09.12.2021

Nowy Napis Co Tydzień #130 / Męskość wyprostowana

Męskość trzeba wymyślić, podczas gdy kobiecość po prostu jest – to zdanie staje się zrozumiałe, gdy przyjrzymy się ambitnemu przedsięwzięciu francuskich historyków. Rozpisana na trzy tomy Historia męskości pod redakcją Alaina Corbina, Jean-Jacues’a Courtine’a i Georges’a Vigarello analizuje oczekiwania, jakim było poddawane ciało i duch mężczyzny. Pierwszy tom, obejmujący rozległe czasy od starożytności do oświecenia, pokazywał nadobfitość wzorców mężczyzn. Mnich i rycerz, artysta i szlachcic – nie każdy z nich nosi zarost, długie włosy, nie wspominając już o spodniach, ale żadnemu z nich nie odmawia się męskości. Wiek XIX, tom drugi, ograniczy liczbę męskich wcieleń na rzecz kilku wzorców: żołnierza, robotnika, dżentelmena i księdza. Podkręcając wąsa i wypinając do przodu klatkę piersiową, stulecie rozpoczęte od rewolucji i wojen, a kończące się na Wielkiej Wojnie, zakrzyknie: do fabryk, do burdelu, na ubitą ziemię! Panowie, do dzieła!

Majestat lwa

Alain Corbin, pod którego okiem powstał niniejszy tom, zauważa, że męskość właśnie u progu XIX wieku otrzymuje już definicję. Jej autorem jest Buffon, który w Historii naturalnej człowieka (1749 rok) za wzór stawia lwa. „Ma on – pisze autor – imponującą sylwetkę, stanowcze spojrzenie, dumny krok, przeraźliwy głos”. Proporcje są idealne. Wielkość jest „tak dobrze dopasowana i tak proporcjonalna, że jego [lwa] ciało zdaje się być wzorcem siły połączonej ze zwinnością; równie krzepki, co żylasty; nie będąc przeciążony ani mięsem, ani tłuszczem i nie zawierając niczego w nadmiarze, cały składa się z samych ścięgien i mięśni”. Dlatego też mężczyzna, na wzór króla zwierząt, powinien mieć ciało „kanciaste, mięśnie powinny być twarde, kontury członków powinny być wyraziste, a rysy twarzy ostre”. No i przede wszystkim powinien mieć lwią grzywę. Męski zarost musi być eksponowany, ale nie od razu i nie dla wszystkich w takim samym wymiarze. Przede wszystkim: precz z perukami i długimi włosami! To dobre dla starego porządku, ale nie dla wieku pary i elektryczności. Włosy mają być krótkie, tak aby nie przeszkadzały ani na polu bitwy, ani w fabrycznej hali. Precz z gładkolicością! Żołnierze mają brody i wąsy, ale nie przez całe stulecie. Jeszcze w czasie Napoleona broda jest dobrze widziana, ale od połowy stulecia wprowadza się nakaz golenia. Wąs obowiązkowo zostaje. Przystrzyżony, podkręcony, wyperfumowany. Ujęcie w karby owłosienia nad męską górną wargą jest właśnie idealizacją ducha wojska: męskość opanowana, męskość na pokaz, męskość mierzalna. Ale nakazy te dotyczą żołnierza w ojczyźnie; pełniący służbę w koloniach zamorskich powinien posiadać brodę. Podobne rygory wprowadzone zostaną dla księży. Jeśli nie jest nakazana tonsura – włosy krótkie. Kler będzie gładkolicy, z wyjątkiem misjonarzy – ci, podobnie jak żołnierze poza granicami kraju, mają nosić brody. Robotnicy wybiorą wąsy albo gładkie policzki. Każdy ma, jak widać, własnego lwa, którego siła i majestat różnie się objawiają.

