05.08.2021

Nowy Napis Co Tydzień #112 / Historia o tym, jak zostałem Übermenschem [fragment]

Dedykuję PSM

Zamiast wstępu, czyli stan zastany – w skrócie

Mam 34 i pół, jestem managerem, ale w gastronomii w jakiejś mordowni, gdzie polewają wódę, piwo, a najebusy tańczą na stołach do ósmej nad ranem. Wynajmuję mieszkanie z zaszczanym przez koty parkietem (ale za to w centrum), chodzę czasami na siłownię i mam iphone’a 5S sprzed siedmiu lat. Nie narzekam za bardzo, jest klawo.

Piątek, 13 marca 2020. Pierwszy dzień pandemii

Jak wiele różnych przykrych zdarzeń ta historia zaczyna się w piątek trzynastego. Myślę, że gastronomia bardzo boleśnie zapamięta tę datę.

Panie i Panowie: otóż wirus albo lepiej koronawirus. Do tego piątku było wiadomo, że gdzieś tam jest, że ktoś choruje, że w Chinach dużo, a w Europie mniej, ale nikt nie traktował tego bardzo poważnie. Aż do dziś. Około 20.00 komunikat Premiera, że podejmujemy środki ostrożności – między innymi zamykamy gastronomię od 14 marca. Chwila, to dziś o północy – trzeba działać. Dziś mnie nie powinno być w pracy, jest właściciel, miał mieć dyżur. Pofatyguję się jednak, bo może nie będzie wiedział o komunikacie lub będzie już na tyle pijany, że przeoczy tę istotną informację.

Oczywiście, jest już porobiony jak działo. Chodzi po lokalu i macha ręką na wysokości głowy jakby wykręcał żarówkę – taki ma tik.

– Cześć, jest stan zagrożenia epidemicznego – musimy o północy zamknąć lokal.

– Ale to dziś? – pyta, ciągle wkręcając wyimaginowaną żarówkę.

– Tak, za trzy godziny ma być zamknięte.

– A to może zamkniemy od środka, żeby nie wchodził już nikt, ale tym, co zostaną, to się będzie sprzedawać i się będą bawić.

– Chyba nie, bo wszyscy są przejęci sytuacją, barmani przede wszystkim i nie chcą się narażać na wirusa.

Coś tam odburknął, ale nie było sensu z nim gadać. Wydrukowałem ogłoszenia o stanie zagrożenia epidemicznego, rozkleiłem po lokalu, powiedziałem barmanom co i jak w sprawie zamknięcia. Zapowiadają się dwa tygodnie bez pracy, ech…

Zbliża się północ, lokal pustoszeje, barmani informują wszystkich o rychłym zamknięciu. Właściciel – jak widzę – nadrobił już te dwa tygodnie przyszłego zamknięcia. Wychodzę zobaczyć, jak wygląda sprawa przed lokalem. Stoliki posprzątane, wszystko pochowane – ok. W drzwiach obok mnie staje właściciel i też „dogląda” interesu. Widzę jakąś szarpaninę – to Grześ, spoko chłopak, nasz były barman, i jakiś facet w płaszczu. Podchodzę. Facet w płaszczu wyzywa Grzesia od pedałów, bo Grześ ma na głowie kapelusz Fedorę. Staram się interweniować i zasugerować facetowi, żeby sobie poszedł i nie robił awantury. Jest nie tylko pijany, ale też ostro naszurany; robi się coraz bardziej agresywny. Odpycham go i mówię mu, żeby sobie poszedł. Zaczyna się wycofywać. Szybko wracam do lokalu, ale mam przeczucie, że to jeszcze nie koniec. W drzwiach natomiast stoi ciągle pijany jak bela właściciel i doskonale się bawi, patrząc jak jego były pracownik jest upokarzany i wyzywany. Szybko lecę na bar.

– Łukasz – nerwowo proszę barmana – daj mi gaz, szybko.

Łukasz przynosi z zaplecza gaz do zapalniczek. Łapię się za głowę.

– Pieprzowy, mistrzu, pieprzowy.

