19.10.2023

Nowy Napis Co Tydzień #225 / W długim cieniu Wojciecha

Misjonarze, którzy przybywają na dwór Bolesław Chrobrego, umierają z zadziwiającą regularnością – co sześć lat. Wojciech-Adalbert ginie w 997 roku, Pięciu Braci Męczenników w 1003, a Bruno w 1009. Ponieważ uważano w średniowieczu, że męczennicy sami wybierają miejsce, gdzie chcą umrzeć i być pochowani, zgony misjonarzy czyniły z wczesnopiastowskiej Polski kraj otoczony świętością. Świetnie wykorzystywał to Bolesław Chrobry, który szybko wykupywał ciała świętych mężów i jeszcze szybciej fundował poświęcone im sanktuaria. Coś jednak nie zadziałało w roku 1009 – Bruno z Kwerfurtu, choć to postać nieszablonowa, a ponadto misjonarz zabity przez pogan, nie przyciąga już uwagi. Zdaje się: świętość się przejadła. Bruno z Kwerfurtu znika z kart dziejów, zaskakująco milczą o nim zarówno Gall Anonim, jak i Jan Długosz, niechętnie napomykają kroniki niemieckie. Zagadkę niczym z historycznego „archiwum X” próbuje rozwiązać Przemysław Urbańczyk. I dzieje się to na sposób, do którego przyzwyczaił już swoich czytelników: pewne tajemnice przestają nimi być, a jednocześnie, na ich marginesie, mnożą się nowe pytania.

Teraz idę do Prusów

Udało się – to pierwsze wrażenia, po przeczytaniu trzeciego i ostatniego zarazem tomu Niezwykłych gości Bolesława Chrobrego. Przemysław Urbańczyk doprowadził swój historyczny projekt do końca i wbrew wątpliwościom nie został on rozciągnięty w czasie ponad miarę. Na przestrzeni lat 2021–2023 otrzymaliśmy wszystkie trzy z planowanych tomów. Zanim ustalenia Urbańczyka wywołają reakcję w akademickim środowisku, do głosu dochodzi zwykły czytelnik. A jest o czym mówić i pisać, bowiem Urbańczyk w swojej trylogii udowodnił, że można połączyć lekkość pisania z zagadnieniami, którymi do tej pory zajmowali się wyłącznie specjaliści. Pod względem pisania, co podkreślam przy każdej recenzji z książek Przemysława Urbańczyka, jest to klasa sama w sobie. Aż chciałoby się zakrzyknąć: akademicy, można pisać tak, że chce się czytać!

Byłem bardzo ciekaw, jak autor poradzi sobie w Św. Brunonie. Jakby nie było, to wszak kolejna wariacja na ten sam temat. Znów zagłębimy się w kronikę Thietmara, znów czytane będą hagiografie św. Wojciecha, ponownie odbędzie się Zjazd Gnieźnieński. Już w drugim tomie, poświęconym Ottonowi III, było wyczuwalne lekkie zmęczenie ciągłym powrotem tych samych tematów. Urbańczyk sprytnie wybrnął z tego problemu dzięki dość nietypowym zabiegom. Jednym z nich jest zestawienie obok siebie dwóch postaci, aby pokazać ich wzajemne relacje. Tak też robi autor w rozdziale Dwaj kuzyni, dwa spojrzenia, w którym porównuje w obszernych punktach drogi życiowe kronikarza Thietmara i Brunona. Zabieg prosty, ale przecież rzadko stosowany w literaturze naukowej. Dla czytelnika to jednak ważne urozmaicenie, gdyż narracja nabiera dynamiki, a postacie mówią same za siebie i nie muszą być wyręczane przez wszechwiedzącego narratora. Jaki zatem obraz Brunona kreśli Urbańczyk? Mówiąc najprościej – karierowicza, który po kilku latach kręcenia się wokół dylematów „chcę” i „nie chcę”, pod koniec życia pali za sobą wszystkie mosty i wyrusza w objęcia śmierci. „Teraz kieruję się do Prusów” (nunc flecato ad Pruzos) pisze niemal na pożegnanie w swoim Liście do króla Henryka, a czytelnik słyszy w tym wyzwaniu coś z ekstatycznego Into the wild („teraz idę w dzicz”) Christophera McCandlessa (znanego również jako Alexander Supertramp).

Zbyt wielu kochanków

Ten arystokrata z urodzenia, kanonik z elekcji, kapelan z cesarskiej nominacji, mnich z osobistego wyboru, misjonarz z przekonania, polityk z konieczności, (arcy)biskup z wyświęcenia i jeszcze bardzo uzdolniony pisarz – to wszystko twarze jednej z najciekawszych, choć mało znanych, postaci środkowoeuropejskich z burzliwego przełomu I i II tysiąclecia. Na początku XI w. nie było już przecież wielu misjonarzy gotowych „iść do pogan” […]. Do tych wyjątków należał właśnie Bruno, uwiedziony świeżym przykładem determinacji swojego duchowego mistrza, św. Wojciecha-Adalberta, który za swoje przekonania zapłacił własnym życiem. Ten człowiek głębokiej wiary, targany wewnętrznymi konfliktami, ostatecznie podążył tą sama drogą, co jego sławny poprzednik. Drogą, która – choć kręta – zawiodła go wczesna wiosną 1009 r. do tego samego dramatycznego celu, który sam sobie jasno wyznaczył.

