07.07.2022

Nowy Napis Co Tydzień #159 / Światło dla powierzchni porów

Poezja Jacka Łukasiewicza jest pochodną rzetelnej i spontanicznej medytacji. W myśl tego, na co zwracał uwagę sam autor, komentując chińską estetykę: „Staranne kopiowanie i spontaniczność. Świeżość uczucia, wyrazu. Bez tego nie ma liryki. Tylko martwe figury”J. Łukasiewicz, Kąt widzenia. Notatki literackie, Wrocław 2016, s. 134.[1]. Twórczość Łukasiewicza wyrasta z myśli poszukującej dla siebie właściwego przeznaczenia. Wyróżnia ją elementarny spokój – na poziomie emocji i składni. Wiersz ma swoje tempo oraz swój czas: jedyny i niepowtarzalny. Dlatego niepowetowaną stratą byłoby zapewne nadmierne obciążanie go przesłaniami czy intelektualnymi dylematami. „Każdy poeta bowiem pisząc, poddaje wyobraźnię rygorowi”Tenże, Z naszej okolicy, „Odra” 2018, nr 7–8, s. 85.[2]. Wiersz jest doświadczeniem pojedynczej świadomości zapisanej w języku, terminującym pod różnymi strzechami. Im więcej obejść i wybiegów – tym lepiej. Recenzowany tom Uroda świata się nie kończyTenże, Uroda świata się nie kończy. Wybór wierszy, autor wyboru i posłowia P. Mackiewicz, Poznań 2021. Wszystkie cytaty wg tego wydania.[3] pokazuje, jak wiele poetyk przymierzał do swojego wiersza autor Wiązań. Uświadamia nam starą prawdę, że za każdym tomem stoi człowiek ze swoim zwycięskim, przegranym, skapitulowanym wnętrzem.

Wybór poezji Jacka Łukasiewicza przygotowany przez Pawła Mackiewicza obejmuje piętnaście tomów wierszy, poczynając od książki Moje i twoje, a kończąc na tomie ostatnim pod tytułem CięciaTenże, Moje i twoje, Warszawa 1959; Tenże, Cięcia, Wrocław 2020.[4]. Łukasiewicz od początku łączył w sobie pasje akademicką z poetycką. Komentował języki i dykcję mierzące się z zagadką widzialności oraz sukcesywnie drukował kolejne tomy. Wiersze wychodziły i wracały do swojej ciszy. Ich autor nie zabiegał o zgiełk wokół nich, pozwalał im świecić światłem, na które nie padały niepotrzebne cienie. Wówczas kolejne tomy (czytane na gorąco) mogły się wydawać odpryskami, wątkami pobocznymi od podstawowych dróg. Dzięki Urodzie świata, która się nie kończy możemy spojrzeć na Łukasiewicza jako na poetę, który pierwsze kroki stawiał chwilę za pokoleniem współczesności, a tworzył do roku swojej śmierci. Widzimy i słyszymy zatem głos rozpięty na sześć dekad. Chciałbym teraz napisać o tym, co się z tych wierszy wyłania i skreślić słowo o melodiach – nie tylko o obecnych tu jesiennych rytmach. Muzyka wydaje mi się bowiem doświadczeniem dla tego poezjowania pierwotnym. Tak jakby wszystko, czego poeta dotknął wzrokiem, poczuł węchem, naznaczył dotykiem, modulowało, niosło pewne wibracje i tony. W tym znaczeniu rytm byłby tu słowem pierwszym i ostatnim. Wrażliwość sensoryczna na dźwięki niesie się poprzez wczesny Erotyk z łabędziem:

To minęło,
to znów następuje.
Znowu zapach wilgoci.
Znowu przedwiosenne wody
i senne urodzaje.
Jakieś ptaki uderzające skrzydłami
wysoko nade mną,
wysoko nad tobą.

