Nowy Napis Co Tydzień #155 / Człowiek człowiekowi robotem
Świat opiera się na detalach, które dopiero po połączeniu w całość dają obraz rzeczywistości. I właśnie dlatego profesor Newman obserwował z uwagą, jak wybrani przez niego ochotnicy wchodzą kolejno do pomieszczenia kontrolnego. Podczas gdy asystent odhaczał w wirtualnym systemie ich obecność i informował o przetwarzaniu danych osobowych, Newman notował w głowie wyrazy ich twarzy przed zbliżającym się badaniem.
Uczestnik numer jeden – czterdziestodwuletni Adam Ravsky – emanował pewnością siebie. Jako prawnik, miał zapewne przekonanie o własnej nieomylności. Po nim – Juliet, a tak właściwie Julietta Bareja, trzydziestodwuletnia kobieta pracująca w klubie ze striptizem – minę miała hardą, zadziorną, spojrzenie bystre. Kolejny do odhaczenia był Fryderyk Woźniak, urodzony w czasie, gdy dopiero powstawały pierwsze węzły sieci internetowych. Z jego twarzy łatwo dało się wyczytać zgorzkniałość i sceptycyzm, ale też pewną starczą mądrość nabytą z wieloletnim doświadczeniem. Za nim stał w kolejce student nowoczesnej mechatroniki Simon Leslo, którego uśmieszek i luzacka postura mówiły same za siebie – chciał się po prostu dobrze bawić i jeszcze na tym zarobić. Następna uczestniczka, czyli pięćdziesięcioletnia nauczycielka psychologii Joanna Herman, była w przeciwieństwie do niego wyprostowana i poważna, skupiona na sprawie, gotowa stawić czoło wyzwaniu. Na samym końcu powłóczyła nogami Lydia Beck, szesnastolatka z maską uprzejmej neutralności na twarzy, pod którą kryła się niepewność i nieśmiałość.
Po zapisaniu uczestników w systemie asystent zaprowadził ich do pokoju testowego i polecił usiąść przy okrągłym, białym stole na tegoż koloru metalowych krzesłach, przy równie monochromatycznych ścianach. Ukryte kamery rejestrowały szóstkę z każdej możliwej perspektywy, każdego z osobna i wszystkich razem. Gdy już się usadowili, Newman wszedł do pokoju wypełnionego ekranami, usiadł na fotelu, strzepnął niewidzialny pyłek z dokładnie wyprasowanego kitla, odchrząknął dla zasady, po czym włączył mikrofon.
– Dzień dobry wszystkim. Mówi do was profesor Newman, kierownik badania, który przeprowadzał z wami rozmowy kwalifikacyjne. Jak wiecie, uczestniczycie w teście badającym umiejętność rozpoznania jednostki sztucznej spośród kilku prawdziwych. Badanie jest odpowiedzią na wyprodukowany i czekający na swoją premierę nowy model samodzielnego robota X2051. W wielu miejscach na świecie sprawdzamy, jak ludzie poradzą sobie z jego identyfikacją. Uwaga: macie pół godziny na jednomyślne, to jest w proporcji pięć do jednego, wskazanie, kto z waszej szóstki jest X2051. Jeśli uda się wam prawidłowo wykonać zadanie, zostaniecie wynagrodzeni w formie pięciu tysięcy euro na osobę. Życzę powodzenia. Zegar włączę za trzy, dwa, jeden…
*
Adam oderwał wzrok od wirtualnego zegara wskazującego dwadzieścia dziewięć minut i pięćdziesiąt dziewięć sekund, po czym spojrzał na piątkę uczestników. Żadne z nich nie wykazywało zbytniej inteligencji czy potencjału, a przecież ktoś z nich był robotem. Adam westchnął. Gdy już wszyscy się sobie przedstawili, automatycznie przejął pałeczkę dowodzenia.
– Dość pogaduszek, skupmy się na zadaniu. Ktoś z was jest robotem i mamy tylko niecałe pół godziny na…
– Te, panie prawnik, a może to pan jest robotem, co? – przerwał mu od razu niemal leżący na swoim krześle Simon, blondwłosy student z głupawym uśmiechem.
– A moją dziewięcioletnią córkę spłodziłem robocim nasieniem? – prychnął Adam.
– Kto wie, czy to twoja córka – podjęła Juliet, wymalowana paniusia z wielkim dekoltem, który raczej odpychał niż zachęcał. Obdarzyła go nieufnym spojrzeniem. – Drogi garnitur, kosztujący miliony Virtual wszczepiony w skroń, interaktywny zegarek, pewnie jeszcze droższy… Po co takiemu bogaczowi jakieś marne pięć tysiaków nagrody?
Adam poczuł gniew, ale na zewnątrz zachował spokój.
– Wiem, że dla ludzi p e w n e g o pokroju liczą się tylko pieniądze – odparł – ale mnie chodzi o udowodnienie, że roboty nie są i nie będą ludźmi, nawet jeśli tak wyglądają czy tak się zachowują.
