29.08.2019

Nowy Napis Co Tydzień #012 / Strzępy przeszłości, pąki zauroczeń

Bydgoski poeta Wojciech Banach nie zwalnia tempa i prawie co roku wydaje nowy zbiór wierszy. Zbiór wydany w 2018 roku zatytułował Strzępy i pąki.

Czytając jego wiersze, trzeba mieć na względzie, że autor ten już ponad czterdzieści lat zbiera bagaż poetyckich doświadczeń, tylko nieco krótsze jest jego doświadczenie jako solidarnościowca. Banach wstąpił do NSZZ „Solidarność” w sierpniu 1980 roku na fali silnego napięcia pomiędzy władzą komunistyczną a strajkującymi robotnikami, zakończonego podpisaniem Porozumień Sierpniowych (a ponieważ urodził się 31 sierpnia 1953 roku, wspominał kiedyś, że swoje 27 urodziny obchodził w fabryce w czasie strajku). Bycie związkowcem stało się jego drugą naturą. W latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku na znak protestu przeciwko wprowadzeniu stanu wojennego oraz zdelegalizowaniu „Solidarności” zrezygnował nawet z udziału w życiu literackim i nie drukował nowych zbiorów. Omawiana twórczość wyrasta właśnie z tego pnia, z niezgody na komunistyczny dyktat. Z jednej strony Banach jawi się więc jako poeta buntownik, z drugiej odczuwa silną potrzebę działań wspólnotowych. Możliwe, że przynależność do podziemnej „Solidarności” wzmocniła w nim te dążenia i jeszcze bardziej uwrażliwiła na problemy społeczne.

Zdjęcie okładki W. Banacha

Można by też chyba zaryzykować stwierdzenie, że znacząca część jego twórczości nosi znamiona tamtego konfliktu, swoistego rozdarcia, ale też konieczności opowiedzenia się po którejś ze stron. Banach chętnie się opowiada, ale tylko w taki sposób, jaki jest mu najbliższy, a więc poprzez wiersz. Jego zabarwiony ironią i mocno aluzyjny język wciąż brzmi świeżo, a  w swej warstwie moralnej jest bliski postulatom robotników sprzed prawie czterdziestu lat. I choć dzisiaj Polska jest wolnym krajem, na jej terytorium nie stacjonują okupacyjne wojska, a Polacy o swojej przyszłości decydują w wyborach, to jednak nie wszystkie sprawy zostały załatwione. Niektóre nabrzmiały, inne zostały zamiecione pod dywan, a to boli – myślę nawet, że to odczucie bólu jest w wierszach Banacha dobrze wyeksponowane, jest być może nawet najważniejsze – jak rana, która nie chce się zabliźnić, choć minęło już sporo czasu.

Piszę dość ogólnie, bo powyższe można by odnieść do konkretnych utworów najnowszego zbioru, ale odnosi się to przede wszystkim do korzeni pisarstwa Banacha. Jest on jednym z wielu polskich poetów współczesnych, którzy dorastali twórczo w atmosferze polityczno-społecznego konfliktu, ale od niektórych swoich rówieśników różni go to, że rok 1989 nie jest dla niego cezurą. Jego bunt nie przeminął wraz z nastaniem demokracji i gospodarki rynkowej. Podejrzewam również, że gdyby go o to zapytać, byłby sceptycznie nastawiony do tez postawionych przez amerykańskiego politologa Francisa Fukuyamę, który w słynnym eseju Koniec historii i ostatni człowiek1992 roku ogłosił ostateczne zwycięstwo liberalnych rozwiązań ustrojowych, a krach systemu komunistycznego był, jego zdaniem, na to rozstrzygającym dowodem. Tam, gdzie naukowiec nie ma już wiele do powiedzenia, poeta może jednak powiedzieć jeszcze niejedno – i wcale nie dlatego, że Banach jawi się jako antagonista demokracji i systemu neoliberalnego, ale dlatego, że jest wobec nich podejrzliwy i  w swych „niegrzecznych” wierszach stawia im nieraz kłopotliwe pytania.