– tak Przemysław Urbańczyk charakteryzuje Brunona. Zaskakujące jest nie tylko to, że nigdzie nie jest on u siebie, ale także to, że na marginesach pozostawionych przez siebie pism, zaskakująco szczerze pisze o sobie. Żywot św. Wojciecha, Żywot pięciu braci i wreszcie List do króla Henryka posiadają w sobie coraz szersze marginesy, na których Bruno wprowadza świat swoich przeżyć jako dodatkową warstwę dzieła. Przyznaje się do swojej miłości do zakonnika, wyznaje „kościelną łapówkę” (czyli symonię), którą zapłaciła jego rodzina, aby miał lepszy start, wreszcie – gani samego siebie za zbytnią letniość w wierze. Tych opisów stanu swego ducha jest tak niesamowicie dużo i są one na takim poziomie wewnętrznej wiwisekcji, że historyk Ian Wood określił je jako„rodzaj psychologicznej autobiografii, jaka nie powinna była być napisana między końcem czwartego a połową jedenastego wieku”.

Co jest motorem, który napędza Brunona? Jeśli spojrzymy, zainspirowani Urbańczykiem i Woodem, poza hagiograficzny kanon średniowiecznego pisania, to będzie to miłość. Bruno zakochuje się w ideałach, które go przerastają. Całe życie próbuje im dorównać, co rodzi masę frustracji. Dopiero gdy zrezygnuje z samego siebie, uda mu się – we własnym mniemaniu – dokończyć swój finalny autoportret.

Pierwszą „miłością” pozostaje św. Romuald, który przejdzie do historii jako założyciel jednego z najsurowszych zakonów, czyli kamedułów. Romuald będzie przez całe życie gnał od położonych na uboczu klasztorów aż po zagubione gdzieś na peryferiach pustelnie. W swoich podróżach nie będzie sam, bowiem będzie przy nim Bruno. Romuald jest przykładem „białego męczeństwa”, czyli życia zakonnego, a przede wszystkim pustelniczego, które będzie stale pociągać Brunona.

Drugą „miłością” pozostaje św. Wojciech, którego Bruno nigdy nie spotkał osobiście. Rodzący się kult męczennika, który zginął z rąk Prusów, zawładnął wyobraźnią Brunona. Pokazuje to tylko fakt, który dzisiaj nam umyka: jak wielkim rozgłosem odbiła się w ówczesnej Europie śmierć praskiego biskupa. Nie bez znaczenia jest tutaj zbliżający się rok tysięczny, jak i poczucie, że wraz ze śmiercią Wojciecha chrześcijaństwo wraca do swoich początków.

Wymienione „miłości” są zadurzeniem intelektualno-psychologicznym. Jak jednak ocenić miłość do zakonnego współbrata imieniem Benedykt? Opisy tego uczucia są niebywale, jak na średniowieczną powściągliwość, kwieciste. Benedykt był dla Brunona „jakby połową mojej duszy”; „podczas nocy […] pełen bólu zacząłem z nim roztrząsać sprawy nieba, ponieważ serdecznie go kochałem” – dodaje kronikarz. W czasie „całej drogi, którą ja, nędzny, z nim odbywałem, trwając w jego objęciach wśród wzajemnych pocałunków”, Bruno prosi Benedykta: „pamiętaj, co – jak wiesz – łączy mnie z tobą i ciebie ze mną”. Przemysław Urbańczyk widzi w tych opisach zapis grzesznej miłości zakonników. Być może tak właśnie było. Warto jednak zwrócić uwagę, że Brunon ma „swój styl” pisania i jest on pełen kwiecistych opisów. „Kochliwość” Brunona można także znaleźć wobec Bolesława Chrobrego, o którym pisze afektywnie: „do tego księcia odnoszę się z uczuciem wierności i serdecznej przyjaźni […] kocham go jak duszę moją i więcej niż życie moje […] miłuję go”. Urbańczyk nie dostrzega także, że owa miłość Brunona i Benedykta może być także naśladowaniem wersetu z 2 Kor 13, 12, gdzie czytamy zalecenie „Pozdrówcie się świętym pocałunkiem”. Czy współbrat Benedykt był dla Brunona jeszcze jedną miłością idealną, czy całkiem realną, nie sposób już rozstrzygnąć.