– Nie zesraj się pan – mruknął chrapliwym głosem pan Fryderyk, tak wykrzywiając przy tym twarz, że wyglądał niczym zmięta w kulkę kartka starego papieru. – Masz się pan za lepszego, bo masz we łbie jakiś elektryczny chip, który tylko upodabnia cię do robota, ot co!
– Czy pan, przepraszam, nie pojmuje różnicy między cyborgiem a robotem?
– Ach… Wy, ludzie dwudziestego pierwszego wieku, nie potraficie już rozróżniać, co jest ludzkie, a co nie… – Dziadyga zamlaskał głośno, wywołując tym u Adama obrzydzenie.
– Okej, przystopujcie – włączył się Simon, przewracając oczami. – Ja się tam nie pierdolę, mnie zależy tylko na kasie, więc weźmy dupy w troki i ogarnijmy, kto jest tym robotem.
– Słownictwo – upomniała go surowo grubawa, schludnie ubrana pani Anna, ponoć jakaś psycho-nauczycielka. – Ledwo zaczęliśmy, a już się kłócimy. W ten sposób nie dojdziemy do porozumienia. Może w prawdziwym świecie nie, ale tutaj jesteśmy równi.
Adam spojrzał na nią podejrzliwie. Jej oficjalny ton, poważna twarz i sztywność ogólna wydały mu się dziwne. Nieludzkie. Nawet ta chudawa nastolatka, która siedziała obok niej zgarbiona i cicha, uniosła głowę w jej stronę.
– Co zatem pani sugeruje? – powiedział z wyćwiczonym uśmiechem Adam.
– Sugeruję, by każdy po kolei się wypowiedział i podał jakiś sposób na rozpoznanie robota.
– Ja nie mam żadnego konkretnego, ja działam intuicyjnie – mruknął z niezadowoleniem Adam.
– A może nie chcesz mieć, skarbie, bo to cię tylko pogrąży? – Juliet posłała mu jadowicie słodki uśmiech. – Niech będzie, że ja zacznę kolejkę. – Pochyliła się nad stołem, a jej biust omal nie wyskoczył spod neonowej koszulki. – Wiecie, w mojej branży zwracam uwagę przede wszystkim na wygląd. Przed oblechami się nie rozbiorę. Chyba że im dobrze z oczy patrzy. Z oczu wszystko można wyczytać. Myślę, że powinniśmy się sobie przyjrzeć. Każdy każdemu. – Przeniosła wzrok na zażenowanego Adama. – Ja zacznę od tego pana.
*
Juliet upatrzyła sobie prawnika, odkąd go zobaczyła przed wejściem do budynku badawczego. Teraz tylko utwierdzała się w przekonaniu, że to on będzie tym „podłożonym” ochotnikiem. Wydawał się jej zbyt… stereotypowy. Atrakcyjny, wysoki, dobrze ubrany, dominujący… Czyż nie takie będą roboty nowej generacji? Pasowałoby jej to, byleby miały zaprogramowane ludzkie popędy i odwiedzały jej klub. Pewnie seks z takimi maszynami w końcu mógłby jej sprawić prawdziwą przyjemność.
Podeszła do siedzącego naprzeciwko Adama, którego zdołała już przyłapać na zerkaniu na jej cycki. Ten również wstał i spojrzał na nią wyniośle z góry. Wąsik, doskonale wystrzyżona broda, hebanowe włosy, ostry, przyciągający zapach perfum… I te intensywnie niebieskie oczy. Zbyt intensywnie. Musiał mieć soczewki. Różnokolorowe oczy były teraz w modzie, ale równie dobrze mogła to być próba zakrycia niedoskonałości sztucznej gałki ocznej. A mruganie? Zdawało jej się, czy mruga jakoś zbyt rzadko?
– Zadowolona paniusia? – burknął, chuchając na nią świeżym płynem do płukania zębów.
– Jak najbardziej, kochanie – odparła uroczym głosem.
Jej potencjalny robot od razu podszedł do pani Anny, tej sztywnej nauczycielki, ją natomiast zaszczycił obecnością studencik Simon.
– Och, Juliet, toż to był doskonały pomysł z tym przyglądaniem się – powiedział, wręcz pożerając ją wzrokiem. – Mówisz, że w którym klubie pracujesz?
– Ciebie przyjmę nawet u siebie w mieszkaniu – szepnęła, a on zamruczał flirciarsko. Poczuła od niego nutkę alkoholu. No tak. Jego zmierzwiona blond fryzura, podkrążone, szare oczy i durnowaty uśmieszek sprawiły, że tylko utwierdziła się w przekonaniu, że to zwykły, ludzki chłoptaś. Któremu prawdopodobnie zostawi swój numer telefonu. Kasa zawsze się przyda.
Następna na kolejce była pani Anna, która, jak nie trudno było z bliska zauważyć, poddała się nowoczesnemu odmładzaniu, dzięki czemu jej twarz nie skalała ani jedna zmarszczka, choć spojrzenie oczu zdradzało wiek. I poglądy. Patrzyła bowiem na Juliet jak na siedlisko całego zła, co nieudolnie starała się ukryć pod sztucznym, lekko pobłażliwym uśmiechem.
– Dostrzegasz coś w moich oczach, panno Julietto? – spytała.
