31.03.2022

Nowy Napis Co Tydzień #145 / Labirynt z matryc

Prozaicy głównego nurtu coraz częściej sięgają po atrybuty przynależne literaturze fantasy, tworząc gatunkowy koktajl, służący nie tylko kreacji świata przedstawionego, ale również dość wnikliwemu opisowi współczesności. Maciej Piotr Prus w Wyspie i innych ludziach za pomocą gatunkowego horroru diagnozował społeczne lęki postwojenne w byłej Jugosławii, Radek Rak w nagrodzonej Nike Baśni o wężowym sercu, sięgając po ludową legendę zdekonstruował mity polskiej historii. Tymczasem Marta Sokołowska (dramatopisarka i scenarzystka) w debiutanckiej książce (uhonorowanej Nagrodą Krakowa Miasta Literatury UNESCO) Imperium dzieci korzysta z matrycy wypracowanej przez bardzo charakterystyczną odmianę science fiction, którą jest antyutopia. Prozatorski debiut Sokołowskiej zaliczany jest zresztą przez publicystów do podgatunku dystopii, który jednakże – moim zdaniem – tak często wykracza poza granice „bezpośrednio wynikające z obserwacji krytycznej otaczającego świata przez autora”, że po prostu staje się polemiką z odwiecznym dążeniem (również literackim) człowieka do szczęścia i budowania świata idealnego. Tymczasem autorka przede wszystkim sięga do matryc wypracowanych przez klasyczne utwory zaliczane do nurtu antyutopii: Rok 1984 George'a Orwella, Nowy wspaniały świat Aldousa Huxleya, My Eugeniusza Zamiatina, sprawiając, że bez większych wątpliwości zaliczyć można Imperium dzieci do gatunkowych antyutopii. Traktowanie książki Sokołowskiej jako rodzaju dystopii (czyli na swój sposób powieści interwencyjnej) byłoby równie krzywdzące, jak nazywanie Opowieści podręcznej Margaret Atwood (z której kreacji świata przedstawionego polska autorka chętnie korzysta) rodzajem „doraźnego” reportażu z domniemanej przyszłości.

Marta Sokołowska umiejętnie żongluje pomysłami i matrycami wywiedzionymi z wielu dzieł anglosaskich i rosyjskich (dorzuciłbym tu jeszcze Przenicowany światPiknik na skraju drogi braci Arkadija i Borysa Strugackich), zaś z polskich – odnajdziemy tu ślady Powrotu z gwiazd Stanisława Lema oraz cyklu Janusza Zajdla z ParadyzjąLimes inferior. Chociaż Imperium dzieci nie rozpoczyna się tak widowiskowo i nie zapada w pamięć jak trzynaście uderzeń Big Bena w pierwszym zdaniu u Orwella – lecz prologiem czyni dość banalny wypadek dziewczynki na huśtawce – to wciąż najistotniejsza jest w tym utworze (konstytuująca również inne antyutopie) przemiana, odrodzenie głównego bohatera. Mówiąc językiem Franka Herberta – Śpiący musi się obudzić. B-Maria – niczym Guy Montag z 451 stopni Fahrenheita Raya Bradbury'ego – zaczyna patrzeć, odczuwać, rozumieć, zdzierać „skórę rzeczywistości”. Owo „przebudzenie” (wraz z ucieczką ze znanego świata) jest często stosowaną figurą nie tylko w literackich antyutopiach, ale i w opartych na ich kanwie dziełach filmowych – od młodzieżowych i popularnych Igrzysk śmierci (na podstawie trylogii Suzanne Collins), widowiskowej Ucieczki Logana (według literackiego pierwowzoru Williama F. Nolana i George'a Claytona Johnsona) czy nawet cyberpunkowych: EquilibriumMatrixie sióstr Wachowskich. To wszystko stanowi konglomerat motywów, figur i matryc, z którego czerpie Marta Sokołowska. Zanim spróbuję dokonać dekonstrukcji Imperium dzieci i pokazać jak polska prozaiczka rozwija i porusza się w tym antyutopijnym labiryncie współczesności, sięgnijmy daleko wstecz, do roku 1863, gdy anonimowo, na łamach magazynu „Wędrowiec”, wydrukowano opowiadanie fantastyczne Wycieczka na Kulę Ziemską w roku 3363 ery chrześcijańskiej, wizya amerykańska, spisana przez jednego z dziewięćdziesięciu dziewięciu adeptów Humego.