Długi cień Wojciecha

Jakie nowe pytania stawia pozornie znanej historii Przemysław Urbańczyk? W moim odczuciu autor ma niebywałą zdolność wydobywania z tła „mistrzów drugiego planu”. W przypadku Św. Brunona i jego „braci” są przynajmniej dwa takie zagadnienia. Pierwszym pozostaje zaskakująca zasłona milczenia wobec postaci Brunona. Ten naśladowca św. Wojciecha, którego śmierć wstrząsnęła Europą, powinien cieszyć się podobnym zainteresowaniem. Tymczasem o Brunonie niewiele się pisze, zupełnie jakby jego postać była obłożona cenzurą. Coś jest na rzeczy, przekonuje Urbańczyk. Dla swojego króla, niemieckiego Henryka II, Bruno okazał się zdrajcą, który wolał współpracować z wrogiem, czyli Bolesławem Chrobrym. W dodatku Bruno w swoim Liście do króla Henryka nie szczędzi mu otwartej krytyki: biskupa rozwścieczył sojusz chrześcijańskiego władcy z pogańskimi Lecicami wymierzony w chrześcijańskie księstwo Chrobrego. Pisze pełen uniesienia:

Czy godzi się prześladować lud chrześcijański, a żyć w przyjaźni z pogańskim? Co za ugoda Chrystusa z Belialem? Jakie porównanie światła z ciemnością? W jaki sposób mogą zgodzić się diabeł Swarożyc oraz wódz świętych, wasz i nasz Maurycy? Jakim czołem schodzą się święta włócznia i chorągwie diabelskie tych, którzy poją się krwią ludzką?

W tym oburzeniu (z przepięknym i wielce frapującym zwrotem „wasz i nasz Maurycy”: czyżby wskazanie na bezsensowność konfliktu chrześcijańskiego między dzierżącymi oryginalną relikwię z jej wierną kopią?) pobrzmiewa nie tylko, jak chce to widzieć Urbańczyk, „wiecowa agitacja skierowana do potencjalnych przeciwników króla”, ale całkiem czytelna zapowiedź groźby klątwy. Tak zrobił wszak w Pradze ideał Brunona, Wojciech-Adalbert.

Król Henryk nie był zatem zainteresowany podtrzymywaniem pamięci po biskupie, który publicznie go krytykował, a nawet wypowiedział posłuszeństwo. Powinien na tym skorzystać Bolesław Chrobry, cierpliwie kolekcjonujący relikwie świętych męczenników. Wydaje się, że w tym merkantylnym handlu świętościami książę piastowski finalnie się przeliczył. O ile świetnie wyczuł moment ze śmiercią Wojciecha i podtrzymał „świętą passę” w przypadku pięciu braci męczenników, o tyle relikwie Brunona nie robiły już wrażenia. Męczeństwo, po kilkuletnim ponownym zachwycie, na powrót przestawało być atrakcyjne. Pisząc zupełnie współcześnie: kolejna niemal identyczna śmierć wzbudzała jedynie wzruszenie ramion.

Drugim szalenie ciekawym zagadnieniem jest całkowita bierność polskiego metropolity Radima-Gaudentego. Ten arcybiskup pojawia się jeszcze na Zjeździe Gnieźnieńskim, ale później spotyka go w kronikach cenzura podobna do tej, która stała się udziałem Brunona. Szukając przyczyn zaskakującego „wymazania” arcybiskupa gnieźnieńskiego, Urbańczyk wskazuje możliwość kolejnego naśladownictwa Wojciecha. Radim-Gaudenty prawdopodobnie zagroził Bolesławowi Chrobremu rzuceniem klątwy, tak jak zrobił to jego brat w Pradze (i jak prawdopodobnie chciał uczynić Bruno). Zarówno niemiecki Henryk, jak i polski Bolesław „wyciszyli” niewygodne sobie postacie; i choć obydwaj władcy zwalczali się wzajemnie, to w tym przypadku okazali się wyjątkowo zgodni.

Stare dzieje, nowe pytania

Św. Bruno i jego „bracia” zamyka trylogię Niezwykłych gości Bolesława Chrobrego. Czas pokusić się o podsumowania. Na poziomie bohaterów – biskupa Wojciecha, cesarza Ottona III oraz biskupa Brunona – jest tylko jedna osoba, która odniosła korzyści z rozpisanych na lata wzajemnych relacji. To Bolesław Chrobry. Czy miał ewidentny „dziejowy fart”, za sprawą którego okazje same się stwarzały, czy jednak okazał się nad wyraz sprawnym dyplomatą – pozostaje wciąż do oceny. Wydaje się, że obydwa stanowiska nie stoją ze sobą w sprzeczności. Pozostaje jeszcze jeden poziom, kto wie czy nie najważniejszy: czytelniczy. A ten jest bardzo udany. Niezwykli goście Bolesława Chrobrego to nie tylko oryginalny projekt historyczny, ale przede wszystkim świetna lektura, w której odnajdą się zarówno akademicy szukający w gobelinie historii nowych nici, jak i przede wszystkim szerokie grono czytelników zainteresowanych pisaniem historycznym stojącym o wiele poziomów wyżej niż szkolny podręcznik.

Przemysław Urbańczyk, Niezwykli goście Bolesława Chrobrego, t. 3: Św. Bruno i jego „bracia”, Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, Toruń 2023.

Niezwykli goście Bolesława Chrobrego. Tom 3: Św. Bruno i jego „bracia” -  Wydawnictwo UMK

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Marcin Cielecki, W długim cieniu Wojciecha, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 225

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...