– Nic a nic, psze pani, samą nudę – odparła z równie sztuczną uprzejmością Juliet.
Czy nauczycielka mogłaby być robotem? Raczej nie. Raczej. To byłoby chyba zbyt proste.
Pan Fryderyk miał na odmianę tak dużo zmarszczek, że chyba żaden projektant ciał nie zdołałby stworzyć robota z taką twarzą. Dziadek był zaciekłym przeciwnikiem nowoczesnej technologii, co dało się wyczuć, patrząc choćby na jego zgorzkniałą, niezadowoloną minę. Z drugiej strony – to mogła być dobra zmyłka. Ale czy ktoś jest w stanie oddać w spojrzeniu człowieka takie zasoby rozczarowania światem?
Największą zagadką okazała się Lydia. Nastolatka miała ciemnofioletowe włosy, długie niemal po pas, czerwone soczewki i mocny makijaż. Patrzyła chwilę w jej oczy, po czym spuściła wzrok. Juliet odniosła wrażenie, że coś jest z nią nie tak. Coś dziwnego kryło się za tymi krwistymi soczewkami. Tylko co?
Gdy w końcu wszyscy wrócili na swoje miejsca, Juliet uniosła pytająco brwi.
– I jak? Macie swojego kandydata?
– Ja miałem od początku i obstaję przy swoim – powiedział pewnym głosem Adam.
– Ja również doszłam po obserwacji do wielu wniosków – dodała pani Anna.
– A jak dla mnie gapienie się w gały gówno dało – mruknął pan Fryderyk.
Juliet wydęła z niezadowoleniem usta.
– No to proszę bardzo, panie Woźniak, teraz pana kolej. Wszyscy czekamy.
Staruszek rozprostował palce, strzelając głośno na kościach, po czym zaczął mówić.
*
– Za moich czasów roboty były zaledwie niekształtnymi puszkami złomu – powiedział Fryderyk – a teraz to istne szaleństwo! Roboty wypuszczone na wolny wybieg niczym niegdyś kury pośród ludzi? Minie moment, a zdobędą prawa obywatelskie, do kurwy nędzy, ot co!
– Niech pan zważa na słowa, tu jest jeszcze dziecko – upomniała go pani Anna.
– Mnie to nie przeszkadza – odezwała się cicho Lydia. Fryderyk pokiwał z zadowoleniem głową. Może jest jeszcze jakaś nadzieja dla dzisiejszej młodzieży?
– W każdym razie jedno wiem na pewno – kontynuował – ludzkie roboty to tylko kolejny wyczyn nowoczesnej technologii, o którym mówiło się już na początku wieku. Są tak samo nieżywe jak reszta sztucznie inteligentnego ustrojstwa, choćby to gówno w twojej głowie.
– Do rzeczy, dziadku – powiedział nad wyraz spokojnie wskazany przez niego palcem Adam.
– Mam do was pytanie i chcę, żeby każdy z osobna na nie odpowiedział. – Fryderyk przełknął głośno ślinę i zamlaskał, mając nadzieję, że zirytuje tym pozostałych. – Gdybyście mieli kogoś ocalić przed śmiercią, kto by to był: ta oto gołąbeczka – tu zwrócił głowę ku kryjącej się za włosami Lydii – która pożyłaby jeszcze miesiąc, a potem i tak zginęła, czy mnie, ale ja pożyłbym jeszcze trzy lata?
Rozejrzał się po zgromadzonych, którzy zrobili niezadowolone miny.
– To bardzo trudne, moralne pytanie – odezwała się jako pierwsza pani Anna – ale ja wiem, że uratowałabym dziewczynkę. Przepraszam.
– Mogłaby więcej zdziałać przez ten miesiąc niż ty, staruszku – powiedziała Juliet, wzruszając ramionami.
– Ja również jestem za dziewczyną – odparł Adam, i to z cieniem mściwego uśmiechu.
– No to ja pewnie też – dołączył się do tłumu student dość obojętnym tonem.
– No co wy? – Lydia uniosła brwi, zakładając ręce na piersiach. – Przecież to logiczne, że to pan Fryderyk powinien przeżyć. Trzy lata życia to dużo. Miesiąc brzmi beznadziejnie.
– No proszę! – Fryderyk klasnął w dłonie. – Tak właśnie odpowiedziałby robot, bo kieruje nim rozum, a nie uczucia.
– To głupota – oburzył się Adam. – Fakt, że Lydia nie wybrała siebie, świadczy o jej empatii. Poza tym ten nowy robot na pewno jest w stanie udawać uczucia. Lub celowo skłamać, by upodobnić się do opinii ludzi. To ćwiczenie było stratą czasu!
– Twoja obecność tutaj, panie chuju, jest stratą czasu! – zawołał ochryple Fryderyk.
– Przestańcie. – Pani Anna skarciła ich wzrokiem i odchrząknęła. – Roboty reagują emocjonalnie na to, co słyszą, bo ich system monitorowania komunikatów werbalnych dopasowuje słowa do ich zabarwienia emocjonalnego. Te najnowsze modele są mistrzami w symulowaniu emocji, ale to wciąż tylko symulacja. Którą z pewnością da się wykryć.
