17.03.2022

Nowy Napis Co Tydzień #143 / O najnowszej powieści Antoniego Pawlaka

Zacznę od – jawiącej się jako niezbędna – glosy. W polskiej literaturze (i historii) mamy ważne lata i ważne miesiące. Należą do nich dwie niezwykle fundamentalne dla naszego narodu daty: 1918 i 1989. O ile ta pierwsza data i związana z nią transformacja doczekała się powieści transformacyjnej, czyli Przedwiośnia Stefana Żeromskiego, o tyle przejście z komunizmu do wczesnego kapitalizmu wydaje się w polskiej literaturze przestrzenią nieomal dziewiczą. Kolejne powieści ledwie dotykają problematyki tamtych czasów, pozostawiając ją twórczo niewyeksplorowaną. W pisarstwie przeszliśmy nad tym wydarzeniem do porządku dziennego i zaczęliśmy zajmować się innymi obszarami. (Sprawa wygląda odrobinę lepiej w rodzimym kinie). Powieść Antoniego Pawlaka Niespodziewany koniec świata zdaje się dotykać tej przestrzeni, choć z pewnością nie jest (w pełni) powieścią transformacyjną, raczej narracją wokół samej transformacji i jej skutków dla polskiego narodu. I choć próba ta ma mnóstwo wad, to należy docenić już sam zamiar stworzenia podobnego dzieła. Opiera się ono na znanym choćby z popkultury tropie: poznajemy kilku ludzi, którzy z komuny przechodzą w okres potransformacyjny. Tak też jest z opowieścią Pawlaka. Trzech przyjaciół z Gdańska: Stanisław Wyszyński, Stefan Pabich i Andrzej Hętny mierzy się z peerelowską oraz potransformacyjną rzeczywistością. Zwróćmy uwagę, że już samo miejsce akcji jest emblematyczne. Gdańsk – przed wojną Wolne Miasto, miejsce, w którym narodziła się „Solidarność”, symbol zmian. Ale zanim to nastąpiło, w Gdańsku musieli zjawić się nowi obywatele – Polacy, którzy zastąpili uciekających Niemców (choć te dwie kategorie narodowe są dużym uproszczeniem). Otrzymujemy następujący opis:

A więc urodziłem się w lipcu 1952. W Gdańsku. […] Natomiast urodzenie się wówczas w Gdańsku nie dawało tego bezpiecznego poczucia normalności. […] I oto siedem lat przed moim urodzeniem Polska, ten najbardziej ruchomy kraj w Europie, nadciągnęła targana konwulsjami dogorywającej wojny właśnie tutaj, do Gdańska. Moi dziadkowie z obu stron i moi nieznający się jeszcze rodzice zjawili się tu całkiem niedawno. Nadciągnęli zarówno z głębi zrujnowanego kraju, jak i z ziem, które z przyczyn dla nich nie do końca jasnych, nie do końca zrozumiałych, nagle znalazły się poza granicami krajuA. Pawlak, Niespodziewany koniec świata, Warszawa 2021, s. 89–91.[1].

Oglądanie losów bohaterów na tle miasta-symbolu już sytuuje powieść Pawlaka. Mamy do czynienia z rodzajem przypowieści, z pocztówką z historii Polski. Czy udaną?

Obrazek wygląda mniej więcej tak: trzech dorastających facetów wspólnie poznaje świat, pierwsze dziewczyny, zabawy, płyty. W poszukiwaniu doświadczenia – które na Zachodzie zdobywano w ramach skautingu – wstępują do ZMS, gdzie okazuje się, że to nie jest miejsce, w którym można kształtować dojrzewającą męskość. Wkrótce przyjaciele znikają sobie z oczu i każdy z nich idzie inną (choć znów – symboliczną) drogą: pierwszy zostaje komunistycznym aparatczykiem, drugi działa w opozycji antykomunistycznej, a trzeci (najbardziej uwikłany) działa w opozycji i równocześnie donosi na swoich współpracowników (jako zmuszony do współpracy agent esbecji). Trzeba przyznać, że takie postawienie sprawy daje spore możliwości, jednak również pociąga za sobą obawy. Trudno w tego rodzaju opowieści uniknąć pustego moralizatorstwa, Pawlakowi – niestety – również się to nie udaje. Czytamy na przykład: „I na zakończenie tego spotkania wszyscy wstali i odśpiewali tę modlitwę Kaczmarskiego i Gintrowskiego…”Tamże, s. 252.[2]. Być może będę cyniczny, ale brakuje tylko, żeby odśpiewali Co się stało z naszą klasą? Niestety takich moralizatorskich momentów wywołujących u czytelnika zażenowanie jest więcej. Dla przykładu:

Bo wiesz, Polak nie umiera na jakiś banalny wirus. Polak jest na to zbyt dumny. I zbyt patriotyczny – Staszek uśmiechnął się smutno. – Polak co najwyżej umiera za ojczyznę, taką przez bardzo duże O. A już w najgorszym wypadku za sprawę. Też taką z wielkiej litery. Więc po chuj mu maski na ryju, po chuj mu dystans jakiś?Tamże, s. 266.[3]

