Nowy Napis Co Tydzień #111 / Kartkowanie światła
Światło, promieniste jasności. Brodzisz w słońcu, niczym w rozchlupotanej bani dzieciństwa. Bezkres poranka, gdy wszystko jeszcze może się wydarzyć, zastygłe w leniwym stuporze popołudnie – tak pisze Michał Gołębiowski w Bezkresie poranka
Obecność, słowo, światło
Najważniejsze zdania w Bezkresie poranka to te, z którymi mam najwięcej problemu. Gołębiowski pisze:
Tutaj, pod niebem przekazującym kierunek, słowa i znaki, pomyślałem o pokoleniach poetów, którzy poszukiwali Boga niespokojnie, po omacku, czasem wbrew deklarowanej na co dzień niewierze, kontemplując w rozrastającym się świecie przebłyski wieczności (tak czynili, bo w pewnym sensie nie potrafili inaczej). […] W tym sensie nawet zagubieni twórcy mogli rozpoznać przechadzającego się Jezusa Chrystusa o tyle, o ile ciągnęli ku życiu, bądź po prostu przyjmowali udzielające się istnienie w całej jego rozciągłości. Może po prostu ich widzenie Boga było horyzontalne, rozpostarte od wschodu do zachodu, od świtu po zachód, a to wszystko – to język wieczności, lecz jeszcze nie objawienie na jej temat.
Te zdania to swoisty rdzeń, „credo” Bezkresu poranka, dlatego nie sposób nie zatrzymać się przy nich dłużej. Przede wszystkim to właśnie cały Gołębiowski – spokojna fraza, szerokość spojrzenia, otwartość, a nie wykluczenie. Czytając raz po raz te zdania, czytelnik odkrywa nowe pokłady wrażliwości, niuanse słów, jakieś nieustanne zaproszenie, aby ruszyć dalej. I co nie bez znaczenia: te zdania są zwyczajnie piękne, właśnie w „zwyczajny” sposób. Nie ma tu szokowania czytelnika, nadmiernego akademizmu, całej tej próżniaczej mowy-trawy. W przywołanych zdaniach Michał Gołębiowski jasno określa, co jest przedmiotem Bezkresu poranka. Poszukiwanie okruchów światła, rozrzuconych w pismach takich poetów, jak Adam Asnyk i Jan Kochanowski, Romain Rolland i Henry Wadsworth Longfellow, Walt Whitman i Jim Morrison. Lista nazwisk jest znacznie dłuższa i nie ma sensu jej nadmiernie rozwijać. Tu prawo niespodzianki niepodzielnie króluje z ciekawymi, autorskimi odczytaniami autora Bezkresu poranka. Jest nieszablonowo, jest ciekawie, jest wreszcie promieniście, na co zwracam uwagę od samego początku. Książka Michała Gołębiowskiego wydaje się napisana w trakcie jakiegoś wielkiego, nieprzerwanego spaceru. Autor idzie przez pola, czasem zdaje się zmierzać na mszę świętą, czasem z niej wracać, zatrzyma się na chwilę na cmentarzu. Brakuje pośpiechu, nerwowości; raczej dominuje słowo, które zazębia się ze światłem. Reminiscencje z liturgii słowa idą w parze z niespiesznym widzeniem świata. Pola, łąki, trawy, drzewa – świat widziany przez Gołębiowskiego jest pełny. Może nawet nasycony przenikającą się wzajemnie triadą obecności, słowa, światła. Autor spaceruje, dosłownie i literacko, pozwalając słowom z liturgii zatoczyć kręgi, napotykać frazy poetów, przyglądając się ich wzajemnym brzmieniom. I trzeba powiedzieć, że to jest ciekawe, a przede wszystkim wprowadzające pokój. Michał Gołębiowski niczego nie rozstrzyga, raczej patrzy, jak mowa poetów rezonuje wobec Biblii, niczym na wzór psalmu, w którym „głębia przyzywa głębię hukiem Twych potoków. Wszystkie Twe nurty i fale nade mną się przewalają” (Psalm 42, 8).
