Nowy Napis Co Tydzień #138 / Podręcznik dla ukąszonych
Jedne z pierwszych akapitów kreślą nam – niczym ekspozycja w klasycznej tragedii – kim będą postaci tego dramatu, jak dziwny kształt przybierze nie tylko fatum tej opowieści, ale i zarazem niejednoznaczny okaże się każdy z ich wyborów:
Tamtej pamiętnej wiosny 1945 roku, kiedy przez kraj przetaczała się radziecka ofensywa, a widok uciekających wojsk niemieckich przynosił nadzieję na zakończenie wojennego koszmaru, nie musiał niczego rozstrzygać Adam Ważyk. Wyboru dokonał już wcześniej, w Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich. Do Polski wracał z I Armią Wojska Polskiego jako zdeklarowany komunista. […] W przedwojennych życiorysach bohaterów tej książki niewiele można znaleźć punktów stycznych, różnie potoczyły się ich wojenne losy. A jednak wszyscy oni wstąpili w szeregi zwolenników nowego systemu, by stać się jego żarliwymi wyznawcami i służyć mu piórem.
Pierwsze wydanie w 2005 roku tej niezwykłej – liczącej ponad siedemset stron (chociaż spiritus movens wydawnictwa Adam Michnik sugerował tyle uzupełnień, że tom zamknąłby się w ponad tysiącu) – kroniki, gdy przynajmniej w części żyli jeszcze bohaterowie Lawiny i kamieni. Pisarze w drodze do i od komunizmu. „Siłę rażenia” książki można dość dokładnie zważyć liczbą uwag i sprostowań (często odwołujących się do niezwykle rzadkich dokumentów czy świadectw najbliższych), które autorki uwzględniły przygotowując drugie, uaktualnione wydanie niezwykłej (i być może wielu czytelnikom nieznanej) historii. Dziś, po szesnastu latach Lawinę Anny Bikont oraz Joanny Szczęsnej czytamy zgoła odmiennie i w cokolwiek innych okolicznościach. Nie żyją wszyscy główni bohaterowie traktatu, ta szóstka (która w uproszczeniu, na jednym z etapów swego życia, uległa „heglowskiemu ukąszeniu”): Adam Ważyk, Tadeusz Borowski, Wiktor Woroszylski, Kazimierz Brandys, Jerzy Andrzejewski, Tadeusz Konwicki. Nie żyje także, patronujący intelektualnie (dzięki swym wyborom oraz Zniewolonemu umysłowi) całej monografii, Czesław Miłosz. Wystygły już spory, niewiele osób przejmuje się zapisami, chociażby z Hańby domowej Jacka Trznadla. To jest już inne pokolenie odbiorców i inna całkiem lektura. Nie znaczy to, że mniej ważna. Ten obszar, te miejsca, gdzie pisarz – sięgając jeszcze do Abelarda – ma prosty wybór: tak-tak, nie-nie, ten obszar wolności wyborów, od pierwszego wydania Lawiny i kamieni bardzo się skurczył.
Bohaterowie książki Bikont i Szczęsnej nie stali wobec tak karkołomnego losu, który przyniosła historia pisarzom radzieckim epoki stalinowskiej, tak pięknie sportretowanym w Pocałunku na mrozie Andrzeja Drawicza. To nie był wybór między śmiercią teraz a śmiercią później, chociaż ten „zimny oddech”, ten strach czujemy w kilku relacjach literatów polskich, którzy na początku lat 50. wizytowali przez krótki czas Moskwę. Tej szóstce bohaterów najbliżej jest do Aleksandra Beka, najpierw autora pompatycznej (lecz wbrew pozorom i paradoksalnie, po amerykańsku filmowej Szosy wołokołamskiej), a później demaskatorskiej i wydanej w samizdacie Nominacji. Czytając kolejne strony, stawiamy wciąż pytania. Czy wybór między milczeniem a mrocznym powabem dyktatora stał się nam obcy? Przypadek Petera Handkego zdaje się temu przeczyć. Ten kontestowany przez wielu noblista niestety staje się przecież piewcą cierpień serbskiego narodu (Podróż zimowa nad Dunaj, Sawę, Morawę i Drinę albo sprawiedliwość dla Serbii) i zaocznym świadkiem obrony w procesie Slobodana Miloševicia.