I – przyznaję – w słowach, które Pawlak próbuje nam przekazać jest dużo racji, ale wszystko to potraktowano zbyt prosto, zbyt machinalnie. Świat powieści Pawlaka wydaje się czarno-biały, wspaniała „Solidarność” i ta okropna rzeczywistość, z tym jeszcze gorszym PiS, z tymi głupimi Polakami, i z tą pandemią. Tylko że takie postawienie sprawy, jakie stosuje autor Niespodziewanego końca świata, wpisuje książkę w to wszystko, co zdaje się krytykować. Jest gestem stawania na barykadzie i walki o ojczyznę – przez duże „O” – i wolność (przez wielkie „W”). Pawlak dokonuje rozliczenia Solidarności, są dobrzy, są i źli – przy tym w niczym nie różni się od partii rządzącej, oprócz tego, że ich źli to jego dobrzy. Wydaje mi się, że tę powieść w największym stopniu dyktuje rozgoryczenie, żal i niezgoda na polityczne wybory Polaków. Jednakowoż w moim odczuciu to za mało na dobrą powieść. Należałoby dać temu odleżeć swoje, odpocząć i następnie do tego wrócić. Tymczasem powstało dzieło nazbyt doraźne, interwencjonistyczne, a – co za tym idzie – niemające szans na spełnienie swojej perswazyjnej roli. Autor wydaje się pisać do już przekonanych, nieprzekonani i tak nie dadzą mu się przekonać.

Muszę przyznać, że za bezsprzecznie najlepszą partię powieści uznaję wczesne dzieje trójki protagonistów – w tej opowieści czuć autentyzm, czuć klimat dojrzewania. Czuć tak mocno, że aż brzmi niepokojąco:

A przede wszystkim była Teresa. Jej piersi ciasno opięte granatowym sweterkiem. Dwie zgrabne, wspaniałe półkule, od których nie potrafiłem oderwać wzroku na lekcjach i podczas przerw. Jakże chciałem choć na chwilę położyć na nie swe dłonie i delikatnie – jak najdelikatniej, by nie spłoszyć – je ścisnąćTamże, s. 15.[4].

Ten opis trzeba by uznać za doskonały, widać napięcie i dramatyzm galopującego libido młodzieńca, który w żaden sposób nie może go rozładować. Wyjściem może być tylko inicjacja, na którą na razie nie ma szans. Opis jest tym doskonalszy, że czytany z perspektywy dorosłego człowieka wprawia w przerażenie. Jeśli pisze to dorosły narrator, to jego pamięć szczegółów może wprawiać w zastanawiające osłupienie. Młodzieńcza seksualność została opisana wręcz świetnie, między innymi dzięki wprowadzeniu – znów symbolicznej, ale i potrzebnej – młodej nauczycielki Agatki, w której masowo kochają się uczniowie.

W powieści Pawlak równie trafnie odczytuje peerelowskie niewspółmierności – na przykład jeden z bohaterów jest jednocześnie ministrantem i aktywistą partyjnej młodzieżówki, wierzącym oraz ateistą – co najlepsze: nie widzi w tym sprzeczności. Bo wtedy tej sprzeczności nie było. Istniały obok siebie dwa równoległe światy: sakralny i zdesakralizowany.

Niestety – im dalej w las, tym ciemniej – wraz z kolejnymi częściami opowieści o życiu bohaterów Pawlak traci dystans, zaczyna być jednocześnie prokuratorem i sędzią. A szkoda, bo powieść na tym traci. Jej największym atutem jest ukazywanie paradoksów rzeczywistości. Oglądamy losy bohaterów na tle pełnej paradoksów polskiej historii. Pawlak serwuje nam znakomity opis antysemickiej nagonki – prezentuje również historię podobną do tej ukazanej w Cudzie purymowym – choć u Pawlaka jest ona mniej machinalna. Oto Kendi, uczeń, który pisze o jednej z nauczycielek: „Kotarska, ty żydówo”, sam okazuje się Żydem. I znika jak inni Żydzi.

Reasumując, w Niespodziewanym końcu świata najbardziej doceniam nieśmiałą – bo nieśmiałą, ale jednak – próbę dotknięcia wielkiego tematu, na który czeka literatura polska, a który za chwilę, za moment może być już nieuchwytny, czyli transformacji. Jednak w powieści Pawlaka za dużo chwytów, nazbyt machinalnych, nad wyraz upraszczających rzeczywistość. Reminiscencyjne partie należy docenić, te obecne – pisane wyraźnie pod wpływem rozgoryczenia rzeczywistością – na pochwałę nie zasługują. Są jak przypowieść, tylko nietrafiona, zbyt dosłowna, pozbawiona swojej przenośnej warstwy. Od literatury oczekuję czegoś więcej niż politycznego interwencjonizmu, niech będzie zaangażowana społecznie, jednak widząca świat polifonicznie, a nie szufladkowo. Szufladki – owszem – są wygodne, ale nie są w stanie pomieścić wszystkich niuansów. Powieści Pawlaka wyraźnie zabrakło czasu na odleżenie.

 

A. Pawlak, Niespodziewany koniec świata, Wielka Litera, Warszawa 2021.

okładka książki

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Dariusz Żółtowski, O najnowszej powieści Antoniego Pawlaka, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 143

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...