Dostaję wreszcie ten gaz, podpisany jako „policyjny”. Lecę szybko przed lokal. Intuicja mnie nie zawoszi – Grześ dostaje wciry od faceta w płaszczu, kapelusz na jezdni, właściciel śmieje się w najlepsze. Pierwszy raz jestem w takiej sytuacji, ale dobrze mi idzie. Rozpędzam się, podcinam płaszczowca pseudowślizgiem. Facet leży na chodniku, ja tylko trochę leżę, on chce wstać i mnie bić – psikam gazem, troszkę, bo nie chcę mu krzywdy zrobić. Nie robi to na nim wrażenia, psikam dalej – prosto w oczy – pół puszki zużyłem – dopiero wtedy facet się wycofuje. Co on ćpał? – Jeszcze Cię zajebię z kolegami, jestem z Rzeszowa – krzyczy facet, trąc oczy – wiesz, gdzie to jest?

Nie wiem, co powiedzieć, byłem po swojej pierwszej w życiu bójce. Przypomniał mi się, tylko tekst kolegi ze studiów, on też był z Rzeszowa.

– Podkarpacie, wariacie!

Co za riposta, wygrywam wieczór.

5. dzień pandemii. Mój Covid

Mam gorączkę 39°C, boli mnie głowa, ledwo się ruszam, łamie mnie w kościach. Jest jakaś szósta rano. O nie – myślę sobie – mam ten wirus. Nie wpadam jeszcze w panikę, ale atmosfera jest nieciekawa. We Włoszech jest tragedia, WHO ogłosiło stan pandemii, a ja mam wszystkie objawy wskazujące na infekcję Covid-19. Spokojnie, bez nerwów. Znajduję jakąś oficjalną rządową stronę Ministerstwa Zdrowia „Co robić, jeśli masz objawy”. Korzystanie z monitora i czytanie jest bardzo długim i przykrym procesem przy 39 stopniach gorączki. Każda przeczytana informacja mnie boli. Mam dzwonić na najbliższy oddział zakaźny w moim województwie. Dobrze, będę dzwonił. Znalazłem link do listy oddziałów zakaźnych w moim województwie – są tam adresy, numery ulic, ale nie ma telefonów. Wcześniej czytałem, żeby nie chodzić osobiście i nie zarażać innych, tylko dzwonić. A tu są wyłącznie ulice. Co mam robić? Znajduję numer na innej stronie – dzwonię. Nieczynne – telefony odbierają dopiero od 8.00. Jest pandemia czy nie do kurwy nędzy? Czekam do tej ósmej.

– A czy miał pan kontakt z osobą z zagranicy? – pyta pielęgniarka.

– Proszę pani, ja pracuję w klubie w Krakowie – miałem kontakt z jakimś tysiącem osób w poprzednim tygodniu – w tym połowa z zagranicy, jak mniemam.

– Czy ktoś zdradzał objawy infekcji?

Czy ta pani zdradza objawy inteligencji – pytam się w duchu.

– Nie wiem, nie zaglądałem do gardeł.

– Doktor mi tu mówi, żeby pan do sanepidu zadzwonił.

– Dziękuję bardzo.

W sanepidzie powiedzieli mi, że oni nie są lekarzami i nie mogą mi pomóc. Może to angina, ale, jak już wcześniej wspomnieli, oni nie są lekarzami i nie wiedzą tak do końca.

Pozostało mi zażywać duże dawki paracetamolu i mieć nadzieję, że przeżyję.

10., 11., 12. … dzień pandemii. Izolacja

Po czterech dniach gorączka ustąpiła, po piątym nie bolało mnie już nic. Co prawda byłem osłabiony, ale czułem się znacznie lepiej. Nastąpiły dni izolacji. Wszędzie pełno wirusa – w radiu, Internecie, telewizji, gazetach i rozmowach na Skypie. Ulice przerażająco puste.