Pasja czytania i pasja pisania
Jeśli jest tak dobrze, to czy coś tutaj zgrzyta? W przywołanych zdaniach Michała Gołębiowskiego jest zawarta jednocześnie siła, ale i słabość Bezkresu poranka. Powtórzmy: „W tym sensie nawet zagubieni twórcy mogli rozpoznać przechadzającego się Jezusa Chrystusa o tyle, o ile ciągnęli ku życiu”. No właśnie: rozważania autora dotyczą „tego sensu”. A w innym sensie? Czy właściwe jest odczytywanie pragnień metafizycznych poetów, którzy nierzadko odżegnywali się od jakiejkolwiek wiary lub poszukiwali własnych ścieżek, które nie mieściły się w żadnej ortodoksji? Zastanawiam się, czy Michał Gołębiowski nie odczytuje utworów poetów tak jak chce, pod z góry przyjętą tezę. Czy można dostrzegać Chrystusa tam, gdzie Go nie ma? To jest moment lektury Bezkresu poranka, gdzie pojawiają się moje wątpliwości. Rezonuje we mnie to założenie „w tym sensie”, jakie poczynił autor. Nie wiem, czy jest ono uprawomocnione, czy nie jest na wyrost. Z drugiej strony mówimy o literaturze. O słowach, poglądach, frazach, które są wystawione na lekturę. Literatura jest w tym sensie bezbronna, że zostaje oddana pod osąd czytania. Smakowane są słowa, rozgryzane sensy, odkrywają się odległe znaczenia. Tekst – wiem, to truizm – raz napisany żyje dalej swoim życiem: odczytywany jest przez doświadczenie czytelnika, jego historię, światopogląd, marzenia. Literatura nie jest więc zastygłą formą, ale wciąż zmieniającą żywą tkanką. Tekst raz napisany żyje dalej w lekturze. Michał Gołębiowski nie czyni zatem nic innego, jak czyta. Z zaangażowaniem, całym sobą, czyli tak, jak tego pragnąłby każdy autor. Pasja autora spotyka się z pasją czytelnika. Zapewne nie może być inaczej, gdy trwa spór dwóch namiętności. Gołębiowski będzie widział niejako spełnienie tych słów Pawła z Areopagu, gdy pośród wielu ołtarzy stał również ten poświęcony „Nieznanemu Bogu”: „aby szukali Boga; może dotkną Go i znajdą niejako po omacku. Bo w rzeczywistości jest On niedaleko od każdego z nas. W Nim bowiem żyjemy, poruszamy się i jesteśmy” (Dz 17, 27–28). Michał Gołębiowski szuka i znajduje w pismach poetów „ten sens”, mnie pozostają znaki zapytania, znaki wątpliwości.
Włożyć interpretacyjne palce w gorejące rany tekstu
Bezkres poranka jest fascynującą lekturą, bo tylko taka stawia opór. Na co mi książki, które są gładkie i doskonale się ze mną zgadzają, które nie prowadzą ze mną sporu? To, że nie przekonuje mnie widzenie „tego sensu” nie zmienia niczego w ciekawości obcowania z książką Gołębiowskiego. Może nawet jest przeciwnie: im bardziej autor dostrzega w pismach poetów Boga, tym bardziej wzbudza moją czujność i podejrzliwość. Lektura nie staje się dodatkiem do kawy i croissanta, ale płaszczyzną zmagań, wzajemnych napięć, próbą sił. Nie sposób tego przecenić, zatem powtórzę bez obaw: pasja czytania spotyka się tu z pasją pisania. Nawet bez dostrzegania „tego sensu”, książka Gołębiowskiego jest zaangażowana i zwyczajnie pięknie napisana. Specyficzny, promienisty styl autora daleki jest od demonizowania, nawracania, chrzczenia, egzorcyzmowania i wszelkiego innego wykorzystywania zarówno religii, jak i literatury. Michał Gołębiowski jest na swoim wiecznym spacerze – pielgrzymce, rozciągniętej od stacji do stacji drogi krzyżowej, nawiedzeniu kościoła – i łączy niespiesznie słowa liturgii ze słowami poetów. Jeśli dodamy do tego intensywność obrazów – pola, drzewa, łąki – otrzymujemy iście ewangeliczne echa. I tu dochodzimy do wyjątkowości pisania Michała Gołębiowskiego.
