26.05.2022

Nowy Napis Co Tydzień #153 / „Nigdzie nieosadzona i osadzona w nigdzie”

Kto z nas choć raz nie wyobrażał sobie świata innego niż ten, w którym przyszło mu żyć? Marzenie o alternatywnej rzeczywistości na trwałe wpisuje się w historię człowieka. Snuciu utopijnych wizji towarzyszy poczucie wyobcowania i nieprzystawania do swoich czasów, przekonanie, że nic nie jest tak, jak być powinno, i że gdzie indziej może być lepiej. Urszula Jabłońska, autorka książki Światy wzniesiemy nowe wydanej nakładem Wydawnictwa Dowody na Istnienie, wyraża zaniepokojenie losami ludzkości, która, jak pisze, przechodzi lekkomyślnie od „czarnej środy” ku „czarnemu piątkowi”. Opisuje historie toczące się niejako pod całunem nietrafionych decyzji i nieudanych przedsięwzięć.

Jako kobieta Jabłońska nie czuje się w Polsce bezpiecznie, pewnie nawet nie nazwałaby Polski domem. Przechodzi z miejsca na miejsce jako osoba „nigdzie nieobsadzona i osadzona w nigdzie”. Postanawia wybrać się w podróż śladami najbardziej wpływowych utopii; podpisuje się pod projektem świata bez wojen i przemocy napędzanego naturalnym biegiem życia w harmonii z przyrodą oraz w zgodzie z samym sobą. Jabłońska zaprasza nas na poszukiwanie bezwarunkowej sprawiedliwości, świata równych szans, wspólnego szczęścia i wolnej miłości.Nie czyni tego jednak bezkrytycznie, wie bowiem, że każda utopia ma swoją dystopię, z kolei granica między wolnym wyborem a manipulacją jest bardzo cienka. Reportaż Urszuli Jabłońskiej dotyczy zatem problemu, „którego nie da się zmierzyć szkiełkiem ani okiem”, a niektóre z zajmujących autorkę kwestii „muszą zostać bez odpowiedzi”. To zresztą czyni je jeszcze bardziej nurtującymi.

Rewolucja przemysłowa, wyścig zbrojeń, konflikty na tle religijnym, nierówności społeczne, coraz częstsze przypadki dyskryminacji, niesłabnące zapędy imperialistyczne – to niektóre z powodów, dla których od wieków zakładane są komuny, oazy i państwa w państwie, a ludzie szukają nowych, bocznych dróg, stanowiących alternatywę dla tego, co zostało ludziom narzucone i jest niekoniecznie dobre dla wszystkich. Idea powoływania do życia wspólnot bierze się z niewiary w istniejące prawa i rządy, z potrzeby stworzenia choćby podwalin nowego ładu. Duńska Christiania, Bekowiska Tamera, wioska Longo Maï – to raptem kilka przykładów spisanych z długiej listy osad odwiedzanych przez autorkę reportażu. Każdy z opisanych w książce przepisów na udany świat stanowi wyraźne świadectwo podejmowanych bezustannie przez społeczeństwa prób uleczenia społecznych traum.

Szczególnie znaczący zryw alternatywnych idei nastąpił po zakończeniu drugiej wojny światowej. To też pewnego rodzaju eksperymenty, których inicjatorzy żyją w przekonaniu, że trzeba wszystko rozpocząć od nowa, że „łatwiej podjąć próbę naprawy świata, kiedy zmniejszymy go do rozmiaru, który można ogarnąć”.

*

Jakże często używamy wyrażeń i zwrotów zbudowanych wokół słowa „świat”. Kiedy nagle tracimy kogoś bliskiego, skarżymy się, mówiąc: „Zawalił mi się świat”. W euforii towarzyszącej zakochaniu wyznajemy: „Nie widzę świata poza tobą”, a kiedy relacja z ukochaną osobą zmusza nas do poświęceń, ochoczo zapewniamy: „Pójdę za tobą na koniec świata”. Ale co właściwie chcemy przez to powiedzieć? Czy świat może się skurczyć do rozmiarów jednego człowieka? Czy wypada nam twierdzić, że runął, jeśli Ziemia nieprzerwanie krąży wokół Słońca? Czy świat w ogóle może mieć koniec i początek? Na te i podobne pytania dużo łatwiej odpowiedzieć po dogłębnej analizie mechanizmów rządzących utopią rozumianą jako propozycja życia inaczej i według innych zasad. Urszula Jabłońska wychodzi z założenia, że z każdej podróży przywozimy „walizki pełne wizji nowego świata”. Być może wystarczy je tylko rozpakować, rozłożyć przed sobą tak, jak rozkłada się okazyjnie zakupione pamiątki, i oto odsłoni się przed nami mapa utopijnych wysp, pokrywająca całą dostępną sobie przestrzeń. O skali zjawiska „utopizacji” można się też przekonać bez wychodzenia z domu. Wystarczy, by każdy z nas po swojemu dokończył zdanie: „Zmienić świat to…”, a przekonalibyśmy się, że zalążki takich czy innych utopii już dawno zostały w nas zasiane i wcale nie musimy ich daleko szukać.

