Nowy Napis Co Tydzień #012 / „Połów”, czyli antologia jako zawężanie
Czym jest antologia? Pytanie wydaje się być mało przemyślaną prowokacją. Wszyscy mniej więcej wiemy, że jest to zbiór utworów wybranych przez danego redaktora, mający ukazać jakość, bogactwo lub po prostu stan określonego literackiego zjawiska (prądu, pokolenia, epoki).
Z antologiami zawsze jest jednak kłopot; wiedzą o tym najlepiej ich autorzy. Powodów jest kilka, a te najbardziej znane dotyczą zazwyczaj klucza personalnego, według jakiego dokonano wyboru poetów oraz ich wierszy, liczby wybranych osób, idei krytycznoliterackich lub teoretycznoliterackich porządkujących antologię, przyjętej estetyki definiującej ów zestaw czy też ram czasowych zamykających zbiór w określonych granicach. Roman Honet, redaktor i współredaktor kilku antologii, w jednym z tekstów podsumowujących pisał tak:
to jest mój autorski wybór, moja własna selekcja, stworzona w dążeniu do – tak obiektywnego jak to możliwe – wychwycenia istotnych debiutów w interesujących mnie latach. Obiektywizm krańcowy, definitywna bezstronność jest w tego typu sytuacjach niemożliwa do uzyskania. Istnieją dwa zasadnicze źródła tej niemożności: gust wybierającego oraz fakt obcowania z wierszem jako dziełem sztuki
R. Honet, „21” [w:] Poeci na nowy wiek, Wrocław 2010, s. 331–332. [1].
I dodawał asekuracyjnie:
Nie zamierzałem też dokonywać ogólnego rozpoznania rzeczywistości, w której przyszło tworzyć wybranym przeze mnie autorom […]. Pracę tego typu uważam za stosowne pozostawić krytykom i badaczom literatury
Tamże. [2].
Cytat podaję nieprzypadkowo. Antologia Poeci na nowy wiek z 2010 roku, z której pochodzi powyższy cytat, była – na tle zbiorów już istniejących, ale zwłaszcza gdy myślimy o późniejszej strategii wydawniczej – przedsięwzięciem charakterystycznym i nowatorskim. Przypomnę, że Roman Honet w roku 2000 wraz z Mariuszem Czyżowskim wydali Antologię nowej poezji polskiej 1990–1999
Pragnę zwrócić uwagę na sens ostatniego zdania Honeta. Wydaje się, że przygotowywało ono podstawę pod wspomnianą nową antologiczną strategię, która za kilka lat miała pojawić się w wydawniczym konkrecie. Antologia nowej poezji polskiej… była ułożona alfabetycznie i liczyła sto sześć zestawów wierszy „młodej” i „nowej” poezji lat 90., na którą wywarł wpływ zarówno debiutujący w wieku osiemnastu lat Krzysztof Siwczyk, jak również urodzony w 1948 roku Janusz Szuber”
Podkreślmy i powtórzmy: mimo podobnych sformułowań i zastrzeżeń autorskich we wstępach do obu zbiorów, pomiędzy Antologią nowej poezji polskiej 1990–1999 (2000) a antologią Poeci na nowy wiek (2010) istniała zasadnicza różnica metodologiczna, a więc i zupełnie inna strategia „układania” podobnych zestawów poetyckich. Można ją nazwać „zawężaniem pola oglądu” lub tworzeniem antologii nowego typu. Była to ważna zmiana, przynosząca przynajmniej kilka istotnych skutków. Po pierwsze autor młodszego ze zbiorów podejmował wysiłek wyboru nazwisk według niego szczególnie ważnych i reprezentatywnych dla określonego czasowo, pokoleniowo lub artystycznie obszaru zdarzeń literackich. Po drugie – dość apodyktycznie – kazał czytelnikowi ów zakres uznać za szczególnie istotny i obowiązujący. Po trzecie – brał na siebie nie tylko wysiłek związany z selekcją materiału literackiego, lecz także odpowiedzialność będącą efektem podjętych decyzji.
