29.07.2021

Nowy Napis Co Tydzień #111 / W niewoli przypadku. Poznawczy koszmar Stanisława Lema

Bohater prozy Stanisława Lema często sam musi zdecydować, jak rozumie świat: rzeczywistość jest podporządkowana nadrzędnemu ładowi albo statystyka przypadkowych zdarzeń dąży do osiągnięcia stanu równowagi/homeostazy. Bogu można zaufać, dał swoje prawo, nadzieję, uwolnił od lęku przed przyszłością. Alternatywą jest wiara w bezsens i niemożność poznania świata. Zaczyna się od wielkiego wybuchu. Powstają gwiazdy, fabryki pierwiastków, z których rodzi się kod genetyczny. O upływającym czasie wiedzieć będą jedynie istoty obdarzone świadomością. Człowiek w swojej nieusuwalnej ciekawości stworzył cywilizację, religię, kulturę, naukę, technologięS. Bereś: Uniwersum Lema, „Odra” 1980, nr 3.[1]. Ta ostatnia zakwestionuje sens istnienia człowieka. Materia być może kiedyś w końcu uzyska własną, suwerenną świadomość i podąży ku własnej ścieżce ewolucji (Golem XIV, Niezwyciężony). 

Dramatem współczesności jest ścieranie się obu skonfliktowanych światów: istniejącego Boga i pustego kosmosu przypadkowej ewolucji wszelkiej materii. W rywalizacji o ostateczną rację w tym sporze spierać się będą ze sobą ideologie, narody, cywilizacje. Która interpretacja odniesie sukces w tej kwestii, nie sposób definitywnie rozstrzygnąć. Oto dylematy, przed którymi stawiał siebie, literaturę, swoich czytelników Stanisław Lem. 

Pisarz od początku swojej drogi twórczej nie miał złudzeń. Nie uwierzył w boski ład. Zawsze obserwował świat przez pryzmat toczącej się ewolucji rządzonej demiurgiem przypadku. Nie ma zbawienia. Ludzkość będzie jedynie ogniwem pomocnym w skonstruowaniu sprawnej, inteligentnej, zawsze samodoskonalącej się maszyny.

Pisarza pochłonie możliwość symulowania wzajemnie wykluczających się wariantów przyszłości. Nie tylko najbliższej, ale tej niemożliwej do wyobrażenia w rozsądnym planie czasowym. Czy powieść fantastyczno-naukowa może sprostać tak ambitnie sformułowanym założeniom? Nie, nie była w stanie. Dlatego Lem porzuca ten popularny gatunek prozy, w którym osiągnął największy międzynarodowy sukces (Fantastyka i futurologia). Miejsce fikcji literackiej zajął filozoficzny dyskurs w formie rozbudowanego dygresyjnego eseju. Wybór naturalny, choć pobrzmiewał echem dalekich, dziecinnych zabaw w konstruowanie perpetuum mobile w czasach młodości we Lwowie (Wysoki Zamek). A Lem od prozy zawsze wymagał poznawczej gwarancji rzetelności i uczciwości. Wierzył w intelektualną moc oddziaływania literatury na kolejne pokolenia czytelników. Tymczasem francuska antypowieść w II połowie XX wieku usiłowała stawiać pod znakiem zapytania wszelkie ambicje poznawcze realistycznej prozy współczesnej. A to automatycznie oznaczało rezygnację z modelowania za pomocą fikcji naukowych spekulacji na temat świata i człowieka. Lem jednak się nie poddał. We wszystkich swoich pismach konsekwentnie budował własną wizję obserwowanej rzeczywistości. Zawsze racjonalnejJ. Jarzębski, Racjonalista i zmysły. O twórczości Stanisława Lema, „Ruch Literacki” 1977, nr 2.[2], opartej na naukowej wiedzy, krytycznej i pełnej wątpliwości, w coraz większym stopniu ponurej, wręcz katastroficznej w swoim ostatecznym obrazieJ. Błoński, Trzy apokalipsy w jednej, „Twórczość” 1976, nr 10.[3]. 