Zacznijmy od nieobecnych w tej „heglowskiej” opowieści Anny Bikont i Joanny Szczęsnej. Nie ma tu „pisarzy niezłomnych, którzy nie dali się uwieść komunizmowi” (Hanna Malewska, Miron Białoszewski, Zbigniew Herbert, Leopold Tyrmand, Jan Józef Szczepański), „pisarzy niezłomnych na emigracji”(Andrzej Bobkowski, Gustaw Herling-Grudziński), „pisarzy, którzy zdecydowali się na powrót z emigracji, ale nie poszli na kolaborację z komunistyczną władzą”(Zofia Kossak-Szczucka, Teodor Parnicki, Melchior Wańkowicz). W reakcji na tę listę (znacznie dłuższą), publikowaną po wydaniu pierwszym, autorki wyjaśniają:
Odpowiadałyśmy, że książka o pisarzach niezłomnych została już napisana – to „Z dziejów honoru w Polsce” Adama Michnika. Odpowiadałyśmy, że nie interesowali nas koniunkturaliści i oportuniści, stąd pisarze typu Kruczkowskiego i Putramenta, którzy do końca pozostali w partii i czerpali z tego profity, nie byli przez nas w ogóle brani pod uwagę. Odpowiadałyśmy, że zainteresowali nas ci, którzy najpierw zostali ideowymi, bezkompromisowymi, zaangażowanymi, wręcz fanatycznymi zwolennikami nowej władzy, a potem przejrzeli na oczy i próbowali reformować socjalizm, by wreszcie na końcu znaleźć się w jawnej opozycji wobec partii.
Najistotniejszy w kontekście całej przywołanej historii (i bardzo rzetelnie udokumentowanej, na ile było to możliwe w oparciu o relacje uczestników zdarzeń) okazuje się ów mechanizm „ukąszenia” i motywacje „pokąsanych”. Pozornie wydaje się, iż postać Tadeusza Borowskiego nie odpowiada założeniom autorskim. Ten znakomity prozaik, syntetyczny do granic możliwości słowa, najwybitniejszy z polskich beatników i zaciekły polemista, do nowej ideologii trafił nie tylko poprzez doświadczenie lagrowe, lecz przede wszystkim poprzez obóz „dipsów”. Przedwczesna śmierć wyklucza go z tej szóstki „ocalonych rewizjonistów”. Autorki wskazują, iż właśnie samobójstwo było efektem odejścia od komunizmu i twórca słynnej frazy o „złomie żelaznym”najwcześniej zrozumiał okrutną istotę nowej wiary. Ważyka do komunizmu pchnął (niczym w tytule powieści Juliana Stryjkowskiego) „wielki strach”, wyniesiony jeszcze z okresu okupacji Lwowa przez Armię Czerwoną. Andrzejewskiego – gniew i żal po zburzonej, popowstańczej Warszawie (przynajmniej tak to relacjonuje Miłosz w Zniewolonym umyśle). Brandysa natomiast – przedwojenny antysemityzm i środowisko studenckie opanowane przez działaczy ONR. Zaś Woroszylskiego – nieomal romantyczny zapał oraz podziw dla rewolucyjnej sztuki. Konwickiego – tragiczne i do końca nieznane losy wileńskiej partyzantki, której był uczestnikiem od połowy 1944 roku przez kilkanaście miesięcy.
Pierwsze lata po wyzwoleniu spod okupacji nazistowskiej to okres koncesji, to nowe tytuły, etaty, względna jeszcze wolność, domy pisarzy i domy pracy twórczej. To wszystko pęka w 1948 roku, gdy na Światowym Kongresie Intelektualistów wszystkich mrozi, grzmiąc przeciw wrogom, drogowskaz ówczesnej radzieckiej literatury, pisarz marny, autor Młodej Gwardii – Aleksander Fadiejew. Gdy zdaje się, że nowy ustrój sięgnął wyżyn absurdu, a wrogiem ludu mianują T.S. Eliota, rok później w Szczecinie zadekretowany zostaje socrealizm. Podróże do Nowej Huty, „produkcyjniaki”, histeria związana ze śmiercią Stalina i absolutny zakaz druku dla „niezdecydowanych” trwał kilka lat. Już potem mamy pęknięcia, odwilż, entuzjazm oraz próby zreformowania „tego, co niereformowalne”, a w finale polskiego października, w trakcie likwidacji wielu prasowych tytułów, zaczyna się rezygnacja pisarzy z ideowych nakazów partii. Autorki relacjonują kolejne kamienie milowe powojennej literatury, takie jak: „List 34” przeciw cenzurze; antysemicką, brunatną noc 1968 roku; kolejne protesty przeciw zmianom w konstytucji czy powstanie niezależnego obiegu wydawniczego. Poznać możemy nie tylko „baronów wydawnictw”, satrapów i wszechwładnych redaktorów partyjnej prasy oraz eminencje ministerialnych gabinetów, lecz również skalę represji dla niepokornych pisarzy. Od nieustannych „trudności obiektywnych” po cenzuralne zakazy, trwający permanentnie brak papieru i zaleganie tytułów na listach planów wydawniczych (nawet przez kilkanaście lat). Są również – co prawda nieliczne – zatrzymania i karne procesy, jest wreszcie ten mechanizm, dla piszącego najokrutniejszy, czyli urzędowy nakaz nieistnienia. To swego rodzaju Orwellowska ewaporacja – absolutny brak recenzji, autorskich spotkań, dojmujące milczenie, którym objęty zostaje na dziesięć lat Brandys, a po publikacji Kompleksu polskiego – Konwicki. To wreszcie perfidna gra z Andrzejewskim, który zbyt sławny jako pisarz (a nawet noblowski kandydat) utrzymywany był przez władzę dzięki kolejnym wydaniom Popiołu i diamentu, a równocześnie mamiony perspektywą wydrukowania opus magnum – Miazgi. Są wreszcie mikronowe niby-nakłady, które znikają z półek w ciągu kilku godzin. Ta skala represji o mniejszym i większym natężeniu, pokazuje nam skutecznie skrywaną przez władzę istotę tego mechanizmu. Od lat 60. partia podsłuchując, wabiąc i karząc ludzi pióra, próbuje ukryć swój kompleks, podziw oraz strach wobec każdego człowieka obdarzonego talentem literata. Jest wreszcie coś, co dygnitarzy przyprawia o wściekłość, czyli druk w paryskiej „Kulturze”, artykuły w zachodniej prasie dotyczące cenzury i protestów, a także nieustannie audycje Radia Wolna Europa.