Oczywiście, możemy powiedzieć, że książka Poeci na nowy wiek nie była antologią sensu stricto; była almanachem, a zatem wydawnictwem nieco innego rodzaju, antologią specyficzną, „zawierającą utwory różnych pisarzy (pochodzących na przykład z określonego regionu, tworzących grupę literacką i tym podobne), powstałe w tym samym czasie”
Przyznaję, że opisana przed chwilą strategia z wielu względów mi odpowiada. Jednym z bardziej istotnych jej wyróżników jest fakt, że dowartościowuje ona rolę i miejsce autora/krytyka literackiego w obiegu literackim, dając możliwość tworzenia platform do dyskusji o przedstawionych wyborach. Innym jest to, że ryzyko popełnienia błędu staje się problemem pozornym: wszak coroczne budowanie antologii może stać się ciekawym sposobem wzbogacenia życia literackiego i selekcji wielu różnych zjawisk związanych z życiem młodoliterackim
Właśnie w ten sposób traktuję Połowy, również te wydane w latach 2010–2013. Współautorem personalnych i artystycznych wyborów w opisywanym czasie był także Roman Honet. Przypomnijmy, że Połowy są poetyckimi debiutami i tak zostały pomyślane od samego początku. Wydaje je – owo przypomnienie nie jest wcale tak mało istotne – Biuro Literackie. Od 2010 do 2018 roku zadebiutowało w tej serii sześćdziesiąt dziewięć osób. W latach 2010–2011 opublikowano wiersze dziesięciu wybranych młodych artystów. Później bywało różnie, a liczba ogłoszonych w zbiorach poetek/poetów oscylowała pomiędzy ośmioma a dziewięcioma osobami. Tom ostatni – z 2018 roku – przyniósł debiut sześciu twórców. Warto o tym pamiętać, ponieważ owa pamięć pomoże nam odtworzyć zamiary kilku krytyków, często również piszących wiersze, układających listy osób i estetyk w ostatnim czasie w formie owej antologii/almanachu. W opisywanych zdarzeniach brali udział: opisany wcześniej Roman Honet, Artur Burszta, Karol Maliszewski, Marta Podgórnik, Joanna Mueller, Konrad Góra, Dariusz Sośnicki, Kacper Bartczak, Tadeusz Dąbrowski, Marcin Sendecki i Dawid Mateusz.
Wspominam o tym wszystkim dlatego, że sam potrzebuję pewnych punktów odniesienia, które ostatni Połów z 2018 roku pozwolą umieścić w przekonujących kontekstach – nie tyle zobiektywizują przekaz poprzez próbki historycznoliterackich odniesień, ile urealnią doraźne, krytycznoliterackie punkty widzenia. Dodam, że Połów to dobry tytuł sugerujący przynajmniej dwie istotne intencje: poszukiwanie (bezinteresowne) wartościowych, a skrywających się pod powierzchnią, jeszcze nie poznanych nowych okazów poetyckich oraz aktywny tryb podejmowanych przez krytyków czynności. Łowienie nie zakłada bierności, jest czynnością wymagającą wysiłku, zaangażowania i cierpliwości. Sugeruje możliwość porażki. Połów jest połączeniem działań profesjonalnych i (jednak) pozwalających na odrobinę niezależności w wyborze własnych obszarów łowisk.
Interesująco brzmią w opisanych okolicznościach opinie krytyków dotyczące wcześniejszych Połowów. Je też warto mieć na uwadze, ponieważ pokazują napięcia pomiędzy oczekiwaniami i realizacjami; mają często charakter i zindywidualizowany, i ten wynikający z różnic pokoleniowych, znaczących kalendarzem urodzin oraz literackich oczekiwań.