Ten tekst opublikowany ponad półtora wieku temu i opatrzony niezwykle pomysłowymi ilustracjami stanowi nie tylko dobry komentarz do utworu Marty Sokołowskiej, ale jest bodaj pierwszą, tak pełną i skrajnie pesymistyczną wizją przyszłości, w której mityczne „dobro dzieci” służy nie tylko manipulacji, ale i zniewoleniu całych społeczeństw. W tym sensie Wycieczka na Kulę Ziemską… stanowi rodzaj martycy matryc dla wszystkich antyutopii literackich i filmowych XX wieku. To filozoficzna antyutopia, historia właściciela plantacji niewolników na Południu, który ginąc w wojnie secesyjnej, jako byt astralny podróżuje przez kilkanaście stuleci między planetami Układu Słonecznego, aby ostatecznie trafić na Ziemię. Cyberpunkowe społeczeństwo, z jednej strony niezwykle postępowe, jest poddane szeregowi urzędowych zakazów i tabu, wyzwolone, lecz i zniewolone przez technikę i postęp. Autor zarówno tekstu, jak i towarzyszącego mu cyklu rysunków pozostają anonimowi. W opowiadaniu poznajemy „hukoloty”, „wzloty napowietrzne”, metropolię „Pantopolis”, nad którą szybują – niczym w futurystycznej dystopii Langa – powietrzne statki. A także bezwzględne praktyki „mamkarzy” i „kraniotomów”: „Niegdyś wychowanie dzieci powierzano rodzicom, zostawując te przyszłe latorośle w ich niedołężnem ręku. (…) Na drugi dzień po urodzeniu zabiera się dziecko od rodziców i umieszcza w zakładzie nutrycyjnym, kędy osobni urzędnicy, zwani mamkarzami i piastunkarzami, trudnią się hodowaniem niemowląt”.Jesteśmy już blisko świata huxleyowskiego, gdzie dzieci są „warunkowane”, orwellowskiej apokalipsy, w której rodzice drżą przed donosami własnych dzieci, i dalej – Imperium… (a po części również Opowieści podręcznej) – tu posiadanie dzieci jest swoistym rodzajem nagrody za wierność systemowi. Tak precyzyjnie zbudowana konstrukcja ideowego totalitaryzmu obraca się również przeciw własnym twórcom. Dopiero w finale pojmujemy kolistą strukturę utworu Sokołowskiej, banalny wypadek na huśtawce, agresywno-kompulsywna reakcja dorosłych, padające znienacka nazwisko „A-Caryca” staje się elementem precyzyjnej, a zarazem konsekwentnej układanki.

Przypatrzmy się zatem wizji świata przedstawionego w Imperium dzieci. Rzeczywistość jest ujęta i utkana z dopracowanych, w wielu fragmentach nieomal lirycznych, obrazów (ta futurystyczna eko-zieleń jest niczym parodia reklamówek nowego osiedla deweloperów lub telewizyjnych zakupów w hipermarkecie):

Radość malowała się na twarzach mijanych ludzi, duma człowieka z czynu człowieka i podziw dla myśli ludzkiej. Szkliła się trawa na moście, bujały słoneczniki splątane łodygami i dzwoniły po szynach wagony jeden za drugim, a z okien śnieżnobiałego tramwaju, do którego wskoczyła B-Maria, rozciągał się widok na rozlane jezioro.

To imaginacyjne (?) państwo, lub raczej miasto przyszłości (typowa dla antyutopii kreacja miejsca zamkniętego), stolica bez nazwy, lub raczej o nazwie niewiele mówiącej o topograficznym usytuowaniu – „Miasto Dzieci nie było zwykłym miastem, lecz przestrzenią bez trosk, wolnym rośnięciem natury i ludzi, była stolicą Imperium Dzieci – dumą i wzorem do naśladowania dla innych miast”. Czytelnik natychmiast wychwyci ten złudny sztafaż. Gatunkowa antyutopia posługiwać się musi propagandową fasadą i językowym fałszem. Tu autorka podąża tropem orwellowskim, a jej Miasto Dzieci przypomina Londyn z roku 1984, stolicę Oceanii. Nie o scenografię tu jednak chodzi, lecz pewien rodzaj atmosfery i leksykę, która opisuje miasto przyszłości. Sielankowy (nieomal z trawą malowaną na zielono) konterfekt polskiej powieści rozbija oficjalny, jedyny i autorytarny przekaz:

[…] co sześć równych godzin. Doba w dobę. Teraz tramwaj umilkł i umilkły piosenki na wietrze, niewielkie ekrany umieszczone na wiatach i ścianach domów zajaśniały słowo-obrazem. – Nigdy dość przypominania, kim jesteśmy i kim bylibyśmy, gdyby nie Imperium – rozpoczął się przekaz. Najpierw cenne chwile na wskrzeszenie zastygłych wspomnień, potem historia powstania Imperium.

