Nowy Napis Co Tydzień #110 / „Żółć” Łukasza Gamrota, czyli chłód i głód w jednym stały domu
Debiut słowem i obrazem
„Niewydana po raz pierwszy w okolicach 2010 roku, niewznawiana kolejno w 2012, 2015 i 2017, doczekała się uznania czytelników i zasłużonej renomy w polskim środowisku literackim jako najbardziej uparty, najdłużej oczekujący na publikację debiut XXI wieku”.
– tak w posłowiu do Żółci pisze Dawid Koteja (Posłowie. Pierwsza pieśń zamknięcia). I rzeczywiście, Łukasz Gamrot kazał czytelnikom czekać na swoją pierwszą książkę bez mała dekadę, ale gdyby nie to, nie mógłby rozpocząć tomu wierszem Żer,powstałym – jak dowiadujemy się z adnotacji pod tekstem – 26 stycznia 2020 roku. Wierszem zwiastującym katastrofę, przeczuwającym zmiany, nadającym ton wszystkim tekstom Żółci. Wierszem, który wprowadza nas w noc, a tej już nie udaje nam się opuścić aż do końca tomu. Wierszem-diagnozą, wierszem-ostrzeżeniem, poetyckim wstępem do „historii wymierania” rozpisanej na dwadzieścia dwa utwory i ciąg wyrazistych obrazów. Bo są też obrazy.
Dowiadujemy się z okładki, że „Żółć to pierwszy w Polsce debiut poetycki w formie komiksu literackiego”, którego „rozpalone ogniem obrazki rozpoczną Twoją terapię od wstrząsu, po którym zobaczysz, jaki jesteś naprawdę”. Za projekt okładki i ilustracje odpowiada Artur Denys i choć mówimy o literackim komiksie, to jednak słowo przeważa tu nad warstwą graficzną – jedynym autorem wymienionym na okładce jest Łukasz Gamrot, a wiersze funkcjonują równolegle jako teksty samodzielne oraz element większej wizualnej całości. Komiksowości Żółci i – szerzej – relacji wiersz/obraz za chwilę poświęcę nieco więcej uwagi, na razie chciałabym jedynie podkreślić, że w książce taka relacja istnieje i jest nieco problematyczna – jak w ogóle relacja poezji z komiksem, a właściwie wszelkiej wypowiedzi literackiej z wypowiedzią graficzną. Nie ma tu prostych rozstrzygnięć.
Trochę o poemiksie, trochę o zasięgach
Łukasz Gamrot wybrał sobie ciekawy moment na debiut. I to z przynajmniej dwóch powodów.
Pierwszym powodem jest felerny rok 2020, który znajduje miejsce nie tylko we wspomnianym wyżej wierszu Żer, ale też w całej właściwie książce – mimo że tak bardzo wprost nie zostaje więcej przywołany. Strachy towarzyszące dorastającemu bohaterowi wybrzmiewają niezwykle mocno w powszechnym, niezwerbalizowanym lęku. Nawet jeśli ten lęk podmiotu dotyczy przeszłości, nagle staje się bardzo aktualny i to nie tylko dzięki udokumentowanym poetycko wspomnieniom czy próbom zmierzenia się z traumami, ale również – a może przede wszystkim – dlatego, że echo tego lęku wybrzmiewa tu i teraz, obok czytelnika i w nim. Gamrot uderza wierszem w czuły punkt, wyjątkowo aktualnie napiętą strunę. Czekał długo, ale wyczuł moment. Żółć to, mówiąc najogólniej, zapis codziennych zmagań z tym wszystkim, co przeraża i nie daje się okiełznać. Rzeczywistość tych wierszy wydaje się niepokojąco znajoma.
Drugim powodem jest publikacja w 2019 roku książki Waruj,powstałej we współpracy dwóch Joann: Mueller i Łańcuckiej, która na nowo otworzyła dyskusję wokół wszelkich miksów i wspólnot twórczych, a szczególnie poemiksów. Dyskusja rozgorzała silniej w 2020 roku, kiedy panie otrzymały nominację do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej „Silesius”, i ponownie zaczęła się toczyć w 2021 roku, kiedy ogłoszono nominację ich książki do Nagrody im. Wisławy Szymborskiej za rok 2019.
Mariaż poezji z komiksem nie jest novum, nawet na polskim rynku, tym niemniej nie jest to często realizowane przedsięwzięcie. Komiks na rynku książki wcale nie ma łatwo, pozostając na pograniczu sztuk i wymykając się jednoznacznym definicjom. Rynek komiksu to nisza. Nie na miarę tej zajmowanej przez poezję – bo przecież Marvel, DC i manga – ale jednak nisza, zwłaszcza jeśli mówimy o komiksie artystycznym czy eksperymentalnym. Skoro zatem Żółć „to odpowiedź na pytanie, czy mniej przystępna literatura może trafić do szerszej publiczności, która zwykle nie sięga po wiersze”, a odpowiedź brzmi: „może”, należy podkreślić, że nie są to zasięgi instapoezji – nie mówimy o milionach wyświetleń, ale jednak poszerzamy potencjalny krąg odbiorców. A to zawsze jest cenne, zwłaszcza dla poetyckiej bańki.
W kontekście Żółci mówimy raczej o komiksowości niż o komiksie jako takim. Książka ma jednego autora, Denys jest jej ilustratorem, a jeśli ktoś chce – może czytać wiersze, pomijając całkowicie towarzyszącą im oprawę graficzną. Faktem jednak pozostaje, że choć Gamrot zatrzymał się w połowie drogi między tekstem i obrazem, wykonany przez niego krok zaowocował choćby recenzjami na stronach i blogach, na których próżno szukać innych książek poetyckich. Jak pisał Jakub Skurtys w Kogo nie ocala? Podsumowanie roku 2020 (cz. I): „może (…) metoda Gamrota jest przyszłością polskiego wiersza, sposobem na odczarowanie jego elitarności, a przy tym robieniem tego w sposób literacko naprawdę przyzwoity”. Profesjonalny poetycki marketing zaczyna raczkować. Miło się na to patrzy.