Stąd też w swojej książce proponuję interpretację eucharystyczną nawet tych dzieł literatury, których autorzy świadomie odbiegali od chrześcijańskiego credo. Dlaczego nadałem jej taką nazwę? Również u tych twórców bowiem częstokroć daje się wyczuć podskórne, niewyrażalne wprost, ale starające się wybrzmieć pragnienie Boga, który stał się człowiekiem i ofiarował samego siebie, aby niedoskonały człowiek mógł żyć. […] Nie chodzi tu, rzecz jasna, o dopatrywanie się wiary chrześcijańskiej w utworach, w których tej wiary nie ma. Mowa raczej o takim stylu czytania literatury, dzięki któremu można będzie uznawać w kolejnych dziełach pewien przejaw dążeń człowieka do ostatecznego celu istnienia.
Szalenie interesująco, wręcz elektryzująco, brzmi owa „interpretacja eucharystyczna” literatury. Nawet jeśli w tej definicji nie przekonuje mnie jej część pierwsza, a druga prosi się o bardziej precyzyjne (lub przeciwnie: bardziej poetyckie) dookreślenie. Na razie sycę się tym, co definiuje Gołębiowski: interpretacja eucharystyczna to styl czytania literatury. Przed oczyma rozpościerają się obrazy godne Wieczernika: łamanie, dzielenie, rozdawanie, ustanowienie. Ale również słowa o mocy testamentu, wiecznej przysięgi, złożonych obietnic. I cała gama uczuć właściwych dla nocy: strach, miłość, zaufanie, zdrada, ofiara. Każdy, kto czyta opis Ostatniej Wieczerzy jest pod przemożnym wrażeniem wypowiedzianych tam słów. To nieprzemijająca siła literatury. Bezkres poranka podąża tym samym tropem, rozsmakowując się w słowach, przeżuwając frazy (ulubionym zwierzęciem mnichów jest krowa, która wielokrotnie żuje pokarm – tak właśnie należy obcować ze świętymi tekstami), doszukując się w nich kolejnych znaczeń. Interpretacja eucharystyczna, gdzie Gołębiowski niejako łamie poezję i daje ją czytelnikowi, wsadza interpretacyjne palce w gorejące rany tekstu, jest czymś, co przywraca literaturze sensotwórczy wymiar. Tak, zdaję sobie sprawę, że to zdanie brzmi nazbyt akademicko, na wzór hochsztaplerowego udawania mądrości, której zwyczajnie brakuje, ale więcej nie można napisać. Interpretacja eucharystyczna, ten styl czytania literatury, domaga się zaangażowania. Opowiedzenia po którejś ze stron. Wymaga „tak, tak” i „nie, nie” czytelnika, a są to odczytania literatury mające siłę podjętych decyzji. Dlatego, ponieważ jest to recenzja, a nie tekst z gruntu tych „wewnętrznych”, muszę zamilknąć.
