Nowy Napis Co Tydzień #143 / Toksyny nasze powszednie. Recenzja książki „Trucizny” Piotra Dardzińskiego
Rzadko zdarzają się debiuty tak dojrzałe i tak przemyślane. Tak znakomicie wykorzystujące rozmaite rozwiązania strukturalne, jednocześnie proste w formie i niezwykle mocne w przekazie. Właśnie takie jest debiutanckie dzieło Piotra Dardzińskiego.
Termin „dzieło” niejednokrotnie jawi się jako wymuszony i przesadzony, gdy używa się go w odniesieniu do, nomen omen, dzieł kultury. Przyjęło się bowiem, zresztą skądinąd słusznie, że na miarę twórcy dzieł artysta musi sobie zasłużyć wieloletnim doświadczeniem i uznanym dorobkiem. Lub też jednym wierszem, filmem czy utworem muzycznym, który okaże się na tyle znakomity, że rzeczywiście zasłuży na taki status. Czy zmierzam do konstatacji (bądź tezy), jakoby Trucizny Piotra Dardzińskiego były właśnie takim wyjątkowym przykładem twórczości literackiej? Czy jest to niekwestionowana gwiazda, która olśniewającym debiutem zajaśniała na niebie współczesnej polskiej prozy?
Z jednej strony nie chodzi tu o popadanie w egzaltację i stawianie tez o przełomowym charakterze książki autora rozpoczynającego swoją, bardzo prawdopodobne, że wyjątkowo owocną, karierę. Z drugiej jednak strony stykając się z prozą Dardzińskiego, nie sposób nie dostrzec szeregu niewątpliwych walorów jego stylu, języka, podejścia do struktury narracji czy świeżości i szczerości prezentowanej myśli. Jest to bez wątpienia literatura wyjątkowa, a Dardziński stworzył opowieść stanowiącą piorunująco udany prozatorski debiut. Debiut, który sam w sobie bez wątpienia zasługuje na miano „dzieła” literackiego, niezależnie od tego, jak dalej miałaby się potoczyć kariera autora.
Książka o rodzinie. Ale czy tylko?
Ale nie przechodźmy zbyt szybko do podsumowań, nawet jeśli taki właśnie jest problem z recenzowaniem tego typu książek. Najłatwiej recenzuje się te dobre: argumenty składają się niejako same, a wywód jest jasny i klarowny. Trudniej ocenia się książki złe. Z zasady tworzenie ocen negatywnych jest procesem równie uciążliwym, co lektura takich „dzieł” (tu cudzysłów o znaczeniu zgoła ironicznym). Najtrudniej jednak jest z książkami naprawdę wyjątkowymi. W takich przypadkach siła doświadczenia wynikającego z zetknięcia z doskonałą literaturą jest tak duża, że język nie nadąża za myślą, za emocją, którą owa literatura wywołuje. I tak właśnie jest w przypadku Trucizn.
Postarajmy się jednak poskromić ekstazę i postawmy najbardziej podstawowe z pytań. O czym jest ta książka? Najprostsza odpowiedź brzmiałaby – o rodzinie. Ale to dopiero początek. Bo rodzina to co prawda główna rzeczywistość przedstawianej przez Dardzińskiego historii, to tło, przestrzeń akcji, to matryca, na której nabudowywane są kolejne problemy związane z religią, psychologią, relacjami międzyludzkimi. Ale pojawią się tu też pytania o zakotwiczenie człowieka w utartych schematach myślowych i behawioralnych, o sens relacji damsko-męskich i różnic między zdrową miłością (czy taka w ogóle jest możliwa?) a relacją toksyczną. Wreszcie – pytania o przemoc.
Tak pojemna i wielowymiarowa jest ta literacka wiwisekcja rodziny. Pojemna pomimo ogromnej oszczędności słowa, bo Trucizny liczą zaledwie kilkadziesiąt stron. Jednak choć jest to mini-powieść, przynosi ona taką mnogość wątków i problemów, jakich nie powstydziłby się żaden utwór epicki.
Cztery relacje, jeden ból
Naczelnym z owych wątków jest relacja małżeńska dwojga głównych bohaterów. Relacja trudna, pełna bólu, niezrozumienia, samotności, błędów, krzywd, a wręcz przemocy i zachowań, które z dużą pewnością można określić jako patologiczne. Tę relację czytelnik poznaje z czterech odmiennych perspektyw. Są to kolejno: punkt widzenia ojca, matki, córki oraz syna. Tak też Dardziński tytułuje kolejne cztery rozdziały swojego intymnego, rozpisanego na czterech aktorów dramatu. Bo choć są Trucizny dziełem epickim, równie dobrze monologi kolejnych postaci można by zaadaptować na potrzeby sceny i tym samym ukonstytuować niezwykle mocny w wymowie dramat stanowiący zbiór czterech intymnych monodramów. Każda partia Trucizn pisana jest bowiem w formie pierwszoosobowej narracji stanowiącej szczere i bolesne wyznanie każdego z członków rodziny.
Wyznania te oscylują wokół epicentrum, którym są toksyczne zachowania ojca, przemoc stosowana wobec matki i wynikająca z niej destrukcja, która nawet po rozpadzie małżeństwa rzutowała na życie całej rodziny, nawet w dorosłym życiu dzieci bohatera, naznaczonym bliznami i traumami. Jednak choć to perspektywa jak najbardziej słuszna, przyjęcie jej jako jedynej wykładni Trucizn znacząco spłycałoby wymowę tej książki. Nie przez przypadek przecież autor zdecydował się na oddanie głosu każdemu z bohaterów, na pokazanie życia wewnętrznego każdego z nich. Nie w celu usprawiedliwiania zła. Ani nawet nie w celu zrozumienia jego przyczyn. Ale w duchu humanizmu i podejmując próbę całościowego oglądu skomplikowanych, wymienionych wyżej problemów.