Temat, którego nigdy w poważnym tonie nie podejmował? Opisu powszechnej, optymistycznej wizji przyszłości. Świat rozwiąże wszystkie swoje problemy i każdy będzie żył wiecznie w raju jako młody człowiek. Czy stworzył swoją szkołę myślenia? Oczywiście, ale nie posiada swoich licznych kontynuatorów, uczniów, epigonów. Z jego pism wyziewa wielkie rozczarowanie człowiekiem, kulturą, cywilizacją, światem. Rozgoryczony malkontent, w swoich felietonach z lat dziewięćdziesiątych XX wieku, przyszłych pisarzy otwarcie zniechęcał przed zaczynaniem kariery. Blokował wydanie swoich młodzieńczych powieści opublikowanych w latach 1951–1955. Szok lat stalinowskich przeminął wraz Październikiem 1956. Lema nigdy więcej nie uwiodła jakakolwiek odmiana socjalistycznej propagandy. Uważał, że faszyzm i komunizm zabrały mu najlepsze lata życia. Najbardziej przejmująco przenikliwy był wtedy, gdy analizował oba totalitaryzmy. Tomasza Manna uważał za największego z pisarzy XX stulecia. Jednak Doktor Faustus Filozofii przypadku interpretowany jest krytycznie i celnie (przy całym podziwie dla literackiego mistrzostwa autora Czarodziejskiej Góry). Mannowską alegorię uduchowionych, artystowskich Niemiec uwiedzionych przez Szatana Lem odrzuca w całości. Faszyzm stworzyli ludzie świadomie. Nie były to w większości wybitne jednostki, lecz trywialni bandyci, którzy wprzęgli w swój zbrodniczy cel technologię masowego mordu. Tego nie da się usprawiedliwić mitologicznie rozumianym „uwiedzeniem”. W Dialogach dokładnie, spokojnie, w kostiumie hermetycznego języka cybernetyki analizował, w jaki sposób socjalistyczna ideologia niszczy ekonomię, ludzi, kulturę. Cenzorzy będą bezradni i nie zauważą głęboko ukrytej interpretacji świata chylącej się ku upadkowi zbrodniczej ideologicznej utopii. Centralnie sterowana gospodarka, ale także monstrualnie rozdęty korporacyjny kapitalistyczny biznes cierpią na podobne choroby: przerost biurokracji, rozmywanie odpowiedzialności, bezosobowe niszczenie twórczych, niepowtarzalnych osobowości. W takich warunkach cel jakiegokolwiek wysiłku przestaje istnieć. Oto najbardziej demoralizujące zjawisko w życiu społecznym – masowy, postępujący wykładniczo z pokoleniami brak wiary w sens wykonywanej przez siebie pracy. Egzystencja w takim świecie, pozbawionym choćby najmniejszej nadziei na poprawę własnego bytu, byłaby gorsza niż śmierć. Nie popadajmy jednak w zupełną rozpacz. Nie wszystko jest jeszcze stracone. O takich sloganach Lem nawet nie chciał słuchać. Tragedią wielkiego erudyty będzie świadomość nieuchronnej klęski własnych poczynań. Proroków nikt nie traktuje poważnie. Zwłaszcza gdy trafnie diagnozują przyczyny późniejszych wydarzeń. Wymienianie wszystkich przewidzianych przez autora Solaris zjawisk, rzeczy, wypadków dziś może najwyżej nużyć. Wymyślił koncepcję wirtualnej przestrzeni (fantomatykę). Przewidział upadek ZSRR, razem z jego socjalistycznym sojuszniczym zbiorem satelickich państw/kolonii. 

Wiedział wszystko? Nieważne, czy mogło to być prawdą. Posiadanie wyrazistych poglądów na temat istoty ludzkich poszukiwań w odpowiedzi na pytanie o sens, cel, przyczynę istnienia naszej ułomnej cywilizacji było bolesne. Brak złudzeń, samotność w wieży z kości słoniowej budziły wewnętrzną frustrację. Żadne liczne oficjalne nagrody, rzesze czytelników, uniwersyteckie analizy nigdy nie mogły mu dać intelektualnej satysfakcji. Lem dawał wyraz temu, że czuł się słabo rozumiany, lekceważony. Sam kiedyś stwierdził, że pisarz lubi być chwalony, ale nie przez byle kogo. Zmagał się z własną niemocą twórczą naprawdę tylko raz. Wspominał o tym w III wydaniu Filozofii przypadku z 1988 roku. Chodzi o dziesięć lat pracy nad Wizją lokalną. Powieść opublikowana w roku 1982 nie wzbudziła większych czytelniczych emocji. Lem nigdy nie poprawiał swoich tekstów. Pisał do momentu, w którym uznawał, że coś psuje mu wstępną koncepcję. Niezliczone, niedokończone maszynopisy kolejnych wersji tej powieści zostają zniszczone przez autora. Wiosną 1981 roku jej maszynopis trafił do wydawcy. 

