Nowy Napis Co Tydzień #010 / Pisarz a niepodległość
Można mędrkować o niepodległości tak naprawdę nie wiedząc, czym ona jest, i co to znaczy: żyć w niewoli. Mojemu pokoleniu znane są różne formy zniewolenia (np. związanego z realnosocjalistycznym bytem) i zależności (np. od Związku Radzieckiego), ale nie było nam dane doświadczyć życia w państwie, którego nie ma na mapie. W państwie, w którym tworzenie obarczone jest licznymi ograniczeniami dotyczącymi użycia rodzimego języka, rozmachu wyobraźni, wyboru wartości, wizji świata. Możemy tylko sięgać po znane przykłady z historii literatury, natomiast dostępne nam własne doświadczenie jest niewspółmierne, złudne i opaczne. Nie wiemy, jakby to było, gdyby nam przyszło pisać w klatce, z nożem na gardle, z szubienicą czy zesłaniem w tle.
Tu tylko można fantazjować czy mędrkować. Każda odpowiedź na pytanie „czy pisarzowi niepodległość jest do czegoś potrzebna?” podszyta będzie tymi wątpliwościami i zastrzeżeniami wynikającymi z braku formującego nas przeżycia. Pozostajemy w labiryncie fikcji psychologicznej i literackiej, a w ramach tej fikcji mogą pojawić się różne odpowiedzi. Odpowiedź przecząca wskaże na fakt tworzenia kultury i literatury w najbardziej podłych warunkach zewnętrznych, w stanie zagrożenia i rozpadu form państwowych. Zwolennicy takiej odpowiedzi mają poważne argumenty – wybitne dzieła literatury polskiej nigdy by się nie narodziły, gdyby nie historyczne ciśnienie, niesprzyjające okoliczności, narodowa niewola. W tym ujęciu utrata niepodległości przyniosła wielkie dzieła literackie wyrastające z gniewu, bólu, rozpaczy i buntu. Gdyby tym poetom i pisarzom było wygodnie i dobrze, gdyby nic nie doskwierało, gdyby nie tworzyli w warunkach narodowego cierpienia, prawdopodobnie nie wznieśliby się na takie wyżyny.
Zastanówmy się jednak nad sytuacją odwrotną. Postawmy pytanie o to, co takiego napisaliby bez tej społeczno-politycznej presji, jak by wyglądał np. polski romantyzm bez ofiarnictwa, służby i cierpiętnictwa. I czy byłby to jeszcze romantyzm w znanym nam (wpojonym przez szkołę i edukacyjną tradycję) kształcie? Mówimy zatem o historycznej konieczności, która wymusza określone formy ekspresji służące ludziom, społeczeństwu, plemieniu. Być może literatura w warunkach dogodnych i pokojowych nigdy nie byłaby dla Polaków tak ważna – los historyczny ukształtował szczególny model współżycia społeczeństwa z literaturą i literatury ze społeczeństwem. Brzmi to paradoksalnie, ale niech tu właśnie zabrzmi – niepodległość nie była dla polskiego pisarza koniecznym warunkiem tworzenia, to podległość i cierpienia narodowe go napędzały, stwarzały pożywkę dla energii i emocji, choć oczywiście dalekosiężny cel tego działania był związany ze sprawą elementarną, marzeniem o odzyskaniu niepodległości.
I w tym momencie pojawia się drugie spojrzenie na sprawę. Będą bowiem tacy, którzy powiedzą wprost, że efekty tworzenia w ciasnych ramach niewoli są zniekształcone i chorobliwe, bo skażone posłannictwem i martyrologią, powiedzą, że tak nie powstaje normalna literatura. Zrozumiałe jest samo przez się, że w tym ujęciu nie można pogodzić tworzenia (rozumianego jako wykwit absolutnej swobody, akt całkowitej wolności) i szukania kompromisu w granicach zniewolenia. Tu zachodzi logiczna sprzeczność, a ten, kto ją przełamuje, tylko udaje, że jest wolny i swobodnie tworzy, bo tak naprawdę wpisuje się w oczekiwania systemu, spełnia postulaty zaborcy, nie do końca świadomie realizuje oczekiwania dotyczące redukcji prawdziwie wolnego ducha i wolnej kultury.