– W sumie to pani gada jak robot – odezwał się niespodziewanie Simon.
– Słucham…? A co to ma do tego, co właśnie powiedziałam…? – Kobieta wyraźnie się zarumieniła, a student klasnął w dłonie.
– O, a teraz pani symuluje to, no, zawstydzenie.
– Dołączam się do młodego. – Adam wyprostował się na krześle dumnie. – Przyznam, że od początku panią podejrzewałem.
– A ja za to ani trochę – wtrącił się Fryderyk, wedle którego najbardziej podejrzaną osobą w tym pokoju była Juliet i jej wielkie, nadmuchane cycki niczym u robo-lalki, którą sobie sprawił po śmierci żony, i która była jedyną nowoczesną technologią, którą do siebie dopuszczał.
– Nie mogę siebie wykluczyć, ale to chyba za wcześnie na werdykt – powiedziała rzeczowo pani Anna, choć jednocześnie zaczęła nerwowo przyglądać się swoim dłoniom.
Nagle student wstał od stołu, lekko się przy tym chwiejąc.
– Ej, dobra – oznajmił ze względnie poważną miną. – Właściwie mam pewien pomysł.
*
Gdyby nie te trzy piwa, które Simon wypił niedługo przed badaniem, a o których swoją drogą zupełnie zapomniał, to pewnie bardziej by się przejmował. Ale dzięki piwu miał wyjebane. Szczerze wątpił, czy z taką śmietanką towarzyską uda się jednomyślnie ogłosić kogoś robotem. Tak czy inaczej, miał teraz zamiar trochę sobie poużywać.
– Jako że studiuję nowoczesną mechatronikę, to wiem coś o tym, jak działają maszyny. No i roboty, nie? I wiecie, co wyróżnia takiego robota? Chód. Wykonywanie ćwiczeń. Po prostu ruch. Proponuję, żeby każdy zrobił rundkę wokół stołu, podskoczył, pomachał rękami. Może uda nam się wychwycić te, no… mechaniczne ruchy.
Chyba nie mogło to być aż tak głupie, bo nikt się nie wzbraniał, jedynie staruszek mlasnął z niezadowoleniem. Simon uznał, że może jednak całkiem mądry z niego student.
– No to zacznij, panie przystojniaczku, czas goni – pogoniła go słodka Juliet, patrząc na wiszący w powietrzu czas. Zostało im osiemnaście minut.
Simon zasalutował, po czym, omal nie upadając, zaczął krążyć wokół stołu. Najpierw poszedł swoim zwykłym luzackim chodem, a potem pod wpływem zrywu wykonał ulubiony taniec klubowy, skacząc w rytm wyimaginowanej technomuzy i wywijając rękoma ile wlezie.
– No, to kto następny? – spytał nieco zmachany, czując jednocześnie pewność, że po tej akcji każdy, kto by go podejrzewał o mechaniczną dupę, zmieni zdanie.
Zauważył, że Lydia uśmiecha się ukradkiem pod nosem. Młoda miała w sobie coś intrygującego i Simon nie mógł się doczekać, aż poda swoją propozycję na rozpoznanie robota. Tymczasem Adam odsunął gwałtownie krzesło, po czym zrobił pokaz sprężystego, męskiego kroku z głową uniesioną wysoko, a nawet padł na ziemię i wykonał kilka pompek. To był dopiero fajny gość. Po nim wstała pani Nudziara, która robiła wszystko, by wyjść na rozluźnioną. Ale jej chód i tak był dość sztywny, a ona sama prosta jak struna. Kto inny miałby być robotem, jeśli nie ona? Lydia natomiast przeszła szybko, wręcz przebiegła, byleby z powrotem znaleźć się w swojej strefie komfortu.
– Podejrzane – mruknęła przy tym pod nosem pani Nudziara, chyba chcąc, by podejrzenia przeszły na młodą.
Trasa Juliet wokół stołu mogłaby dla Simona trwać w nieskończoność. Te kocie ruchy, delikatne muśnięcie jego karku, finezja… Nic w tym nie było z mechaniczności. Nawet jeśli okazałaby się seks-robotem, chłopak miał zamiar zagościć tej nocy w jej mieszkaniu. Może prawnik też by się dołączył, czemu by nie? Jak szaleć, to szaleć.
Jako ostatni przeszedł się dziadziusiek, który minimalnie utykał na jedną nogę, a do tego był pochylony, jakby mu coś strzeliło w kręgosłupie. Simon nie mógł się powstrzymać.
– Chód z usterką! – zawołał. – Sorry, dziadku, ale chodzisz jak zepsuty robot.
– A może dlatego, ty mały skurwysynie, że mam osiemdziesiąt dwa lata?
Nawet surowe spojrzenie nauczycielki nie powstrzymało pana Fryderyka od tego, by nie zdzielić Simona po tyle głowy. Ależ miał silne to uderzenie, staruch jeden!