Wiele wskazuje na to, że nie ma na Ziemi miejsca, które by nam całkowicie „pasowało”. Zawsze, gdziekolwiek byśmy się nie udali, prędzej czy później dopadnie nas świadomość, że coś „nie gra”, że coś nie jest tak, jak być powinno, choć sami nie potrafilibyśmy do końca określić, czego właściwie nam brakuje – może większej swobody, większego poczucia przynależności, bardziej sprawiedliwego podziału praw i obowiązków, więcej środków do życia, a może po prostu wyrozumiałości dla tego, w jaki sposób definiujemy nasze „ja”. Jedno jest pewne: coś nas uwiera jak przysłowiowy kamień w bucie. A ponieważ nie da się płynąć jednocześnie z prądem i pod prąd, w pewnym momencie musimy wybrać i opowiedzieć się po którejś ze stron. „Niby można przez całe życie tylko unikać systemu, ale chyba lepiej coś budować?” – kwituje jeden z rozmówców autorki reportażu. Dlatego zgłaszamy się na ochotników albo sami zakładamy różnego rodzaju grupy i stowarzyszenia. Dlatego wychodzimy na ulice, malujemy hasła na ścianach budynków, bojkotujemy decyzje polityków, a zdjęcia profilowe na portalach społecznościowych oprawiamy w ideologiczne ramki. Domagamy się tego, by nas zauważono, uznano nasze roszczenia i odpowiedziano na nie poprzez konkretne decyzje, a nie tylko puste obietnice. Lubimy też widzieć efekty naszych działań, patrzeć, jak świat stopniowo zmienia się na lepsze, a z owoców naszej inicjatywy korzystają najpierw pojedyncze osoby, a później dziesiątki i setki ludzi. Mimo że materiał zebrany w książce Urszuli Jabłońskiej odsłania przed nami różne oblicza wspólnot, także te bardziej mroczne i kontrowersyjne, przesłanie z niego płynące jest w gruncie rzeczy pokrzepiające: dopóki będą ludzie chętni i zdolni do tego, by wyłamać się z tłumu i narzuconych im schematów, dopóty świat będzie się rozwijał, a nas małymi kroczkami przybliżał do ideału, który jest i pozostanie nieosiągalny.

*

Wodząc wzrokiem po pierwszych stronach reportażu, przypominam sobie wiersz Wisławy Szymborskiej pod tytułem Utopia. Wiersz o wyspie, „na której wszystko się wyjaśnia”, a która mimo to pozostaje bezludna, jak gdyby sama jej utopijność była „nie do pojęcia” i co za tym idzie – nie do zniesienia. Do podobnych wniosków dochodzi Urszula Jabłońska, kiedy stwierdza, że „Utopii nie da się przecież wprowadzić w życie, ale zawsze majaczy na horyzoncie niczym fatamorgana na pustyni”. Wabi i kusi, oferując nam ciekawszą wersję wydarzeń, ale jako mocno zindywidualizowane złudzenie nie ma szans się ziścić. Dla każdego wolność oznacza co innego, a zatem każdy z mozołem budowany „nowy świat będzie dobry, ale nie wspaniały”. Utopia nigdy nie sprosta wszystkim oczekiwaniom i nie zadowoli wszystkich swoich mieszkańców.

Przykłady omówione w reportażu wskazują na to, że nieograniczona swoboda i całkowity leseferyzm nie są odpowiedzią na żadną z bolączek współczesnego świata. Serwowane w nadmiarze – w celu zwerbowania jak największej liczby zwolenników – doprowadzają jedynie do zepsucia systemu, wtłaczając go powoli na tory autorytaryzmu i manipulacji, od których miał w założeniu wyzwalać. Każda utopijna społeczność wypracowuje z czasem (na zasadzie konsensusu tudzież odgórnej impozycji) reguły przypominające te, które wcześniej wyraźnie potępiała. Doskonałym przykładem jest wspomniana już Christiania, gdzie z początku każdy robił to, na co miał ochotę, ale szybko okazało się, żezupełne bezprawie nie zdaje egzaminu. Konieczne było wprowadzenie surowych regulacji dotyczących twardych narkotyków, broni i stosowania przemocy.

W jeszcze innych przypadkach dochodzi do wyodrębnienia osoby charyzmatycznego przywódcy, lidera, który staje się dla pozostałych wzorem do naśladowania. Dzięki szczególnym zdolnościom manipulacyjnym guru zdobywa posłuch i uznanie dające mu możliwość decydowania już nie tylko o losach wspólnoty, ale i każdego z jej członków z osobna. Dość wspomnieć o wiosce Jonestown, wspólnocie religijnej założonej na terenie Gujany, gdzie w 1978 roku ponad dziewięćset osób popełniło zbiorowe samobójstwo na rozkaz swojego pastora, założyciela społeczności. Te i podobne świadectwa skłaniają autorkę reportażu do postawienia sobie – i czytelnikom – ważnego pytania o zasadność budowania światów w świecie: „Może w samej wizji nowego społeczeństwa, którą stworzył jeden człowiek, czają się sofizmaty, paradoksy, sprzeczności nie do pogodzenia?”.

