27.05.2021

Nowy Napis Co Tydzień #102 / Pandemiczne pandemonium – „Świat w grupie ryzyka”

Dziennik pandemiczny. Gdyby jakiś czas temu ktoś powiedział nam, że tak będzie brzmiał temat konkursu literackiego, z całą pewnością parsknęlibyśmy śmiechem. Czasem trudno uwierzyć, że rzeczywistość, której doświadczamy, i w której przyszło nam funkcjonować, dzieje się naprawdę. Ale fakty mówią same za siebie – budzimy się codziennie w świecie, który realnie i na skalę globalną znalazł się w grupie ryzyka. Pandemia stała się naszym towarzyszem. Zamieszkała w naszych domach, zasiada z nami do stołu, zagląda nam do sypialni, opanowała szkoły, szpitale, restauracje. Z wielką gorliwością (może nawet nadgorliwością) myjemy ręce, liczymy chorych, szacujemy straty, które w istocie nie są możliwe do oszacowania. Po pierwszym szoku musieliśmy nauczyć się funkcjonować w zupełnie nowych warunkach. Pierwszy lockdown uświadomił nam, że tak naprawdę sytuacje tego typu stają się właśnie dla ludzkości chlebem powszednim. Jest więc pandemia koronawirusa czasem budowania nowych systemów – społecznych, gospodarczych, politycznych, etycznych i moralnych. Owo kreowanie jawi się jednak jako proces raczej mroczny. Faktem jest bowiem, że ludzie w tych najnowszych warunkach umierają, cierpią, tracą pracę. Pandemia określa nam styl bycia, dominuje rozmowy, determinuje decyzje, narzuca trendy. Ostatnio na topie są szczepionki. Rękawiczki i płyny dezynfekujące dawno straciły popularność. Maseczki powszednieją. Przyznam, że czekałam na tekst, który spójnie i dosadnie usystematyzuje rzeczywistość na poziomie języka literackiego, który ubierze w słowa moje osobiste niepokoje. Przyznam, że czekałam na książkę Świat w grupie ryzyka.

Trzy opowieści – dwie napisane prozą, jedna poetycka. Trzech autorów. Trzy pozornie różne ujęcia tego samego tematu. Pozornie, ponieważ tak naprawdę, jakkolwiek nie podchodziłoby się do opisywanej kwestii, w przekazie będą dominować dwa raczej przykre i przygnębiające stany emocjonalne: strach i samotność. Poczucie zagrożenia szczelnie wypełnia rzeczywistość. Nagle okazuje się, że świat, który znaliśmy i rozumieliśmy, który nawet jeśli nie był przyjazny, to był w znacznym stopniu oswojony, przestał istnieć. Kontrast oparty na prostym schemacie – wczoraj i dzisiaj – jest widoczny w każdym z omawianych tekstów. Całkiem niedawno wszystko bowiem wyglądało inaczej, i choć każdy z autorów w inny sposób podchodzi do tematu pandemii, to równocześnie każdy dotyka w istocie tych samych kwestii. Żaden nie podaje jednak rozwiązań, żaden nie mówi którędy uciekać, gdzie się schować, jak się zabezpieczyć.

Projekcja mechanizmów powstawania strachu przypomina oczywiście tę opisaną w najbardziej znanej powieści Camusa. Jest początkowa stagnacja wywołana pierwszym szokiem. Jest próba wyparcia. Jest ignorancja. Są ludzie, którzy się śmieją. Są i tacy, którzy na najnowszej sytuacji z całą pewnością dobrze zarobią. Nie ma jednak charyzmatycznego ojca Paneloux. Brakuje doktora Rieux. Nie pojawiają się autorytety. I w tym momencie wnioski dotykają kolejnej smutnej okoliczności pandemicznej – dojmująca, obezwładniająca i wszechobecna samotność. Izolacja, dystans, reżim sanitarny… To wszystko, choć nosi znamiona działań koniecznych, siłą rzeczy generuje poczucie osamotnienia, wyalienowania, tęsknoty. W pandemii każdy zdaje się być sam. Dokładnie tak, jakbyśmy mówili o projekcji śmierci, której doświadcza się przecież indywidualnie.

