Nowy Napis Co Tydzień #141 / Lektorat z ciemności
Jeśli chciałbym odbyć rozmowę na temat zła, to z pewnością musiałbym zwrócić się do pisarzy kryminałów. Marek Krajewski, jak teraz pospiesznie liczę, napisał (a wymieniam jedynie te, które powstały bez zaproszonego współautora) dwadzieścia dwie powieści na temat morderstw. Czytelnicy podążający śladami Eberharda Mocka czy Edwarda Popielskiego wiedzą, że u Krajewskiego zabija się wyjątkowo okrutnie. Krystyna Bonda ma trzynaście powieści detektywistycznych na koncie, Marek Czubaj zaś jest samodzielnym autorem ośmiu. Być może najciekawsza rozmowa byłaby z Wojciechem Chmielarzem, który płynnie przechadzając się pomiędzy gatunkami, ukazał zło w czternastu różnorodnych odsłonach. Ryszard Ćwirlej z kolei, zmieniając okoliczności czasu, raz na powojenne, a innym razem na przedwojenne, napisał dziewiętnaście powieści. Zatem jeśli miałbym komuś zaufać w temacie bycia ekspertem od zła, zwróciłbym się do nich. Tylko czy liczba napisanych książek stanowiłaby o dogłębnym zajrzeniu w ciemność? Na pewno więcej zaufania miałbym do Anny Kańtoch niż do Remigiusza Mroza… Jeśli pozwalam sobie na taką wyliczankę, to bynajmniej nie w złośliwych (no, może jednak trochę tak) celach. Georges Bataille zadał sobie pytanie, które jest bliskie każdemu czytelnikowi „złych książek”: czy czytając i pisząc o złu, stajemy się ekspertami od wpatrywania się w mrok?
Lekcje czytania
Literatura i zło wymyka się zgrabnemu opisowi. Osiem szkiców zamieszczonych w książce w istocie niczego nie wyjaśnia. Pytania pokroju „unde malum” pozostaną z czytelnikami na zawsze. Jednocześnie Bataille stawia wiele innych pytań, skrzętnie wplatając je między wersy. O dwóch najważniejszych – o pisarza zła i czytelnika zła – wspomniałem wyżej. Pozostałe nie ustępują im w swym ciężarze: czy literatura powinna mówić prawdę? Czy jest narzędziem właściwym do penetrowania otchłani? I czy jest zdolna z tejże otchłani powrócić udanie na światło dzienne? Twórczość Emily Brontë, Charles’a Baudelaire’a, Jules’a Micheleta, Wiliama Blake’a, Donatiena de Sade’a, Marcela Prousta, Franza Kafki i wreszcie Jeana Geneta zostanie postawiona przed czytelniczymi pytaniami Georges’a Bataille’a. Literatura i zło to raczej zbiór szkiców, które jedynie z tytułu tworzą jedną całość. Wrażenie rozproszoności i przypadkowości tekstów potęguje swoisty styl pisania autora. Dygresje, esej rozedrgany pomiędzy poetycką frazą a ostrością sądów, a do tego myśli, którym przydałaby się nieraz ciut lepsza argumentacja. Bataille jest niejasny, złożony, momentami – trzeba to przyznać – męczący. Ale jednocześnie jest w nim pasja czytelnicza, żywa reakcja na przeczytane książki, dlatego zbiór szkiców to spór z dziełem i jego autorem. Georges Bataille może bardziej niż odpowiedzi o relacje czytelniczo-pisarskie ze złem, udziela lekcji czytania. A literaturę traktuje nad wyraz poważnie, czemu daje świadectwo niemalże na pierwszych stronach:
Literatura jest czymś istotnym albo jest niczym. Zło – ostra forma Zła – którego wyrazem jest literatura, ma dla nas, moim zdaniem, wartość suwerenną. […] Literatura jest komunikacją. Komunikacja wymaga lojalności: z tego punktu widzenia surowa moralność istnieje wówczas, gdy wychodzi ona od wspólnictwa w poznawaniu Zła, wspólnictwa stanowiącego podstawę intensywnej komunikacji.
