadczenie przeplata się u Hrynacza z metafizycznym spojrzeniem na rzeczywistość. A emocje płynące z serca kochanka odsyłają zarazem do ogólnych refleksji na temat rzeczywistości. Tak dzieje się w przypadku wiersza świat.
świat się kurczy a czas rozkłada w najwyższych
punktach zwłaszcza wieczorową porą w to się
wierzy powiążmy je w jeden użyteczny supeł
i pozwólmy do siebie mówić szeptem na chwilę
zapomnijmy o tym co tu i teraz wyjdźmy za miasto
na wzgórze osłońmy się mgłą zaczekajmy na pełnię
Romantyczność uczuć wiąże się tu nierozerwalnie z subiektywnym postrzeganiem czasu. Kurczenie się świata i jego nieważność zostają w prostych słowach zaakcentowane przez świdnickiego poetę. Hrynacz zachowuje przy tym pozę intymnego kochanka, szepczącego czułe słowa swej wybrance. Czułe, choć spakowane w tytułowym „zipie”. Jeśli ktoś nie kojarzy, czym jest owo określenie, jest to odniesienie do formatu pliku komputerowego – archiwum, w którym pomieścić można wiele innych plików. Tak też w swych krótkich formach Hrynacz stara się pomieścić ogrom uczuć, przeżyć, myśli, radości z zakochania, albo konstatacji co do otaczającej go rzeczywistości w ogóle. W kilku utworach z cyklu pojawiają się nawet wątki pandemiczne.
W ten sposób przedstawia się utwór tak, w którym poeta umieszcza owe jakże aktualne problemy:
tak sporo się zmieniło obok nas życie marszczy się
popychane elegią pandemii padół łez lej planetarnego
strachu pod ochronną maską ale dość na tym kiedy
jak nie teraz zzipować foty szlaki i niebieskie niebo
wcześniej czy później to ponure żniwo ścierni się
woda w wannie gładka jak nylon wejdź wyjdź na zero
Dostrzegamy tu i zdziwienie poety otaczającym go światem wypływające ze spojrzenia na niecodzienną rzeczywistość pandemii, i element egzystencjalnego lęku – wiążącego się z „planetarnym strachem”. Tytułowy „zip” nabiera w tym wierszu jeszcze innego charakteru niż dotąd. Poeta wskazuje, że czas apokaliptycznej zarazy może stanowić pretekst do podjęcia próby zachowania tego, co ważne – szlaków, niebieskiego nieba… W domyśle, biorąc pod uwagę kontekst pozostałych utworów, chodzić tu może o wspólne chwile spędzane onegdaj z ukochaną, pamiątki normalnej przeszłości nieskażonej pandemią. Narzędziem (programem), który miałby przysłużyć się stworzeniu owego archiwum pamięci może być słowo, literatura. Tym samym „zip” Hrynacza jawi się nie tylko jako emotywny, ale także jako egzystencjalny.
Nie bez przyczyny wszak pochodzący ze Świdnicy twórca przez krytykę bywa zaliczany do metafizyków w poezji polskiej po 1989 roku. Warto nadmienić w tym miejscu, że mamy do czynienia nie z nowicjuszem, ale twórcą bardzo doświadczonym i cenionym. Jest bowiem Hrynacz autorem kilkunastu zbiorów poetyckich. Jego wiersze tłumaczone były na wiele języków, w tym na angielski, francuski, hiszpański, niemiecki, a także czeski, ukraiński, a nawet chorwacki. Był laureatem Konkursu Poetyckiego imienia Rainera Marii Rilkego a także Konkursu imienia Rafała Wojaczka. Przez lata publikował w wielu czasopismach literackich, w tym w „Odrze”, „brulionie”, „Toposie”, „Twórczości”…
Droga obrana przez niego w tomie poetyckim Emotywny zip jest więc bez wątpienia przemyślana i podjęta z pełną świadomością. Jest to ścieżka maksymalnego minimalizmu, odarcia wiersza ze wszystkiego, co uznać można by za zbędne. Aż do przesady, o czym świadczy rezygnacja z wielkich liter i znaków interpunkcyjnych. Zarazem w wierszach tych nie sposób nie dostrzec założonego z góry planu, konsekwencji i trzymania się jasno określonego formalnego schematu. Poza cechami już wymienionymi, tym, co powtarza się w każdym z trzydziestu wierszy w zbiorze Hrynacza, jest podział stroficzny liryków. Zawsze jest to jedna strofa czterowersowa i następujący po niej dwuwers. Trochę jakbyśmy mieli otrzymać sonet, gatunek najbardziej charakterystyczny dla poezji miłosnej, lecz go… nie otrzymujemy. Hrynacz w swoich wierszach bowiem rozmyślnie ucieka od formy klasycznej, proponując zamiast tego jej pewnego rodzaju dekonstrukcję. Stąd też są to „sonety” niepełne, zdefragmentowane, zbierające jeno pojedyncze bity informacji, jak to „zipy” mają w zwyczaju.