Połów z roku 2018, jak się powiedziało, przedstawia sześcioro debiutantów: trzy kobiety i trzech mężczyzn. Lata 2016 i 2017 przyniosły każdorazowo debiuty dziewięciu poetów. Dawid Mateusz, współredaktor almanachu, w wywiadzie udzielonym „Bibliotece. Magazynowi Literackiemu” (pretekstem do jego przeprowadzenia było wydanie omawianego almanachu) stanowczo odcina się od posądzeń, iż jego działalność może mieć cokolwiek wspólnego z krytyką literacką. Zapamiętajmy te słowa, bo stanowią na swój sposób charakterystyczny modus vivendi młodego pokolenia literatów. Będąc zaangażowanymi w działalność redakcyjną, wydawniczą, promującą określone zjawiska literackie, jednocześnie unikają jakichkolwiek „instytucjonalnych” przyporządkowań, nie chcą być przypisywani do żadnej ze skodyfikowanych szkół myślenia o poezji. Wybierają swoisty rodzaj indywidualizmu, nieprzynależenia, autentyczności rozumianej jako wolny wybór, gra gustów, osobny, jednostkowy gest
A oto bohaterowie Połowu z 2018 roku.
Maria Halber
Nic do zmarnowania. Z pewnością. Uwiera konstrukcja wypowiedzi, poziom odsłaniania sensów, które przeciskają się przez unikalnie spreparowaną składnię wiersza. To rodzaj uwierania, które służy lekturze, wyostrza uwagę, ale też odpowiednio nastawia. Dawid Mateusz sugeruje, że przyczyną owego nastawienia jest starcie introwertyczno-agorafobicznej podmiotki z rzeczywistością zewnętrzną
widziałam: psy jak martwe w autobusach, ich zmiany, rozkład
na warstwy
psią krew, morza kwiecistych sukienek, ręce lepkie jak tłuszcz.
W tekstach Marii Halber, tam, gdzie fraza – na wzór nieco Whitmanowski – staje się szeroka a nawet rozlewna, pojawia się także pewien rodzaj retorycznej wielosłowności (na przykład w ESC). Tytułową chęć ucieczki bardzo dobrze oddaje sposób lirycznej notacji. Liryka wyznania wzmocniona nieco frenetyczną, nerwową frazą kreuje oryginalny świat bohaterki lirycznej tych wierszy:
inna już biegłaby po, przecież te dziewczyny robią co chcą
w takich przypadkach dobrze wiedzą co robić, znają model ucieczki
ja nie znałam
uciekałam po raz pierwszy po receptę, nic mi z tego nie zostało
poza niesmakiem.
Ów świat tworzy się na naszych oczach, z pewnością jest neurotycznie niestabilny – widać tu i dyskretnie opowiedziane uczuciowe dramaty młodej kobiety, i plan o wiele szerszy. Łączy się w nim egzystencja na planie biologicznym (moderowana przez zimne lustro Internetu) z planem artystycznym. W tym ostatnim – rozróżnienia dokonuję tylko na użytek puenty – nic nie może się zmarnować. Wszystko może być budulcem, zalążkiem, ośrodkiem krystalizacji.
Marcin Pierzchliński
Jego wiersze są przypomnieniem długiej tradycji poezjowania. Mam tu na myśli oczywiście poemat prozą, którego twórcą był Aloysius Bertrand, autor zbioru Nocny Kasper (1842). Co zwraca uwagę w tekstach poety z Białogardu? Eksperyment myślowy – jego uzewnętrznieniem jest, czasem brawurowy, stosunek do języka opisu. Nie idzie tu – rzecz podstawowa – o tradycyjnie rozumianą poetykę tekstu. Idzie o taki rodzaj derywacji mentalnej, która buduje określoną rzeczywistość poprzez nawiązanie nie tyle do prób innych ważnych poetów, ile do eksperymentów myślowo-językowych autorów science-fiction oraz futurystycznych wizji nowych technologii. Brzmi mało przekonująco? Tak jednak jest w istocie – i nie rezygnowałbym z tego wątku w myśleniu o poematach prozą Pierzchlińskiego. Mamy tu prawo powołać się i na Baudelaire’a, i na Sosnowskiego, ale nie zapominajmy też o Stanisławie Lemie (autorze między innymi Głosu Pana) lub o wyjątkowo interesującym autorze Echopraksji Peterze Wattsie. Nie sposób nie wspomnieć także Yuvala Noaha Harariego (i książce Homo deus) czy też Jacka Dukaja z jego Starością aksolotla. Na dowód przywołajmy Tężnię:
Jakiś swobodny tensor pcha nas i obraca we wszystkie strony. Ledwo
żywi uzupełniamy płyny. Podpięci pod wzmacniacze, z wenflonem
w zgięciu łokcia - emitujemy, promieniujemy.
