17.02.2022

Nowy Napis Co Tydzień #139 / Poniedziałek – Walser. Wtorek – von Gunten 

Niech zawarte w podtytule słowo dziennik stanowi pewną zapowiedź zmącenia, jakie szykuje czytelniczce i czytelnikowi Robert Walser we wznowionej po latach powieści Jakob von Gunten. Dziennik w polskim przekładzie Małgorzaty Łukasiewicz. Książka w niemieckim oryginale ukazała się w roku 1909W  Polsce powieść została wydana wcześniej w latach 80. XX wieku w Wydawnictwie Poznańskim.[1], ale okazuje się odchodzić zarówno od powieściowych schematów swoich czasów, jak i od konwencji klasycznego diariusza.

Pedagogiczne perypetie tytułowego chłopca wydartego z wygód dostatniego życia wprost na pożarcie Instytutu Benjamenty – surowej placówki prowadzonej przez co najmniej niepokojące rodzeństwo – naznaczają dychotomie niepozwalające dochodzić po jednoznacznych słowach do ostatecznych konstatacji o Jakobie von Guntenie. Bo ile znaczy narastające uwielbienie dla poddańczej kondycji sługi, wobec równie konsekwentnie wzbierającej indywidualności centralnego bohatera? Albo jak odczytywać jego codzienne, wykluczające się rytuały w murach Instytutu?

***

Na przestrzeni niespełna stu sześćdziesięciu stron dokonuje się przejście ze zwykłego sporządzania dziennika w akt pisania jako gest przekory. W przypadku Jakoba pisać znaczy zaznaczać swoją obecność w świecie odwróconą plecami do konwenansu. Jego autokreacja rozmija się z oczekiwaniami otoczenia dokładnie w tych momentach, w których mu na tym zależy: czasem – żeby wzbudzić litość wobec własnej osoby, innym razem – aby stworzyć komitywę z rozmówcą nieprzystającym do jego intelektu, a najczęściej chyba z czystej przekory: „Nie ma dla mnie większej przyjemności, niż podsuwać ludziom, którzy są mi szczególnie bliscy, z gruntu fałszywy obraz mojej osoby. Zresztą u mnie przybiera to poniekąd chorobliwą postać”R. Walser, Jakob von Gunten. Dziennik, tłum. M. Łukasiewicz, Warszawa 2021, s. 24.[2]. Jakob, jako postać świadomie wyemancypowana z okowów klasycznej narracji, dogadałby się w tej kwestii z Gombrowiczem, który pół wieku później w swoim Dzienniku rozwiązywał pakt autobiograficznyTermin zaczerpnięty z Philippe’a Lejeune’a (P. Lejeune, Pakt autobiograficzny, „Teksty: teoria literatury, krytyka, interpretacja” 1975, nr 5 (23), s. 31–49) określa komitywę, w którą wchodzi autor zapisków o znamionach autobiograficznych z czytelnikiem, obiecując mu prawdomówność.[3] w podobnym geście gatunkowej niesubordynacji, jaką posługiwał się Walser w większości swoich tekstów. Nie sposób z duetu Walser-Gombrowicz wybrać tego, który w pisarskiej pracy bardziej zbliżył się do przekazania swojego rzeczywistego doświadczenia, bo tak jak jawnie fikcyjna powieść Jakob von Gunten korzysta z prawdziwych epizodów z życia autora, tak jawnie autentyczny dziennik Gombrowicza posługuje się czysto fikcjonalną kreacją. Powieściowość Jakoba… w starciu z non-fikcjonalnością Dziennika Gombrowicza nie tworzą w tym kontekście zbiorów rozłącznych, bo mechanizmy kreacji w obu przypadkach pozostają takie same. Walserowskie zapamiętanie w przepisywaniu własnych doświadczeń na literaturę udziela się czytającym, ale największą przyjemność w lekturze jego powieści sprawia odszyfrowywanie literackich gestów kreowania pierwszoosobowego narratora na podobieństwo (a jednocześnie na przekór) postaci samego pisarza.