Dwie cywilizacje 

Powstał obraz dwóch żyjących obok siebie wzajemnie obcych sobie ludzkich kultur. Pierwsza z nich żyje w całkowitej symbiozie z technologią. Druga – istnieje wyłącznie dzięki pełnej integracji z otaczającym je światem natury. Łatwo zrozumieć, że obraz tej ostatniej nigdy się nie ziści. Czego nie da się powiedzieć o pierwszej, która była przerysowaną satyrą na naszą własną, najbliższą przyszłość. Lem stworzył obraz ludzkości żyjącej wygodnie, bezpiecznie, biernie, dzięki całkowitemu uzależnieniu od sztucznego środowiska. W takim świecie przestaje istnieć sztuka, ustępująca miejsce pustej rozrywce. Standardy obowiązują w powszechnym ujednoliceniu prawa, wyglądu, obyczaju. Zrodził się płaski, przeraźliwie nudny świat przewidywalnych zdarzeń toczących się wewnątrz kokonu technologicznej opiekunki. Człowiek za pomocą techniki koniecznie musi wyrugować każdy element przypadku ze swojego życia. Artyści chcą być niepowtarzalni, rodziny pragną bezpiecznego, wygodnego życia. Nagle ci pierwsi okazują się na zawsze zbędni. Pełny żołądek, powszechny pokój, brak wojen, poważnej nauki, zerowa przestępczość, eliminacja chorób, zawiści materialnej, wiary w kogokolwiek i cokolwiek przytępił zmysły. Tylko oddanie swojej wolnej woli, swobody myśli, uczuć, decyzji pod nadzór powszechnej elektronicznej kontroli dało pewność eliminacji chaosu z życia codziennego. Społeczeństwo stopniowo zamienia się w jeden śpiący organizm. Nic już się nigdy istotnego nie wydarzy. Wyeliminowano każdy ryzykowny aspekt codzienności. Zbędne okazują się: podróże w kosmos, zadawanie pytań o naturę rzeczywistości, intymność. Obraz zakończonej historii człowieka w Wizji lokalnej jest zupełny, domknięty tak, jak potrafi to tylko uczynić literatura. Pusta techno-cywilizacja nie potrzebuje polityki, ambicji, marzeń. Wystarczy jej samozadowolenie z własnej wegetacji. Teraz już tylko można czekać na pojawienie się nadinteligentnego zespołu myślących super komputerów, które stworzą zbiorową świadomość dla własnych celów, kompletnie nie związanych ze wspólnym losem ludzi. Armia nadgenialnych Golemów powoli przejmuje całkowitą władzę nad społeczeństwem. Miejsce „nowoczesnego” człowieka jest w intelektualnym rezerwacie. Tak musi skończyć się ewolucja myśli urzeczonej/przerażonej istnieniem przypadku w każdej sferze rzeczywistości. 

Dla bohaterów prozy Stanisława Lema nie ma wyjścia: albo będą naiwni jak dzieci i zaczną układać sobie życie z wiarą w jego sens pozadoczesny, albo wpadną w syzyfowy trud budowania utopii opartej na przekonaniu, że można ostatecznie ujarzmić sferę wszechobecnego przypadku do niezbędnego minimum – dzięki technokratycznej dyktaturze robotów, maszyn, komputerów. Jaką drogę wybierze cywilizacja zdaniem Stanisława Lema? Na to pytanie autor Solaris znalazł własną odpowiedź. Jak zinterpretują tę wizję następne pokolenia czytelników? Przyjmijmy roboczo, że ją jednak odrzucą. Wtedy rozwój technologii zostanie zatrzymany. A jej wszechobecność wyrugowana z codzienności. Czy powrót do naturalnego życia w zgodzie z biologiczną równowagą, występującą dawno temu na Ziemi, nie okaże się naszą kolejną utopią? Stawianie pytań, wymierzanie światu sprawiedliwości w duchu twórczości Josepha Conrada dla Stanisława Lema było zawsze nadrzędną potrzebą w trakcie projektowania problematyki podejmowanej w swoich kolejnych powieściach. Czytelnik Lema często odczuwał bezradność niczym bohaterowie Solaris niepotrafiący poprawnie zinterpretować otoczenia i zjawisk, które ich zawsze zaskakują. Odmienność tych doświadczeń przerasta wszelkie skromne, ludzkie zdolności poznawcze. To przypadek najsłynniejszej jego powieści. Ocean na planecie Solaris dosłownie urzeczywistnia, materializuje najskrytsze, intymne wspomnienia ludzi. Gdy nagle pojawia się idealna kopia zmarłej kobiety, którą doskonale znał główny bohater powieści, jego umysł nie będzie w stanie poradzić sobie z wytłumaczeniem tego zdarzenia. Jedyną reakcją, po chwilowym zaskoczeniu, staje się bezradność połączona z rozpaczą. Paraliżującą na długo wszelkie racjonalne myślenie, działanie. Rozum przekonuje o złudzeniu świata uczuć. Te ostatnie nabierają ogromnej siły pod wpływem doznawanych realnych zdarzeń. Nie można kochać kopii dawnej miłości. Nawet jeśli jest ten paliatyw dotykalną, materialną rzeczywistością. Należy więc odrzucić to złudzenie i zniszczyć ocean twardym promieniowaniem, żeby nigdy więcej już nie wykreował czyichkolwiek groźnych, intymnych wspomnień, złudzeń, marzeń, wyrzutów sumienia. Lem napisał swoją najsłynniejszą powieść dzięki własnej intuicji i wewnętrznemu zaufaniu, że uniesie go twórcza fala natchnienia zagadką, którą sam postawił przed swoim bohaterem. Demiurg z powieści Solaris zostanie ostatecznie zneutralizowany. Jak współczesna myśl o istnieniu osobowego biblijnego Boga, wraz z wiarą w możliwość zmartwychwstania po śmierci.  

