23.06.2022

Nowy Napis Co Tydzień #157 / Pani Nieba

Cynowy kubek drżał w rękach Roberta Filasa. Płyn tańczył po dnie naczynia, zostawiając na jego ściankach tłuste smużki. Gdzieś na zewnątrz przejeżdżał pociąg i rytmiczne drżenie szyb wypełniło głowę mężczyzny. Hałas potężniał z każdą chwilą; butelki poustawiane za ladą zaczęły się trząść, postukując o siebie wzajemnie. Cały świat wydawał się dygotać.

Musisz to zrobić! – słowa przebijały się przez rozsadzający uszy huk. – Potrzebuję tych pieniędzy. MY ich potrzebujemy. Robert pamiętał tę scenę, jakby wydarzyła się przed chwilą. Kolejna taka rozmowa. Kolejna kłótnia utwierdzająca go w przekonaniu, że nie było żadnego „my”. Liczyła się tylko Ona – dla niej samej i niestety również dla niego.

Później było jak zwykle. Trochę krzyków, nieco szarpaniny, trzaśnięcie drzwiami na pożegnanie… I znów znalazł się tutaj, jak zawsze pokonany. Gdy sobie to uświadomił, nagle wszystko ustało. Wziął głęboki oddech. Wreszcie przyszły. Cisza i jej siostra – pustka. Razem tworzyły to, czego Robert najbardziej wtedy pragnął. Spokój. Słodki brak wszystkiego.

Filas znowu zaczął myśleć teraźniejszością. Ochłonął, a jego twarz zastygła w obojętnym, pełnym powagi wyrazie. Mężczyzna zobaczył swoje odbicie w lśniącym, chromowanym blacie. Ostre rysy twarzy zmęczonego człowieka o spojrzeniu zimniejszym niż ten metal. Tak, wyglądał profesjonalnie. W samą porę, bo Nehemiasz miał zjawić się lada moment.

Robert nienawidził tej roboty. Niemal tak bardzo, jak kochał osobę, która go do niej zmuszała. Na myśl o tym wciąż czuł gorycz. Wypełniała go aż po brzegi, dlatego cały czas starał się ją stłamsić kolejnymi łykami ginu, przepić ją i w nim utopić. Podniósł do ust blaszaną żmiję i pociągnął ostatni łyk. Pokąsała mocno, znajome ciepło rozpełzło się po jego ciele niczym jad. Paskudna, cierpka gorycz zalała język, paraliżując przełyk. Mężczyznę przeszedł dreszcz nienawiści – do trunku i samego siebie. Zamówiłby następną kolejkę, ale nadszedł już czas.

– Nie powiem, że cieszę się na twój widok – rzekł Nehemiasz, poklepując Roberta po plecach. Przysiadł się obok niego i poprosił o szklankę whisky. Czystą, bez lodu. Barman uniósł brew; w tej spelunie nikt nie pijał „z klasą”.

– Oszczędźmy sobie uprzejmości – burknął Filas, zaciskając palce na pustej blaszance. – Co dla mnie masz?

– Już przechodzę do sedna! Wybacz moje maniery, ale zapomniałem, że jesteś człowiekiem interesu – Nehemiasz udał zręcznie skruchę, rozciągając usta w szerokim uśmiechu. Ujął w dłoń szklankę i zwilżył usta bursztynowym płynem. Uśmiechnął się, doceniając letni sznyt płynnej przyjemności. O dziwo, whisky była dobra. Barman poznał się na kliencie.

Filas znał cały repertuar katalogowych min swojego pracodawcy, więc nie zrobiło to na nim najmniejszego wrażenia. Każda sekunda przebywania z Nehemiaszem kosztowała go resztki cierpliwości. Nie wiedzieć kiedy jego cynowy kubek wypełniła podwójna porcja ginu… Zapił nim wściekłość, mocno zaciskając zęby.

