Nowy Napis Co Tydzień #122 / 100 dni Żuczka Syzyfa [fragment]
11 marca 2020
Telefon zabzyczał na biurku, które przypuszczalnie pod kilkoma warstwami farby olejnej było drewniane. Podążając ścieżką logiki Kubusia Puchatka: „Takie bzyczące bzykanie nie bzyka bez powodu. Jeżeli słyszę bzykanie, to znaczy, że ktoś bzyka, a jedyny powód bzykania, jaki ja znam, to…”.
— Zamykają szkoły! – krzyknął z przedostatniej ławki Januszek, którego układ limbiczny w mózgu wyraźnie współdziałał z telefonem komórkowym.
— Kurwa – mówię, ale i tak w powszechnej radości tego nie słychać.
Ta decyzja wisiała w powietrzu gdzieś między smogiem a siekierą. To była kwestia czasu… którego teraz będzie bardzo dużo. Stanie się naszym wrogiem. Będziemy go zabijać… choć frazeologizm ludzie wymyślili chyba z bezsilności, bo tak naprawdę czas jest nieśmiertelny. Podzielimy życie na odcinki ulubionych seriali, wyciszymy myśli i tylko komentarze w mediach będziemy pisali wielkimi literami z Caps Lockiem.
Staram się wytrzepać kredowy pył z linii papilarnych i chwytam telefon. Przewodniczący rady mędrców plemienia nadwiślańskiego faktycznie ogłosił zamknięcie placówek kulturalnych i oświatowych. Poczułem na sobie wzrok trzydziestu czterech par oczu… oraz sweter – gryzł mnie od rana w zastępstwie sumienia, którego prawdziwy nauczyciel przecież nie ma. Wyczekiwanie.
— No przecież świat się kończy – mówię. – Nie będę robił kartkówki ludziom, którzy wkrótce umrą.
Oby mój żart wydawał się tak zabawny również za dwa tygodnie. Zmazuję temat lekcji: „Ślady totalitaryzmu w literaturze polskiej”. Uczniowie wychodzą. Wyłączam rzutnik, a z gasnącą w nim lampą znika cytat z Pięknych dwudziestoletnich Marka Hłaski: „Absolutna bezradność pisarzy piszących o totaliźmie polega na tym, iż prawd przez nich napisanych nikt nie jest w stanie przyjąć”.
„No i chuj, no i cześć” – podsumował tylko któryś telefon głosem Mariana Dziędziela.
12 marca 2020
— …mówię ci, Młody, z mysiej dupy kaptur chcą robić, ino nie wiedzą jak. Kolejna grypa albo syfilis-dżuma. Nie takie rzeczy żem widział, nie takie cuda przeżył.
Wuja Jean, czy też Żąn, jak zwykliśmy go nazywać z przesadnie francuską wymową, był-jest-będzie nosicielem czegoś więcej niż jedyna prawda. To on w ogóle ustanowił zasadę, że ona ma być jedna. Nie chodzi tutaj o jakąś podręcznikową wiedzę, bo żaden z podręczników nie przeszedłby przez korektę wujka Janusza. To człowiek, który, będąc w wojsku jako sanitariusz, odebrał samodzielnie poród… pamiętajmy, że gdy Jean był w wieku poborowym, do wojska brano wyłącznie mężczyzn. Gdy będąc w tym samym wojsku kierowcą ciężarówki, potrafił odpalić radziecką ciężarówkę metodą „na pych”…, dodajmy, że pchał ją sam. W takich chwilach jak ta, żałuję, że wymyślił też telefon komórkowy.
— Tak, wujku. Tak to już jest… – innych odpowiedzi wuja nie przyjmował.
Wieczny kawaler, choć zawsze w towarzystwie kobiet… I nikt w rodzinie nie potrafił zrozumieć, jak on to robił. Szantażował je? Odurzał syropem na kaszel? Wyrywał na kartę Biedronki i Gang Świeżaków? W każdym razie kilka pokoleń zarówno kobiet prowadzących się dobrze, jak i znających raczej prowadzących samochody transportowe mężczyzn, miało okazję posadzić swój goły tyłek na masce jego fiata 126p, następnie fiata 125p, poloneza, bmw, audi… i to chyba tyle, bo dziś widywany jest raczej na starym komarku, po tym jak zabrano mu prawo jazdy „wbrew prawu i w imię transformacyjnego spisku Wałęsy”.
