Nowy Napis Co Tydzień #135 / Jan Polkowski. Męczeńska ikona Rosji
Wiersz Jana Polkowskiego Carskie wrota (EZTG 1) to wiersz o umieraniu. Ale nie pojedynczego człowieka, lecz całej epoki, całego świata rosyjskiej kultury. To nie jest wiersz‑radość, z którego powstania trzeba się cieszyć, lecz wiersz‑płacz, z którym razem trzeba płakać. Nie należy go chyba analizować, lecz po prostu przeczytać, rozumiejąc. Takich wierszy nie za wiele mamy w poezji powojennej. Umarł twórca, umarł w najpodlejszym miejscu losu, więc wiersz poświęca Polkowski rosyjskiemu dysydentowi: Pamięci Anatolija Marczenki zmarłego w więzieniu w Czystopolu Tak zaczyna się wiersz zatytułowany Carskie wrota, bo kiedy umiera twórca, w więzieniu, trzeba odpowiedzieć wobec Pana: co stało się z kulturą tak dawną jak carowie, tą kulturą, do której wchodziło się, jak kapłan w cerkwi do sanktuarium przez „carskie wrota”, świętą kulturą Rosji. Czystopol Czystopol Czyste Słowo Boże Pole i Obietnica zamknięta figura losu. Któż inny śmiałby wymówić spierzchłymi wargami ten suchy wiatr śnieżny dół chorągwie drutów. To pytanie: „Któż inny śmiałby…”, może się odnosić tylko do umęczonego twórcy. W obliczu tego, co się stało, tylko on, Twórca unicestwiony, ma prawo mówić, a jeśli mówi ktoś inny, mówi w jego imieniu. Ale ta twórczość, która tworzy, ma wypowiedzieć zagładę pseudotwórczości, która się dokonała jako zagłada życia. Oto dokonano Nicości, w dniu pierwszym Sztuki musi mówić Nicość:
Mówią usta z popiołu mówi serce z wapna mówi glina z głodu.
Jasny Bezkresny zapomnij o nas.
Przejrzysty Nieogarniony dotknij nas. Spasi.
Pamiłuj.
Oto zarysowana dwuznaczność: czy owo zapomnij odnosi się do umęczonych, którzy tak się umęczyli, że za żadną cenę nie chcą już powrotu z nicości do pamięci, z nicości nieoznaczonych grobów dziesiątków milionów, tego najpotworniejszego w ludzkich dziejach imperium? Czy słowo zapomnij wypowiedziane jest z powodu wstydu, który oni odczuwają za ludzi, dokonywujących zagłady, ludzi tej samej ziemi i wspólnoty języka? Ale oto drugi człon tej dwuznacznej wypowiedzi przynosi decyzję: niech się objawi w kształcie ta zagłada, jej świadomość, obraz tych, którzy jej podlegli: dotknij nas, Losie, dotknij nas, Boże, powiedz, że jakoś istniejemy, powiedz, jak jesteśmy w zagładzie. Można dotknąć tego, co zaczyna istnieć, choćby i w sensie negatywnym – jako unicestwione życie. I oto prośba się spełnia, Bóg i twórca ludzki wzywają świętych Rusi, by dotknęli, by dali świadectwo:
(Skowycz Rusi)
Oto zeszli z pohańbionych ścian soborów i niosą w kielichach liturgicznych:
swiatyj Siergiej Rodonieżskij z przestrzeloną potylicą – cynober purpurę
i róż
zagłodzeni Kosma Damian i Jakow brat bożij – żółć zielenie lazur błękit
nadzy zamarznięci Borys i Gleb – biel i biel i biel we wszystkich jej wcieleniach
zatłuczona pałkami swiataja Paraskiewa Piatnica – czerń
bezimienny bezustny Nikt – pędzle.
I już wiemy, oto pierwszym aktem ma być odbudowanie ludzkiej i boskiej świętości, mają ją stworzyć jak wielką Ikonę, na ziemi całej Rosji jako wielkim obrazie, na desce Imperium właśnie ci święci umęczeni. To, co jest, jest tylko niczym, podłożem, bo żeby ukazać męczeństwo i rozliczyć się z nim, trzeba ukazać to, co istnieje, jako kłamstwo, nieistnienie, jako zagruntowaną ledwie przestrzeń po totalitarnym koszmarze:
I doczesne członki Rosji pokrywa całun z jajecznych temper.
Teofan Grek maluje twarz więc znika Moskwa i Smoleńsk.
Andriej Rublow nasyca farbą stopy i dłonie niknie pod nimi Workuta
Archangielsk Woroneż. Więzienny drelich oddaje pędzel Dionisija – i nie ma już Tomska
i Nowosybirska.Kuje Wołga srebrne i złote blachy na swoją zgubę.
Na zgubę fałszu, który wciąż istnieje, na zgubę istniejącego nieistnienia, w hołdzie nieistniejącemu Istnieniu Umęczonych, Prawych. Tak powstaje Prawdziwa Ikona współczesnej Rusi, bo to państwo, które nazywa się Sowieckim, już samą swą nazwą określa się jako Królestwo Szatana, więc i nazwa powinna być starta. Powstaje Nowa Ikona, dzieło umęczonych milionów, namalowane przez ich patronów, Twórców:
I są już tylko umęczone kolory miliony istnień rozpuszczone w białku
nieistniejące ciało namalowane na sosnowej desce
przygniatające Imperium.