Siłownie transparentne; nieważkie fluidy: świetlik, cieplik i flogiston
– jaki układ przyjmie taki przyrost mocy?
Wątek neotechnologiczny, wpisany w strukturę poematu prozą, okazuje się być propozycją i językowo, i – że tak napiszę – wizjonersko świeżą, nośną intelektualnie, a także po prostu niebanalną. Przyznam, że nie porusza mnie specjalnie sama myśl, by posłużyć się jakąkolwiek formą liryki w celach opisu technologiczno-futurystycznych zdarzeń (no może tylko w kontekstach związanych z eutyfroniką…), ale w tym przypadku przyjmuję do wiadomości ów bardzo interesujący pomysł.
Marcin Podlaski
W poetyckich poszukiwaniach innej gramatyki oraz używania języka rozumianego jako parole (mówienie) warto mieć swój rozpoznawalny udział. Zwłaszcza obecnie, gdy poziom nieufności wobec tego, co komunikuje lub może komunikować ludzka mowa (langage), również ta artystyczna, jest nie tylko niespotykanie wysoki, lecz przede wszystkim stał się dominującym elementem literackich i światopoglądowych gier.
Czy jestem tym, co mówię? A może to język mnie mówi? Czyj język? Co znaczy mówić językami, gdy ma to charakter – zgódźmy się na to rozróżnienie – chorobowy, a nie mistyczno-religijny? Co poznajemy, używając języka (języków) jako narzędzia uściślania sensów? Jak (i czy na pewno) kłamie schizofrenik? Co kłamie? I co eksponuje kłamiący poza kategorią prawda-fałsz, również poza naszymi kulturowymi i medycznymi określeniami dotyczącymi bycia chorym (zdrowym)?
Te i inne pytania zadawane przez Podlaskiego mają swoją wagę. Zwłaszcza to dotyczące schizofreniczności świata uznawanego za normalny. Sama kategoria normalności zaczyna pobrzmiewać zgrozą, gdy czytamy fragment świata którego nie znasz:
a co? a cały ten światowy syf
inny rodzaj króla reprezentujesz?
chcesz poznać prawa frajera kurwy i cwela?
ja szybko rozwiązuję swoje sprawy nie trzymam ich w zanadrzu
tylko diabeł w grzesznikach się z nimi pierdoli
bo ja zakłócam pokój na ziemi tak by jej mieszkańcy zabijali się
nawzajem
to ja odmierzam człowiekowi miarę wedle tego co uznam za słuszne
jestem śmiercią dla każdego grzesznika a piekło kroczy za mną
Czytajmy uważnie Podlaskiego; ma nam – nam, „normalsom” – dużo do powiedzenia. Jest on, jak sugeruje Dawid Mateusz, poetyckim chuliganem, który podejmuje duże ryzyko i może się na nim „przejechać” – nie do zakładu o podwyższonym poziomie podejrzliwości, lecz w miejsca wołających poetycko daremnie, na puszczy.
Katarzyna Szaulińska
Late bloomers – późno rozkwitający – taki jest tytuł pierwszego wiersza w zestawie. Czy może dotyczyć autorki? Podobnej pewności nigdy mieć nie będziemy… Późne rozkwitanie ma w języku angielskim bardzo optymistyczne skojarzenia, ale wczesne też bywa miłe i twórcze. W przypadku Katarzyny Szaulińskiej nie to jest najważniejsze. Istotniejszy jest poetycki fenotyp, jego jakość ujawniana w kilkunastu tekstach.
Istotną cechą owych wierszy jest dialog z kulturą popularną; przetwarzanie toposów kultury masowej na własną modłę oraz wrażliwość na cechy formalne języka (języków). Bo autorka myśli również kategoriami języka i kultury amerykańskiej (angielskojęzycznej). Owa maniera pojawia się i jako sposób tytułowania tekstów poetyckich, i jako wykorzystywanie ikon tamtej (dla mnie „tamtej”) kultury w tworzeniu lirycznego dyskursu.
