03.02.2022

Nowy Napis Co Tydzień #137 / Mity z cynamonowych słów

Z twórczością „samotnika z Drohobycza” spotkałem się trzykrotnie. W sposób bardzo poważny na seminariach Jerzego Jarzębskiego, gdzie autor Sklepów cynamonowych był wciąż etapem w fantastycznej podróży ku dziełom Lema. Następnie u Michała P. Markowskiego, gdy analizowaliśmy labirynty ludzkich doznań i meandry przyrody w Wiośnie, ale wtedy jeszcze nie dostrzegałem, jak wyobraźnia Schulza inspirowała przenikanie światów w prozie mistrzów rosyjskiej fantastyki – braci Strugackich. Trzeci raz, dość niedawno, przy dokonanej po latach analizie Sanatorium pod Klepsydrą Wojciecha Jerzego Hasa, na potrzeby antologii światowego kina. Na każdym z tych etapów, bardziej lub mniej, często w sposób nieuświadomiony brakowało mi kompendium, zbioru „schulzowskich” opinii, czegoś na kształt leksykonu tekstów. Bruno Schulz w oczach współczesnych opracowany przez Piotra Sitkiewicza wypełnia tę lukę.

Zastrzelony w getcie – w okolicznościach nieomal potwierdzających wiarę antycznych pisarzy w moc sprawczą Ananke – wciąż istniał (obok Witkacego i Gombrowicza) jako przedstawiciel awangardowej literatury międzywojnia, którego spowiła mgła niezrozumienia oraz obojętność zarówno krytyków, czytelników, jak i recenzentów. Przybiera więc Schulz i jego dzieło formę mitu. Jako odkrywców jego spuścizny przywoływane są zaledwie dwa nazwiska – Artura Sandauera i Jerzego Ficowskiego. Pojawia się także słynna wypowiedź Zofii Nałkowskiej w ankiecie na najciekawszy utwór literacki 1933 roku, gdzie pada tytuł Sklepy cynamonowe i dość oschła, zdystansowana opinia Witolda Gombrowicza o debiucie Schulza, z której autor Iwony, księżniczki Burgunda wielokrotnie się tłumaczył. Tom pierwszy z serii „Archiwum Schulzowskie” pełni więc rolę pogromcy mitów, demistyfikatora cynamonowych ulic, przedmieść, kantorów i snów.

Antologia przygotowana przez Sitkiewicza – wbrew może pierwszemu wrażeniu – nie ma funkcji tajemnej księgi, „markownika” przeznaczonego tylko dla wąskiej grupy literaturoznawców. Ten zbiór krytycznych opinii i publicystycznych tekstów pozwala nam odczytywać Schulza przynajmniej na kilku płaszczyznach, a korzystać z niego mogą nie tylko literaturoznawcy czy krytycy literaccy, lecz także historycy sztuki, kulturoznawcy, socjologowie, a nawet osoby zajmujące się prawem autorskim. Postaram się w sposób skrótowy pokazać, jak można prześledzić artystyczną podróż autora Sanatorium pod Klepsydrą i wykorzystać ten leksykon artykułów opublikowany przez gdańskie wydawnictwo.

Pierwsza wzmianka prasowa, w której pojawia się nazwisko Schulza pochodzi z roku 1920. Na łamach „Chwili” (lwowskiego tygodnika ilustrowanego) Henryk Trejwart (późniejszy redaktor naczelny periodyku) w artykule poświęconemu malarzom żydowskiego pochodzenia zapisał bardzo znaczące zdanie:

A talentów takich wśród młodych artystów lwowskich jest wiele. Zdumiewającym wprost jest, że w mieście, które nie posiada żadnych szkół malarskich, żadnej galerii obrazów, pojawiają się młodzi malarze i rysownicy, którzy tak wiele potrafią. […] jak wielkich rezultatów można by się doczekać od Brunona Schulza, którego nowo wystawione szkice zapowiadają niepospolite zdolności w kierunku malarstwa groteskowego, tym znamienniejsze, że dotąd kształcone tylko na dostępnych książkowych reprodukcjach Ropsa, Lautreca i GoiWszystkie cytaty pochodzą z antologii Bruno Schulz w oczach współczesnych. Antologia tekstów krytycznych i publicystycznych z lat 1920–1939, redakcja i wstęp P. Sitkiewicz, Gdańsk 2021.[1]

Dzięki tej niewielkiej notce możemy zrekonstruować wiele elementów z biografii pisarza – był grafikiem oraz malarzem samoukiem (podobnie jak inni twórcy ze środowiska lwowskiego), talent ujawnił dzięki obserwacji i kopiowaniu książkowych reprodukcji mistrzów, początkowo zajmował się tylko rysunkiem (malarstwo – jak dowiadujemy się z kolejnych notek prasowych – zaczął uprawiać dopiero kilka lat później). Tylko to oraz zapisy o innych twórcach żydowskiego pochodzenia są informacją dla historyka sztuki. Zarazem artykuł Trejwarta sytuuje Schulza w kręgu konkretnych inspiracji – sztuce ekspresjonizmu pełnego symboli i groteski – w kolejnych tekstach pojawiać się będą następni mistrzowie skromnego (czy naprawdę? – być może to kolejny mit do weryfikacji) nauczyciela rysunku. Przez dekadę Bruno Schulz będzie obecny w dyskursie publicystyczno-recenzenckim wyłącznie jako artysta sztuk plastycznych.

Dochodzimy do kolejnego etapu. Po biografistach (nie tylko autora Sklepów cynamonowych, ale i monografii wielu pisarzy międzywojnia) oraz historykach sztuki ta krótka notka (i kilkanaście następnych) zawarta w antologii odsyła nas do gabinetu socjologa i kulturoznawcy. W wielu artykułach podkreśla się status Schulza jako grafika i malarza samouka, a oceny te nie mają w żadnym momencie pejoratywnego charakteru. Jest to wręcz podziw dla samorodnego talentu, a jak się zdaje ta kwestia braku formalnego wykształcenia nie przeszkadzała ani krytykom, ani odbiorcom, ani dyrektorom szacownych galerii. Sięgnijmy dalej, w tekście Artura Lauterbacha określony zostaje Schulz jako: „doskonały rysownik i jeden z najlepszych grafików Polski”. Teoretycy nauk społecznych – już na podstawie recenzji jego dorobku malarskiego – mogą spróbować odpowiedzieć na pytanie: czy talent Schulza dałby mu przepustkę do współczesnych galerii i konkursów plastycznych, które w swych zapisach i regulaminach wymagają ukończenia wyższych uczelni artystycznych? Obok pytań, tych kilkanaście tekstów prasowych stworzyło nam obraz ewolucji artystycznej, którą przechodzi autor Sanatorium pod Klepsydrą. Dziesięć lat po tekście w „Chwili” odnajdujemy w „Głosie Drohobyckim” zapis, iż dwa obrazy Schulza nabyła Galeria Narodowa we Lwowie, a krąg artystów, z którymi jest porównywany, rozrasta się o Alfreda Kubina, George’a Grosza i Otto Dixa – wyjaśnia to olbrzymią atencję, którą w ostatnim trzydziestoleciu darzy jego twórczość krytyka niemieckojęzyczna i krajów Beneluxu. Zakres inspiracji wiązany bywa również z malarstwem i grafiką mistrzów „złotego wieku” w Niderlandach: „Analityk sztuki mógłby co najwyżej wykonać w czysto zewnętrznej technice igły długoletnie studium akwafort Rembrandta, ale poza tym, w istotnym sednie swej twórczości, jest Schulz artystą na wskroś samodzielnym i niezależnym”. Imię Rembrandta pojawi się w kontekście twórczości artysty z Drohobycza również w tekstach Debory Vogel, pisarki, krytyczki, która jako pierwsza wspomniała o pisarskich dokonaniach autora Wiosny w artykule wydrukowanym w sztokholmskim periodyku „Judisk Tidskrift” w listopadzie 1930 roku.