*

Banach ma talent do nadawania swoim kolejnym zbiorom wierszy ciekawych tytułów. Podobnie jak w przypadku Śmierciochronu, tak też w tej książce na początek zostaje rzucony wiersz tytułowy. Czytamy w nim o wyjściu z czarno-białego świata, ze świata, w którym wszystko było poukładane, a teraz znów trzeba się z nim mierzyć. Obecny świat Banacha nie jest prosty, wszystko jest w nim poprzestawiane do tego stopnia, że nie dziwią go „puste miejsca po krzyżach i obrączkach”, a nawet „czas przestał istnieć”. Czyżby podmiot liryczny był głęboko pogodzony z losem i nie tliła się już w nim iskra buntu? Czy w świecie, w którym strzępy przeszłości przeplatają się z pąkami zauroczeń, nie ma już miejsca na pełnokrwisty bunt? I co w tym zbiorze zatriumfuje – Schopenhauerowski pesymizm czy ironia zawarta choćby w końcowym wersie tytułowego wiersza Strzępy i pąki: „Ściemnia się Późno już – Pora wstawać”?

Zbiór wierszy bydgoskiego poety został podzielony na 5 cykli: Dzielnica,Dedykacje, Chorągiewka, Inna wersja, Ćwiczenia. W tym pierwszym, przy okazji wiersza Misja, do tablicy zostaje przywołany Zbigniew Herbert. Autor cytuje fragment Przesłania Pana Cogito. Podmiot liryczny nie ma żadnych złudzeń: nasza obecność na Ziemi jest chwilowa, poeta ma do spełnienia bardzo ważną rolę, wręcz misję, trzeba działać:

Otrzymałeś
dar słowa i mimo bólu musisz postarać się
aby ten łańcuszek trwał […] Więc
wykorzystaj swoją jedyną (szef powiedział że nie będzie drugiej kolejki) szansę na
uratowanie choć cząstki wszechświata

Ciekawe, że echo genialnego poety pobrzmiewa też w innym tekście (*** Wszystkie pozornie źle…), gdy podmiot liryczny mówi:

każdy mięsień słowa
każde ścięgno pojęcia
wszystkie nerwy myśli

można skojarzyć z Herbertowskimi „włóknami duszy i chrząstkami sumienia”.

W innym wierszu z tego tomu, o aluzyjnym tytule Ścieżka zdrowia, autor uczestniczy w wędrówce, tym razem odbywanej po instytucjach służby zdrowia. Ta wyprawa jest dla Banacha pretekstem do zaprezentowania swoistej językowej ekwilibrystyki. Wszystko może się zdarzyć, gdy tak ironiczny pisarz – jakim niewątpliwie jest autor Pola rażenia – wtargnie do tych placówek lub dostanie się w ich objęcia. Jakby sam powiedział: „niepotrzebne skreślić – właściwe podkreślić”.

Czasami Banach pozwala sobie na uwagi innego rodzaju, jak choćby te poczynione w wierszu Dzielnica:

Dawniej to była dzielnica seksu i biznesu
czyli jeden wielki burdel

Te z pozoru luźniejsze tony kończą się jednak dramatyczną konstatacją, urywkiem rozmowy zgrabnie wplecionym do wiersza:

Bo jak tłumaczyć codzienne pytania ziomala
ślusarza Grzegorza z którym palimy na wydziale
do jednej puszki: Co tam na dzielnicy?
i moją niezmienną odpowiedź: Kilku jeszcze żyje

Nie jest to jedyny tekst, w którym można znaleźć znaczne pokłady czarnego humoru. Podejrzewam, że to wpływ, jaki wywarło na autorze Symultany nowofalowe kino francuskie, pod urokiem którego Banach znajdował się przez wiele lat (w zbiorze znajduje się nawet wiersz o wszystko mówiącym tytule Delon), a może i kino czeskie z czasów swojej świetności. W wierszach zamieszczonych w pierwszej części tomu – powoli i z lekkim zakłopotaniem, a jednak bardzo wyraźnie – pojawia się także pewna pani ciesząca się niezbyt dobrą opinią, a mianowicie… starość (Pan jest stary i ja jestem stara, Starsi).

