09.12.2021

Nowy Napis Co Tydzień #130 / Bilet do Paryża

Kaziu dostał paszport i wyjeżdża do Paryża! Takie święto trzeba oblać, ale siedzimy tylko do pierwszej w nocy, chociaż sobota, bo jutro czeka go ostatnie pakowanie i wylot z Okęcia. Radość miesza się z zazdrością: mieć paszport, a poza tym wizę. Dotknięcie mitu.

Drogę do domu mam krótką, bo mieszkamy tuż obok, więc nie marznę na osiedlowych uliczkach Dolnego Mokotowa. Od dawna nie było takiej zimy. Z ulgą się kładę, bo nie tyle alkohol, ile całotygodniowa krzątanina zwala mnie z nóg. Dopiero po chwili uświadamiam sobie, że dzwonek do drzwi dźwięczy od dłuższej chwili. Patrzę przez wizjer i widzę faceta pod sześćdziesiątkę z dużą kopertą przy piersiach.
– Kto tam? – pytam zaspany.
– Ja z Regionu – odpowiada facet.
Wygląda na poczciwego i już mam otworzyć, kiedy nachodzi mnie zdziwienie. Dlaczego z Regionu? Przecież ja nie pracuję w „Mazowszu”. Rok temu pracowałem w Ursusie, gdzie organizowałem niezależną kulturę, ale odkąd powstał „Tygodnik Solidarność”, nie mam nic wspólnego ze strukturami Regionu. Coś się dzieje, ale dlaczego nie przysłano kogoś z tygodnika?
– Ale co się dzieje? – pytam.
– Przyniosłem ważne dokumenty – odpowiada. – Proszę otworzyć, bo pilne.
Teraz już zupełnie tracę zaufanie. Pilne dokumenty z warszawskiej centrali w środku nocy? Do mnie? Znam tam wielu ludzi, ale ostatni raz byłem tam chyba pół roku temu. Żadnego ze ZbyszkówSzefem w Ursusie był Zbyszek Janas, a szefem regionu Zbyszek Bujak.[1] dawno nie widziałem. I dlaczego nie przysłano jako gońca kogoś młodszego?
– Proszę powiedzieć Zbyszkowi, że przyjdę po nie rano na SzpitalnąPodałem nieaktualny adres, bo od kilku miesięcy siedziba Zarządu Regionu była już na ulicy Mokotowskiej.[2] – odpowiadam, całkowicie już zdecydowany, że nie otworzę
– Ale my jesteśmy z milicji! Proszę otworzyć! – Na korytarzu zrobiło się niebiesko. Ukryci milicjanci wychynęli zza węgła i schodów.
– To proszę przyjść po szóstej – odpowiedziałem. – Nie wolno robić rewizji między dwudziestą drugą a szóstą – przypomniałem mu kodeks postępowania karnego.

Facet jeszcze kilka razy coś próbował zagaić. W końcu zostało dwóch mundurowych na straży. Widzę czapki z nausznikami, sztuczne futro kołnierzy i kbk AK wzór 48, jakiego używałem w wojsku. Z okna podglądam, jak cicho odjeżdża leciwa warszawa z wyłączonym kogutem. Pojechali po posiłki. Jest trzecia rano, a trzecie piętro nie daje szans na ucieczkę. Balkony sąsiadów się nie stykają. Chcę zadzwonić, ale słuchawka głucha. Ubieram się ciepło. Drugą parę kalesonów, ciepłe skarpetki, flanelową koszulę i zapasowy sweter chowam do dużego chlebaka. I jeszcze wszystkie papierosy, jakie były w domu, plus mydło i ręcznik. Zapaliłem trzeciego sporta, kiedy usłyszałem pracę silnika. Wrócili. Mają łom, który może przewrócić wieżę mariacką, więc otwieram. Byłem przygotowany na rewizję i stan wyjątkowy, ale mężczyzna wręcza mi nakaz internowania. Nie rozumiem, co znaczy stan wojenny. Jestem w niewoli?
– Z kim wojna? – pytam. – Ruscy weszli?
– Nie. Tak… my sami – mówi facet jakby speszony. Zachowuje się trochę niepewnie. Milicjanci też nie są agresywni. Biorą mnie między siebie na kanapę warszawy i jedziemy. Na Puławskiej widzę tramwaje i autobusy. Ludzie jadą do pracy.