„Plastyczna” część antologii, to ledwie jednak wstęp do artykułów poświęconych literackiej spuściźnie artysty. Temat literackości w artykułach schulzowskich pojawia się w tekstach nie tylko Debory Vogel, lecz także w notkach „Wiadomości Literackich” z 1933 roku, wspomnianej już ankiecie Zofii Nałkowskiej oraz pierwszym, poważnym artykule krytycznym Adama Grzymały-Siedleckiego na łamach „Kuriera Warszawskiego”, który wykreśla jeden z podstawowych tropów interpretacyjnych, zarówno Sklepów cynamonowych, jak i Sanatorium pod Klepsydrą – usiłowanie dotarcia do istoty rzeczy, synestezyjność i swoisty pointylizm pisarstwa Schulza:

Autor „Sklepów cynamonowych” czuje jaźń rzeczy, które my co najmniej widzimy, obserwujemy. Czuje tę jaźń w całej jej konsystencji. Niebo pokryte chmurami, kawał ziemi pokryty roślinnością, ulica, podwórze, wnętrze mieszkania to dla niego nie obraz, lecz żywe jestestwo, mające swój własny oddech, swój własny obieg swojej jakiejś hektoplazmowej krwi. I co jeszcze znamienniejsze: im bardziej dana rzecz jest nieuchwytna, tym żywsze u niego czucie jej jestestwa.

Kolejne teksty recenzenckie analizują fenomen Schulzowskiej prozy z bardzo różnych perspektyw, na przykład ideowej: „Spełnił Schulz myśl Kanta, że «sztuka wtedy tylko może być nazywana piękną, kiedy posiadamy świadomość, że ona jest sztuką, a jednak wygląda jak natura»”czy filozoficznej:

Książka Schulza nie jest bynajmniej dziwaczna; jest ona tylko głęboko i – jak by powiedział jej autor – grzesznie sofistyczna. Zrekonstruować tę filozofię, która się czai w jej niedomówieniach, napomknięciach i insynuacjach, zamienić te świetną analizę w syntezę – oto zadanie, jakiego powinna się podjąć krytyka.

Analizowane są motywy oraz tropy fantastyczne (lub fantazjotwórcze) w dziełach Schulza, perspektywy i wizja czasu w jego utworach prozatorskich. U schyłku lat trzydziestych publicystyka, a przede wszystkim krytyka literacka dość konsekwentnie zestawia Bruno Schulza z Witoldem Gombrowiczem. Funkcjonują oni niekiedy niczym lustrzane odbicia, przyglądające się sobie wzajemnie. Częściej jednak wskazują autorzy omówień na ich przeciwieństwa, uznając każdego z nich za nowatora w zakresie języka, idei, tematyki, lecz niemal każdy z badaczy znacznie wyżej stawia prozę Sklepów cynamonowych. Dla zrozumienia hierarchii literackich, statusu obu pisarzy w dyskursie krytycznym, najlepszy okazać się może tekst Henryka Voglera, opublikowany w „Skamandrze”, w którym czytamy między innymi:

Gdy u Schulza materia działa w swojej swobodnej, anarchicznej, żywiołowej potędze, u Gombrowicza boryka się ona w naczyniu dyscypliny mózgowej, w konieczności znalezienia swej formy, rozkłada się, fermentuje, „robi gęby”. Przez artystyczny instrument Schulza przepływa świat bezwiednie i bezmyślnie, jak wiosenny obłok na różanym niebie wschodu, natomiast u Gombrowicza walczą ze sobą ciągle myślne cząstki tego świata, toczy się zacięty spór Filidora z Anty-Filidorem. Utwór Schulza zakwita jak kwiat, utwór Gombrowicza wznosi się jak budowla. Świat Schulza jest organiczny, świat Gombrowicza – architektoniczny.