Sfery religii, sztuki i nauki 

Czy nauka może zastąpić religię, przekonanie o istnieniu doskonałego ducha wypełniającego sobą czas, materię, wszystkie zdarzenia, ludzkie pragnienia? Musi. Jeśli czytamy Lema. I nie ma znaczenia, czy będą to powieści kryminalne (Śledztwo, Katar), gdzie ewentualna logiczna próba wyjaśnienia zagadki jest z góry skazana na porażkę. Fluktuacje rzadkich statystycznie zjawisk wpływają na ostateczną interpretację wszystkich faktów – oto wyjątkowy zbieg okoliczności tłumaczy absolutnie wszystko, co dzieje się w świecie przedstawionym w tych powieściach. „Tajemnica” staje się jedynie pochodną wszechobecnego przypadku. Lem najlepiej tłumaczy sens swoich literackich, filozoficznych poszukiwań, interpretując Imię Róży Umberto Eco. Trzecie wydanie Filozofii przypadku zostało w jednej czwartej swojej dwutomowej objętości napisane od nowa. Część poświęcona literackiemu debiutowi włoskiego semiotyka powstaje w połowie lat osiemdziesiątych XX wieku. Lem jedyny raz otwarcie przyznaje się do prawdziwej artystycznej zawiści: powieść Eco swoją wielowarstwową strukturą budzi zachwyt problematyką, która od zawsze pasjonowała autora Solaris. W Imieniu Róży konfrontują się ze sobą dwa odrębne światy: wiedzy i wiary. Dogmaty tej ostatniej nauka będzie nieustannie podważała. W końcu wiara przegra z bluźnierczym śmiechem racjonalistów. Koniec powieści Eco to profilaktyczne spalenie wielkiej zakonnej biblioteki. Niech groźna wiedza ukryta w tysiącach tomów zgromadzonych w labiryncie niekończących się półek, schodów i korytarzy wreszcie zniknie. Najważniejsze, żeby autorytet wiary nie został podważony sceptycznym szkiełkiem i okiem. Im później się to stanie, tym lepiej dla człowieka. Do identycznych wniosków dochodzi w Wizji lokalnej Stanisław Lem – nauka: medycyna, socjologia, biologia ewolucyjna, genetyka, informatyka, technologia zburzą stary świat. Uwolniony od boskiej etyki homo sapiens wpadnie do piekła racjonalnej statystyki. Zniknie kultura wysoka, zastąpi ją terapeutycznie rozumiana bezmyślna rozrywka, natychmiastowe spełnianie bieżących, indywidualnych potrzeb, pragnień, a wszelkie człowiecze uzdolnienia zostaną siłą podporządkowane społecznej, ekonomicznej, politycznej przydatności. W pierwszym wydaniu Summy technologicznej Lem podkreśli zbędność, śmieszność koncepcji istnienia pojedynczego twórcy. Powodem będzie nadmiarowa liczba artystów tworzących bez umiaru swoje liczne dzieła. Powstanie paradoks kilkudziesięciu Szekspirów. Jeden wielki twórca budzi podziw, powszechny szacunek i uznanie. Jednak jednoczesne współwystępowanie wybitnych indywidualności w nadmiarowej liczbie rodzi już tylko obojętność, w końcu uśmiech lekceważenia. Tłum krzyczących do widzów artystów nie pozwala docenić ich dzieł. Kultura zaczyna broczyć aktywnością pozorną, z góry skazaną na brak uwagi. Trudno uchwycić ten moment. Wydaje się, że już mamy go dawno za sobą. Osiągnęliśmy go być może w drugiej połowie XX wieku. A przecież nie tylko kwestie artystyczne cierpią w momencie powstania nowej, statystycznej cywilizacji. Jaki może być koniec takiego procesu? Gdyby przyjąć założenia Lema – będzie wyglądał niczym rzeczywistość opisana w Powrocie z gwiazd. Zanik rozwoju nauki, podróże w kosmos okażą się przeżytkiem. Tak jak wszelka przemoc, niedostatek, niepokój. Za sprawą wszechmocnej technologii ludzie zostaną chemicznie pozbawieni wszelkich złych myśli, pragnień, pierwotnych instynktów, lęku. Także marzeń, ambicji, planów. Na planecie będą wtedy żyć jednostki pozbawione osobowości. Upodobnione fizycznie i psychicznie do innych organizmów. Monokultura wegetatywna skupiona wyłącznie na nieodczuwaniu jakiegokolwiek bólu, głodu, pragnienia, sporu. Ślepa na myślenie o swojej przeszłości, teraźniejszości, przyszłości. Koniec cywilizacji nie musi się więc objawić symbolicznym obrazem eksplozji ogólnoplanetarnej wojny termojądrowej. Wręcz przeciwnie – wszyscy raczej zaśniemy znużeni brakiem jakichś bardziej poruszających wyobraźnię bodźców. Bezbolesny finał ludzkości przypominał będzie łagodnie przeprowadzoną eutanazję na życzenie. Skoro wszystko jest jedynie przypadkiem, a człowiek pomyłką ewolucji – jak to wmawia nam sztuczny, elektroniczny nad-mózg z Wielkości urojonej – to po co się zbędnie wysilać? Czy istnieje wyjście z takiej pułapki? W jaki sposób mielibyśmy wrócić do tej dawno zapomnianej, utopijnej arkadii czystej natury? 