— Jakby Wałynsa się nie wpierdalał, to te choróbska by z zachodu w ogóle do nas nie przyszły… – słyszę w słuchawce jak na zawołanie.
— Tak, wujku, a ta rozmowa byłaby nagrywana przez UB-eków… – odpowiadam, szarpiąc się z jamnikiem i udając, że nie widzę przygany w oczach żony. Tak naprawdę wiem, że wuja i tak nie dopuszcza do siebie żadnych słów sprzeciwu – żyje w swojej prawdzie.
W takich momentach zastanawiam się, czy istnieje prawda obiektywna, czy raczej tylko różne punkty widzenia… Zawężałoby to pole działania faktów. Musiałyby one ustąpić opiniom. To chyba jakiś znamienny syndrom tych czasów – bardziej liczą się komentarze pod postem informacyjnym niż sam przekaz postu – taka wolność słowa w krzywym zwierciadle. Daje to ludziom złudne poczucie wyjątkowości, przekonanie o tym, że ktoś liczy się z ich zdaniem. Najbardziej skrajne przypadki budują na tym nawet swoją samoocenę.
— Ja żem swoje przeżył, to coś wiem.
Może jednak taki Jean ze swoimi mądrościami rodem z puszki turystycznej jest lepszy od internetowych ofiar manii wielkości? On przynajmniej faktycznie coś przeżył.
14 marca 2020
Śruba pod naciskiem i ruchem obrotowym wystrzeliwuje w bliżej nieokreślonym kierunku i dopiero dźwięk rykoszetu pozwala niedoskonałemu oku uchwycić spowolniony już lot ku przeciwległej ścianie. W bardziej absurdalnej rzeczywistości zapewne wbiłaby się w ścianę i może nawet dymiła… Jednak grawitacja wciąż działa w tej już i tak niedorzecznej codzienności. Zawsze sądziłem, że za wiertarkę chwycę, chcąc popełnić samobójstwo w jakiś spektakularny sposób rodem z horrorów. Piła? To było dla mnie takie smutne miasto z jeleniem przy rondzie, oddalone od mojej mieściny o jakieś pięćdziesiąt kilometrów. Tymczasem w zapomnianej części składowiska po remoncie sprzed pięciu lat znalazłem wszystko, czego potrzebowałbym do zbudowania budki lęgowej dla ptaków… wszystko prócz umiejętności. Tak jednak zbudowano cały mój kraj, więc co mi szkodzi spróbować? I tak wiem, że wuja Jean zrobiłby to lepiej. Buduję. Odmierzam. Piłuję. Wiercę i wkręcam… nie tylko wkręty, ale i jakieś dziwne przeświadczenie o normalności. Chcę wierzyć, że nie znaleźliśmy się na krawędzi. Że nie będą odgrzebywać naszych wieżowców, jak my odgrzebaliśmy w dżunglach piramidy Majów, że rondo w Pile za jakiś czas nie będzie tajemnicą Stonehenge, dla jakiejś nowej grupy sapiens, dla kolejnej zmiany w odpracowywaniu etatu na tej planecie. Wkręt wyskakuje…
A może buduję tę budkę, jak starożytni piramidy? Nie. Kiedy patrzę na błędy w pomiarach, to daleko mi do tamtych budowniczych… ale oni mieli niewolników. W naszych czasach każdy jest niewolnikiem każdego – nazwaliśmy to kapitalizmem i nie pojawił się dotąd lepszy pomysł.
Może choć jakiś gatunek zasługuje na przetrwanie? – niech będą to modraszki w moim ogrodzie.