Czy ta suchość formy i fakt, że jest to projekt przemyślany, wystarczą, by zaważyć na wartości tego tomu? Niestety wśród plików z dysku autora znajdą się i takie, które uznać możemy nie tyle za zawirusowane, co stanowiące zbędne wpisy rejestru. Spójrzmy na wiersz mieć:
mieć się źle nie znaczy przeciw twoje przebaczenie bez
słów skrywa łzy tęczuje w lot tylko ty jak sałatka naprędce
wszystkie smaki świata z rukolą i oliwkami tyleż serca
wymieszasz do cna a potem karm sobą najpierw się jeździ
potem zostaje przy tobie jak cień kroczyć wespół po czas po
kres któż inny niż ty ma pomysł na dobry sen na lepsze jutro
Ponownie miłosne wyznanie, ponownie defragmentacja fraz. Metafora podróży pozostawiona z rzeczywistością wspólnego bytowania. Wszystko okraszone metaforą sałatki z rukolą… Metaforą, trzeba przyznać, niezbyt inspirującą, brzmiącą wręcz jak wypis z wiersza skreślonego ręką młodzieńca. Każe się to wręcz zastanowić, czy aby nie taka była intencja autora? Aby nasycić wiersz ten (a może i cały zbiór) pierwiastkiem młodzieńczego braku doświadczenia, by minimalizm formy nie tyle funkcjonował w służbie oddania pełni intymnego uczucia, co odsłaniał fałsz miłości we współczesnym świecie? Obnażał atrofię realnych, silnych więzi? Z drugiej strony natkniemy się w tym tomie i na głos mówiący o wadze czystego uczucia w ponowoczesnym świecie. Przyjrzyjmy się utworowi potrzebujemy.
potrzebujemy tylko siebie i aż mówienia patrzenia mijania
słuchać głosu w streamie po omacku dotykać włosów
niech nie telefonują ani esemesują rankiem będziemy
jeszcze śnili o północy neonowe nieba tło doda wolności
łopot serca wokoło to działa no tak mgłę połykamy
jak cukrową watę od ciepła dzieli nas tylko rondo
Jak by głos człowieka przemierzającego postindustrialną przestrzeń i pragnącego czułości, ciepła. Uczucia, dzięki któremu nawet neonowe niebo stanie się przystanią wolności. Połykanie miłosnych chwil niczym cukrowej waty można odczytać jako chęć powrotu do stanu naturalności, czystości, może kojarzonej z dzieciństwem. Czy chęć odcięcia się od telefonów i esemesów stanowi tu wyraz autentycznego pragnienia miłości w świecie post popkultury? A może to raczej ironiczna drwina wystosowana wobec świata i wypełniających go ludzi, dziś równie jałowych jak interpunkcyjna konstrukcja kolejnych wersów?
Odpowiedzi na tak postawione pytania nie są jasne. Co więcej, ich poszukiwanie na dłuższą metę nie fascynuje, lecz raczej męczy powtarzalnością formy, która rychło przestaje zaskakiwać i zaciekawiać. Pomimo faktu, że tomik, jak stwierdzono, liczy ledwie trzydzieści wierszy. Niektóre są nieco lepsze, niektóre są nieco gorsze, ale całościowo nie porywają, nie angażują w literackie konstrukcje budowane przez Hrynacza, nie zachęcają do dogłębnego zwiedzania przestrzeni rysowanych przez niego słowami. Słowa te po czasie zaczynają nużyć. Choć raz po raz zdarzą się przebłyski w postaci utworu całkiem zgrabnego. Znów przykład, tym razem przytul się:
przytul się zmarzłaś jak zimą a to czerwiec przecież
nie rezygnujmy z zamiarów wierzmy w maleńkie dobre
jutro ono się nie kończy nazywam to co czuję jest dzień
ciszy życie to wielka zmienność nie być obok w sobie trwać
krew wrze stygnie oddech tyle wyrzec na raz to działa
przytul mnie zmarzłem jak zimą a to czerwiec przecież
Potrzeba bliskości subtelnie zarysowana przez chłód przeszywający bohaterów mimo letniego miesiąca. Forma… ta sama, co zwykle, jak zawsze oddająca chęć poety do skondensowania wszelkich uczuć, do nadania lirykowi tonacji ciszy i szczerości. Jest to jednak zasadniczy problem z tomem Hrynacza – znając kilka wierszy, raptem odnosi się wrażenie, że zna się wszystkie. Gdyby jeszcze forma ta była zawsze tożsama, lecz wiązałaby się ze zgoła odmiennymi wątkami i problemami… Tu, owszem, pojawi się pandemia, pojawią się nieco bardziej metafizyczne wtręty, jednak w ostatecznym rozrachunku większość utworów zlewa się w umyśle odbiorcy ze sobą.
Tomasz Hrynacz to twórca z jednej strony piszący o miłości otwarcie, szczerze i w sposób przemyślany. Jego projekt z pewnością wart jest docenienia za odwagę literackiego eksperymentu. Jednocześnie zbiór wydany przez Wydawnictwo FORMA jawi się jako poetyckie archiwum, w którym nie brak nadpisanych plików. Szanując osiągnięcia i kunszt uznanego poety, nie sposób nie stwierdzić, że jego emotywne zipy, choć to wiersze formalnie oryginalne, pozostawiają czytelnika często nieczułym wobec zawartych w nich emocji.
Tomasz Hrynacz, Emotywny zip, FORMA, Szczecin 2021.