Dzieło ukończone, Ikona wniesiona do kościoła żywych, całe Imperium, jeśli spojrzeć prawdziwie, jest płaczem ludzi modlących się do Ikony męczeństwa. Może będzie ona zdolna unicestwić zło, przygnieść je. Nowa Rosja może zacząć się tylko od wielkiej żałobnej pieśni, od wielkiej żałobnej uroczystości, choć nie wiadomo, jeszcze, czy to zmartwychwstanie męczennika, czy tylko obrzęd żałobny:
Kopcą świece.
Aniołowie wkładają żałobne pióra.
Alleluja Rosjo alleluja
śmierci.
Bo to właśnie wyraża paradoksalne na tle teologii połączenie słów „alleluja” i „śmierć”. Wiersz Polkowskiego dźwięczy jakby tonem dwu wielkich bratnich ruskich dzwonów wydzwaniających jednocześnie twórcze alliluja i żałobne smiert.
Ten wiersz, który w sowietyzmie widzi tylko zaprzeczenie, a w jego ofiarach – męczeńskie podłoże, i odwołuje się w pragnieniu nadziei do pradawnej kultury Rusi, nie powinien spotkać się z zarzutem, formułowanym na przykład wobec Sołżenicyna, że gloryfikuje – choćby w celu polemicznym – carską przeszłość, sprzeczną, a także okrutną. Polkowski zresztą niedwuznacznie odwołuje się tylko do przeszłej świętości i do Rosji teraz umęczonej.
Trudno przejść obojętnie koło tego wiersza. To, co narodowe, przechodzi w nim do ludzkości poprzez męczeństwo. Męczeństwo rzeczywiste. Bardzo to romantyczne, w duchu także polskiego romantyzmu. Ale bez cienia mesjanizmu. Umęczona ikona to nie Chrystus‑Pantokrator, to święci męczennicy. Niech zapatrzeni w swoje „ziemie ulro” poeci nie egzorcyzmują tutaj lekko nacjonalizmu. Zepchną bowiem w nieistnienie także część tego, co ludzkie. Zaiste lepiej czasem być poecie w epoce zła płaczką żałobną, posypać głowę za cudze, ale i za swoje grzechy samousprawiedliwiania się.
Czy jednak na to ostatnie rosyjskie męczeństwo także nie zezwolono? Czy zapobiegawcza pacyfikacja dokonywana przez władcę i system nie działa się przy ogromnej bierności i stronieniu poddanych od buntu? Jest pewna uwaga Aleksandra Sołżenicyna w Archipelagu GUŁ ag, na marginesie buntu więźniów w łagrze (przypominająca trochę uwagi Dostojewskiego o Polakach w Zapiskach z martwego domu): „I tu zrozumiałem, co to jest polska duma – i na czym polegał sekret polskich powstań, tak pełnych zapamiętania. […] Polak… […] Gdybyśmy wszyscy byli tak dumni i nieustępliwi – to jaki tyran by się ostał?”[1].
Wróciła mi pamięć tej uwagi, gdy niedawno czytałem zdania Czesława Miłosza o Polsce: „Jeśli uważa te bezustanne ofiary, konspiracje, powstania za zupełny nonsens, […] w «normalnych» krajach tego nie ma? […] jeżeli 99% Francuzów żyło jak zwykle po klęsce 1940 roku, to jest to normalne”[2].
Czyżby Miłosz sądził, że to dopiero polska konspiracja wyzwoliła złe instynkty u Gestapo i NKWD? Że nie było się przed czym bronić? Wierzę – raz o tym pisałem – że można było „normalnie” chodzić w Paryżu do teatru, ale chyba człowiek uczciwy nie powinien był być „normalny” wobec Vichy i obozu żydowskiego w Drancy? W zeszłym roku myślałem o tym przez miesiąc co dzień, bo co dzień – przejeżdżając, oglądałem stary dworzec w Drancy. Ale celem tego eseju nie jest polemika z Miłoszem, którego ominęło w 1943 roku „normalne” przejeżdżanie przez Drancy, a nie ominął protest moralny na widok karuzeli na placu Krasińskich w Warszawie. Pochylmy się nad rosyjskim męczeństwem.
I tu nie sposób nie zauważyć, że rosyjskie męczeństwo wyniknęło także z własnego udziału w kreowaniu systemu. I może dlatego to społeczeństwo było względnie bierne, że chłop, który zrabował, inteligent, który zaakceptował i rewolucjonista, który wywołał, nie potrafili przestawić się tak prędko – częściowo przynajmniej – na bunt przeciw ogromniejącemu dziełu także własnego zła? Ale nawet jeśli ofiary okazywały się współwinne, to buntami – które oczywiście poskramiano – dowodziły także istnienia czegoś, co sprawiło, że tak wielka część narodu rosyjskiego nie nadała się dla czerwonego imperium, a jedynie na mękę? Tak zdaje się sądzić Polkowski, a i ja myślę, że ten naród ma prawo do takiej świętej Ikony. Naród nie ginął bez współudziału, ale nie tylko na marne.
Bardzo chciałbym przeczytać wiersz Polkowskiego w przekładzie rosyjskim. Nie powinno zabraknąć go w antologii utworów o Epoce Lodowych Krematoriów. Polkowski wyraża – mimo wszystko – nadzieję. Męczeństwo bywa – twórczością. Wiersz bywa – świadectwem.
1990
Tekst został opublikowany w książce W mojej epoce już wymieram, którą można bezpłatnie pobrać na stronie NowyNapis.eu.