„Nie mogę oderwać wzroku od ludzkich twarzy bez maseczek”W. Butewicz, Dziennik uroku zarazy [w:] Świat w grupie ryzyka, red. J. Bocianowska, Kraków–Warszawa, s. 37.[1].Fragment epilogu Dziennika uroku zarazy Walerego Butewicza idealnie podsumowuje wszechobecną wręcz tęsknotę za szeroko pojętą normalnością. Utwór otwierający zbiór zatytułowany Świat w grupie ryzyka można rozpatrywać w kategorii wstępu do dalszych rozważań. Butewicz naświetla problem, rysuje linię określającą granicę między tym, co było, a tym, co jest. Jego rozważania noszą miejscami znamiona rozprawy filozoficznej. Nie ucieka w nich jednak od ironii. Na świat spogląda ze swej własnej, charakterystycznej dla siebie perspektywy i opisuje go z punktu widzenia również własnego mieszkania, własnego balkonu i własnych przeżyć wewnętrznych. Schowany w ciasnym, odizolowanym od świata zewnętrznego pomieszczeniu (które można odbierać również w kategoriach mentalnych) snuje plany i dokonuje swoistego rozrachunku z samym sobą:

Mam ambitne plany życiowe: całą kwarantannę czytać Kierkegaarda, a kiedy koronawirus odstąpi (przecież musi kiedyś odstąpić!), to znaleźć swoją Reginę Olsen i mimo wszystko się ożenić, bo jednak lepiej jedna kobieta, ale codziennieTamże, s.33.[2].

Wszystko wokół niego zdaje się być chore, słabe, kaszlące i cierpiące na nerwobóle. Tak właśnie opisuje swoje mieszkanie. A ta swoista personifikacja robi ogromne wrażenie również dlatego, że pojęcie domu w czasie pandemii może zostać rozszerzone praktycznie na całą kulę ziemską. Świat doprawdy staje się tutaj miejscem niebezpiecznym. Izolacja natomiast przeistacza się w ponury, abstrakcyjny byt, który z jednej strony chroni, a z drugiej krzywdzi. Ale Butewicz, oprócz zacięcia filozoficznego i oratorskiego, okazuje się również doskonałym aforystą. Wstawki pretendujące do miana złotych myśli pojawiają się w utworze niezwykle często i stanowią bardzo interesują odskocznię od ponurego mroku opisów izolacji. Oczywiście aforyzmy również zanurzone są w atmosferze pandemii, również dotyczą w większości kwestii otulających smutną rzeczywistość, ale za to trafny sposób, w jaki zazwyczaj podsumowują sytuację, odrywa na chwilę czytelnika od przygnębienia dłuższych dywagacji. Oto próbka aforystycznych zdolności autora:

Mówi głupi w swoim sercu: „Nie ma koronawirusa”Tamże, s.32.[3].

Najpiękniejsze w umieraniu jest życieTamże, s.26.[4].

Świat jest bardzo stary i znajduje się w grupie ryzykaTamże, s.26.[5].

Krótki, a zarazem dosadny i zapadający w pamięć wstęp do dalszych rozważań jawi się więc jako motyw symbolizujący pewnego rodzaju przechodzenie od marazmu i otępienia pierwszych chwil istnienia „strefy ryzyka” do prób podjęcia oceny nowej, groźnej, nieprzejednanej i nieuchronnej rzeczywistości. Tego zadania podejmuje się już jednak kolejny autor. Jacek Adamczyk, w tekście zatytułowanym Dziennik wiosny 2020, zdecydowanie preferuje styl relacji reporterskiej. Jego utwór w rzeczy samej zanurza się w konwencji dziennika i pozostaje jej wierny do samego końca. Autor dzieli swoje obserwacje na kilka kategorii – życie codzienne, świat i okolice, literatura. Obecność tej ostatniej jest oczywiście niezwykle wzruszająca i potwierdza istnienie znanej wielu molom książkowym enklawy, którą stanowi czytelnictwo. Dzielenie się wrażeniami z lektur jawi się jako element proklamujący istniejącą gdzieś w tle i nie całkiem jeszcze zdegradowaną normalność. Książki stanowią pomost pomiędzy tym, co było i tym, co jest, są buforem bezpieczeństwa oraz azylem dla obolałego i przerażonego świata. Tytuły i nazwiska Jacek Adamczyk wymienia zaś zacne – że wspomnę chociażby Milana Kunderę.

Podzielony nie tylko tematycznie, ale i chronologiczne dziennik odpowiada na naturalną ludzką potrzebę racjonalizowania rzeczywistości. Sporo czasu poświęca się tutaj codzienności, która w drastyczny sposób została zaburzona i zdeformowana. Z tekstem tego typu łatwo się utożsamić, bo czytelnik bez trudu rozpozna w nim samego siebie:

Listonosz na pytanie, dlaczego nie nosi maseczki: „W końcu trzeba na coś umrzeć”.

Pianista, który wywlókł swój fortepian na dach i grał dla całej okolicy: „Chciałem się podzielić muzyką…” (mało oryginalne, ale odbiło się echem).

Prezenter radiowy: „Gdyby ktoś z Państwa wiedział gdzie działa nielegalny fryzjer, to bardzo proszę o informację”.