– Wciąż to świństwo? – zdziwił się Nehemiasz. – Ach, zresztą! Nie moja sprawa.

– Dokładnie, nie twoja – warknął Robert. – Gadaj w końcu, w czym rzecz.

– Tak bardzo się do tego palisz? No, no… Gdybym cię nie znał, pomyślałbym, że to alkohol.

– Nie znasz mnie.

– Uwierz, znam. Wystarczy tylko na ciebie spojrzeć i już wiadomo wszystko, co warto wiedzieć.

– Co takiego?

– Że najlepiej zmienić lokal. Byle szybko – Nehemiasz roześmiał się. Był jak aktor niepotrafiący zejść ze sceny. A sztukę, w której z taką pasją grał, znał tylko on sam.

Robert nie słyszał śmiechu, nie widział gestów i póz. Cały jego świat skupiony był w trzymanym w dłoniach cynowym kubku. Próbował zamknąć go tam, uwięzić. I osuszyć ze wspomnień, aż nie zostanie nic. Milczał, wpatrując się w zmarszczki pojawiające się na roztańczonej powierzchni ginu. Znów wszystko drżało. Nieznacznie, ale wyczuwalnie. Pociąg był coraz bliżej. Zawsze nadjeżdżał, prędzej czy później. To nieuniknione.

– Wróćmy do interesów – powiedział Filas cicho, patrząc przed siebie. Nehemiasz zamilkł. Od chłodu tych słów wydawało mu się, jakby w jego whisky błysnęły kryształki lodu. Potrząsnął głową i ostrożnie odstawił zimną szklankę.

– Pełen profesjonalizm, za to cię lubię – Nehemiasz podjął rozmowę jak gdyby nigdy nic, ale Robert wyczuł w jego tonie niepewność. – Sprawa powinna ci się spodobać. Moja znajoma skarżyła się ostatnio na męża. To wpływowy i bogaty człowiek, pozwolę sobie dodać. Jeśli ta informacja ma dla ciebie jakiekolwiek znaczenie… Moja znajoma podejrzewa go o zdradę. Masz to sprawdzić za wszelką cenę. Żadnych pozorów i bez zbędnej precyzji. Płatne z góry. Pasuje, detektywie?

– Tak, pasuje. Gdy tylko stąd wyjdę, połowa kwoty ma się znaleźć na moim koncie. Po drugą połowę tu wrócę. Pieniądze mają być w…

– …czarnej walizce? Oczywiście – uśmiechnął się Nehemiasz, odsłaniając garnitur śnieżnobiałych zębów – myślałem, że na tyle dobrze się znamy.

*

Robert Filas leżał na dachu budynku, wypatrując przez lornetkę okien hotelu naprzeciwko. Obiekt nosił nazwę „Arkadia” i był najdroższym, najbardziej prestiżowym miejscem schadzek w mieście. No jasne, gdzie indziej – pomyślał, kierując wzrok na szóste piętro. Przed akcją uzupełnił wszystkie potrzebne informacje, pozostało jedynie wykonać zadanie. Począwszy od lewej Robert zaczął odliczać okna pokoi. Pierwszy, drugi, trzeci… Jest! – uśmiechnął się w duchu, manipulując pokrętłem okularu.

Obraz wyostrzył się, ukazując dwójkę ludzi. Stali w apartamencie i rozmawiali ze sobą. Łysiejący mężczyzna z wydatnymi zakolami i wysoka, szczupła kobieta. Obydwoje byli zwróceni bokiem do okna, doskonale widoczni. Skupiony „detektyw” obserwował ich uśmiechy, błyski unoszonych kieliszków. Nie potrzeba mu było więcej dowodów.