Jednakże gdyby ten zbiorowy portret naszych bohaterów (bo on się z tej świetnej publikacji wyłania) całego środowiska pisarskiego złożony został tylko z samokrytyki, sprzeciwu, represji, mesjanistycznych gestów i heroicznego oporu, byłby portretem niepełnym. Uzupełniają go autorki ciekawostkami oraz frapującymi anegdotami. Przytoczę tylko jedną z nich, będącą troszeczkę marzeniem współczesnych pisarzy. Dotyczy ona publikacji Poematu dla dorosłych Adama Ważyka:
Już kilka dni po jego wydrukowaniu, 21 sierpnia, władza bezskutecznie próbowała ten numer pisma wycofać z kiosków. Jednak nakład rozszedł się błyskawicznie, a w Warszawie na Bazarze Różyckiego cena pojedynczego egzemplarza dochodziła do dwustu pięćdziesięciu złotych (Zygmunt Mycielski wymieniał nawet w swoim dzienniku sumę trzystu złotych). Pismo kosztowało podówczas złoty dwadzieścia, takiego przebicia nie można było uzyskać nawet na najbardziej deficytowych dobrach. Komu udało się zdobyć w pracy cienki papier i kalkę, materiały na wolnym rynku praktycznie niedostępne, ten przepisywał „Poemat” i podawał dalej.
Lawina i kamienie to wciąż istotny element nieukończonego obrazu o nieuchronnym spotkaniu artysty z władzą. O – pękniętej i niezrozumiałej często – relacji pisarza z ideologią. O fenomenie, który próbują rozwikłać literaturoznawcy z krytykami, przynajmniej od czasów upadku nazistowskiego Berlina. To przecież casus niezwykłego stylisty i zaprzysięgłego antysemity w jednym – Louisa-Ferdinanda Céline’a, którego postawę rozkładał na czynniki pierwsze w swych błyskotliwych esejach dla „New Yorkera” George Steiner. Być może Lawina i kamienie powinna we fragmentach stać się szkolną lekturą na lekcjach historii. Być może powinna leżeć na półkach w bibliotece większości polskich pisarzy. Ten dziwny mechanizm i paradoks, o którym piszą autorki, prawdopodobnie najlepiej podsumuje cytat (przywołany w książce):
Adam Michnik w napisanym w więzieniu zbiorze esejów „Z dziejów honoru w Polsce” przywoływał postać francuskiego intelektualisty Jeana Paulhana, któremu w czasie wojny zdeklarowany faszysta Drieu la Rochelle złożył propozycję stworzenia w Paryżu kolaboracyjnego pisma. Paulhan pisał w liście do przyjaciela: „Każdy sąd jest teraz obciążony prognozą. Jeśli zwycięstwo i ucisk niemiecki ma trwać sześć miesięcy, próba podjęta przez Drieu jest obrzydliwa. Jeśli jednak ma trwać sto lat, próba ta jest genialna, odważna, niezbędna”.
To wciąż jest wybór artysty, to wybór Henri-Georgesa Clouzota, który dla Vichy nakręcił znakomity kryminał noir Kruk, skazany na anatemę przeżył ekspiację, a świat w długofalowym efekcie zyskał arcydzieła tej miary, co Widmo i Cena strachu. Bikont ze Szczęsną relacjonują okres PRL, lecz nader swobodnie rozciągnąć ten czas możemy, chociażby na dziewiętnaste stulecie, gdy po upadku powstania 1863 roku usiłował ratować polską literaturę w petersburskich gazetach nie tylko Włodzimierz Spasowicz, ale i oskarżani o zdradę wydawcy magazynu „Kraj”. Są wreszcie – z literackiego punktu widzenia – te postaci niejednoznaczne, a z niejednoznacznością ich wyborów znacznie ciekawsze. Czym byłby bowiem Potop z Michałem Wołodyjowskim zamiast Andrzeja Kmicica?
Anna Bikont, Joanna Szczęsna, Lawina i kamienie. Pisarze w drodze do i od komunizmu, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2021.