[…]
24 kwietnia 2020
Szpital na peryferiach, Doktor Quin, Doogie Howser, lekarz medycyny, Dr House i w końcu Dr. Oetker… Każde pokolenie lekarzy miało swoich idoli oprawionych w ramy kineskopu. Od radzieckich Rubinów po dzisiejsze LCD. Nauczyciel, choćby i z tytułem doktora, nie zostanie nigdy bohaterem serialu… chyba, że jednego odcinka kryminalnego i to jako ofiara. Spróbowano z „Belfrem”, ale realia szkolne mają tam tyle wspólnego z rzeczywistością, co rządowy pakiet antykryzysowy z potrzebami przedsiębiorców w czasie tej pandemii. O czym byłby taki serial? Może jakiś suspens – która matka złożyła zażalenie do dyrekcji z powodu niezapowiedzianej kartkówki? Albo fala bezmózgich hord zombi, atakujących pokój nauczycielski po wystawieniu zagrożeń? Może jakiś survival – jak dysponować płynami w organizmie, by wstrzymać mocz przez kilka godzin, nie wypłakując go oczami? Nuda. Sam bym tego nie obejrzał. Nauczyciele nie mają czym imponować, bo wiedza nie jest efektowna. Moi uczniowie w ciągu czterech lat nauki zapamiętują tylko lekcję o wulgaryzmach…, bo w jej trakcie używam ich wedle uznania, a na pożegnanie każę im „wypierdalać”. Może gdybym podczas lekcji o holokauście zastrzelił kogoś na lekcji, to dałoby jakiś efekt? Dziś, zwłaszcza w czasach pandemii, nie być lekarzem, to w ogóle nie być.
[…]
15 czerwca 2020
Choć nie zaraziłem się Covid-19 (bądź przeszedłem go bezobjawowo), to powikłania po tej zarazie odczuwam w sposób szczególny. To dlatego, że reszta kraju została obudzona z hibernacji. Szkoły i dyskoteki (zabawne połączenie) natomiast są utrzymane w sztucznym uśpieniu. Oszczędność w budżecie państwa? Utrzymanie w społeczeństwie przekonania, że oświata to jakaś szara strefa, a nauczyciele to gorszy sort ludzi?
I tak nie uzyskam odpowiedzi. Pojawi się za jakieś sto lat w podręcznikach którejś wersji historii. Jakieś podręczniki bowiem będą, bo upragnionego końca świata, jak widać, nie ma i raczej nie będzie.
Koronawirus stał się naszą codziennością, żyjemy z nim tak, jak żyje się w blokach z sąsiadami – niezależnie od tego, czy się ich lubi, czy nie. Jakieś przejawy bohaterstwa lub solidarności? Nawet jeśli były, to rozrzedziły się w potoku komentarzy. Zbiórka pieniędzy na szpitale? Nie rozumiem – przecież płacę na nie podatki, które rząd wolał przeznaczyć na telewizję, w której pokazuje znakomitą organizację i opanowanie w tej wyjątkowej sytuacji. Chaos w życiu publicznym? Okazuje się przecież, że wszystko można załatwić za pośrednictwem Internetu. W sklepach bez problemu można kupić wszelkie środki antybakteryjne – od chusteczek, żeli, sprayów po jogurty w kultury tych bakterii wcześniej obfitujące. Sterylność stała się wręcz modna, co widzę, mijając wystawy sklepów odzieżowych, na których manekiny przykuwają uwagę sterczącymi sutkami oraz zastygłymi twarzami w maseczkach. Pojawiły się firmy oferujące dezynfekcję i ozonowanie pomieszczeń. Mówiąc krótko – żuczek wciąż kula gówno tego świata, problemu nie ma.
Nauczyłem się, że paliwo może być tańsze w przeciwieństwie do spirytusu. Zaakceptowałem to, że bez sklepowej i fryzjerki polskie społeczeństwo pogrąży się w totalnym chaosie, ale nikogo nie zdziwią wybory prezydenckie, które jednocześnie są i ich nie ma. Sceptycznie przyjąłem do wiadomości, że olej rzepakowy jest środkiem uniwersalnym – napędza, smaruje, przeczyszcza i teleportuje. Zadziwiło mnie, jak bardzo potrzebujemy w takich chwilach pięknych sukienek i miłości. Zrozumiałem w końcu, że ludzie zawsze będą potrzebowali piwa i miejsca do rozmów… Odchodzę więc ze szkoły wraz moją klasą – grupą najlepszych ludzi, jakich udało mi się „wychować” w tym zżeranym przez wirus polityki systemie oświaty. Otwieram pub, w którym przyszli pełnoletni maturzyści dowiedzą się czegoś od barmana, a przy okazji skosztują rzemieślniczego piwa.
Tak – czas dany mi przez pandemię był mi potrzebny, by zrozumieć kilka rzeczy, by znaleźć miejsce w tym świecie toczonym przez żuczka.
Dzienniki pandemiczne dostępne są w e-sklepie Instytutu Literatury.