Zaciekawił mnie wiersz Dorothy Vallens jako przykład pewnej gotowości do jasnego określenia zakresu poetyckich zatrudnień autorki. Dorothy V. jest postacią fikcyjną, bohaterką filmu Blue Velvet Davida Lyncha, piosenkarką z półświatka. Tytułowa piosenka z filmu jest tkliwą historią miłości do niebieskookiej dziewczyny; dodajmy, zaśpiewaną w dość intrygującej manierze. Dlaczego ten właśnie tekst? Bo odsłania ważną, moim zdaniem, obsesję jego autorki. Podobnie jak u Lyncha wiersze Szaulińskiej wydają się mówić o daremności, która dotyczy poznawania i rozumienia tego tu oto świata, danego nam jakoby w bezpośrednim wglądzie. Wspomniany utwór zaczyna się następująco:
czy części zdania mają wybór – opuścić siebie nawzajem
i z pominięciem kropki – odejść? I czyją decyzją jest składnia?
Później jest równie ciekawie:
ja – całość bez ciała zamienionego w dopełniacz
wiem że zrobiłeś to dla mnie a stracić biernik i wołacz to już moje zadanie.
Bo w przestrzeni tych wierszy rodzaj aplikowanej kultury pogłębia stany depresyjne. Dawne wartości, dawne świętości, odbite jak ucho van Gogha w kasku Yamaha, dochodzą swoich dni jako awatary realiów, które przeminęły. Poruszające to wszystko i tragiczne.
Antonina Małgorzata Tosiek
Z przyczyn tylko mnie wiadomych mocno przeżyłem wiersze autorki. Mój „oby-obiektywizm” w poniższych fragmentach może być więc nieco nadwątlony. Wyprawy tu przedsięwzięte nie są sentymentalnym powrotem do poetyki Chłopów oraz realiów mentalno-psychologicznych stamtąd właśnie pochodzących. Niektórzy bardzo by tak chcieli: zakwalifikować rzecz całą jako anachronizm i odrzucić.
Widzenie Antoniny Tosiek ma charakter epicki. Jest włączeniem się – bardzo nowoczesnym i artystycznie wiarygodnym – w nurt liryki zaangażowanej. Jest również przejawem myślenia wyjątkowo odważnego i jednocześnie – nie boję się tego tak nazwać – tkliwego. Weryzm prezentowanych obrazów i zdarzeń, fabularyzacja sytuacji lirycznej, dialogowość, wchodzenie w role prezentowanych bohaterów, psychologiczna uwaga i czułość w prezentowaniu zgoła nielirycznych okoliczności – wszystko to czyni wiersze Tosiek zdarzeniem unikalnym, ważnym poznawczo i artystycznie.
O czym to jest? Dawid Mateusz pisze, że o polskiej wsi pozostawionej samej sobie gdzieś w okolicach 1989 roku. I ma rację. Tosiek pokazuje prowincję z jej kulturowym bagażem, światopoglądem nieskalanym (post)nowoczesnością, z biologicznymi determinizmami i tym wszystkim, co mieszkańcom miast kojarzy się z zastojem i cywilizacyjnym zapóźnieniem. Powtarzam: trzeba dużej odwagi, by o tamtą krainę – poranioną, do bólu realną, a przy tym osobną – się upomnieć. Bo tak traktuję owe wiersze; autorka nie sili się na „wprowadzanie ramy dekonstrukcyjnej” do wybranego komunikatu lirycznego. Jest zainteresowana czym innym – dokładnością psychologicznych oraz kulturowych ujęć; ich przejrzystością. Przeczytajmy fragment z wiersza spowiedź wyjścia:
została po nich tylko jedna szuflada drobiazgów
nigdy ich z rąk nie wypuszczali ale do grobu z fifką
czy chustką w chabry to przecież wstyd
jeszcze by we wsi gadali że ich na śmierć źle wydaliśmy
potem gospodarkę po rodzicach szybko komuś tobie im
i żeby się nie odwrócić bo by nam coś znowu
skórę przebijało kłuło tak bolało jak nic nigdy
nawet kolana latem
Aleksander Trojanowski
