Nowy Napis Co Tydzień #117 / Bezradność
„Pisarz to ktoś, kto bawi się ciałem matki”
Pełnia nieszczęścia stanowi w dorobku Handkego przykład prozy, która wyrasta z osobistego doświadczenia, ale w pewnym momencie umyka w stronę szerszego opisu urządzeń społecznych. Łatwo tutaj o porównanie do Krótkiego listu na długie pożegnanie, powieści napisanej w tym samym okresie i ufundowanej na bolesnym procesie rozstawania się z wieloletnią partnerką. W obu przypadkach Handke pokazuje, jak to, co prywatne ulega zatarciu na rzecz intensywności świata przedstawionego. Amerykańskie bezdroża z Krótkiego listu na długie pożegnanie, tak jak nawarstwiające się konteksty powojennego życia na austriackich peryferiach w Pełni nieszczęścia, oddalają nas od zbolałego „ja” narratora, który dysponuje w autobiograficznym pisarstwie albo frustrującą niemocą wyrażenia swoich uczuć, albo zbawczą perspektywą zanurzenia się w wykraczających poza jednostkowe doświadczenie zmaganiach z literaturą.
Historia Pełni nieszczęścia zaczyna się od ogłoszenia prasowego:
W dziale ogłoszeń niedzielnego wydania karynckiej „Volkszeitung” w rubryce „Różne” zamieszczono, co następuje: „W nocy z piątku na sobotę 51-letnia gospodyni domowa z A. (gmina G.) popełniła samobójstwo. Przyczyną śmierci było przedawkowanie środków nasennych”.
Śmierć matki zostaje więc obwieszczona czytelnikom w skrajnie obiektywny sposób, jako relacja prasowa. Narrator mówi do nas z samolotu, którym podróżuje w celu konfrontacji z jej ciałem. Zanim zacznie opowiadać losy swojej matki, dokładnie relacjonuje własne stany emocjonalne i podkreśla swoją perspektywę osoby zawodowo zajmującej się literaturą, którą do pisania o matce skłoniły krótkie momenty całkowitej niemożności mówienia i jednoczesne pragnienie, aby przerwać milczenie, wypowiedzieć się. Pierwsze fazy jego żałoby, poza wspomnianym już zamknięciem w niemożliwości mówienia i niemożliwości milczenia, charakteryzują się specyficznym otępieniem, gorączkowymi myślami, które skłaniają narratora raczej do zrozumienia samobójczyni niż do rozpaczy po utracie.
Po tak skrupulatnym – i jakże potrzebnym w delikatnej konwencji pisania nad gorącym jeszcze ciałem matki – usankcjonowaniu osoby mówiącej, warstwa po warstwie, w chaotycznej logice wspomnień, dociera do nas biografia kobiety, która urodziła się ponad pięćdziesiąt lat wcześniej w miejscowości, w której również umarła. Jest to historia z gatunku wyjątkowo smutnych, ale jakże powszechnych. Już na samym początku narrator informuje czytelników, że „w tych okolicznościach urodzić się kobietą było równoznaczne z niechybną zgubą” i cała opowieść rozgrywa się właśnie pomiędzy tą niechybną zgubą a wielką chęcią życia, uśmiechu i odmiany.
Potem, równolegle do życiowych zmagań matki narratora, poznajemy wszystkie urządzenia społeczne, które wygenerowały ową „niechybną zgubę”. Najpierw jest kolebka biedy, prowincjonalny rodowód, kolejne dziecko w kolejnej ubogiej rodzinie, której całą mitologią jest mitologia nędzy. To jakże wymowna anegdota o miejscu, w którym przyszła na świat matka narratora:
Albowiem umysły jego synów wciąż jeszcze owładnięte były starymi jak świat koszmarami sennymi biedoty, która wszędzie czuje się obco. Jeden z nich, raczej przypadkiem, niż w sposób zamierzony, dostawszy się do gimnazjum, nawet kilku dni nie wytrzymał w przerażającym dlań środowisku, i nocą wrócił do domu ze stolicy okręgu, pokonując na piechotę czterdzieści kilometrów. Przed chałupą – była akurat sobota, kiedy to przed domem i w obejściu zazwyczaj się sprząta – chwycił za miotłę i bez słowa zaczął zamiatać.