Literacka anamneza
Interpretacja eucharystyczna – gdzie ja to słyszałem wcześniej? Jeśli czytać Michała Gołębiowskiego w tym kluczu, który sam zaproponował (powtórzmy: „W tym sensie nawet zagubieni twórcy mogli rozpoznać przechadzającego się Jezusa”), to słyszę jakieś dalekie echo. Coś było już, coś już wibrowało podobnie. Cytowane słowa z psalmu raz jeszcze rezonują, obwieszczając, że „głębia przyzywa głębię hukiem Twych potoków” (Ps 42, 8). Czyżby tak też należało czytać Bezkres poranka: jako wielkie przypomnienie, literacką anamnezę? Zupełnie jakby nic nie zostało utracone, a jedynie zapomniane… Pozwalam płynąć myślom, bo gdzieś tutaj tkwi odpowiedź. Anamneza to moment w liturgii, który rozpoczyna się od słów „wspominając śmierć i zmartwychwstanie…”. Przywołana jest Ostatnia Wieczerza, ale w perspektywie Zmartwychwstałego. Powtórzone są słowa ustanowienia eucharystii (pamiątka, wspomnienie), a jednocześnie wypowiada je Jezus jako Zmartwychwstały (wieczny, niepodlegający więcej czasowi). Mamy zatem jakby trzy porządki czasu: przeszłość, która jest przemieniona w tu i teraz, a jednocześnie wychylona w stronę końca świata. Dopiero po pewnym czasie, trwając w lekturze i w myślach, przypomniałem sobie (właśnie: anamneza!), gdzie czytałem wcześniej o „interpretacji eucharystycznej”. Trop dla mnie samego zaskakujący, a i dla Michała Gołębiowskiego również nieoczywisty. Autor Bezkresu poranka jednoznacznie staje po stronie zachodniego chrześcijaństwa w jego katolickiej wersji. Nieoczekiwanie podobne słowa znalazłem u… prawosławnego myśliciela Oliviera Clementa. W swoich pismach zostawił zdanie, które często przytaczał: „Człowiek albo unicestwi ziemię, albo uczyni z niej Eucharystię”. Jest w tym zdaniu coś, co przykuwa uwagę, ale jednocześnie zatrzymujemy się niejako w drzwiach, w samym progu tajemnicy. Dopiero całość słownego obrazu pozwala zajrzeć głębiej, jak w tych zdaniach:
Kiedy posiłek jest ucztą wydaną z okazji spotkania, aspekt eucharystyczny nabiera znaczenia. „We wszystkim czyńcie Eucharystię”, mówi święty Paweł. Istnieje pewien sposób mycia się, ubierania, spożywania pokarmu i napawania się pięknem, przyjmowania bliźniego – sposób, który jest eucharystyczny. Sądzę, że istnieje także eucharystyczny sposób wypełniania codziennych zadań, które bywają ponure, ciężkie i monotonne (cóż, w końcu tekst Ojcze nasz mówi nie o winie, lecz o chlebie, a chleb jest rzeczą konieczną): trzeba trochę się oderwać i nie zapomnieć o Bogu, nawet jeżeli możemy Mu ofiarować nasze zmęczenie, nasze wyczerpanie, a w ostateczności naszą niezdolność do ofiarowania.
To nie są słowa do komentowania, do rozwadniania. To są słowa do przeżuwania; karmienia się i smakowania.
Bezkres literatury
Książka Michała Gołebiowskiego nie jest lekturą, która czyni spokojnym. I bardzo dobrze: książki, które nie stawiają oporu są zwyczajnie nudne. Bezkres poranka stawia wymagania, stając się niejako rzuconym wyzwaniem, aby prowadzić z jego autorem spór. Spór nader istotny, bowiem dotyczy sposobu czytania, eucharystycznego stylu literatury. Nie zająknąłem się w tej recenzji niemal wcale o konkrecie wadzenia się Gołębiowskiego z autorami staropolskimi, młodopolskimi czy amerykańskiej kontrkultury. Przy mnogości przywołanych nazwisk wymienienie i przybliżenie choćby ogólnego zarysu wydaje się przekraczać możliwości recenzenta. Wnioski interpretacyjne autora będzie oceniał sam czytelnik i zastanawiał się, czy „ten sens” jest widoczny. Na mnie największe wrażenie wywarło ukazanie swoistego dialogu toczącego się między Hamletem a Wyznaniami Augustyna z Hippony. Za wieloma nazwiskami i różnorodnością poetyk Gołębiowski zaproponował pewien sposób czytania literatury, który czyni słowa żywymi i ostrymi. I chyba po to pisze się książki.
Michał Gołębiowski, Bezkres poranka. O teologii poetyckiej i teologiach kontrkultury, Tyniec, Kraków 2020.