Autobiograficzne uwikłanie jest w przypadku szwajcarskiego pisarza o tyle znaczące, że podsuwa pewne tropy wiodące do odczytania wywrotowych intencji bohatera omawianej przeze mnie książki. Mając w pamięci, że sam Walser ukończył szkołę dla lokajów, żeby pracować dla niejakiej rodziny Hochbergów nieopodal dzisiejszego Opola, a o szlachetnej pracy sługów mówił jeszcze w innych miejscach (między innymi w opowiadaniu Tobold (II)), można uznać, że ironiczna intencja nie jest zamiarem Jakoba, niejako powtarzającego po Walserze opinie o służebnej z wyboru kondycji człowieka. Jednym z wielu oryginalnych pomysłów autora jest nadanie lokajom w powieści rangi indywiduów zyskujących swoją pracą wolność. Wolność niedostępną tym, którzy w służbie widzą uniżenie i utratę podmiotowości:

Ćwiczymy ukłon, wchodzenie do pokoju, zachowanie wobec kobiet i podobne rzeczy, długo, często do znudzenia, ale teraz widzę i odczuwam, że ma to swój głęboko ukryty sens. […] Właśnie ja muszę uczyć się poszanowania i ufnego respektu wobec rzeczy tego świata, bo do czego bym doszedł, gdybym mógł pomiatać wiekiem, negować Boga, drwić z praw i wtykać młodociany nos we wszystko, co wzniosłe, ważne i wielkie?R. Walser, Jacob…, s. 62–63.[4] 

Zrozumienie swojej pozycji w świecie i szczere poświęcenie służbie prowadzi do wolności (specyficznie przez narratora pojmowanej), w której to pokorna naturalność istnienia zastępuje opresyjną potrzebę pójścia pod prąd – pójścia w stronę panowania pojmowanego jako (rzekomo) najwyższej formy indywidualizmu. 

***

Bycie jednostką w pierwotny sposób pustą, czyli „zerem” (jak sam wielokrotnie siebie nazywa bohater), wydaje się Jakobowi bardziej pociągające, niż bycie wypełnionym treścią ówczesnej epoki – lubującej się w efektowności miejskiego życia. W zdziwieniu bohatera, wobec budzących się w nim pragnień posiadania pieniędzy czy brylowania w artystycznym towarzystwie, zawiera się odpowiedź na dążenia nowoczesnego społeczeństwa – pozostaje pytaniem otwartym, czy to ocena gorzka, czy afirmująca. Kolejną oryginalną właściwością pisarstwa Walsera jest to, że daje czytającym przestrzeń na różnorodne wnioski, także przeciwne progresywnemu nurtowi modernistycznej myśli. Z podobnych pobudek Thomas Mann dekadę później wysłał swoich bohaterów na odległą górę, żeby wieszczyli schyłek znanego świata. Tej schyłkowości nie doświadczymy co prawda u Walsera w tak brutalnym wydaniu, ale jakieś poczucie obcości bieżącej rzeczywistości jest na kartach Dziennika obecne. W posłowiu Piotr Paziński pisze o Instytucie w ten sposób:

Teraz jest wyraźnie podupadły i to bynajmniej nie dlatego, że świat nie potrzebuje wytresowanych służących. Jakaś niemoc zagościła w placówce, a zjawienie się von Guntena co najwyżej przyśpieszyło rozkład. […] Wszystko jest tu przejściowe, nietrwałe, zawieszone w powietrzu: czuwanie, jedzenie, spanie i nauka. […] Nic dziwnego, że pewnego dnia szkoła skojarzy się Jakobowi z domem umarłychP. Paziński, Mało, ale gruntownie [w:] R. Walser, Jakob…, s. 173.[5]

Instytut z powodzeniem sprawdziłby się zatem jako przybudówka do sanatorium z Czarodziejskiej góry. Walsera można czytać równolegle z Mannem, o ile zastrzeżemy, że Jakob nie wdałby się raczej w dyskusję z Naphtą i Settembrinim ani nie odnalazł się na sanatoryjnych obiadach. Na pewno byłby jednak wspaniałą przeciwwagą dla idei prezentowanych przez Mannowskich kuracjuszy. Dopuszczając pewną dozę anachronizmu (uzasadnioną chociażby przez wspólne obu autorom epokę i źródła ich pisarstwa), owocnym zdaje się zestawianie Czarodziejskiej góry Jakoba von Guntena jako uniwersów wzajemnie się komentujących. Zwłaszcza w takich momentach, gdy Jakob słyszy od brata: „Tam, na górze, panuje taka specjalna atmosfera. Otóż właśnie panuje tam atmosfera usatysfakcjonowania, a to działa hamująco i ograniczająco”R. Walser, Jakob…, s. 64.[6]. Albo gdy w innym miejscu Jakob wyznaje w tym kontekście: „Mogę oddychać tylko na nizinach”Tamże, s. 144.[7]. To przy okazji sposobność dla Walsera do zaprezentowania drobiazgowości całego projektu – kolejnej osobliwości jego pisarstwa. Von Gunten nie bez przyczyny czuje się „na nizinach” prawdziwie u siebie. Jego nazwisko brzmi w języku niemieckim, z ledwo słyszalnym „g”, zupełnie jak „von unten” – „z dołu”. Kiedy więc mówi: „Ich kann nur in den untern Regionen atmen”R. Walser, Jakob von Gunten. Ein Tagebuch, https://www.gutenberg.org/files/24176/24176-h/24176-h.htm [dostęp: 21.06.2021].[8], to w ramach tamtej swoiście pojmowanej sprawczości godzi się na wypełnianie roli przynależnej mu naturalnie, poprzez urodzenie – roli obcego w modernistycznym mieście, podrzędnego sługi – wobec której odczuwa tak silny przecież magnetyzm.