*

Kilka lat temu miałam przyjemność tłumaczyć książkę poetycką Liliany Lukin. W swoim Eseju o władzy argentyńska poetka – posługując się metaforą wilka i owcy – porusza temat nieustającego antagonizmu ofiary i oprawcy, ucisku i wyzwolenia. W posłowiu do tomu wierszy tak wyjaśnia powód ich napisania:

Mogę oznajmić, że światu nie da się zaradzić. Ta książka jest skargą na stan rzeczy. Marzę o tym, aby przyniosła określony skutek: nie chcę, żeby światem rządziła beznadzieja, ale ona rządzi, a ja bym chciała ją zdetronizować. Na tym polega istota pisania. Zresztą bywa, że w życiu robimy dokładnie to samoL. Lukin, Esej o władzy, tłum. A.J. Kornacka, Warszawa 2012, s. 61.[1].

Nawiązuję do tej książki, ponieważ uważam, że w pewien sposób rozstrzyga ona wiele dylematów moralnych, sprowadzając je do prostego aksjomatu. Historia ludzkości to w pewnym sensie historia trzech podstawowych kategorii etycznych, trzech możliwych do obrania i przebycia dróg, które bardzo obrazowo zdefiniował Péter Esterházi:

[…] pójdziesz w prawo, a zjedzą cię wilki; pójdziesz w lewo, a sam nakarmisz się wilkami; pójdziesz prosto, a zjesz samego siebieTamże, s. 11.[2].

Ziemia zamieszkana jest przez ludzi, których interesy, pragnienia i zamiary wzajemnie się wykluczają. Jedni ciągle dążą do dominacji nad innymi, drudzy nie stawiają im oporu i ostatecznie dają się pożreć, a jeszcze inni wychodzą wszystkiemu naprzeciw, ale po pewnym czasie zdają sobie sprawę, że ta ich przekorność przynosi im więcej szkód niż pożytku, że poświęcili się dla ulotnej idei. W reportażu Urszuli Jabłońskiej dostrzegam ślady wszystkich trzech postaw względem „beznadziei” i sposobów na jej „zdetronizowanie”. Z niesłabnącym niepokojem zastanawiam się, którą drogę wybieram na co dzień.

Od najmłodszych lat próbuje się nam włożyć do głowy określoną wizję świata, która z czasem zaczyna nam przeszkadzać. Jednocześnie uczy się nas dyscypliny i posłuszeństwa. Po to, abyśmy nigdy tej wizji nie próbowali podważyć. Materiał zebrany w reportażu Jabłońskiej oraz osobiste refleksje jego autorki wskazują na to, że osiągnięcie kompromisu z rzeczywistością nigdy nie było i nie będzie możliwe. Prawdziwą iluzją nie jest więc wiara w utopię, ale przekonanie, że niczego nie można zmienić, że wszystko zostało już powiedziane, a świat został stworzony raz na zawsze. Jako ludzie nie potrafimy stać w miejscu, na wszystko odpowiadać twierdząco i biernie podporządkować się narzuconym przepisom. Gdyby tak było, nie moglibyśmy się rozwijać, doskonalić i adaptować do zmieniających się warunków otoczenia. Ciągłe poszukiwanie ideału i budowanie utopijnych światów na gruncie własnych przekonań chroni nas więc przed stagnacją. Jest wentylem regulującym kotłujące się w nas napięcia i sprzeczności.

Czy zatem byłabym gotowa zapłacić sześćset dwadzieścia pięć euro za „kurs życia w komunie”? Nie wiem. Wiem za to, że warto szukać dla siebie najlepszego miejsca pod słońcem. Wznoszenie nowych światów jest możliwe. Dobre idee – to jest takie, którym daleko od despotyzmu i dyskryminacji – mają szanse zdziałać dużo dobrego. Co się tyczy naszej przyszłości, niczego nie można wykluczyć, a czarnych scenariuszy jest wiele. Pandemia koronawirusa, ostatnie wydarzenia na Ukrainie – istnieje dość powodów, by wątpić w pewne jutro. Czy to nie jest dobry moment na to, by każdy zastanowił się, w jakim świecie chce żyć i zaczął ten świat budować? Zaczynając od samego siebie.

Urszula Jabłońska, Światy wzniesiemy nowe, Wydawnictwo Dowody na Istnienie, Warszawa 2021.

okładka

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Agata Joanna Kornacka, „Nigdzie nieosadzona i osadzona w nigdzie”, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 153

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...