Znajomy: „Jakbyś chciał pograć w ping-ponga, to przyjeżdżaj”.

Lekarka: „Jeżdżę autobusami do szpitala, do przychodni, do domu, odwiedzić rodziców, na zakupy… Co mam zrobić? Muszę żyć”.

Głos (w maseczce) wśród zabudowań: „Ziemniaaaaki! Ziemniaaaaki!”.

Znajomy 2: „A ja sobie urządziłem siłownię w ogródku”J. Adamczyk, Dziennik wiosny 2020 [w:] tamże, s. 92.[6].

Utrata pracy, izolacja, dramat tych, którym i wcześniej nie było łatwo, czyli na przykład osób niepełnosprawnych czy samotnych matek, nieustępliwe pytanie – co dalej? Tego typu problemy były nam do tej pory znane z literatury zaangażowanej społecznie, kwestii tych doświadczaliśmy z wygodnej perspektywy interpretacji zjawisk znajdujących się w bezpiecznej odległości. Tymczasem okazuje się, że realne zagrożenie dotyka nas wszystkich. Pandemia nie dotyczy bowiem jedynie chorych. Wirus, nawet jeśli nie bezpośrednio, to w jakimś aspekcie życia wpływa na każdego przedstawiciela populacji, na każdego mieszkańca świata, który z całym dobrodziejstwem swego inwentarza znajduje się obecnie w grupie ryzyka.

I w końcu podsumowanie. Poetyckie, liryczne, metaforyczne. W czasach, w których poezja zdaje się być w odwrocie. Miłosz Tomkowicz, autor zbioru Pandemiumium,jest człowiekiem bardzo młodym i ta młodość, której absolutnie nie należy utożsamiać z niedojrzałością, uwidacznia się w jego lirykach. Wiersze zamykające publikację są więc idealnym odzwierciedleniem przykrej i ponurej rzeczywistości. Są chaotyczne, nerwowe, pourywane. Poeta nie buduje skomplikowanych metafor, wielopiętrowych peryfraz i złożonych porównań. Zamiast tego, w jego utworach znajdziemy bolesną prostotę przekazu ocierającego się miejscami o poetycki reportaż. Czy mówienie językiem poezji o tak mało lirycznym obliczu rzeczywistości może się udać? Czy to jest w ogóle realne? W moim odczuciu – jak najbardziej. Powiem więcej: młody poeta nie tylko doskonale posługuje się formą, ale i w znaczącym stopniu odzwierciedla niepokoje pokolenia, któremu przyszło wchodzić w dorosłość w warunkach piekielnie wręcz trudnych. Na dowód tego przytoczę fragment, który dotyka obszaru dla mnie najbliższego:

34. Elekcje

Drogie dzieci
Przepowiednia druga
dwudziestego trzeciego kwietnia będzie szczyt
zachorowań.
Dobrze mówicie
nie wiem czy się sprawdzi czy nie może nie
odbierz zarazie macki.
Drogie dzieci
wymień wszystkie pieniądze na złoto.
Źle mówicie
kaszle się w zgiętą dłoń
jak wygięte ucho
dwa plus dwa
to cztery zakażenia dobrzeM. Tomkowicz, Pandemiumium [w:] tamże, s. 198.[7]

Wszyscy życzylibyśmy sobie, aby o pandemii można było w końcu pisać w czasie przeszłym. Wszyscy chcielibyśmy powrotu do niedoskonałej, ułomnej i dziwnej rzeczywistości sprzed tego koszmaru. Świat stał się obecnie dziwnym tworem, który przypomina globalną klatkę. Jakie korzyści może więc przynieść analiza tak zwanej relacji na gorąco, jaką stanowią teksty zawarte w tym tomie? Przede wszystkim, dzięki lekturze Świata w grupie ryzyka, zmniejsza się znacznie poziom dyskomfortu w odczuwaniu samotności. Okazuje się bowiem, że jesteśmy odizolowani, ale w zasadzie wszyscy od wszystkich, a to wytwarza coś w rodzaju wspólnoty. Dwa doskonałe teksty prozatorskie i jeden bardzo dobry zbiór liryczny. Trudna lektura na trudne czasy. Polecam. Ponieważ łatwiej jest przeżywać, kiedy się rozumie.

 

Książkę Świat w grupie ryzyka oraz inne dzienniki pandemiczne można zakupić w e-sklepie Instytutu Literatury.

Walery Butowicz, Jacek Adamczyk, Miłosz Tomkowicz, Świat w grupie ryzyka, red. J. Bocianowska, Instytut Literatury, Kraków 2021.

Okłądka książki

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Katarzyna Aksamit, Pandemiczne pandemonium – „Świat w grupie ryzyka”, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 102

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...