– Ale możesz być robotem wykreowanym na takiego starego grzyba – powiedział ze wzburzeniem chłopak, czując nagle, że zaczyna poważnie przejmować się sprawą. – Ktoś tam stworzył wadliwy korpus, to żeby nie tracić ciała, przerobił je na takie niedołężne. No a poza tym, skoro to ma być nowa generacja robotów, hiperrealna, to oczywiste, że nawet takie dziadoboty będą chodzić po świecie. I co wy, kurwa, na to?
– Ej, to tylko starszy pan – wymruczała cichutko Lydia, ale chyba nikt jej nie usłyszał.
– A wiesz, że to nie takie głupie – powiedziała w tym samym czasie głośno Juliet.
– Wciąż obstawiam nauczycielkę – odezwał się z wolna Adam – ale pan Fryderyk jest ostatnim, którego uznałbym za robota. I właśnie dlatego jest numerem dwa na mojej liście.
– Chyba was po… – zaczął dziadek, ale przerwała mu nauczycielka.
– Może masz rację, Simonie. A może nie. Tak czy siak mamy jeszcze trochę czasu. Przejdźmy dalej. Pozwólcie, że teraz ja coś powiem.
Simon znów rozsiadł się na krześle, a na jego twarzy pojawił się uśmieszek. Adam i Nudziara dadzą się przekonać, Lydia pewnie nie będzie się im sprzeciwiać, w końcu jest mała i smarkata, Juliet stoi po jego stronie… Może jest szansa, że zarobi dzisiaj te pięć koła?
*
– Może zacznę od tego, że opowiem wam śmieszny żart, tak na rozładowanie atmosfery.
Anna rozluźniła pięści, które chowała pod stołem. Robiła wszystko, by nie okazywać nerwów. Bo co, jeśli pozostali mieli rację? Jeżeli faktycznie jest robotem? Całe dzieciństwo, nauka, emocje, miłości, rozpacze, radość przy zyskaniu tytułu profesorki… Czy to mogło zostać wgrane w jej sztuczną sieć neuronową w mózgu? I czy jej mechanizmem obronnym jest wyparcie się tego? Musiała wierzyć w to, że to nieprawda. Że zgodnie z jej przypuszczeniami to Lydia, ta cicha dziewczynka, jest robotem.
Tymczasem upewniła się, że każdy usłyszał jej słowa na temat żartu. Potem poprawiła kok i powiedziała z uśmiechem:
– No więc brzmi on tak: przychodzi robot do doktora, a doktor nie żyje. – Zaśmiała się.
Każdy, niestety nawet Lydia, zrobił zdziwioną lub oburzoną minę. Każdy prócz studenta Simona, który wybuchnął krótkim śmiechem, a potem udał, że tylko odchrząkuje.
– No i co to miało znaczyć? – spytał chłodno pan Adam. Anna westchnęła.
– To był taki mały test. Możliwe, że nie wiecie, ale roboty są wyposażone w pętlę sprzężenia zwrotnego. Obserwując, naśladują cudze zachowania. Słyszą słowo „żart”, widzą śmiech, więc łączą poznanie z działaniem. A to, że wesołym głosem powiedziałam coś smutnego, nie ma dla nich znaczenia.
– Role się odwróciły, mały gnojku! – Pan Fryderyk wyszczerzył swoje niepełne uzębienie. – Ten, kto śmieje się z takiego żartu, albo jest chory psychicznie, albo jest robotem.
– Co? Nie! – Simon aż się wyprostował. – To było po prostu absurdalne i dlatego się zaśmiałem. No co z was tacy sztywniacy? Po kilku głębszych też byście się zaśmiali!
Przez jakiś czas student stał się obiektem poruszenia. Anna zaś czuła napływ wątpliwości. On chyba taki był. Niewychowany i z kompleksami. Zaśmiałby się choćby na pokaz. Znów westchnęła. Musiała działać zgodnie z sumieniem. Bo chyba takowe posiadała.
– Moim zdaniem Simon nie jest robotem – wtrąciła się głośno. – Gdyby pan Fryderyk upadł i złamał sobie rękę, niech pan wybaczy, to pewnie też by się zaśmiał.
– No to co to za człowiek w takim razie? Chuj, a nie człowiek – skomentował staruszek.
– Bez przesady. Bez prze-sa-dy! Mam tego dość. – Simon niespodziewanie uderzył płaską dłonią w stół. – Wiecie co? Nikt nikomu nie ufa. Zmieniamy kandydatów na roboty jak rękawiczki. Zaraz to się tu pobijemy, i tyle z tego, kurwa, będzie.
– Akurat gdy podejrzewamy ciebie, skarbie, to się tak odpalasz, interesujące – powiedziała słodkim głosem panna Julietta, która zdaniem Anny w ogóle nie powinna załapać się do tego badania. – Został nam Adam. I Lydia, która w ogóle nie wyraża zdania. Co tak siedzisz cicho? Może teraz ty podasz swoją propozycję?
Anna poczuła, że mocniej bije jej serce. Wreszcie ktoś zwrócił na nią uwagę!
– Mogę być ostatnia? – poprosiła dziewczyna. – Mam pewną teorię. – Spojrzała na pana Adama. – A pan? Może pan ma jeszcze jakąś propozycję?
