Nowy Napis Co Tydzień #108 / Jawaszkiewicz i Hayder ratują literaturę
Najnowsza książka Grzegorza Filipa Cover została na samym początku opatrzona następującą informacją, wyjaśniającą jej tytuł:
Wszystkie motywy w tej powieści, postaci, wątki, tematy zostały skądś bezczelnie ściągnięte, a zatem wszelkie podobieństwo do konkretnych tekstów, osób i wydarzeń jest zupełnie prawdopodobne. Uwaga! Książka może zawierać efekty stroboskopowe.
Wydaje się, że pisarz już od pierwszych słów chce zbudować zdrowy dystans między swym najnowszym dzieckiem a czytelnikami – zaszczepić im pogodę ducha, potrzebną podczas śledzenia pędzących niczym rollercoaster przygód swojego bohatera. No właśnie, bohatera czy bohaterów? Niby jest jeden, modny pisarz Ignacy Jawaszkiewicz – pieszczoch wydawców i krytyków, atencjusz rozbijający się po Europie, wydający kasę z grantów i z honorariów, przyjaciel celebrytów. Poznajemy go podczas kolejnego pobytu za naszą zachodnią granicą, gdzie daje popis politpoprawnego sznytu, którego niedługo sam stanie się ofiarą. Ale nie uprzedzajmy wypadków. Zatrzymajmy się przez chwilę nad pisarskimi osiągnięciami Jawaszkiewicza, bo wiele powiedzą nam o zamyśle, jaki przyświecał Grzegorzowi Filipowi podczas pisania powieści. Poznajemy je choćby z następującego wyznania bohatera:
Różne miałem fazy, z tysiąc może faz miałem. Miałem fazę nadludzkiej pracy z nikłymi efektami i fazę macania skrzypaczek pod stołem, fazę miałkości fabuł i fazę pomniejszonych bohaterów. Miałem fazę nabożnej adoracji futbolu i fazę ironicznych kpin z papieża. Miałem krótką, ale intensywną fazę prometejską oraz wydłużoną, ofensywną fazę androniczną (od andronów). Miałem fazę szyderstw narodowych, fazę bezradnej ironii i pustego śmiechu. Miałem fazę cieszyńską, białostocką i hamburską. Miałem różne fazy, ale fazy skupionej refleksji nie przeszedłem nigdy.
Już od pierwszych stron Ignacy Jawaszkiewicz doznaje rozszczepienia jaźni i przez resztę fabuły towarzyszy mu powołany przezeń do istnienia bohater literacki Sebastian Hayder. Jego obecność możemy rozumieć jako personifikację sumienia literackiego, które unaocznia Jawaszkiewiczowi matnię, w jaką wpadł on sam, a wraz z nim – jak się przekonujemy – cała współczesna polska literatura, skażona celebrytyzmem, wtórnością, pogonią za szmalem i kompleksami, zarówno wobec Zachodu, jak i Wschodu.
Grzegorz Filip to prozaik, a zarazem wielki fan jazzu i krytyk muzyczny, od 1988 roku publikujący w czasopismach literackich. W roku 1989 z grupą polonistów lubelskich założył kwartalnik literacki „Kresy” – pismo, które osiągnęło ogólnopolską renomę i ukazywało się przez dwadzieścia lat. Redakcją kwartalnika kierował do roku 1995. Przez cały czas zajmował się także krytyką muzyczną, a od 2009 roku z powodzeniem pisze także prozę. Wydał zbiór opowiadań Teoria strun oraz powieści Studnia, Miłość pod koniec świata i Pomiędzy.
Cover jest przewrotną i ironiczną próbą zmierzenia się z fenomenem niemocy twórczej pisarzy w kraju nad Wisłą, w wyniku której polski czytelnik otrzymuje kolejne gnioty, opatrywane entuzjastycznymi notkami przez zakłamanych wydawców. Jest to zapis panoramy naszej niemożności i śmieszności, pozorów i nijakości, które w książce Filipa dobrze oddaje opis uroczystości przyznania nagrody literackiej na Stadionie Narodowym – awaria prądu, piosenkarze i wydawcy z drinkami w łapach wpadają na siebie, nikt nie wie, o co chodzi, na murawie płoną znicze i występuje chór z Litwy. W sumie to smutny obrazek, mimo swej groteskowości. Oddajmy głos Sebastianowi Hayderowi, alter ego głównego bohatera:
Im dłużej myślałem, tym bardziej wychodziło mi na to, że jego poczucie wrogości do świata i demonstracyjne niezrozumienie rzeczywistości nie mogą być autentyczne. Po prostu nie, bo pod skorupą ironii, szyderstwa, czasem wulgarności znajdowałem w nim wrażliwego, a nawet subtelnego człowieka. […] Odkąd poznałem Ignacego, ze zdumieniem spostrzegłem, jak emocjonalnie niewrażliwy i pozbawiony intelektualnej przenikliwości potrafi być, a przynajmniej wydawać się, artysta i że nie tylko uchodzi mu to płazem, lecz bywa poczytywane za cnotę. Patrzeć na świat z woskiem w oczach. Czy kryła się za tym jedynie głupawa moda, czy coś więcej? Czemu się jej poddał, świadomie degradując swoje utwory? Z tymi pytaniami nie potrafiłem się uporać i źle mi było w fabule Jawaszkiewicza. Źle i coraz gorzej.