Lekcja pierwsza i druga
Lekcja pierwsza: literatura musi mieć sens. Nie mniej ciekawie wygląda lekcja druga, aby pisarza widzieć poprzez dzieło literackie. Bataille, przedstawiając interesujące go utwory, jedynie nieznacznie zapuszcza się na teren biografii pisarza. Przyjmuje w tym zasadę, że odpowiedzi zawarte są w dziele, a nie w życiorysie pisarza. Nie będzie zatem zaglądania do łóżka, sprawdzania zawartości lodówki ani szybkiego wertowania karty bibliotecznej. Jest w tym szacunek. Widać to choćby w szkicu poświęconym Blake’owi, gdy pisze:
Biorąc jednak psychoanalizę jako punkt wyjścia – czy to będzie psychoanaliza w wydaniu Freuda, czy Junga – cóż zdołamy odnaleźć poza danymi psychoanalizy? Próba wyjaśniania Blake’a za pomocą światła zaczerpniętego od Junga pogłębia raczej naszą wiedzę o teorii Junga niż o intencjach Blake’a.
Jeśli przyjęliśmy za Bataille’em, że literatura jest prawdziwa albo nie mam jej wcale, to trzeba zapytać, jakim narzędziem do zagłębiania się w zło są przygody detektywa i zbrodniarza? Mówiąc jeszcze inaczej: czy litery, słowa, zdania mają taką samą moc jak linie papilarne, ślady rozbryzgu krwi czy nagrania monitoringu? Fabuła czy motyw? Dialog czy zeznanie? Intuicja detektywa, ten błysk geniuszu, czy mozolna praca całego zespołu i rutyna laboratorium? Jakkolwiek sympatia czytelnika zwraca się w jedną stronę, to wobec faktów, dowodów i zapisów prawa musi przyznać, że literatura bawi, a nie rozwiązuje zło. W rzeczywistym życiu wolimy policjanta może mniej oczytanego, ale bardziej skutecznego… A mimo to, jakby wbrew rozsądkowi, raz za razem zaglądamy pod podszewkę zła. Niemal prowokujemy – poprzez sztukę – mrok śmierci. Dosyć zawiłą, czyli w swoim stylu, odpowiedź daje Bataille, a jest ona do wielokrotnego przeżuwania, gdyż wtedy pojawiają się wielorakie smaki:
Niezależnie od tego, jak małą wagę skłonni bylibyśmy ostatecznie przyznawać elementom, które chcemy usunąć z naszego życia, które jednak dzięki wybiegom sztuki stale do niego powracają, pozostają one mimo wszystko symbolami śmierci: jeśli śmiejemy się bądź plączemy, dzieje się tak dlatego, że oto przez chwilę staliśmy się depozytariuszami jakiegoś sekretu, i śmierć wydaje się nam lekka. Nie znaczy to, by obce nam się stało przerażenie, którym nas ona przejmuje, znaczy natomiast, że na moment udało się nam to przerażenie przezwyciężyć. Porywy życia rozniecane w ten sposób pozbawione są, rzecz jasna, praktycznego znaczenia. Nie mają przekonującej siły tych okruchów życia, które, zrodzone z odrazy, łączą się z poczuciem koniecznego wysiłku. Mają jednakże cenę. Śmiech poucza nas, że roztropnie umykając elementom śmierci, dążymy jedynie do zachowania życia: podczas gdy mądrość każe nam się oddalić od owej niebezpiecznej strefy, strefa ta staje się dziedziną naszego przeżywania. Szaleństwo śmiechu jest bowiem tylko pozorne. Śmiech spala się w zetknięciu ze śmiercią, a ze znaków przedstawiających śmiertelna otchłań wywodzi zdwojoną świadomość istnienia; ukazując nagle to, co powinno pozostać ukryte, śmiech wydobywa nas na jakiś czas z owego ślepego zaułka, w jakim zamykają swoje życie ci, którzy potrafią je tylko zachowywać.