Mężczyzna najpierw uniósł wymownie brwi, a potem zacisnął usta w zamyśleniu. Anna liczyła na to, że już nie jest numerem jeden na jego liście potencjalnych robotów. Z taką silną osobowością mógłby przekonać pozostałych co do swojej racji. A wówczas ona musiałaby się ugiąć i dać im się wytypować. Bo co innego by jej pozostało? Zapewniać ich, że to nieprawda, podczas gdy nie jest w stanie przedstawić im żadnego dowodu? To mijało się z celem. Poza tym: pięciu na jedną? Nic by nie wskórała. Jeśli okazałoby się, że mają rację, to… Ach, wolała o tym nawet nie myśleć. A jeśli nie… Zadowoliłaby się własną satysfakcją. Oraz niewyobrażalną ulgą.
– Nie mam niczego konkretnego… – powiedział przeciągle pan Adam. – Ale właściwie spytam was o coś i niech każdy odpowie. Zostało nam już tylko dziewięć minut. Czy każdy z was pamięta dokładnie swoje dzieciństwo? Jesteście w stanie odtworzyć te silniejsze emocje? Bo to chyba ważna sprawa. Sądzę, że niektórych uczuć nie da się tak po prostu wgrać do mózgu.
Anna już znała odpowiedź na te pytania. Tak. Czuła wszystko bardzo mocno. Nawet jeśli z zasady była pragmatyczna i poważna, nie oznacza to, że nie miała emocji. Większość również odpowiedziała twierdząco, nawet przytaczając jakieś ważniejsze wydarzenia z życia lub wspominając o rodzinie. Tylko Lydia – jako jedyna – wydawała się sceptyczna. I nagle cała uwaga została poświęcona właśnie tamtej. Anna poczuła ekscytację, choć nie dała tego po sobie poznać. Wyprostowała się jedynie i położyła sztywne dłonie na stole, wbijając wzrok w chudą, bladą twarz nastolatki i w te jej straszne, czerwone oczy.
*
– A co, jeśli mam zaburzenie dysocjacyjne? Albo depresję? Nie odczuwam emocji, ponieważ mój mózg nie działa jak powinien? Czy to czyni mnie robotem? – spytała Lydia wszystkich tu zebranych, czując, że po tych ponad dwudziestu minutach rozmowy jej słowa wreszcie wybrzmią tak, jak powinny.
– A faktycznie masz jakieś zaburzenia? – spytała zaraz z powagą pani Anna.
– Wydaje mi się, że wszystko ze mną dobrze, nie licząc tego, że nienawidzę otaczającego mnie świata. Tej całej sztuczności, ciągłego udawania i próby udowodnienia, kto jest lepszy.
– No proszę, dzisiejsza młodzież daje nadzieję – powiedział dziadek, który jako jedyny wydał jej się tu normalny, a przynajmniej zachowywał się naturalnie.
– Zegar tyka, młoda damo – mruknął niezbyt miłym tonem pan Adam.
– Chcę tylko powiedzieć – kontynuowała jeszcze szybciej Lydia, patrząc na swoje kolana – że wszystkie dotychczasowe dyskusje były bezcelowe. Nie jesteśmy w stanie odgadnąć, kto z nas jest robotem. Pewnie zdecydowało o tym dosłownie kilka pierwszych sekund. Przecież, tak jak pani mówiła – wskazała drżącą ręką na nauczycielkę, unikając jej spojrzenia – robot się uczy i obserwuje otoczenie szybciej nawet niż człowiek. Nawet jeśli nie wiedział, jak się zachować, wystarczyło spojrzeć na pozostałą piątkę, dokonać jakichś tam analiz, i już. Skoro ten nowy model ma być jak człowiek, to taki będzie, stary czy młody. To nawet mogę być ja, chociaż ja się w ogóle robotem nie czuję. Bo być może twórcy sprawili, że wszystkie wspomnienia, które mi wgrano, są tak bardzo realistyczne, że nie da się ich odróżnić od prawdziwych. To jest przerażające.
Gdy Lydia zamilkła, dopiero wtedy podniosła wzrok. Miny pozostałych może i wykazywały zrozumienie jej teorii, ale bynajmniej nie zachwyt. W końcu w grę wchodziło pięć tysięcy euro, i to za rozpoznanie robota, a nie przedstawianie swoich przemyśleń.
– E tam, bez przesady z tymi robotami. – Simon, ten ładny student, machnął ręką. Nawet pan Fryderyk kiwnął potwierdzająco głową. – To tylko maszyny. Nie rób z nich nie wiadomo czego. Poza tym masz jakiś inny pomysł?
Miała, ale pan Adam nie dał jej dojść do słowa.
– Tu się z Simonem zgodzę. Ten nowy model ma po prostu wyręczać człowieka w wielu trudnych zawodach i ma być przy tym na tyle ludzki, żeby człowiek nie czuł się niekomfortowo, a najlepiej, żeby nawet nie wiedział, że to robot. I tyle. Ale nie oznacza to, że maszyna byłaby nie do rozpoznania. To my mamy nad nią władzę, a nie ona nad nami. Rozumiesz?
