05.08.2021

Nowy Napis Co Tydzień #112 / Świat według „Bidulki”

Karolina Sałdecka (urodzona w 1983 roku), poetka, autorka powieści, od kilkunastu lat mieszka w Bydgoszczy. Pisałem kiedyś o jej debiucie powieściowym Psycho Killer. Jest to książka o skomplikowanej relacji z najbliższą osobą – matką. Autorka jest bardzo uważna, posiada dar obserwacji i tak prowadzi narrację, że czytelnik nie ma wątpliwości, że w tym, co pisze jest spora doza autentyzmu. O jej najnowszym zbiorze wierszy można by powiedzieć wiele, ale ciężko byłoby znaleźć w nim coś lekkiego, dowcipnego. To książka niezwykle ponura. Dobrze mógłby ją opisać tytuł filmu Krzysztofa Zanussiego Życie jako śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową.

Wieżowiec: Zero to zapis spostrzeżeń, obserwacji, ale również zbiór domysłów, intuicji. To też swoista kronika „człowieka blokowego”, który mówi nam o fatalnej kondycji duchowej współczesnego człowieka. Poetka na pewno nie moralizuje, ale gdzieś w tle słychać złowrogie pomruki: jeśli, marny człowieku, odpuścisz sobie sferę wspólnotową, przeżre cię egoizm, odetniesz się od bliskich, na starość zostaniesz sam i umrzesz w samotności. Człowiek jest zatem zdany na wspólnotę, tylko ona daje nadzieję. W książce próżno jednak jej szukać, daremnie wypatrywać promyka nadziei. Zamiast tego jest człowiek, który jawi się jako bestia pełna niepohamowanych instynktów, ociekająca „krwią, potem, ciemnymi płynami”. Język poetki jest ostry, miejscami drapieżny. Życie nie jest łatwe, wydaje się sugerować autorka, a człowiek jest niczym zwierzę w klatce – ograniczony, skazany na samotność. Na końcu jest śmierć, choć nie wiadomo, czy jest ona wybawieniem, czy może rozpoczęciem nowych męczarni. Czy wyjście z jednej klatki nie jest jedynie płynnym przejściem do drugiej, tak samo fatalnej?

Książka Sałdeckiej bogata jest w kulturowe konteksty i odniesienia. Autorka interesuje się magią i wróżbami. Szczególnie chętnie nawiązuje do wierzeń ludowych plemion afrykańskich, do dziś popularnych na terenie południowych Stanów Zjednoczonych (ja, Hoodoo), Hetytów, Etrusków i Rzymian (Haruspicja). Tytuł ostatniego wiersza oznacza rodzaj wróżby z wnętrzności zwierząt ofiarnych (szczególnie z wątroby). Czytamy w nim:

wiem, że chcę cię zatrzymać jak wróżbę
z psujących się wnętrzności orła. za chwilę zjedzą cię hieny,
robaki. a cała pustynia
i tak dźwięczeć będzie twoim imieniem. skażona.
Z tych wszystkich pyszności mam ochotę jedynie na twoją krew.

Podczas lektury tych wierszy, w których krew leje się gęstym strumieniem, w czytelniku rodzi się pytanie: czy nie ma nic więcej? Czy jest tylko smutek, gniew, przemoc, biologiczna walka o przetrwanie, zadawanie bólu sobie i innym? Gdzieś pewnie jest dobro, nadzieja na zmianę, niechby pojawiła się raz jako kontrapunkt, ale próżno jej szukać.

Omawiany tom poetycki to swego rodzaju studium cierpienia, a nawet agonii, dlatego nie polecam go czytelnikom o słabych nerwach. Nie każdy lubi czytać o „szyi porozrywanej jak płaty wątróbki” (Mieszkanie zero jeden), o „odgryzaniu języka” (Mieszkanie dwa zero), o ojcu, który „zabija córki złotą menorą. nożem. albo kijem” (Sfora). Sałdecka – niczym patolog – dobrze zna fizjologię człowieka. Sprawnie go rozpruwa, wybebesza. Ale to punkt wyjścia i niejako bardzo życiowa opowieść o katastrofie, która jest nieunikniona. Co więcej, im bardziej autorka epatuje fizjologią, tym bardziej się do tego przyzwyczajamy i przestaje nam to przeszkadzać, zwłaszcza że powoli czytelnik uświadamia sobie, iż jej językowa brutalność jest też skądinąd naszą codziennością. Żyjemy w globalnej wiosce i jesteśmy zdani na dziennikarzy, którzy tworzą pesymistyczny obraz świata: najbardziej interesują ich ludzkie tragedie, katastrofy, podłości i wynaturzenia. Nie jest to zatem nic nowego, choć czasami natężenie dramatów powoduje bunt w czytelniku: czy akcenty nie mogłyby być jednak rozłożone trochę inaczej?