W pierwszym cyklu bydgoski poeta zamieścił również niezwykły tekst, który umknął mi podczas pierwszej lektury książki: Wychodzę do ciebie. Ten bardzo rytmiczny utwór z pewną dozą ironii opowiada o pewnej przyziemnej czynności, której z upodobaniem oddaje się podmiot liryczny, czyli o paleniu papierosów. To jednak tylko warstwa naskórkowa. Na balkonie, na którym rosną pelargonie, rozgrywa się prawdziwy dramat, a samotny człowiek zawieszony między niebem a ziemią kieruje w stronę Najwyższego proste, ale bardzo mocne pytanie:

Za mną – uchylone drzwi innego świata
I chwila wahania – czy jest po co wracać

*

Drugi cykl, Dedykacje, otwiera interesujący wiersz Co zostawiłeś. Osoba mówiąca w wierszu powołuje się na Cypriana Kamila Norwida, w pełni akceptując jego słowa, że po nas pozostanie jedynie poezja i dobroć. Poezja ma więc dla niego moc ocalającą. W tym cyklu najmocniej brzmi jednak utwór napisany miesiąc przed śmiercią Krzysztofa Derdowskiego o takim samym tytule, jak tytuł ostatniej powieści wspomnianego autora: Plac Wolności.

W jeszcze innym tekście (Recykling),dedykowanym z kolei Grzegorzowi Kalinowskiemu, Banach opowiada o powinnościach pisarza, o konieczności opowiedzenia młodemu pokoleniu naszej zawiłej historii. Nikt nas z tego obowiązku nie zwolnił, twierdzi poeta. Twórca daleki jest od szkolnego dydaktyzmu, ale wie, że poeta ma obowiązek opowiedzieć szczerze o swojej przeszłości i pisać do końca, bo może nadejść

czas przeszły
a wtedy będą wyrywać sobie papier jak bolące zęby
i modlić się – o każdą kartkę potrzebną
do skręcenia ostatniego nieekologicznego papierosa

Ciekawie też brzmią wiersze zadedykowane Agnieszce Tomczyszyn-Harasymowicz (Optymistyczny list) i Ewie Sonnenberg (na Ziemi). Te utwory, niby-listy, poetyckie zwierzenia, w których poeta odsłania trochę swoje twórcze credo, podane są w klimacie lekkiej melancholii. W tym drugim wierszu mówi:

chyba wiemy oboje co Poezja znaczy
i czego znaczyć nie będzie
żywa czy martwa Dla nas jedyna tabletka
na Ziemi
a może i pod nią Nie
przejmuj się powszechną martwicą

*

Banach posiada słuch poetycki, który jest niejako spowinowacony ze słuchem muzycznym. Nie bez znaczenia jest też fakt, że poeta nieźle gra na gitarze, a do niektórych jego wierszy można by pewnie z powodzeniem dopisać muzykę. Ślady melodii w jego twórczości odnaleźć można w wielu tekstach, ale w Resecie sprawa jest jasna, nie trzeba się jakoś szczególnie dostrajać:

To nie jest spacer to marsz ku śmierci
dlatego tupię rymem
Niech mnie usłyszą po tamtej stronie
Niech wiedzą że już idę

Trzeba jednak mieć świadomość, że te wiersze, choć niektóre podane w lekkiej formie, mówią o sprawach najważniejszych. Podobnym wierszem, niby-piosenką, jest przecież utwór Piaskownica (wyliczanka). Tekst jest ciekawie skonstruowany, bo podmiot liryczny rzeczywiście zaprasza czytelnika do zabawy, wylicza:

Łopatki, klocki, wiaderka, grabki
buty, skarpety, chustki i czapki
liście, gałęzie, pestki, patyki
skórki od chleba, folia, guziki.