Lwia siła

Wiek XIX to wielki tryumf gimnastyki, czyli ćwiczenia i ujarzmiania ciała, ale zawsze pod okiem innego mężczyzny. Pod dyktando, wedle wzorów. Mnożą się książki, które niczego nie pozostawiają bez kontroli. Świetnie widać to w podręcznikach wojskowych, które próbują uczyć żołnierzy rzeczy najprostszych, takich jak chodzenie:

1. Naprzód. 2. Marsz. Po pierwszej komendzie żołnierz przenosi ciężar ciała na prawą nogę. Po drugiej komendzie wysuwa żwawo, ale bez potrząsania, lewą stopę do przodu, na odległość 2 stóp od prawej, mając goleń napiętą, czubek stopy trochę obniżony i lekko skręcony na zewnątrz, podobnie jak kolano; jednocześnie przenosi ciężar ciała do przodu i stawia, nie stukając, lewą stopę płasko, w takiej samej odległości, w jakiej znajduje się ona od stopy prawej, przy czym cały ciężar ciała przenosi się na stopę, która spoczywa na ziemi; żwawo, lecz bez potrząsania, żołnierz wysuwa prawa nogę do przodu, trzymając stopę tuż przy ziemi, stawia ją w takiej samej odległości i w ten sam sposób, jak to wyjaśniliśmy w odniesieniu do stopy lewej, przy czym maszeruje dalej w ten sposób, nie krzyżując nóg, nie kręcąc barkami, zawsze trzymając głowę prosto.

Postawa wyprostowana ma tutaj zasadnicze znaczenie. Jak pisze Jean-Paul Bertaud w eseju Wojsko i świadectwo męskości:

Ćwiczenia fizyczne i manewry wojskowe tworzą osobnika o ciele wyprostowanym i chodzie tak charakterystycznym, że rozpoznaje się w nim wojskowego, nawet gdy zdejmie mundur. Pod tym względem jest jak duchowny, którego bardziej niż sutanna zdradza sposób chodzenia. Ciało i umysł nowicjusza doznają wielu cierpień, zanim nauczy się on chodzić żołnierskim krokiem.

Wojsko uczy i wojsko wychowuje, ba, wojsko stwarza mężczyznę. Jest szkołą inicjacji, tajemnych obrzędów wtajemniczeń. Od momentu ogłoszenia masowego poboru do wojska we Francji (sierpień 1793 roku) wszyscy mężczyźni od osiemnastego do dwudziestego piątego roku życia trafiają do koszar. Z rodzinnych domów wychodzą młodzieńcy, ale wracają do nich już mężczyźni. To instytucja państwowa ma teraz stworzyć mężczyznę. Dotyczy to także inicjacji seksualnej. Żołnierz wracający do swej ukochanej ma być już doświadczonym w miłosnych arkanach, podczas gdy ukochana cnotliwie czeka. Nikogo nie dziwi stosowana podwójna moralność. Kobiety w przygarnizonowych burdelach traktowane są jak seksualne mięso – ilustracje z epoki pokazują kopulujących żołnierzy zawsze w mundurach, z rozpiętymi spodniami lub nieznacznie opuszczonymi. Dominuje pośpiech i rubaszność, która ma zakryć przemoc. O ile wiarus napoleoński budzi w społeczeństwie francuskim pozytywne emocje, o tyle wojsko tłumiące powstania ludowe i kolejne rewolucje z lat 1830 i 1848 w ojczyźnie – już niekoniecznie. Europa gwałtownie potrzebuje kolonii zamorskich, aby odesłać z dala od domu mężczyzn, których sama stworzyła.

Lew toczy groźnym wzrokiem

Prawdziwym bożyszczem omawianego stulecia staną się pojedynki. Walka o honor to, jak pisał Alfred de Vigny, „poezja obowiązku”. Honor rodziny, honor kobiety, honor osobisty – powtarza się wkoło i odmienia przez osobiste przypadki. Mężczyzna XIX wieku jest drażliwy. Honor ma swojego sprzymierzeńca – przewrażliwienie. Wszystko może stać się przyczyną obrazy. Intonowanie pieśni w karczmie, gdy ktoś inny już śpiewa, nalanie wina niewłaściwą rękę – pojedynek! Nikt nie może obrażać mnie bezkarnie, brzmi zawołanie ubitej ziemi. Nie każdy dopatrzy się zawartej w nim drwiny. Na kartach Nowej Heloizy Julia zauważa: „Czy sądzi pan, że zabije prawdę wraz z tym, którego chce pan ukarać za to, że ją powiedział?”. W błyskotliwym eseju Pojedynek i obrona męskiego honoru François Guillet prowadzi czytelnika na miejsca umówione, gdzie dwaj mężczyźni wyjaśniają sobie piekące ich sprawy. To, co do tej pory należało do przywilejów szlacheckich, stało się własnością wszystkich. I wszyscy chcą się pojedynkować. Nawet – o zgrozo – mieszczanie. Gdy nie mają szpady, honorowo jest dla nich chwycić noże lub kije. Dopuszczalne są także kamienie lub pięści, ale tylko po wcześniejszym ustaleniu zasad. A te się oczywiście mnożą, a wszystko po to, aby odsunąć od siebie podejrzenie o morderstwo.