– Skoro tak, to czy ma pan pewność, kto z nas jest robotem? – spytała zaraz Lydia, której zaczęła rosnąć gula w gardle. Wszyscy spojrzeli na mężczyznę.
– Tak. Obstaję przy swoim. Pani Anna – powiedział bez mrugnięcia okiem.
– Tak się składa, że ja również obstaję przy swoim i typuję ciebie. – Juliet wytknęła oburzonego mężczyznę palcem. – A reszta towarzystwa? Szybko, czas się kończy.
– Ja myślę, że to ten mały skurwysyn – mruknął ochryple pan Fryderyk, wskazując na Simona. Mina studenta stężała i natychmiast warknął:
– A ja typuję dziadygę.
– Mam wrażenie, że w większości wybieracie pod wpływem emocji – odezwała się pani Anna z nutką nagany w głosie. – Czy przemyśleliście w ogóle swój wybór?
Pan Adam zaczął kiwać z niedowierzaniem głową, patrząc przy tym na nauczycielkę.
– No co wy, spójrzcie na nią! Może i to zbyt proste, bo gada bez emocji jak robot i trochę na takiego wygląda, ale o to właśnie chodzi! Tu nie ma drugiego dna. Jaki jest robot, każdy widzi. Chcecie te pięć tysięcy, to spójrzcie prawdzie w oczy i ją wytypujcie.
– Zamknij się pan, kurwa, i daj się innym wypowiedzieć – przerwał mu pan Fryderyk, co Lydia przyjęła z ulgą. Wszyscy spojrzeli na panią Annę, która była napięta jak struna.
– Dziękuję za możliwość wypowiedzenia się – powiedziała lekko drżącym głosem. – Uważam, że… to nie ja. Skoro X2051 zgodnie z definicją ma być stworzony do konkretnych ról, to może na potrzeby tego badania zaprogramowano go tak, aby wywoływał u innych empatię i poruszał kwestie dotykające naszych uczuć, tak jak to zrobiłaś ty, dziecko, i dzięki temu nie dał się złapać… Tak, uważam, że to Lydia jest robotem.
Dziewczyna poczuła ucisk w brzuchu. Znów wszystkie spojrzenia skierowały się na nią. Zegar wskazywał cztery minuty do końca.
– Podajże, dziewczyno, swoją kandydaturę, a my ją poprzemy i wreszcie zdecydujmy się na jedną osobę. No? – Rozkazujący głos pana Adama był przeszywający.
– Okej, jeśli o mnie chodzi, nie typuję nikogo – powiedziała cicho Lydia. Zanim ktoś zdążył coś powiedzieć, dodała: – Ale mam dla was szybką propozycję. Potnijmy się.
– Że co, proszę? – wymsknęło się ze strachem pani Annie.
– Te nowe roboty nie mają chyba krwi, no nie? – wyjaśniła szybko dziewczyna. – Ma ktoś coś ostrego? Jeśli każdy szybko się przetnie, zobaczymy, komu poleci krew, a komu nie. No, nie ma czasu. Zgadzacie się czy nie?
Od początku to planowała. To było jedyne sensowne wyjście. Robot różni się od człowieka tylko od wewnątrz. A ból, krew – to coś typowo ludzkiego. Prawdziwego. Coś musiało być w tym, co powiedziała, bo Simon szybko wyjął z kieszeni scyzoryk.
– Masz jednak łeb, mogliśmy to zrobić od razu. – Student pokiwał głową z uznaniem. – Te nowe roboty mają coś w rodzaju krwi, ale to o wiele gęstsza maź, łatwa do rozpoznania.
– Nie, to bez sensu, nie chcę tego robić – denerwował się pan Fryderyk.
– Powiedział robot… – dokończyła za niego pod nosem Juliet. – Mnie nikt nie wytypował, a i tak to zrobię.
Bez zbędnych ceregieli sięgnęła po scyzoryk i, używając sporo siły – ostrze musiało być tępe – z sykiem przecięła sobie wierzch dłoni. Czerwona krew zaczęła kapać na biały stół.
– Kto następny? – spytała z uśmiechem, który wyrażał ulgę.
Simon przejął z powrotem scyzoryk i przebił nim skórę na nadgarstku. Krew zaczęła spływać obficie i moczyć mu palce, co wywołało u niego nieprzyjemny śmiech. Lydia, jakby tym zachęcona, chwyciła ostrze i odchyliła rękaw, ukazując kilka blizn po starych nacięciach. Dołożyła kolejne. Krew zabarwiła jej skórę na czerwono, na co pani Anna mruknęła coś pod nosem. Sama wzięła drżącą dłonią scyzoryk, lecz gdy przyłożyła go do ręki, nie potrafiła wykonać decydującego ruchu. Ku zdziwieniu wszystkich zaczęła nawet cichuteńko łkać.
– Albo się pani tnie, albo pani zostaje wytypowana jako robot – powiedział pan Adam. Jak na zawołanie zegar zaczął odliczać głośno dwie minuty. Wszyscy patrzyli na nią w napięciu.
– Może jednak robot ma tę samą krew, tak dla zmyłki – wymamrotała, a pojedyncza łza kapnęła na stół, niedaleko krwi Simona.