Piszemy kryminały, czytamy powieści detektywistyczne, śledzimy rubryki zbrodni w gazetach czy telewizji, aby w jakiś sposób – jaki pisze Bataille – obłaskawić naszą własną śmierć. Ciut mniej się jej bać. Nasze mroczne fantazje (któż ich nie ma od czasu do czasu) są pracą z własnym cieniem. Tą ciemnością, która podąża za nami krok w krok. Do tej pory idzie jednostajnym tempem, ale przeczuwamy przecież, że może się potknąć, zgubić rytm i gwałtownie przyspieszyć ku nam.
Korepetycje
Osiem szkiców, osiem różnych charakterów. Ale również osiem odcieni zła. Bataille nie zamierza wcale ich katalogować niczym Ewargiusz z Pontu. Przypatruje się, nazywa, ale niczego nie rozstrzyga. Trudno zatem znaleźć jakieś punkty styczne dla wszystkich przywołanych twórców. Jeden element jednak się powtarza dość często. Bataille delikatnie sugeruje, że jednym ze źródeł zła pozostaje dzieciństwo. Bunt dziecka wobec narzuconych zasad dorosłych, tajona przez lata uraza, pretensja o to, co zostało – nie wiedzieć czemu – odebrane, zmuszenie do rezygnacji z własnych marzeń… A przede wszystkim: niezgoda; niezgoda aż do zaciśniętych pięści. Jest w tym jakaś myśl iście literacka (i prawdziwy wymiar sprawiedliwości zapewne się uśmiechnie z politowaniem), że zło jest cieniem (możliwością?) dzieciństwa. Inną ciekawostką, do osobnego wczytywania się, jest stosowany przez Battaille’a dwojaki sposób zapisu słowa „zło”: raz czyni to małą literą, raz wielką. Czy jest to świadomy wybór, czy brak własnej redakcji – to pytanie pozostaje dla mnie nierozstrzygnięte.
Nawet jeśli szkice w Literaturze i złu charakteryzuje przypadkowość, to czytając dostrzegamy, że prowadzą one finalnie do szkicu poświęconego Genetowi. Albo raczej Sartre’owi i Genetowi, bo dla literatury ten drugi nie istniałby, gdyby nie zachłyśnięcie się nim przez filozofa egzystencjalizmu. Bataille na marginesie swoich lekcji z czytania udziela także cierpliwemu czytelnikowi swoistej nauki dodatkowej, czegoś na wzór korepetycji. Wsłuchajmy się w ten fragment:
W książce Sartre’a najbardziej podziwiam pasję „nicości”, negowania wartości najbardziej pociągających, dla których rodzajem zwieńczenia jest stale powracający obraz straszliwego łajdactwa. Nawet w wydaniu Geneta opisy tych nikczemności, w których znajdował on przyjemność, budzą zażenowanie, a w wydaniu filozofa?
Jest tu urocza lekcja w lekcji o granicach czytania, a już na pewno o granicach zauroczenia złem i pisania o nim.
Literatura jest komunikacją. Oprócz niewątpliwie ciekawego autora i jego porywającego dzieła, potrzebuje jeszcze uważnego czytelnika. Wpatrując się w ciemność, warto trzymać przy sobie snop światła lampy. Takim światłem może być literatura, gdy nazywa rzeczy po imieniu, czyli takimi, jakimi są:
Genet może być suwerenny jedynie poprzez Zło, sama suwerenność jest być może Złem, a Zło jest w pełni Złem dopiero wówczas, gdy ponosi karę. W hierarchii prestiżu kradzież jest jednak niczym w porównaniu z morderstwem, podobnie jak więzienie w porównaniu z szafotem. Prawdziwe królestwo zbrodni to królestwo mordercy straconego.
Georges Bataillie. Literatura i zło, tłum. Maria Wodzyńska-Walicka, Wydawnictwo Alteheia, Warszawa 2021.