Nie ma pojedynku bez wcześniejszej umowy – pisze François Guillet – która oddala moment pojedynku od momentu prowokacji, a która jest przygotowana – zależnie od ciężaru zniewagi – przez sekundantów, prawdziwych spowiedników obu adwersarzy i gwarantów legalności starcia. W trosce o zachowanie równości szans między walczącymi kontrola legalności dotyczy broni: jedynie szpada i pistolet, których stosowanie upowszechnia się pod koniec XVIII wieku, a w mniejszym stopniu szabla, są uważane za broń dozwoloną, co wyklucza karabin, a zwłaszcza rewolwer, broń kobiecą, a więc broń ludzi tchórzliwych.

Jeśli wczytamy się dobrze w powyższe zasady i poznamy kolejne – zasada pierwszego zranienia, ograniczona liczba kul, strzelania naprzemienne lub równoczesne, odległość dzieląca przeciwników – stanie się jasne, dlaczego pomimo olbrzymiej liczby pojedynków jest tak mało zgonów. Dozwolona broń (pistolet i szpada) jest oczywiście śmiercionośna, ale ta znacznie bardziej celna (karabin, wielostrzałowy rewolwer) jest już zabroniona. W pojedynku chodzi zatem bardziej o sprawdzenie się, przeżycie dreszczyku emocji, poczucie adrenaliny, skoro po zakończonym umownym starciu w dobrym tonie jest się pojednać.

Pojedynek stwarza jednak społeczną presję, od której nie sposób się uwolnić. „Kiedy ojciec zostaje znieważony, a ma już przeszło sześćdziesiąt lat, jego syn musi walczyć zamiast niego”, głosi jeden z kodeksów. Wydaje się, że syn nie ma tu nic do powiedzenia. W podobnej sytuacji znajduje się małżonek, który przyłapie żonę na zdradzie. Jeśli stanie się to w domu rodzinnym i w trakcie, sąd uniewinnia męża za zabicie żony, kochanka lub obydwojga naraz. Jeśli mąż nie ma jednak broni pod ręką, jedynym wyjściem zostaje pojedynek.

Pojedynek oczyszcza męża z podejrzenia, że jest mężem pobłażliwym; oczyszcza kobietę, którą uczciwy mężczyzna bierze w obronę na własne ryzyko; może on wreszcie skłonić ponownie kobietę do kochania i szanowania tego, który z jej powodu narażał swe życie.

Pojedynek, a widzi to doskonale współczesny czytelnik, staje się nie tyle bronią obosieczną, co często zwyczajnie sprytnie zastawioną pułapką. Odmówić pojedynku jednak nie sposób. Pociąga to za sobą podejrzenie o tchórzostwo, co staje się społecznym samobójstwem. Mężczyzna odmawiający pojedynku przyznaje, że nie jest mężczyzną. Zostaje zaliczony do „trzeciej płci”.

Elektryzujące pojedynki zniknęły, ale ich cechy przejął sport. Zapaśnik czy bokser staje się uosobieniem nie tylko męskości – siła, mięśnie, kontrola ciała – co również przedstawicielem tych mężczyzn, którzy mu dopingują lub po prostu postawili nań pieniądze. Ring bokserski i mata zapaśnicza to inny rodzaj pojedynku; pojedynku właściwego dla rodzącej się kultury masowej. Afisze gazet, krzykliwe plakaty z wyidealizowaną sylwetką sportowca, wreszcie fotografie i radiowe transmisje rozpalają już nie tylko naocznych świadków, ale również tych, którzy pozostali w domach. Przymus gimnastyki, który pojawia się na początku dziewiętnastego stulecia, toruje drogę do masowego sportu. Dominuje jednak sport, który jest przeżyciem ogółu. Biega się w grupie i na oczach wszystkich – rywalizacja, mierzenie się, porównywanie jest potrzebne tak, jak sam ruch. Z nieufnością podchodzi się do sportsmenek. Mężczyźni mogą mieć krótkie podkoszulki, spodnie sięgające kolan i buty o płaskiej podeszwie. Gdy biegną kobiety muszą pozostać kobietami: mają kapelusze, szmizjerki z żabotem i obowiązkowo buty na wysokim obcasie. Miłościwie pozwala się im zdjąć spódnice, ale nie pozwala się założyć spodni. Wdziewają zatem blumery, bufiaste spódnico-spodnie. Do sportu, w którym będą mogły reprezentować barwy narodowe, zostaną dopuszczone dopiero po pierwszej wojnie światowej.