– Jak wszyscy, to wszyscy – warknął oschle pan Adam. – No szybko!
Pani Anna krzyknęła i wbiła sobie ostrze w żyłę. Tym razem zaklął pan Adam. Zwykła krew poplamiła żółtą koszulę nauczycielki. Ogromna ulga na jej twarzy ścisnęła Lydię za serce.
Rozgniewany pan Adam przejął scyzoryk; jakby chcąc się popisać, wykonał porządne, precyzyjne cięcie. I znów czerwień. Lydia uniosła brwi. Został tylko pan Fryderyk. Czy to naprawdę on jest robotem? Pan Adam położył przed nim scyzoryk, drugą ręką tamując cieknącą krew marynarką, ale staruszek nawet nie spojrzał na ostrze.
– Jesteście nienormalni! – krzyknął z pasją. – Co wy w ogóle robicie? A jeśli ze mnie też wypłynie krew? To co dalej? Obetniemy sobie na szybko po palcu, żeby sprawdzić, co jest w środku? Popierdoliło was i tyle.
– Oho! – zawołał Simon, który był coraz bledszy. – Zostałeś tylko ty, dziadku, i jako jedyny nie chcesz nam udowodnić, że nie jesteś robotem. Ostatnia minuta i wszystko się wyjaśniło. Miałem rację!
– Tniesz się, do cholery, czy nie? – ponaglał go pan Adam.
– Nie mam, kurwa, zamiaru – wysyczał przez zęby pan Fryderyk. – I tak musieliście sobie znaleźć jakiegoś kozła ofiarnego. Niech będzie, że to ja nim zostanę. Mam to w dupie. Myślałem, że jesteś normalna – odezwał się do Lydii – ale jednak masz posrane we łbie. Przez ciebie wszyscy stracimy te pięć tysięcy, bo ja żadnym robotem nie jestem.
Lydia zacisnęła mocno szczękę i odwróciła wzrok, próbując powstrzymać łzy.
– Już? Nagadałeś się, dziadku? – Simon klasnął w ręce. – To kto jest za nim? No, bo nawet minuty już nie mamy. To jak?
*
Gdy uczestnicy badania wyszli z budynku, profesor Newman zaczął przesyłać pliki nagrań do TCR, czyli Tajnej Centrali Robotów. Wyniki były powyżej zadowalających. Podejrzliwość, nieufność, gniew, aż w końcu zastosowanie przemocy – dokładnie tak powinien przebiegać test. Druga jego część miała odbyć się za murami tego budynku, ale to już nie była jego działka. On musiał tylko przejść przez dziesiątki rozmów kwalifikacyjnych i wybrać jak najbardziej różniących się od siebie ludzi. Tych podejrzanych i tych niepozornych, starych i młodych, noszących ze sobą jakąś broń i pewnych siebie samców alfa. Niewiele trzeba, by wywołać konflikt. Wystarczy tylko wpoić ludziom niepewność, że ktoś z nich nie jest człowiekiem. A ludziom łatwo coś wmówić, zwłaszcza jeśli da im to okazję do wykazania wyższości swojego gatunku nad innymi.
Nikt jednak nawet nie pomyślał, że osoba przeprowadzająca rozmowy to robot. Bo nikomu tego nie zasugerowano.
Po ogłoszeniu przez Newmana, że zadanie zostało wykonane niepoprawnie i wskazany Fryderyk Woźniak nie jest robotem, uczestnicy najpierw okazali objawy szoku, a potem, typowo, doszło do napadu złości i agresji. Chyba bardziej żądali odpowiedzi niż pieniędzy. Ale on, profesor, milczał, wspominając tylko przypis do umowy, który jasno głosił, że nie musi udzielać żadnych informacji po zakończeniu badania. Szóstka uczestników wyszła więc rozczarowana, niepewna i spragniona odpowiedzi. Niemal identycznie jak miliony ochotników na całym świecie w ciągu ostatnich dwóch tygodni. I choć podczas niektórych badań fałszywie potwierdzono wybór uczestników, żeby nie wywołać podejrzeń na skalę światową, ludzie i tak wychodzili z przekonaniem, że coś nie gra. Dalsze działania były już tylko kwestią czasu. Śledzenie podejrzanych, napady, przyciskanie do murów, sprawdzanie, czy są robotami… Osiem tysięcy niewyjaśnionych morderstw, których ofiarami padli uczestnicy badań, mówiło samo za siebie.
Profesor Newman odczuwał zadowolenie. Wiedział od TCR, że już niedługo roboty skleją w całość detale i uzyskają dokładną analizę ludzkiego zachowania. A potem powstającej już na masową skalę populacji robotów zostanie wgrany do mózgu plan wtopienia się w społeczeństwo. Ludzie nawet tego nie zauważą. Będą zbyt zajęci kłótniami i podejrzewaniem siebie nawzajem o bycie nieczłowiekiem.
Newmanowi pozostało tylko przenieść się do innego miasta, ogłosić kolejne badanie i wybrać nowych uczestników.
Ależ ci ludzie są naiwni.