Wspomniane koszmary senne biedoty będą w tej opowieści tym, co będzie represjonowało każdy uśmiech kobiety, która od życia chce czegoś więcej i ma czelność tego czegoś się domagać. W tym wypadku „czymś więcej” będzie zaledwie możliwość czucia się dobrze w swojej skórze, ubranie kolorowej sukienki, uśmiech w kawiarni, prezent dla dziecka czy zakup czegoś, co w logice biedy wydaje się luksusem, ale dodaje życiu godności.
Potem jest wojna, która odciśnie piętno na całym pokoleniu. Ludzie wpadają w osobliwe rozgorączkowanie. Z radia wydobywają się odgłosy złowrogich wieców nazistowskich i wagnerowskie wieczorki. Handke opowiada o momencie, w którym jego matka poznała jego ojca. A także tym, w którym zrezygnowała z marzeń o miłości i tym, w którym z rozsądku wyszła za mężczyznę w mundurze, który szybko stał się kolejnym mężczyzną przesiadującym w karczmie i wyładowującym swoje życiowe frustracje poprzez przemoc fizyczną. Opisy pogrążonej w wojnie Austrii są w tej opowieści wyjątkowo dokładne, jakby bardziej bazujące na dokumentach i relacjach ustnych niż na gorączkowych próbach zrekonstruowania biografii matki. Tych kilkanaście wyraźnych i intensywnych scen z życia wojennego daje nam jasny sygnał, że to właśnie wydarzenia między Anschlussem a kapitulacją zdeterminowały do nieszczęścia całą generację Austriaków, że to one są źródłem smutku i niemocy. Powojenna tułaczka na tle dynamicznie zmieniającego się społeczeństwa ukazuje nam bohaterkę już jako bezradną kukłę we władaniu nie do końca zrozumiałych sił politycznych. Wokół pojawiają się wygodne sprzęty nowoczesnego gospodarstwa domowego, łatwiej odłożyć pieniądze czy kupić sobie coś niegdyś luksusowego, ale w stronę bohaterki naciera przeciągła, notoryczna migrena – jej nowa udręka.
O ile w opisie lat wojny i czasów powojennych Handke posługuje się skrupulatnym językiem, który porównuje w autotematycznym komentarzu do dziewiętnastowiecznego pisarstwa, tak koniec życia niszczonej bólami głowy matki wyrażony zostaje w formie postrzępionej, anegdotycznej. Rwana narracja pokazuje nam coraz bardziej nieznośne życie i kilka heroicznych prób odwrócenia swojego losu. Pisząc o świecie, który przeszedł do historii, wobec którego można sformułować wyraźne tezy: o pokoleniu zdeterminowanym przez wojnę, o kobiecości jako „niechybnej zgubie” w danych warunkach bytowych, Handke jest w stanie zaproponować czytelnikom jasność wywodu, kilka definicji i chronologię. Relacja z ostatnich lat życia matki to natomiast mierzenie się z czystą niemożliwością. Wielka historia i jej małe aktorki nie mogą już przyjść z pomocą. Narrator niebezpiecznie zbliża się do prywatnego, czyli niewyrażalnego. „Jeszcze kiedyś spróbuję o tym napisać z większą dokładnością” – to ostatnie zdanie Pełni nieszczęścia, książki o mierzeniu się z bezradnością wobec samobójstwa matki, która na kartach literatury staje się przedstawicielką pokolenia kobiet konsekwentnie unicestwianych przez XX wiek.
P. Handke, Pełnia nieszczęścia, tłum. Barbara Surowska, Eperons-Ostrogi, Kraków 2021.