Nowy Napis Co Tydzień #103 / Ateista
Lipiec napełnia popękany od upału sad
brzęczeniem pszczół: roją się
czarne punkty epoki,
biały szum Wszechświata, przypływ.
Fotel w cieniu, na kolanach książka,
jednak nie czyta. Między rozłożonymi stronicami,
niczym pomiędzy żółtawymi falami
mrówka jak po gruncie
maszeruje do Kanaan.
Swoją pierwszą Nagrodę Nobla
staruszek otrzymał w tych czasach,
kiedy do tego, by osiągnąć coś w nauce,
samej walki o pokój było zbyt mało.
Śmierci się nie lęka, zdaje sobie sprawę,
jakie mechanizmy rządzą tym światem.
O wszystkich, kogo już dawno przeżył,
pamięta, choć niekoniecznie tęskni:
jest jak młody rowerzysta,
który oddalił się od innych, do umówionego miejsca
pojechał całkiem inną, nikomu nieznaną drogą,
i znacznie wyprzedził przyjaciół,
i teraz po prostu czeka na nich tutaj.
Wkrótce się spotkają.
Pies (musi tu być i pies,
nieodłączny psychopomp samotnego mężczyzny
od późnej dojrzałości do starości)
czeka z nim w sadzie,
wywiesił liliowy język, wyciągnął łapy,
czasami mruga ropiejącym,
otoczonym siwą szczeciną okiem.
A on goli się każdego ranka,
odpowiada na wszystkie listy, nawet
najbardziej błahe,
używając przyjętych za jego czasów zwrotów grzecznościowych
i starannie przystrzyga wystrzępione nitki na mankietach
spranej do białości koszuli
maleńkimi nożyczkami do manicure,
które zostały po śmierci żony.
Uczciwa konsekwencja jego myślenia
Współmierna z nieprawdopodobną otchłanią płonięcia
Tego, do Którego
zwraca się niezmiennie grzecznie na „Pan”
(nie z wyższością czy sarkazmem,
po prostu, tak go wychowano w dzieciństwie).