Sałdecka jest językowo niezwykle odważna. Jej spostrzegawczość idzie w parze z poetyckim talentem i zdolnością przetworzenia tego, co widzi na język poezji. W ciekawym wierszu Vieillesse (z francuskiego: starość) wychodzi jej cały poetycki kunszt, ironia i aluzyjność, zdolność do tworzenia metafor. Oto staruszka narzeka na ból brzucha, trzeba jej pomóc i zabrać ją do szpitala:

czy pani wcześniej rodziła? nie. przebyte operacje, leki?
zaraz urodzisz szczęśliwą chorobę i damy jej na imię

vieillesse. pielęgniarka ociera ci pot z czoła, tylko
się nie martw. zobacz, jaka śliczna.
dziesięć w skali katastrofy
lipcowego świtu.

Wiadomo, że w resuméautorka nawiązuje do początku życia, do pierwszego badania, tak zwanej skali Apgar. Dobrze jest urodzić dziecko, które ma dziesięć punktów w skali Apgar, pielęgniarka powie: „zdrowa dziewczynka”, ale gorzej mieć dziesięć na starość, zwłaszcza gdy sytuacja zostaje odwrócona i już wiadomo, że chodzi o chorobę, która może spowodować śmierć. Autorka jest poetycko wyrafinowana. Wie, że samo podglądanie rzeczywistości, nawet jeśli się jest bardzo spostrzegawczym, nie wystarczy. Potrzebny jest solidny warsztat, a w tej materii radzi sobie nad wyraz zręcznie.

Pisałem już o niedobrej kondycji duchowej człowieka współczesnego. Z wierszy Sałdeckiej wynika, że zło ma się świetnie. Ludzie znaleźli się w fatalnej sytuacji, często zdani tylko na siebie umierają w samotności. Charakterystyczny dla tego zbioru jest wiersz Bidulka („z mieszkania osiem trzy próbuje sama / zaszlachtować intruza”), w którym starowinka, zamknięta w swojej klatce, pozostaje bez pieniędzy, za to mocuje się z demonami. Wszystko nie tak – chciałoby się rzec – a choroba postępuje: „wymiona są w stanie zapalnym”, pieniędzy nie ma, a mogący przynieść ukojenie ksiądz „proponuje nową pożyczkę gotówkową na czystą / konsumpcję”.

W posłowiu książki Wojciech Kass pisze: „Warto wejść do wieżowca wierszy Karoliny Sałdeckiej, a nawet należy to uczynić. Uważaj jednak, czytelniku, nie czekają ciebie w nim «poetyczności», a wręcz przeciwnie, zastaniesz w nim fetor, niekiedy zgniliznę, a i feerię brzydoty oraz przemocy”. Zgadzam się z powyższą opinią. Ostatecznie, drogi czytelniku, podczas lektury książki nikt ci zębów nie wybije, nie połamie kości, nie z twojej wątroby odprawione zostaną wróżby. Wiersze Sałdeckiej są niezwykle świeże, jakby na bieżąco wyciskane z brudów i plugawości przeciętnych ludzi, a także z ich bezsilności i braku wiary – a to jednocześnie sprawia, że brzmią niepokojąco. Są też odpowiedzią na fatalne położenie i perspektywy człowieka współczesnego, który jest konstruktorem i budowniczym tej wielopiętrowej budowli, a który nie za bardzo wie, co ma z nią uczynić.

Karolina Sałdecka, Wieżowiec: Zero, Bydgoska Fundacja Wolnej Myśli, Bydgoszcz 2020.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Bartłomiej Siwiec, Świat według „Bidulki”, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 112

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...