Osobny blok artykułów stanowią te mogące zainteresować analityków i historyków prawa autorskiego w Polsce. Związane są one z plagiatem, który miał popełnić Kazimierz Truchanowski.

Pochwalny ton i podziw nad talentem, meandrami wyobraźni, fantastycznym światem, który stworzył autor Sklepów cynamonowych był tylko awersem monety. Rewersem były ataki na samego Schulza, na językowy kosmos jego dzieła, na „nierozumną” tematykę utworów. Jeszcze – tuż po debiucie – związane z ruchem endeckim „ABC” starało się zachować (chociaż nie zawsze) dość powściągliwie, lecz po przekształceniu dziennika w wydawane przez redaktorów bliskich ONR „Prosto z Mostu” pisarstwo Schulza stało się dość częstym obiektem analiz felietonistów. Dodajmy, iż nie tylko „Prosto z Mostu”, ale w zasadzie cała prasa narodowa – jak możemy przeczytać na kartach książki – wypowiadała się niepochlebnie o drohobyckim pisarzu. Ataków ewidentnie antysemickich nie było zbyt wiele. W całej książce przywołano dwa artykuły „wyjaśniające” świat Schulzowski (wedle autorów Teofila Bernarda Sygi „pokraczny”, a Jana Bielatowicza – „perwersyjny”) przez pryzmat narodowości pisarza. Adwersarze twórcy skupiali się przede wszystkim na kwestiach językowych lub braku „narodowego ducha”. Przywołam wybrane opinie, z których druga może zaskakiwać – przede wszystkim w związku z osobą autora. Zdzisław Broncel w „ABC” pisał:

Schulz, autor utalentowany, aż roi się od plam tych wszystkich zakażeń. Jest jeszcze jedno, najgorsze, bo najmniej tępione. Debiutanci nie piszą dziś po polsku. Ostatnie głośne debiuty są czasem kolekcją błędów językowych. Język nie ma ducha polskiego. Schulz pisze wprost międzynarodówką językową. Są całe strony jak wyjęte ze słownika wyrazów obcych. Rekord zachwaszczenia języka – istny żargon. Najwyższy czas, żeby tę manierę tępić i odmawiać prawa do udziału w polskiej literaturze ludziom niepiszącym – po polsku.

Natomiast Jerzy Andrzejewski w „Prosto z Mostu” stwierdzał:

Bezład narodowy znalazł w literaturze wyraz bodaj najostrzejszy. Bo w czym przejawia się w młodej literaturze jej polskość, jej polski charakter? Diabła zje ten, kto doszuka się czegoś polskiego w książkach Choromańskiego, Gombrowicza, Rudnickiego, Schulza czy Uniłowskiego. Polskość ich utworów polega na tym chyba tylko, że są pisane po polsku, nie zawsze zresztą językiem poprawnym gramatycznie, nie mówiąc już o jego czystości duchowej.

Bruno Schulz w oczach współczesnych przynosi nam trochę odmienny – od obecnego – wizerunek magika z Drohobycza, pisarza dobrze znanego i przez większość krytyków literatury oraz sztuk plastycznych bardzo wysoko cenionego za talent, nieskrępowaną wyobraźnię, będącego „twórcą osobnym” w krajobrazie dwudziestolecia.

Bruno Schulz w oczach współczesnych. Antologia tekstów krytycznych i publicystycznych z lat 1920–1939, redakcja i wstęp Piotr Sitkiewicz, Wydawnictwo słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2021.

Bruno Schulz w oczach współczesnych. Antologia tekstów krytycznych i  publicystycznych lat 1920-1939 - słowo/obraz terytoria

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Paweł Chmielewski, Mity z cynamonowych słów, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 137

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...