Gamrot nie spieszył się (eufemizm) z publikacją swojej pierwszej książki, ale kiedy już się za to zabrał, to naprawdę przyłożył się do roboty. Efekt jest co najmniej zadowalający, a towarzysząca publikacji kampania daje nadzieję na poszerzenie grona czytelników poezji współczesnej. Może płonną, ale optymizm w tej mierze na pewno nam nie zaszkodzi.
Zimno, ciepło, brak
Powiedzieliśmy już całkiem sporo o okolicznościach towarzyszących publikacji Żółci, czas zatem skoncentrować się na zawartości tomu. Znaczna część wierszy ma charakter retrospektywny: jest dojrzewanie, ważne wspomnienia, relacje z ojcem. Z bohaterem tych tekstów może się utożsamić właściwie całe pokolenie obecnych, mniej więcej, trzydziestolatek i trzydziestolatków. Czyli na przykład ja, choć pewnie jeszcze lepiej w tych tekstach odnajdą się mężczyźni, pamiętający „chłopięce lato roku 1996”. Jest to bowiem między innymi zbiór wierszy o rytuałach chłopięcego dzieciństwa właśnie, dorastania, magicznego procesu wejścia w dorosłość. Rytuały te są często niechciane. Do rytuałów się przymierza, ale nie dają one pożądanego poczucia bezpieczeństwa i nie pomagają w zrozumieniu. Są opresyjne, lecz ponieważ znamy je tak dobrze, trwają mimo wszystko.
Jest kilka motywów powracających w wierszach Gamrota i spajających je w jedną opowieść. Jednym z nich jest ogień – widoczny na przedzie okładki, zapowiadany w opisie na jej tyle, obecny tak w wierszach, jak i w dialogujących z nimi obrazach. Jest pożar, ognisko, dym, upał. Płomień odmienia się tu przez wszystkie przypadki. Płonie tęcza, płonie ciało, „płoną place i mięśnie”, „płonie, płonie ten kraj”. Ogień nie zwiastuje niczego dobrego – przeraża, przepędza, jest realnym zagrożeniem. Wiersze są próbą ucieczki, ale płomienie odcinają wszystkie drogi ewakuacyjne. Należy je rozumieć z jednej strony bardzo dosłownie – płonąca tęcza, pożar prowincji Hubei, gryzący w oczy dym z kominów fabrycznych, ale z drugiej strony także jako ogół niebezpieczeństw, wszystko z czym się zmagamy, a na co nie jesteśmy gotowi. Każdy żywioł, z którym walczymy, często nie wychodząc z tych walk zwycięsko; także żywioł uczuć, palące pragnienie akceptacji, miłości, zrozumienia. Ogniowi przeciwstawia się wszechobecny chłód – „(…) chłód i głód tak łapczywie / chłoną naszą niemą krew” – więc mimo wszystkich zagrożeń, jakie niesie ze sobą i reprezentuje ogień, płomień i ciepło są czymś pożądanym, upragnionym. Podmiot musi się sparzyć, żeby nauczyć się lęku. A kiedy już nauczy się bać, raz po raz przełamuje strach, raz po raz się parzy, żeby coś poczuć; żeby poczuć upragnione ciepło.
Drugim ważnym dla Żółci motywem jest pojawiający się choćby w powyższym cytacie głód. „Ja jest głodne. / Ja trzeba nakarmić.” Głód to wszelkie niezaspokojone pragnienia. Ma swój wymiar czysto fizyczny, bo ciało też jest w tych tekstach istotne – to ono doświadcza, zaspokaja, boli, reaguje, ale ma też wymiar wykraczający poza doświadczenia wyłącznie cielesne: poczucie bezpieczeństwa, tęsknota, nieustanne poszukiwanie. Głód popycha do działania, napędza, mobilizuje. Jest niezaspokojony, a więc uwiera, ale także motywuje. Chłód łączy się z głodem. Tak jedno, jak i drugie symbolizuje pragnienie, brak, potrzebę. Ogień niekoniecznie jest tu odpowiedzią, ale dawane przez niego ciepło już może nią być. Podmiot Żółci balansuje na granicy strachu i nadziei. Próbuje, szuka słów, przegrywa. I znów. I znów. I znów.
Czerwień, czerń i Żółć
Tak jak główną osią tekstu Żółci są ogień i głód, tak ilustracje Denysa opierają się na dwóch kolorach: czerwonym i czarnym, którym towarzyszy róż i biel z domieszką innych barw. Denys z wierszy Gamrota wyciąga konkret, czasem traktując pewne metafory bardzo dosłownie, co – o dziwo – działa świetnie, bo tworzy jakiś rodzaj napięcia na linii słowo–obraz, sprzyja dyskusji. Bardzo wyrazista kreska, świetne operowanie detalem, schematyczność, ale w najlepszym tego słowa znaczeniu. Denys pozwala tekstowi wybrzmieć, nie zagaduje go i to jest duży walor Żółci w jej ostatecznym kształcie.
„Żółć” Łukasza Gamrota to nietypowa lektura – ani dla stałych czytelników poezji, ani dla stałych czytelników komiksu. Porządnie zaplanowana książka, zrealizowana konsekwentnie i z pomysłem. Dobre wiersze i jeden świetny – O czym śpiewają pustynne kaszaloty. Zobaczymy, co dalej.
Łukasz Gamrot, Żółć, Łódź: Stowarzyszenie Pisarzy Polskich, 2020