Ten pozornie spokojny, dziecięcy świat nagle rozpada się niczym domek z kart. Następuje cięcie, kurtyna opada, w końcowej strofie wyjaśnia się wszystko:

i my
przysypani warstwami piachu
ułożeni czaszkami na zachód
.

Ten jeden celny strzał, pewien znak szczególny poezji Banacha, wydaje się strzałem w samo serce, bo nie jest to wiersz o życiu, to wiersz o śmierci, nie ma żadnych chustek, czapek, folii i guzików, gdy nie ma nas.

Tom omawiam specjalnie z zachowaniem kolejności cykli, mając świadomość, że właśnie trzeci cykl zbioru zatytułowany Chorągiewka jest dla autora szczególnie istotny. W cyklu tym Banach pomieścił wiersze, które można by z grubsza nazwać patriotycznymi. To właśnie tu prezentuje swój punkt widzenia, jawi się jako kontestator politycznego porządku, ustalonego jeszcze w czasach transformacji ustrojowej. Media wciąż pomstują na marsze, które corocznie odbywają się 11 listopada w Warszawie z okazji Święta Niepodległości, a nawet próbują przekonać opinię publiczną, że owe marsze mają zabarwienie faszystowskie. Podmiot liryczny w wierszu Faszysta idzie w tłumie i takie postawienie sprawy – to jest traktowanie go jak faszystę – uważa za niegodziwe. Nie mieści mu się w głowie, że można mówić tak obraźliwie o tysiącach mieszkańców naszego kraju, o polskich rodzinach, które w ten dzień i  w taki właśnie sposób oddają hołd bohaterom.

Jest oczywiste, że tytuł omawianego wiersza, Faszysta, jest prowokacją artystyczną. Oto w kraju, w którym w wyniku wojny i okupacji prawie każda rodzina kogoś straciła, wciąż nadużywa się tego słowa, które przecież dotyczy ustroju politycznego ukształtowanego we Włoszech w czasach dyktatury Mussoliniego. Ciekawe, że dla dzisiejszego dyskursu politycznego słowo „faszysta” wydaje się bardziej pojemne niż choćby „nazista”, choć równie często w użyciu jest „bolszewik” i jego „bolszewickie metody”. Mam wrażenie, że Banacha trochę śmieszą te analogie, trochę go irytują, więc on również nie może się powstrzymać od uszczypliwości, dołożywszy tym razem ważnym personom w Unii Europejskiej:

Chcą spojrzeć pomiędzy źrenice
prawdziwych Europejczyków
W zwierciadła
potomków i następców strażników
Komisarzy atestowanych przez Brukselę
i Berlin

Z czasem „ja” liryczne opuszcza jednak problematyczny świat polityki, a przechodzi do klimatu miłosnego, w którym czuje się całkiem dobrze. Tam właśnie pojawiają się tytułowe pąki. Miłość zakwita, a serca „facetów” – jak powie w wierszu Też – nigdy nie przechodzą na emeryturę. W innym, ale tematycznie podobnym tekście (Prawo późnego wieku) przeprosi Wymyśloną za swoje spóźnienie. Przyzna się też, że robił w życiu „niepotrzebne rzeczy”. Takie wyznanie nie jest przecież wcale oczywiste: ile dróg człowiek musi przejść, by dojść do drugiego człowieka? To nie takie łatwe, przeważnie zresztą dochodzimy do niego za późno, jak podmiot liryczny w tym intrygującym zbiorze, który nieraz „miał problem z czasem i miejscem dramatu”.

