24.08.2023

Nowy Napis Co Tydzień #217 / Bezduszne ofiary. O opowiadaniach Tove Ditlevsen

Strategią promocyjną i recenzencką tomu znakomitych opowiadań duńskiej autorki Tove Ditlevsen Moja żona nie tańczy stał się niestety jednostronny i płaski feminizm pokazujący autorkę jako ofiarę patriarchalnego społeczeństwa, piszącą niemal wyłącznie o kobietach stłamszonych, wykorzystywanych przez wrogi patriarchalny świat. Dlaczego? To proste – tak jest po prostu najłatwiej. Owszem, w wielu opowiadaniach Ditlevsen pisze o kobiecym losie, czerpiąc z własnych życiowych doświadczeń, których jej nie oszczędzono. Cztery razy zamężna, naznaczona dramatem aborcji, uzależniona od leków. Swe losy bez ogródek opisuje w niedawno wydanej u nas Trylogii kopenhaskiej. W 1976 roku pisarka skutecznie targnęła się na swoje życie. Opowiadania zebrane w tomie Moja żona nie tańczy nie dotyczą jednak wyłącznie sytuacji kobiet w Danii w XX stuleciu. Z wyczuciem pokazana została przede wszystkim ewolucja tej autorki, która od nowel poświęconych szeroko rozumianej tematyce społecznej, z tezą czy – jakbyśmy powiedzieli językiem dawnym – z tendencją, przechodzi pod koniec książki w wyższe regiony dociekań o kondycji ludzkiej.

Weźmy choćby taki Ogródek działkowy. To studium rodzinne poświęcone bezduszności – obdarowując starego ojca ogródkiem działkowym (którego on wcale nie chce), dorosłe dzieci wraz z rodzinami zapewniają sobie moralne alibi na resztę życia. Albo Młoda dziewczyna zostaje babcią – starość przedstawiona zostaje jako przypadłość zupełnie nieuświadomiona przez główną bohaterkę, najbliżsi zdają się raczej utwierdzać ją w starczym zdziecinnieniu. Takie opowiadania jak Lęk czy Chwila przerwy z powodzeniem mogą być porównane do krótkich form Marii Dąbrowskiej – podobnie krystaliczny styl, wyraziści, mistrzowsko zarysowani bohaterowie, obowiązkowo walczący ze sprzecznymi emocjami. Jest i wątek historyczny – stosunek duńskich obywateli do swoich rodaków żydowskiego pochodzenia w dobie niemieckiej okupacji pokazuje opowiadanie Pomarańcze. Wiele obłudy i zła jest w sąsiedzkich obmowach żydowskiej sąsiadki, podłego oczekiwana, że może zwolni swoje mieszkanie po deportacji.

Kiedy jednak Tove Ditlevsen dotyka rodziny, atmosfera gęstnieje, czujemy wyraźnie, że to temat, który autorka pragnie nam pokazać z wielu stron. Przekonujemy się, że zwyczajna rodzina, na pozór szczęśliwa, żyjąca w uroczym domku na przedmieściach, kryje namiętności, bardzo zresztą trudne do uchwycenia piórem, a kluczowe dla rodzinnego trwania razem. Ich czworo, ojciec jak co dzień wyjeżdża do pracy, matka zostaje z dwójką dzieci ‒ jedno przy piersi, drugie nieco starsze. Ze zwykłego paplania telefonicznego dowiadujemy się jednak, że starszy chłopczyk został kilka lat temu adoptowany, dopiero potem urodziło się młodsze dziecko. Czy matka potrafi w jednakowy sposób kochać oboje? Kto tu jest winny? Tę kwestię zgłębia Ditlevsen w prozie Złotokap. Adoptowany chłopiec uparcie wraca do nas na kartach książki – w innym opowiadaniu jest już na wpół świadomy swojej trudnej roli w sytuacji, gdy ma nowego braciszka. Gorączkowe krzątanie się chłopca, jego bezustanna praca w domu i obejściu, to z jednej strony wynik wychowania, ale z drugiej – rozpaczliwa, dziecięca walka o przetrwanie (Dobry chłopiec). Dziecięcą rozpacz przeżywa także dziewczynka. Jest to codzienna tortura oczekiwania na matkę pracującą w fabryce. Wróci? Przecież niemal codziennie zdarzają się wypadki:

Ojca dziecko nie pamiętało. Marynarz zawsze jest gościem we własnym domu, a poza tym dziewczynka miała zaledwie trzy lata, kiedy widziała go po raz ostatni. Żywiła wobec niego tę samą, wynikająca z naturalnej konieczności nienawiść co matka, a może było to jedynie kwestią konwencji i przyzwyczajenia. […] nienawiść dziecka była niema i wynikała z czułości oraz potrzeby chronienia matki.