Takich diagnoz jest w książce więcej, ale bynajmniej nie jest to proza publicystyczna czy przegadana. Przeciwnie. Akcja pędzi wartko, w pogoni za „odkryciem na nowo polskiej literatury” już w pierwszych partiach powieści Jawaszkiewicz z Hayderem wskakują – niczym Tytus, Romek i A’Tomek w IX księdze przygód do westernu Strzały znikąd – do czeskiego filmu i znajdują się w Pradze za głębokiej komuny. Poznają tam żonę ministra Annę, a Hayder, opowiadając jej o współczesnej Polsce, konstatuje:
Mamy nowe konieczności historyczne, nowych proroków, nowe wierzenia i zabobony, na przykład wiarę w polskie winy, w naszą podrzędność…
Potem jest jeszcze ciekawiej, jak w kalejdoskopie: bohaterowie trafiają najpierw do Wilna, a potem do Zakopanego, gdzie poznają samego ojca groteski i wygłupu w literaturze – Witkacego. On jednak jest jakiś inny, poważniejszy, a nawet zafrasowany. I wyznaje w rozmowie z bohaterami:
[…] nigdy nie byłem banalistą, nie uciekałem od istotnej problematyki. Tego mi pan nie powie. Literatura jest wykładem o dziwności istnienia, a ja chciałem przebić się na drugą stronę. Szlag mnie trafiał, gdy traktowano moje książki niepoważnie, kiedy się śmiali, zamiast rozumieć.
I wreszcie nie wytrzymuje:
Powtarzacie tylko wyuczone gesty jak Chińczycy. Wiesz, że w Chinach miarą artyzmu jest jak najwięcej naśladować mistrzów. Tacy jesteście. Wtórność, wszystko wtórność, całość do dupy. Miernota i nicość.
Myślę, że przyjemność z lektury Covera zawdzięczamy przede wszystkim zdolności autora do okazywania sympatii swemu bohaterowi (bohaterom?), co sprawia, że i my potrafimy go (ich?) polubić. Nie budzi naszej niechęci, choć pod jego adresem padają bardzo poważne zarzuty („Jego proza jest może zabawna, może i dobrze się czyta, ale jest pusta, bo on jako pisarz nie ma się czym przejąć.”). Przeciwnie. To fajny facet, trochę pogubiony, na pewno zadufany w sobie – ale czujemy, że przecież chodzi mu o coś więcej niż tylko o uznanie dusznego światka, w którym się obraca (notabene: „Zrodziła się nowa ortodoksja. Trudno zlokalizować ośrodek narzucający władzę, który dyktuje przekonania, postawy, lansuje kanony i tematy, ale gdzieś on się przecież znajduje. Szantaż krytyki obserwuję choćby w nastawieniu Ignacego. Niestety, bardzo to u niego widać.”). Chce przecież jakoś wyrwać się z tego syfu i odmienić oblicze polskiej literatury. A może lubimy Ignacego Jawaszkiewicza, bo nosi pomarańczowe adidasy?
Bardzo mocnym zwieńczeniem całości jest wycieczka obu protagonistów do Buenos Aires, czyli do samych źródeł polskiej groteski, „jajcarstwa”, naśladownictwa i kabotyństwa w literaturze, których uprawnionym symbolem jest Gombrowicz, licznie naśladowany przez „późnych uczniów”. Nie chcę tu opisywać kolejnych powieściowych perypetii i spotkania z… Niech pozostanie tajemnicą kogo, a może co, w labiryncie argentyńskiej stolicy spotkają Jawaszkiewicz z Hayderem, co niezwykłego im się przytrafi. I czy dzięki nim oblicze polskiej literatury zostanie odmienione.
Grzegorz Filip, Cover, Poznań: Wydawnictwo WBPiCAK, 2020.