19. dzień pandemii. Nie mam już pracy

Tego dnia odbywa się prawdziwa biblijna rzeź niewiniątek. 31 marca 2020 większość krakowskich pracowników gastronomii zostaje zwolniona. Legalnie, nielegalnie – bez znaczenia. Nikt nigdy nie liczy się z pracownikami gastro, zwolnisz jednych – przyjdą drudzy. Potem wystarczy, że zwolnisz tych drugich, to wrócą pierwsi. Nikt nie bawi się w okresy wypowiedzenia, odprawy i tego typu zbędne grzeczności. Wiadomo, że cała gastronomia będzie zamknięta jeszcze długo, długo. Właściciele trzęsą portkami, zapanowała panika – każdy oszczędza jak tylko może – czyli na pracownikach.

20. dzień pandemii. Zostałem Übermenschem

Kończą się pieniądze, zaczynam wariować w stanie izolacji. Kiedy ulicą jedzie spryskiwarka chodników Miejskiego Przedsiębiorstwa Oczyszczania – podbiegam do okna i patrzę z zainteresowaniem. W skali ostatnich tygodni to nie lada wydarzenie na ulicach miasta.

Potrzebuję pieniędzy i zajęcia – rejestruję się jako rozwoziciel UberEats. Jest pierwszy kwietnia, ha, ha, nie mogłem sobie wyobrazić lepszego prima aprilisu.

22. dzień pandemii. Kasztanka

Muszę odzyskać Kasztankę! Żeby dowozić jedzenie z UberEats, muszę mieć czym. 

Ale może kilka słów wstępu o moim dzielnym wierzchowcu. Kasztanka to rower podarowany mi w 2018 roku przez kolegę Olka. Jest to rower stary, radziecki, wyjątkowo ciężki, w kolorze szpitalnej zieleni, mający tylko niezbędne elementy, aby można go było nazywać w ogóle rowerem. Olo poczynił niezbędne zabiegi konserwacyjne, kiedy był jeszcze właścicielem Kasztanki – wymienił pedały na przezroczystoróżowe oraz, w miejscach gdzie pojawiała się rdza, naniósł lakierem do paznokci fioletowe ciapki. Do listopada 2018 roku był to rower bezimienny, nieochrzczony. Z okazji 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości została sakramentalnie rozbita o niego butelka Prosecco i nadałem mu imię Kasztanka. Może i nie jest to klacz wielce urodziwa jak, można wnioskować z opisu, ale za to robotna i nie do zdarcia.

Niestety dla Kasztanki, od 2019 roku zacząłem jeździć na longboardzie i zaniedbałem mój jednoślad. Do tego stopnia, że przeprowadzając się na Kazimierz, zostawiłem biedaczkę na podwórzu kamienicy mojego starego mieszkania przy św. Filipa. Ciągle sobie obiecywałem, że po nią pojadę, ale jakoś się nie składało.

Dziś udałem się na św. Filipa po rower. Był mały problem – na początku właścicielka nie chciała mnie wpuścić na podwórze, potem z okna patrzyła, czy nie zabieram czegoś innego, kija od miotły, kubła na śmieci, nie wiem czego. Jak najszybciej opuściłem kamienicę, wyjeżdżając Kasztanką na ulice Krakowa.

23. dzień pandemii. RRRRRRRR–BRRRRRRRRR

– BRRRRRRR.

Nie było żadnego szkolenia, żadnego wprowadzenia – nic.

– Masz aplikację?

– Mam.

– To w drogę i pamiętaj, że ma być ciepłe dowiezione.

Tak naprawdę nikt nie powiedział o ciepłym – nikogo to nie interesuje. UberEats to wolna amerykanka. Pierwszy kurs miałem blisko, zaledwie 400 m. Drżały mi ręce, jak wręczałem pani Agnieszce tortillę. Potem już poszło i człowiek nie odróżnia jednego dnia od drugiego. Od tej pory żyję w ciągłym wyczekiwaniu na wibrację telefonu.

Fragment dziennika pandemicznego ze zbioru Wiosnę odwołano. Antologia dzienników pandemicznych.

Dzienniki pandemiczne dostępne są w e-sklepie Instytutu Literatury.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Sebastian Wojdyło, Historia o tym, jak zostałem Übermenschem [fragment], „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 112

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...