Tego wieczora napięcie między matką a córeczką wzrasta… Ditlevsen relacjonuje je na zimno, by naraz, w jednej krótkiej wypowiedzi świat z powrotem wrócił na właściwe tory (Kogel-mogel). Jest to zarazem gra pamięci samej autorki, wychowywanej w robotniczej rodzinie, w ubogiej dzielnicy Kopenhagi. „Hanne miała dopiero siedem lat, ale już nosiła w sobie wielki, bezkształtny lęk”, czytamy w opowiadaniu Wieczór. Dziecięcy bohaterowie zaludniają opowiadania Dunki, co dowodzi, że jest ona niewątpliwie późną uczennicą Charlesa Dickensa, potrafiącego po raz pierwszy z dziecka uczynić pełnoprawnego bohatera literatury.

W rodzinach opisywanych przed Ditlevsen odejście ojca jest zresztą motywem powtarzającym się. Odchodzi najczęściej do innej kobiety, a żonie z dziećmi zostawia dom i pieniądze, próbuje się tanio wykupić.

Mężczyźni, którzy porzucają dom, ze wstydem ciskają rodzinie worek pieniędzy, nie oglądając się za siebie. Kupują sobie wolność, tymczasem w małym szczytowym pokoiku dziecko klęczy i szepcze: „Dobry Boże, niech ojciec wróci!” (Powtórka).

Ale są też sytuacje odwrotne, kiedy matka podąża za nową miłosną fascynacją i zdolna jest dla niej poświęcić całe swe życie. I wtedy znowu ofiarami dramatu stają się dzieci. To zakładnicy okrutnej zabawy swoich rodziców. Widzimy i odczuwamy jej grozę, czytając Poranek w dzielnicy willowej. Tego właśnie ranka dokonuje się pogańska ofiara z dzieci, które mają zostać rozdzielone pomiędzy rodziców.

Dwóm mężczyznom była to winna. Ale przecież nie składa się w ofierze dziecka. Owszem, tak właśnie zrobiła. Ona. To była jej wina, a najmniej winna ze wszystkich istot musiała za to zapłacić. Tu, w tym pokoju, w obecności dziecka, poczuła się zupełnie sama. Nawet meble zdawały się od niej odsuwać, wszystkie znajome przedmioty na moment rozpłynęły się we mgle. Ach, gdyby mogło być jak dawniej!

Kobiety Ditlevsen bywają więc okrutne. Jakie są jeszcze? Zagubione, drżące o przyszłość, zawiedzione i ogłupione. Bezradne. Widzimy je, kiedy siedzą w poczekalni u lekarza wykonującego zabiegi przerywania ciąży (Uparte życie). Jedna z nich jest zakochana w żonatym mężczyźnie, który bez skrupułów ją wykorzystuje, ale ona uważa taki stan rzeczy za swoje szczęście, bo jest młoda i bardzo zakochana. Dlatego, kiedy powstaje w niej „uparte życie”, nie ma wątpliwości, co ma zrobić. A jednak w kontakcie z lekarzem, cynicznym typkiem z krzywym uśmiechem, poniżającym do tego swoje pacjentki, coś się w niej załamuje, coś zmienia. Wychodzi z gabinetu z niczym. Czy sprawiło to „uparte życie” bijące pod sercem dziewczyny? Ditlevsen jest dyskretna, jest chłodna, ale czuła, a opowiadanie Uparte życie jest chyba najlepszym przykładem jej formalnego mistrzostwa i przypomina trochę Romans prowincjonalny Kornela Filipowicza.

Kobiety są ofiarami świata, własnych namiętności, ofiarami mężczyzn, najczęściej im najbliższych – mężów i kochanków. To prawda, brakuje w tych tekstach bohaterek, które – świadome swej wartości i roli w przekazywaniu życia – potrafią oddać się z ufnością kolejno płynącym dniom pod duńskim niebem, temu światu ze świetnie opisanym krajobrazem miejskim, w mieszkaniach o wysokich sufitach i w wiejskich domkach, w których czasami cieknie na głowę, bo pękła dachówka. Opowiadania duńskiej pisarki są dotkliwe. I nawet kiedy dzieje się dobrze, jak w opowiadaniu tytułowym, bo mąż jest czuły i szlachetny, to są przecież dni, kiedy jego kochana, ale niepełnosprawna żona przeżywa gehennę gotowania obiadu. Dlaczego? Podsłuchała telefoniczną rozmowę. I nagle jej poukładane życie zmieniło się w piekło.

Tove Ditlevsen, Moja żona nie tańczy. Opowiadania wybrane, przeł. Iwona Zimnicka, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2022

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Wojciech Chmielewski, Bezduszne ofiary. O opowiadaniach Tove Ditlevsen, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 217

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...