***

Opowieść przeniesiona w 1995 roku na ekran przez braci QuayInstitute Benjamenta, or This Dream People Call Human Life, reż. T. Quay, S. Quay, Niemcy–Japonia–Wielka Brytania 1995.[9] stała się spełnioną pokusą potraktowania Jakoba…jako onirycznej matrycy dla niepokojącej gry z ludzkimi postawami. Kolejne postaci stają przed Jakobem nie wyłącznie jako elementy świata przedstawionego, ale również w roli idei. Muszą zaistnieć, żeby narrator mógł się wobec nich usytuować, oddzielić albo złączyć z ich sposobem postrzegania świata. I tak Kraus staje się ucieleśnieniem porządku oraz karności („jest uosobieniem wszystkich panujących w Instytucie Benjamenty przepisów, a zatem toczę nieustanną wojnę z prymusem”R. Walser, Jakob …, s. 27.[10]); pan Benjamenta – rygoru i systemowości („Pięć razy musiałem powtarzać «dzień dobry, panie przełożony». Dopiero wtedy zapytał, czego chcę”Tamże, s. 17.[11]); nawet pojawiające się epizodycznie postaci pokroju Tremali są tu odbiciami postaw pozwalających Jakobowi na konstruowanie samego siebie z negacji („Jest człowiekiem zepsutym i wydaje się, że cieszy się swymi haniebnymi skłonnościami. Poza tym jest straszliwie niekulturalny, toteż wcale mnie nie interesuje”Tamże, s. 35.[12]).

Przyjemność obserwowania gry wzajemnych stosunków między charakterami to z pewnością najbardziej jaskrawa zaleta książki Walsera. Jednak sprowadzenie całości tylko do tego wymiaru byłoby poważnym zaniedbaniem. Jakob von Gunten jest powieścią niesprowadzalną do żadnej jednoznacznej formuły. Na scenę wkraczają ambiwalencja i surrealizm, a Walser najlepiej odnajduje się w wywlekaniu dylematów wraz z wielością równorzędnych rozwiązań. Łatwo byłoby poczytywać niektóre wątki powieści za wystarczający dowód dla nazwania jej krytyką społeczną czy też parodią mieszczańskiego trybu funkcjonowania. Co jednak zrobić, gdy taka interpretacja nasuwa się równolegle z zupełnie przeciwną? Przecież nie bez kozery Jakob chełpi się dążeniem do ideału indywidualizmu, jednocześnie mając za prawdziwe piękno naginanie konwenansu dla możliwości służenia innym i apoteozy bycia użytecznym.

Dlatego też widzę Dziennik jako tekst niedający się przyszpilić do jednoznacznego odczytania, przede wszystkim jako przejaw rozedrganej, młodzieńczej obserwacji niezdolnej do całkowitego określenia się, a jednocześnie również świeżej, brawurowej i zuchwałej. Poddany obserwacji świat sam się kompromituje w swej nielogiczności, a nieskalany ani bezlitosną ironią, ani śmiertelną powagą narrator ma sobie za nic podążanie jego szlakiem. Wilhelm Meister z klasycznego Bildungsroman Goethego musiał przejść swoją drogę i dojrzeć do samostanowionego życia, żeby Jakob von Gunten mógł kroczyć przez tę ścieżkę wspak. W tym pozornie nieefektywnym dążeniu zawiera się formuła na wyjątkowo efektowną prozę.

 

R. Walser, Jakob von Gunten. Dziennik, tłum. M. Łukasiewicz, Warszawa 2021.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Igor Kierkosz, Poniedziałek – Walser. Wtorek – von Gunten , „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 139

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...