Czytanie Lema może być naprawdę niebezpieczne w chwili, gdy przyznamy mu rację. Jego żelazna logika, solidna argumentacja, erudycja o niezwykłej skali zainteresowań może przytłaczać i onieśmielać. Nawet jeśli się z nim fundamentalnie nie zgadzamy, często robimy to na jego warunkach. Musimy mu przyznać rację i jednocześnie przyłączyć do większości grzeszącej swoją niekompetencją, zwykłych zjadaczy chleba. Jakie pretensje ma Lem do Boga? Przede wszystkim – stwórca milczy. Bóg Lema jest doskonały w jednym przypadku – w afiliowaniu swojej odwiecznej nieobecności. To zupełnie wystarczy, żeby zakwestionować jego prawo do wtrącania się w ludzkie sprawy. Człowiek na skali wieczności zawsze był mikroskopijnym biologicznym pęcherzykiem, który zniknął zaraz po swoim narodzeniu. A kosmos jest pozbawiony poczucia upływającego czasu. Łaska wiary nie nigdy nie miała swojego dostępu do intelektu Stanisława Lema. Czy wolno to tłumaczyć jego nigdy nieujawnionymi osobistymi traumami, sięgającymi prawdopodobnie lat podwójnej okupacji 1939–1945? Nie potrafimy zmierzyć skali cierpień Hioba, a ten jednak nie utracił łaski wiary. To „ulubiona” nieprzypadkowo przez Lema biblijna postać. Głęboki szacunek pisarza dla ludzi prawdziwie wierzących w Boga wiąże się z ich postawą czystego wielbienia. Autentyczność przeżycia religijnego, zdaniem tego zaprzysięgłego ateisty, powinna być wolna u wyznawcy od jakiejkolwiek publicznie manifestowanej potrzeby odkrywania logicznych przesłanek mogących udowodnić sceptykom obiektywne istnienie nadnaturalnej siły rządzącej kosmosem. W tym momencie Lem demonstruje niezwykłą empatię. A przecież zgodnie ze swoimi poglądami mógłby zupełnie wyłączyć tematykę metafizyczną ze swoich rozważań. I nikt nigdy nie czyniłby mu z tego powodu żadnych wyrzutów. Ostatecznie Stanisław Lem w swoich pismach zawsze będzie przekonany o tym, że intelekt narodził się z przypadkowych fluktuacji ewolucyjnych miliardów lat krzyżowania się mutacji genetycznych w nieustannie zmieniającym się środowisku. Że jesteśmy dziećmi, niewolnikami statystycznego przypadku.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Paweł Hohmann , W niewoli przypadku. Poznawczy koszmar Stanisława Lema, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 111

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...