Zwierciadła cierpienia
Przy tego rodzaju narracjach ciekawe staje się pytanie o autobiograficzne inspiracje autora. Jest to zrozumiałe, jednak poszukiwanie odpowiedzi wydaje się zgoła niepotrzebne. Owszem, Dardziński dedykuje swą książkę ojcu. Owszem, podobnie jak bohaterowie Trucizn,on sam jest związany z Łodzią. Ale czy to oznacza, że debiut pisarza to wejrzenie w jego własne doświadczenia? Może tak, może nie. W istocie nie ma to znaczenia, bo bohaterowie, którzy zostali powołani do życia na kartach Trucizn, to postaci na tyle bliskie percepcji każdego czytelnika, na tyle wiarygodne i autentyczne, że z całą pewnością mogą stanowić uniwersalne symbole pewnych postaw.
Kreując ich, Dardziński zarazem postawił cztery zwierciadła, w których każdy może się przejrzeć i odpowiedzieć sobie na pytanie, ile z ukazanych tu doświadczeń to jego własne przeżycia. Owych znajomych odbić czytelnik dostrzeże tu pewnie niemało i każdorazowo będzie to oznaczać egzystencjalną konstatację tyleż gorzką, co potrzebną. Tak jak gorzka i potrzebna jest ta książka. Książka, która boli, ale też literatura, która zachwyca.
Intertekstualne powiązania i osobność książki
Zachwyca pełnokrwistymi postaciami, zachwyca realistycznym klimatem, który w żaden sposób nie kłóci się z intymną głębią przeżyć. Ale oczarowuje także przemyślanymi, ciekawymi rozwiązaniami formalnymi i rozpinaniem nad ową narracją siatki intertekstualnych nawiązań. Takie gry niejednokrotnie jawią się u innych autorów jako wymuszone popisy elokwencji, które niewiele wnoszą do naczelnego przekazu. U Dardzińskiego jest zupełnie inaczej. Tutaj każdy cytat, po który sięga autor, jest zakotwiczony w rytmie opowieści i organicznie łączy się z charakterami bohaterów, ich przeżyciami i filozoficznymi refleksjami zeń wynikającymi. Mogą to być cytaty z Pisma Świętego, które z jednej strony budują biografię postaci, dla których ogromne znaczenie ma katolicka formacja, a z drugiej – stanowią często ironiczny i gorzki komentarz dla jałowej ziemi, która pozostała po przebyciu owej katolickiej drogi przez bohaterów. Mogą to być cytaty z książek innych autorów, po które to tytuły akurat sięgają postaci.
Każdorazowo owe cytaty łączą się z ich sytuacją czy myślami, nigdy nie jest to literacka wycieczka pozbawiona jasno określonego dramatycznego celu. Wreszcie, mogą to być o wiele bardziej skomplikowane, metaliterackie powiązania. W tym kontekście szczególne znaczenie ma proza Daniela Magariela, do której Dardziński jednoznacznie i otwarcie nawiązuje, i z której czerpie pomysły. Jednak, choć podobnie jak Magariel, tworzy on narrację oszczędną w słowach, składającą się z drobnych, immanentnych, acz nachodzących na siebie i wzajemnie rezonujących elementów, nie odbiera to Truciznom niezależności i oryginalności. Dardziński może i ma (jak każdy zresztą) swoje przestrzenie inspiracji, lecz objawia się tu jako twórca mający swój własny język i styl.
Poetyka intymnego wyznania
Styl ów najkrócej można określić jako poetykę intymnego wyznania pomieszaną z realistyczną i skondensowaną formą słowa. Jest to książka, w której czytelnik nie uświadczy zdań zbędnych, które nie popychałyby akcji do przodu ani nie odsłaniały kolejnych warstw psychologicznego dramatu. To narracja misternie skonstruowana, która wprowadzając kolejne perspektywy postaci, zaskakuje, zmusza odbiorcę do wysiłku i wielokrotnie każe mu przekalkulować wcześniej poznane informacje, pokazując, że w tej opowieści (i zarazem w życiu w ogóle) nie ma łatwych rozwiązań i prostych diagnoz.
Jednocześnie jest to proza, w której parokrotnie Dardziński decyduje się na nietypowe stylistyczne rozwiązania. Do takich zaliczyć można ustępy, w których czytelnik ma okazję zapoznać się z opowiadaniem córki na temat jej ojca. Fragmenty te zapisane są jednak przekreśloną czcionką, a po nich następują kolejne, już nieprzekreślone. To prosty i wymowny sposób na ukazanie procesu myślowego, jaki zachodzi w bohaterce. Język stanowi narzędzie, poprzez które, bez zbędnego komentarza, otrzymujemy wgląd w jej rozterki, widząc myśli, które uznała za nieszczere lub niewarte uzewnętrzniania. Jest to więc proza nie tylko prawdziwa i bezkompromisowa, ale także pomysłowa.
Nie może dziwić, że to właśnie Piotr Dardziński otrzymał nagrodę w konkursie Nowy Dokument Tekstowy 2021. Bo jego debiut to przykład dzieła bardzo dojrzałego, ambitnego i znakomicie skomponowanego. Dzieła właśnie. W pełnym tego słowa znaczeniu. To książka, po którą powinien sięgnąć każdy czytelnik żądny literatury znakomitej językowo, jak i przede wszystkim szczerej, która w sposób mocny, pozbawiony zbędnych upiększeń pokazuje istotne problemy. Przy tym również takiej, której celem nie jest szokowanie odbiorcy, lecz stworzenie głębokiego, wartościowego przekazu. Bo takie właśnie, wyjątkowe i wartościowe, jest to dzieło.