Brak wolności jest jak brak powietrza – artysta w tym zaduchu marnieje, staje się wyrobnikiem, a w końcu niewolnikiem. Odpowiedź na pytanie „czy pisarzowi niepodległość jest do czegoś potrzebna?” brzmi – tak, niepodległość jest dla pisarza koniecznością egzystencjalną i artystyczną. A więc ważna i uniwersalna literatura nie może powstawać w warunkach zniewolenia, dyktatu myśli i języka, zaburzenia i zakłócenia pracy pisarza i jego relacji z odbiorcą i rynkiem wydawniczym. W tym kontekście odpowiedź na wyżej postawione pytanie może być tylko jedna – niepodległość jest potrzebna do normalnego funkcjonowania, do pisania na tematy uniwersalne, a nie tylko społeczno-patriotyczne. Między innymi wiosnę, zwierzę, drugiego człowieka i kosmos chce się zobaczyć, a nie odmienianą przez wszystkie przypadki Polskę. Literatura nieobciążona obowiązkiem walki o niepodległość otwiera się mocno na różne tematy i style, widząc człowieka i jego sprawy w szerokiej perspektywie psychologicznej i metafizycznej. Literatura normalnieje i uspokaja się, pogłębiając świadomość nie tylko obywatelską, ale przede wszystkim filozoficzną, duchową. Wolny pisarz kreuje wolnego bohatera, a swoje słowa kieruje do wolnego czytelnika.
Być może nawet dokładnie nie wiemy, jak smakuje wolność i jak może funkcjonować taka, nieobciążona doraźną służbą, literatura. Będąc zazwyczaj w zagrożeniu, literatura nasza sformatowała się dość jednoznacznie i tyrtejsko. A że może być inaczej, wiemy z pism odszczepieńców, emigrantów, eksperymentatorów i szyderców. Wydaje się jednak, że nawet oni, szukając upragnionej wolności, pisali w tym posępnym, koniecznie patriotycznym lub antypatriotycznym, polskim cieniu. Czy wyjdziemy kiedykolwiek z tego cienia? Czy pozostawanie w jego zasięgu kompromituje polską literaturę? A może w gruncie rzeczy jest powodem do szczególnej chwały? Może tak buduje się tej literatury wyjątkowość? Te pytania pozostawiam bez odpowiedzi, bo są dalsze kwestie; i to, być może, bardziej doniosłe w perspektywie indywidualnej, osobistej.
Wiążą się one z dyskusją na temat znaczenia słowa „niepodległość”. O jakiej niepodległości mowa? Jasne, że o państwowej, narodowej, historycznej, w związku z setną rocznicą jej odzyskania
Tak to, moim zdaniem, wygląda, jeśli chodzi o poezję. Tylko w niej udaje się odnaleźć to, co w naszej utarczce ze światem najbardziej pierwotne, liryczne, emocjonalne. Mówiąc inaczej: interesuje nas poezja jako Hamlet, jego rozterki i gry słowne, jego obłąkania i obsesje, a nie jako komunikat (oczywiście, w pewnym sensie on też rzuca cień), że Dania jest więzieniem. Nie wiem, czy słynne „hamletyzowanie” w zupełnie wolnej Danii posługiwałoby się jakimś innym językiem, czy dotyczyłoby innych lęków i nadziei. Ono trwałoby w najlepsze mimo takiego czy innego statusu prawnego państwa. Moim zdaniem na monolog człowieka wadzącego się z istnieniem kwestia niepodległości miejsca, w którym właśnie się znajduje, nie ma decydującego wpływu.
Rozmowa odbyła się we wrześniu 2018 roku.