Konsekwentnie budując świat powieściowy i rozmieszczając w nim bohaterów, Sokołowska opiera go na czterech najważniejszych filarach, charakterystycznych dla antyutopii. Są nimi – nade wszystko – semantycznie zafałszowany język: „Idea Ocalonego Dziecka”jako filozofia państwowa, „Ministerstwo Dzieci”,„Dom Zabaw”, „Plac Szczęśliwego Dziecka”, „Ceremonia Oczyszczenia” i „Wielka Ceremonia Ostatecznego Oczyszczenia”(odbicie orwellowskich „Dwóch Minut Nienawiści”), istniejące na kształt „Ministerstwa Prawdy” – „Ministerstwo Obrony Idei Ocalonego Dziecka”,„Ministerstwa Miłości” (spraw wewnętrznych w Roku 1984) występującego pod nazwą „Ministerstwa Ładu i Spokoju”,również nazwiska (lub przydomki bohaterów). Po drugie – idea (w wielu punktach tożsama z cyklem powieściowym Margaret Atwood):

Dziecko jest najważniejsze. Jeśli ludzie oduczą się je kochać, jedyne, co im pozostanie, to pragnienie przetrwania, bezduszne i za wszelką cenę, kosztem tych, którzy nie mówią, nie dlatego, że nie cierpią, ale dlatego, że nie zostają wysłuchani.

Filarem trzecim jest mit założycielski:

Ludzie karmieni okrucieństwem, opowieściami o powszechnym terrorze, obojętnieli. Świat się wykolejał i musiał wymyślić się na nowo, jeśli chciał przetrwać. Tliła się nadzieja, że ratunek nadejdzie od tych ładnych i wykształconych, ale oni zajęci byli swoimi sprawami. Wtedy pojawiła się A-Caryca. […] Wtedy ruszył marsz. Marsz dzieci. Wielki marsz dzieci […] A na jego czele górował schorowany maluch w rękach A-Carycy, a ona zwróciła się do dzieci dużych i małych, aby wyszły z domów, ze szkół i z podwórek, i przemówiły.

Wreszcie gadżet o charakterze propagandowym i przede wszystkim ograniczającym wolność jednostki: wszechobecny ekran (znany nam z Roku 1984, wizji Bradbury'ego, ale również z Czy androidy śnią o elektrycznych owcach Philipa Dicka), portrety przywódcy (tutaj A-Carycy „oprawiony w złociste ramy”), opaska baby ring w charakterystycznym kolorze odpowiadającym statusowi na drabinie społecznej – A, B, Q, X.

Niczym w Nowym wspaniałym świecie obserwujemy hierarchiczną (oznaczaną literkami społeczność) – motyw (matrycę) ucieczki, wreszcie buntu i buntownika. Mamy również „rebeliantów” i bliżej nieokreślone pojęcie raju/azylu (gdzieś tam, gdzie nie panuje policyjny autorytaryzm), znanych nie tylko z Fahrenheita…, ale i z utworu Zamiatina, czy Equilibrium, a nawet popkulturowych blockbusterów w rodzaju Tenet, Elizjum, występujących również w egzystencjalnych przypowieściach w typie Lobstera. Uzupełniają ją typowe dla gatunku figury – tajemniczego, diabolicznego nauczyciela-propagandysty (w tej roli A-Komendant), tracących przywileje, degradowanych do roli „ixów” (dosłownie napiętnowanych literą X na czole) i wyrzuconych poza nawias społeczności A-Fryderyka i A-Elżbiety, potulnej i pozbawionej praw do reprodukcji rzeszy Q (niczym proli z przywoływanej wielokrotnie powieści Orwella). Faustowski motyw kuszenia i heglowskiego ukąszenia – obecny zwłaszcza podczas spotkań B-Marii z A-Komendantem. Ten świat jest z gruntu odrażający, zaś odnowienie (po udanych próbach z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych przez wspomnianych już Lema, Zajdla, lecz również Edmunda Wnuka-Lipińskiego) gatunku antyutopii w literaturze polskiej okazuje się inspirującym przedsięwzięciem. Z fragmentarycznych strzępków możemy tylko wyobrazić sobie, co dzieje się poza stolicą, w obozach pracy, wśród naznaczonych literą X skazańców.

Labirynt matryc, melanż figur i antyutopijnych motywów, na których uformowany został prozatorski debiut Marty Sokołowskiej, ukazuje starą (i być może wytartą prawdę), że rewolucja lubi pożerać własne dzieci. A światy idealne nie istnieją.

Marta Sokołowska, Imperium dzieci, Biuro Literackie, Stronie Śląskie, 2021.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Paweł Chmielewski, Labirynt z matryc, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 145

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...