Komenda na Malczewskiego nie do poznania. Ani jednego miejsca na dołku. Internowani drzemią nawet na schodach i moja ekipa z trudem przeciska się przez tłum do biura naczelnika, gdzie zdaję obrączkę, zegarek i portfel do nowiutkiego lnianego woreczka. Woreczek jest elegancki, aż żal, że na użytek więzienny. Sekretarka zawiązuje tasiemki i pieczętuje, kapiąc lakiem roztopionym nad świeczką.
– No i proszę, całe paluszki mam poparzone od tego laku – skarży się naczelnikowi, który ze zrozumieniem przyjmuje skargę pracowniczki. Uśmiecham się. Nie po raz pierwszy jestem świadkiem groteski, bo totalitaryzm jest straszny i śmieszny zarazem. Naczelnik już chce mnie zwyzywać, ale na ekranie małego telewizora pojawia się gość w mundurze, więc szybko podkręca głośnik. W skupieniu wysłuchujemy przemówienia. Kiedy słyszę: „Jak długo ręka wyciągnięta do zgody ma się spotykać z zaciśniętą pięścią?”, nie wytrzymuję. Naczelnik by mi przylał za ten śmiech, ale chce słuchać dalej, więc tylko rzuca mi wściekłe spojrzenie. Całe szczęście Jaruzelski jeszcze długo zachwala swą odpowiedzialność przed narodem i historią, spięcie idzie w niepamięć. Wypraszają mnie na korytarz.

Czekamy. Nie wiemy na co, ale jest jasne, że na transport. Komenda pełna znajomych i moich sześciu paczek sportów nie ma po kwadransie. Internowani stanowią przedziwną grupę mody. Ekipy zbierające zachowywały się różnie – niektórzy nawet nie dzwonili do drzwi, tylko je otwierali łomem. Wieziono skutych, a ktoś przyjechał w piżamie i dopiero na miejscu pożyczono mu spodnie, bo są także zgarnięci grzecznie, którzy mogli się spokojnie spakować i mają zapasy. Witam się z Kaziem. Przyszli po niego, a właściwie po nich, bo i Irenka jest internowana, niedługo po rozejściu się gości. Szczęściem dziadkowie mieszkają w tym samym bloku, bo sześcioletnia Zosia poszłaby do domu dziecka. Paryż poczeka na KaziaKazimierz Wóycicki (1939) – działacz Klubu Inteligencji Katolickiej. Irena Wóycicka – ekonomistka z wykształcenia, redaktorka pism podziemnych („Robotnik”), skąd ją znałem.[3].

Wreszcie zajeżdżają dyskotekiSamochody do przewozu większej liczby aresztantów – blaszane puste budy, aby można było upchać więźniów na stojąco.[4]. Szpaler milicjantów z psami. Na tym tle Marzenka Kęcikowa wykrzykuje: „Jutro stanie cała Polska!” i w śmiech. Pakują ją do wozu razem z gośćmi, bo u KęcikówWiesław i Marzena Kęcikowie – działacze ludowi. Wiesław Kęcik (1946) był z wykształcenia filozofem (jako jezuita studiował w Krakowie, ale wystąpił z zakonu w 1970 roku kiedy dołączył do podziemnej organizacji „Ruch”). Za próbę podpalenia Muzeum Lenina w Poroninie w stulecie wodza rewolucji odsiedział trzy i pół roku. Po wyjściu z więzienia ożenił się z Marzeną Górszczyk (1945–1999), która w tym samym procesie została skazana na dwa lata. W roku 1978 współorganizowali Komitety Samoobrony Chłopskiej (Ziemi Lubelskiej, Ziemi Grójeckiej założony w Zbroszy Dużej przez ks. Czesława Sadłowskiego, Ziemi Rzeszowskiej). Od kwietnia 1979 roku do kwietnia 1980 roku redagowali pismo „Placówka”. Ich działalność przed powstaniem „Solidarności” walnie przyczyniła się do powstania Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego Rolników (od października 1980 roku pod nazwą NSZZ Rolników „Solidarność Wiejska”). Od grudnia 1980 roku wydawali pismo „Solidarność Wiejska”.[5] była większa impreza i wszyscy jeszcze w dobrych humorach. Przez szpary staramy się kontrolować kierunek jazdy, a kto ma jakiś zakitrany papier i długopis wypisuje karteczki, że wiozą internowanych. Ludzi na ulicach mało, gdzieniegdzie migają wojskowe posterunki, koksowniki, skoty i ciężarówki. Jedziemy Puławską koło kina Moskwa, gdzie grają Czas Apokalipsy. Przekraczamy Wisłę, czyli jedziemy na wschód, to jasne, ale tylko do Białołęki. Śluza, wygruzowanie, więzienna recepcja. Wykłócam się o okulary i ciuchy. Reszta idzie do depozytu. Dostaję pokwitowanie na banknoty, więc mam podstawę do wypiski. W celach zimno, bo okna nieszczelne, a kaloryfery nie grzeją, choć to dość nowe więzienie, a nie spadek po carskich czasach. Na szczęście mam sporo ciepłych rzeczy. Nie wiem, która godzina, trudno ocenić, sądząc ze światła docierającego przez blindy. To znaczy – jesteśmy w areszcie śledczym. Wysokie piętro – trzecie czy czwarte? Woda nie dochodzi. Za to sześciu facetów chodzi bez przerwy i trzeba ustalić kolejność, bo nie wszyscy mogą naraz. Ludzie nadaktywni, nagle zatrzymani w biegu nie mogą sobie poradzić z bezczynnością i zamknięciem.