Część miłosna pełni rolę wstępu do prawdziwej poezji konfesyjnej, która może być związana z religią, lecz oczywiście wcale tak być nie musi. Choćby w wierszu Ćwiczenia z samotności, gdzie podmiot liryczny stara się ukryć przed światem jakąś tajemnicę, stąd prośba:

Bardzo Cię proszę Kaziku
na nasz temat – milcz.

W cyklu Ćwiczenia poeta wyjaśnia swoje rozumienie pojęć: „wiara”, „samotność”, „nadzieja”, „lęk”, „miłość”, „szczęście”, „milczenie”. W Ćwiczeniach z miłości ponownie pojawia się temat bólu i to w dość ciekawym ujęciu. Mianowicie autor pisze o unicestwieniu „ręki piszącej”. Ale nawet jeśli tego dokona, to i tak osiągnie marny efekt, ponieważ – jak powie:

boli nawet
w tym wieku
To ból fantomowy.

*

Niektóre gwiazdy gasną, ludzie odchodzą. Czasami pozostaje po nich niewiele, jakieś strzępy. Inni się rodzą, w bólach, a nawet zapalają się do trwania, do życia. To są pąki (w wierszach bydgoskiego poety pąki głównie reprezentowane są przez pierwiastek kobiecy). Książka Wojciecha Banacha jest misternie utkana i głęboka, bo w istocie dotyczy tego właśnie tematu: nieuchronności śmierci i ciągłego odradzania się, tematu od tysięcy lat eksplorowanego i przerabianego przez poetów i filozofów. A czego w tej książce jest więcej? Na to pytanie nie można odpowiedzieć jednoznacznie, myślę, że dobrym komentarzem do wielu z jego wierszy mogłoby być zdanie wypowiedziane kiedyś przez Woltera i nieraz przywoływane przez Arthura Schopenhauera: „Szczęście jest marzeniem, realne jest cierpienie”. Często nawet pąki rodzą się w bólach.

Banach jest twórcą o dużej wyobraźni, potrafi umiejętnie postawić nowy problem, jak i ze świeżością odczytać stary. Jest to w pewnym sensie twórca nieprzewidywalny i ciągle zaskakujący. Rozpiętość tematów pozornie zdumiewa. Raz pisze o swojej dzielnicy, innym razem o płytach winylowych znalezionych w piwnicy, koniu na biegunach, a nawet o planetoidzie. Ale te tematy to tylko preteksty potrzebne do opowiedzenia jednej, bardzo ważnej historii, którą przedstawia nam już od ponad czterdziestu lat – o tym, że na ziemi żyjemy tylko raz, że każdy dzień jest niepowtarzalny i niesie ze sobą nie tylko kolory szachownicy, ale i tęczy, oraz że człowiek jest strasznie samotny, a co jeszcze gorsze, musi stoczyć beznadziejną walkę z całym światem. Tylko w taki sposób, zgodnie zresztą z regułą opracowaną przez starożytnych, może dojść do samego siebie. W tej perspektywie bydgoski poeta jawi się też jako egzystencjalista, który w ironicznych i przewrotnych wierszach czasami bywa też nostalgiczny i refleksyjny, a coraz częściej – i chwała mu za to – metafizyczny. Te aspekty duchowe jego poezji jeszcze bardziej podkreślają zamieszczone w tomie niezwykłe linoryty (a raczej fragmenty jednego linorytu w powiększeniu) autorstwa Jacka Solińskiego.

Warto też zauważyć, że to już dziewiąta książka w dorobku Wojciecha Banacha (osiem poetyckich i jeden album), którą zdecydował się wydać w zupełnie unikalnej – a  w 2019 roku świętującej czterdziestolecie działalności artystycznej – Galerii Autorskiej, z sukcesem prowadzonej przez dwóch bydgoskich artystów plastyków: Jana Kaję i Jacka Solińskiego.

 

Wojciech Banach, Strzępy i pąki, Galeria Autorska, Bydgoszcz 2018.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Bartłomiej Siwiec, Strzępy przeszłości, pąki zauroczeń, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2019, nr 12

Przypisy

    Loading...