Filas odłożył na bok lornetkę i wydobył ze sportowej torby zwieńczony tłumikiem sztucer. Szybko zajął pozycję, przygotował się do oddania strzału i jeszcze raz dokładnie przyjrzał się celom. Mężczyzna przypominał miejscowego biznesmena, bogacza z medialnym zacięciem. Natomiast kobieta… Strzelec zawahał się. Wygląda jak… Ona – myślał gorączkowo, próbując ocenić sytuację. Zimny beton pod jego ciałem przeszyły dreszcze. Znów wszystko drżało. Pociąg był coraz bliżej.

Robert oddychał głęboko, zbliżając palec w kierunku spustu. Głowę rozsadzały mu obrazy z przeszłości. Gin w barze, uśmiech Nehemiasza. Wcześniej kłótnia i emocje. Mrowie emocji. Wreszcie… pieniądze. Środek do celu. Potrzebował ich, Ona ich potrzebowała. I tylko para bawiąca się w pokoju hotelowym stała mu na drodze.

Spokój pogrążonego we śnie miasta rozdarł huk dwóch wystrzałów. Odłamki strzaskanego szkła pokoju numer 604 hotelu „Arkadia” pofrunęły w noc pod postacią kryształowej mgiełki. Trafiony w głowę mężczyzna padł bez życia na miękki dywan. Drugi pocisk zszedł z kursu, kobieta oberwała w brzuch. Zatoczyła się i wypadła przez ziejące pustką okno.

Na dachu budynku naprzeciwko powoli stygły dwie karabinowe łuski. Aktorzy zeszli ze sceny, opadła kurtyna. Miasto wróciło do snu.

*

Zabójca zbliżał się do domu. Miał dosyć tego dnia, dosyć kłótni i poczucia winy. Gin uleciał mu z głowy, opuściła go adrenalina łowów. Był zmęczony, tak bardzo zmęczony. Chciał już tylko położyć się i zasnąć, najlepiej u boku ukochanej. Po „nadgodzinach” zawsze mógł liczyć na większą czułość. Ona była jak ogień, wszystko, czego się tknęła, płonęło. A Robert Filas najbardziej na świecie potrzebował ciepła.

Mężczyzna nieraz wracał do pustego mieszkania, lecz nigdy po wykonanym zleceniu. Ona wiedziała, kiedy to robił i czekała na niego. Na niego i na pieniądze. Zdziwił się więc, gdy w domu przywitała go cisza. Płaszcz zrzucił z siebie od niechcenia w przedpokoju, sportową torbę zostawił zaraz przy wejściu i czekał, ale nikt nie przybiegł go przywitać.

Robert ostrożnie przeszedł przedpokój. Pusto – stwierdził. – Pusto i cicho. Zrezygnowany skierował się do sypialni. Głowa pękała mu od ciszy, ale nie wyczuwał drżenia. Widocznie tak musiało być, a wszystko to było na marne. Spodziewał się, że ta myśl wypełni go goryczą, ale nie poczuł zupełnie nic. Widocznie tak musiało być.

Filas przeszedł próg skąpanego w mroku pokoju i chciał się położyć, lecz jego uwagę zwróciła płaskorzeźba przytwierdzona tuż nad łóżkiem. Niesymetrycznie, z lewej. Tam, gdzie zawsze spała Ona, tuż nad jej głową. Robert nie mógł określić, czy rzeźba zawsze tam była, czy też pojawiła się niedawno. Czuł, że ten kawałek kamienia robił na nim dziwne wrażenie. Czuł mrowienie pod czaszką, ucisk w okolicach serca, o którym myślał, że umarło dawno temu. To musiał być… strach.

Mężczyzna zaczął iść powoli w stronę łóżka. Nie zapalił światła w pokoju, ale mimo ciemności widział wyraźnie. Obraz wyrył mu się w pamięci, przeniknął do podświadomości. I już zawsze miał tam na niego czekać – przyczajony głęboko w mroku.