Cele dawno opuszczone, nawet nieposprzątane. Szukam żyletek, zapałek i drutuDwie żyletki, przedzielone grubością zapałki i związane nitką, po podłączeniu drutami do prądu (przy żarówce, bo nie ma kontaktów) tworzą grzałkę dużej mocy. Wodę w słoiku można zagotować w mniej niż minutę. Posiadanie żyletek i drutów jest – oczywiście – zabronione.[6]. Wszystko jest jak trzeba. W szparach ukryte żyletki, w deskach pryczy wydrążone schowki, a w nich sznurek, więc można zrobić koniaKoń – sposób komunikowania się między celami; przesyłanie papierowych grypsów między oknami za pomocą rozbujanego sznurka, łapanego przez sąsiadów drążkiem (na przykład kijem od szczotki).[7]. Tylko koce przepocone i brudne. Materace niekompletne. Śmierdzi, dotknięcie czegokolwiek wywołuje odruch wymiotny, ale zmęczenie jest duże, więc zasypiam. Spokojnie, dopiero wieczorem awantura, bo klawisze żądają wystawienia na korytarz butów i ubrań złożonych „w kostkę”. Słychać krzyki i protesty, że nie jesteśmy więźniami i nie mamy obowiązku. Poza tym jest zimno i nikt nie chce się pozbawić ubrań. W naszej celi kończy się na kompromisie – wystawiamy buty.

Rano standardowo: kawa zbożowa plus chleb ze smalcem i informacja, że spotka się z nami komendant aresztu. Z każdej celi można wysłać delegata. Wychodzę i dopiero teraz widzę, jaki to moloch. Szereg delegatów ciągnie się przez cały długi korytarz. Dopiero po chwili udaje się zachować ciszę i można porozmawiać z komendantem. W naszym imieniu dyskutuje profesor BartoszewskiWładysław Bartoszewski (1922–2015) to chodząca historia Polski: więzień Auschwitz, oficer Armii Krajowej, działacz Polskiego Państwa Podziemnego, współpracownik Komitetu Pomocy Żydom „Żegota”, uczestnik powstania warszawskiego.[8]. Uczony historyk, powszechnie znany powstaniec warszawski, więzień w czasach stalinowskich – któż może być godniejszy? Jest jeden kłopot: profesor gada, jakby rozstrzeliwał z karabinu maszynowego, i nie jestem pewien, czy komendant wszystko rozumie. Stoję nieco dalej i korytarzowe echo powtarza stanowcze słowa, że skoro jest wojna, a my jesteśmy internowani, to przysługują nam przywileje jeńców wojennych, a Polska jest sygnatariuszem konwencji genewskiej. Przez chwilę zastanawiam się, jak powstańcy warszawscy skorzystali na cywilizowanych prawach wojny, ale staram się zrozumieć, co mówi komendant, którego kompetencje są przecież minimalne. Oczywiście, że nic nie może. Postara się znaleźć wygodniejsze miejsce, bo jest zaskoczony niespodziewaną wizytą. Na razie przyznaje nam prawo do cywilnych ciuchów i pozostawiania butów w celi. Kąpiel będzie, jak się pojawi ciepła wodaPo dwóch dniach internowani zostali przeniesieni do sąsiednich baraków, gdzie było cieplej, ale przepełnione cele.[9].

Tekst pochodzi z 11. numeru kwartalnika „Nowy Napis”.

Podwójne wydanie kwartalnika, poświęcone „Solidarności”, dostępne jest w e-sklepie Instytutu Literatury.

 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Józef Maria Ruszar, Bilet do Paryża, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 130

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...