Ciekawie w tym kontekście ewoluuje męskość księdza, o czym pisze Paul Airiau. Na obrazach i zdjęciach widzimy gładkolicych (poza misjonarzami) i w sutannach mężczyzn, którzy muszą pokazać, że nie są kobietami. Widzimy zatem, jak sugestywnie podciągają sutanny, aby widać było, że pod nimi noszą spodnie. Nogawki ukazują się w trakcie jazdy konnej, ale przede wszystkim na rowerze. To właśnie ten jednoślad stanie się nieodłącznym towarzyszem mężczyzn w koloratkach – jest jednocześnie nowoczesny, jak i wymagający siły. No i księża wsiądą na siodełka znacznie wcześniej niż kobiety.

Historia męskości wieku dziewiętnastego pod piórem francuskich historyków pełna jest zaskakujących szczegółów i śmiałych sądów. Erudycja idzie wespół ze świetnym piórem, a przemyślany dobór źródeł ikonograficznych ciekawie współgra ze słowem pisanym. Jest tu oczywiście niemal niewyczerpany zasób refleksji nad tryumfem męskości, którego nie sposób przedstawić w recenzji. Co zrobić z konkursem „seille”, ponoć cieszącym się popularnością wśród robotników, a polegającym na wieszaniu ciężkich drewnianych wiader (la seille) na swoim penisie w stanie erekcji – środowiskowa prowokacja i żart wymierzony we właścicieli fabryk, czy jednak sensowna rywalizacja? Co z przechwałkami intelektualistów ze Stendhalem na czele, którzy w niby dziennikach prywatnych i już całkiem jawnej obfitej korespondencji wyliczają swoje podboje seksualne? Czytane na poważnie każą zapytać, gdzie kończy się literat z jego fantazją, a gdzie zaczyna drapieżca seksualny… No i co z kobietami, milczącymi bohaterami Historii męskości – czy były choćby takie – zawsze chętne i zawsze uległe – jak projektowali to sobie mężczyźni? Ha, trumf męskości? Niewątpliwie. Ale też męskość nigdy wcześniej nie podlegała takiej presji: ocenianie jednych mężczyzn przez drugich – ubranego wobec nagiego – w czasie komisji wojskowych, swoisty szantaż pojedynkiem, rytuały inicjacyjne (cechy rzemieślnicze, wojsko, szkoły) tak bolesne, że ocierające się o gwałt. Tryumf męskości narzucił presję, której sam nie udźwignął – myślę, kręcąc hipsterskiego wąsa.

Męskość w wiek XIX wkracza dumnie wyprostowana. Chodzi się prosto, ale przede wszystkim walczy się wyprostowanym. Mundury są kolorowe, a przed ostrzałem armatnim nie należy się chować. Walczy się widowiskowo, ku uciesze innych. Żołnierze zaczną kulić się dopiero podczas Wielkiej Wojny (1914–1918), szukając jakiegokolwiek schronienia przed bronią maszynową dziesiątkującą ich szeregi. Wtedy pojawią się mundury jednolite, uciekające od pstrokacizny, zlewające się z otoczeniem, a wojskowi będą pragnęli stać się niewidocznymi. Szalenie jestem ciekaw, jak zmiany te wpłyną na, podatny na krytykę, testosteron w trzecim tomie.

 

Historia męskości, t. 2: XIX wiek. Tryumf męskości, pod red. Alaina Corbaina, tłum. Tomasz Stróżyński, Słowo/ Obraz terytoria, Gdańsk 2021.

okładka książki

 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Marcin Cielecki, Męskość wyprostowana, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 130

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...