Szczegóły z każdym krokiem stawały się coraz wyraźniejsze, a niepokój narastał. Rzeźba była naprzeciw niego, nie z boku jak wszystko inne w jego życiu. Przemawiała do niego, choć nie miała ust. Patrzyła na niego mimo braku oczu. Patrzyła tak, jak on na ludzi. Wzrokiem, który nawet Nehemiaszowi odbierał mowę. 

Dzieło sztuki przedstawiało skrzydlatą kobietę o uniesionych dłoniach. Zamiast stóp miała szpony, zaciśnięte na konających lwach. Obok lwów stały sowy celujące w mężczyznę karzącym spojrzeniem. Tak jak on wcześniej celował – tej nocy i wielu poprzednich. One wiedziały, a Ona oceniała. Na ścianie nad rzeźbą widniał wyryty dłutem napis:

Inana | Astarte | Issar

– Isztar – wymamrotał Robert Filas.

Pomyślał o Niej, ale nie potrafił odtworzyć jej kształtu. Jej twarzy, figury, koloru włosów. Stała się wspomnieniem, a to zaczęło blaknąć, by zniknąć w końcu jak kryształy światła rzucone w ciemną noc. Próbował też przypomnieć sobie niedawną kłótnię, uchwycić jej znaczenie, ale wymykała mu się, przesypywała jak piach przez palce. Spadała w mrok, w otchłań. Pośród huku, szkła i rozlanego wina. Pośród krzyków, uderzeń. Ciszy, obojętności. Zupełnie jak… jak…

– Isztar – powtórzył – Pani Nieba.

Gdy usłyszał swoje słowa, zrozumiał.

*

Robert Filas nie wiedział, jak znalazł się w barze. Odnalazł siebie siedzącego przy dobrze znanym chromowanym blacie. Świadomość napełniła go nagle jak haust powietrza zaczerpnięty po długim zanurzeniu. Bodźce pochodzące od wszystkich zmysłów uderzyły go jednocześnie. Zimny dotyk cynowego kubka, ostry zapach ginu. Tylko słuch nie reagował na rzeczywistość. Zamiast spodziewanej ciszy w uszach mężczyzny wybrzmiewał przeciągły pisk. Niczym hamulce zatrzymującego się w oddali pociągu.

Obok Nehemiasz dopijał swoją whisky. Mówił coś do Roberta, ale żadne słowa nie miały dla niego znaczenia. Przepływały obok, poza granicą percepcji. Niczym woda płynąca pod ziemią. Mężczyzna wpatrywał się w połyskującą taflę alkoholu, ale nie dostrzegał w niej tego, co kiedyś. Nie potrafił zbliżyć ust do krawędzi kubka. Żmija straciła swoje zęby i nie mogła już kąsać. Chciał przymknąć oczy, rąbnąć głową o metal i osunąć się na podłogę, jak kiedyś. Nie poruszył się, bo Ona czekała tam na niego. Skrzydlata kobieta. Noc, śmierć i szkło.

Robert przeniósł wzrok na lustro nad barem. Ukazało mu samotnego człowieka tulącego do piersi czarną walizkę. Nie było przy nim Nehemiasza, nie było barmana. Nikogo i niczego. Chrom zmatowiał i przemienił się w szarą plamę, w kolejny kontur w czarno-białym świecie. Wszystko stało się niewyraźne, dźwięki zlały się w jedno i płynęły, pulsując w skroniach. Może nie słyszał już niczego. A może było to jego własne mamrotanie.

Cynowy kubek zadrżał w rękach Roberta Filasa. Płyn wylał się z naczynia, zostawiając na jego dłoniach tłuste smugi. Te momentalnie zaschły i stały się ciemnoczerwone, niemal czarne. Gdzieś na zewnątrz zatrzymywał się pociąg i rytmiczne drżenie szyb wypełniło głowę mężczyzny. Hałas potężniał z każdą chwilą; butelki poustawiane za ladą spadały z półek, roztrzaskując się na brudnej podłodze.

Cały świat dygotał.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Szymon Płuska, Pani Nieba, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 157

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...