Czy jest tu pokusa lingwistyczna? Bywa – nieźle zresztą realizowana z dodatkiem i humoru, i ironii, i tonu prowokacyjnego, nastawionego na konfrontację oraz krytykę tego, co się nieustannie zdarza. W wierszu Erotyk również:
Pani pachnie jak sklep wielobranżowy
To jest komplement Wybucha pani
jak problem rasowy Prześcieradło
jest mokre jak bon rabatowy […]
Sinieje osiedle
Drżą szyby
wiertnicze
Jest łatwość tworzenia różnych form i konceptów rytmicznych wiersza. Jest ciekawe zapętlanie znaczeń poprzez rozwijanie przyzwyczajeń frazeologicznych czytelnika typu „sielanka / na prawach powiatu” w kierunkach zgoła nieoczekiwanych. Jest wreszcie coś, co w sposób wyjątkowo elegancki dekonstruuje partyjno-patriotyczne zadęcie ojczyźniane, które od jakiegoś czasu grozi nam wszystkim powrotem do mentalnego buszu. W wierszu Nino Rota brzmi to tak:
[…]
Wchodzili mężczyzną wychodzili ojczyzną
i twardniały skutki i kiedy doszło do hymnu
Kiedy doszło do hymnu udało ci się zwinąć
język (i grałaś nina rotę na kradzionej trąbce)
Były to miękkie metody w bawełnianych koszulkach
a sutek nęcił jak draża (próbowałem lizać)
skutek nęcił jak ustnik Próbowałem dąć
i kradziony język stał nam wzgórkiem andersa i dochodził
do wniosku na białym przesłaniu
Prawda, że ładnie? Bo to nie są wiersze do spławiania. Nikogo i niczego. Nawet drewna.
*
Czy będzie podsumowanie? A powinno być? Na pytanie, co o tym wszystkim sądzę, mógłbym odpowiedzieć po Gombrowiczowsku: co mnie o tym sądzić – albo i nie sądzić… Przecież w ten sposób odpowiadają, pośrednio, ale jednak, główni aktorzy opisywanej powyżej bardzo wartościowej inicjatywy. Sugerują, że są tylko „medium nieznanych mocy”, narzędziami oddzielającymi rzeczy lepsze od gorszych. Robią to świadomie w oderwaniu od kontekstów, które zbyt mocno w ich mniemaniu instytucjonalizują przekaz. Starają się znajdować wartościowe byty poszczególne, nie interesuje ich jednak kategoryzowanie, uogólnianie, tworzenie „sztywnej gamy ideologii”
Dla mnie brzmi to podejrzanie, ale stary już jestem. Poważniejąc, chcę podkreślić dwie sprawy szczegółowe. „Bycie osobne” młodej literatury jest wartością ważną, podobnie jak szukanie nowych założeń do dyskusji o poezji rozumianej pokoleniowo. Rozumiem intencje, podziwiam efekty. Nie można jednak udawać, że się tego nie robi. Trąci to na milę jakąś formą nieautentyczności, tworzeniem fałszywych referencji. Gorzej – wygląda tak, jakby nie chciało się wziąć odpowiedzialności za to, co jest przecież dobre i efektywne. Nie można udawać, że – będąc krytykiem literackim – jest się kim innym: redaktorem, przypadkowym lub cyklicznym uczestnikiem zajęć okołoliterackich lub zbieraczem antologicznych przypadków do zielnika, którego nomos nikogo nie interesuje.
I sprawa druga: styl. Na tym poziomie zdarzeń antologicznych można powiedzieć, że Połowy zbudowały w ciągu kilku lat odrębny i ciekawy fenomen literacki. Wywarły piętno, włączyły do obszarów literacko aktywnych sporą grupę utalentowanych poetów; dały możliwość zaprezentowania bogatego spectrum zjawisk poetyckich i zmusiły niejako debiutantów do wzięcia odpowiedzialności za to, co zaistnieje w ich biografii po pierwszym wystąpieniu. Są więc Połowy ciekawym zjawiskiem z zakresu socjologii literatury; częścią – ale o tym już wiemy – intensywnego i bogatego życia artystycznego licznej grupy nie tylko młodych literatów.
Połów. Poetyckie debiuty 2018, red. D. Mateusza i J. Mueller, Stronie Śląskie: Biuro Literackie, 2018.