We wstępie do Niepokoju parku tak pisał autor: „Pejzaż rozwija się jak tkanina, jak sztuka jedwabiu. Miękko”Tenże, Republika mieszkańców, Wrocław–Gdańsk 1974, s. 345. W Nowym Roku 1969 ostatnie dwa wersy: „Grzyby teraz leniwiej przebijają mech. / Łąka spada jak sztuka jedwabiu”.[5]. Jerzy Madejski konstatował: „Narzucającą się cechą poezji Jacka Łukasiewicza jest pejzażowość”J. Madejski, Poetyka ekstremalna oraz inne noty o liryce i krytyce współczesnej, Kraków 2021, s. 37.[6]. Twórca lubi otwarte przestrzenie, miejsca o nieustabilizowanych granicach, oddalające się z każdym naszym krokiem. W podstawowej swojej dyspozycji są to wiersze lekkie, lotne, przypominające ptasie lotki. Wydaje się, że wiatr potarga ich szyki oraz strony. Bohater tych wersów z uwagą rozgląda się po lesie, dostrzega detale, których mnogość powoduje estetyczną satysfakcję. Świat przyrody jest niebywały, poddawany przemianie, gotowy na ogniska naszej uwagi. Wydaje się, że natura daje poczucie ulgi, odrywa od natłoku wątpiących i zagonionych myśli, pozwala szukać połączeń z tym, co nam wszystkim wspólne. Nie dziwi zatem takie wyznanie z wiersza Las zimowy: „Drzewom zawsze można zaufać”. Przyroda nie licytuje się na ambicję, nie dobija targów o próżność, jest wolna od skrupułów. W niej wszystko ma swoje miejsce. W przeciwieństwie do człowieka, który swojego stale szuka, lecz zwykle nie potrafi znaleźć. U Łukasiewicza często mamy taki scenariusz: człowiek jako mezalians światła i przestrzeni, próbujący scalić się materią, niebędący wstanie pojąć jej faktur.

Czas sztuki jest więc rodzajem haszyszu? Nie można temu zaprzeczyć. Jeśli jednak jest on rodzajem haszyszu, to posiada przy tym wartość, dostarcza przyjemności, może dawać uczucie oczyszczenia. (Spełnia więc rolę moralną)J. Łukasiewicz, Mieczysława Jastruna spotkania w czasie, Warszawa 1982, s. 286.[7].

Szukający w sztuce wsparcia wobec nieuchronności może ewokować z powodzeniem minione.

Dzieciństwo poety mieszka w zapamiętanych kadrach, widokach, w porzuconych w skrytkach pamięci drobiazgach. Wzrok i spojrzenie to motory napędowe niezwykle wielu momentów opisanych przez poetę. Łukasiewicz często sytuację liryczną czyni podległą porządkowi (bądź nieporządkowi) patrzenia, albo lepiej: przyglądania się, wodzenia wzrokiem za obiektami uwagi. Może w intensywnym i świadomym widzeniu następuje jakiś rodzaj tajemniczego wiązania nas z doświadczanym w ten sposób obiektem, rzeczą, przedmiotem? Niemniej jedno jest pewne: spojrzenie pozwala wyprowadzić się na zewnątrz siebie i tam zbierać to wszystko, co zasili wewnętrzne magazyny, co w końcu stanie się strukturą wiersza. W tomie PodróżeTenże, Podróże, Warszawa 1976.[8] znajdujemy liryk o tytule Rzeka:

W tej rzece trudno znaleźć rybę,
w jej brzuchu pierścień,
w pierścieniu kamień.

Rzeka z miliona rąk
miliona twarzy
miliona piersi;
każda inaczej przemawia.

Słychać je nocą,
która przewodzi dźwięk.

Wiersze reprezentujące tom Obraz siedzącejTenże, Obraz siedzącej, Wrocław 1963.[9], a w zasadzie wszystkie tomy tej dekady i praktycznie następnej, charakteryzują się barokową ornamentyką. Bywają w dużym stopniu studium ludzkiej cielesności – biologia gra w nich pierwsze skrzypce. Widać, że w latach sześćdziesiątych Łukasiewicz wiele poetyckich figur zawdzięczał Stanisławowi Grochowiakowi albo swoim reminiscencjom z lektur poetów zawieszonych między dwiema nieskończonościami. Łukasiewicz będzie odbywał drogę od wątków oraz motywów klasycznych, przez chwilowe zgrzyty w harmonijnych rejestrach, aż po formę klarowną i czystą, dla której wzorcem godnym naśladowania będzie cisza czy haiku. To strofy opowiadające o powabach ciała, o zbliżaniu się zmysłami do potencji, w końcu rymowane niepokoje uciszane między wersami – wspólne słuchanie deszczu, jakby jego melodia była mantrą, ćwiczeniem w pewności istnienia. Muzyka deszczu – piosenka o smutku, który w każdym zwierciadle jest bardziej przezroczysty. W wierszu Na twarz: „Słuchamy: deszcze jeszcze głośne / dudnią wśród drzew”, a w Tropieniu deszczu pada: „Tropię, szukam uporczywie, / ty jesteś blisko, lecz daleki deszcz”.

Łukasiewicz jest poetą zafascynowanym idiomami wiersza polskiego. Jego fraza blatuje barokowe poczucie bezwyjściowości z egzystencjalnego klinczu, powodowanego koniecznością umierania i otwieraniem się imaginarium z napisem „marność”, z doświadczeniem osobistym profesora literatury, który u zmarłych autorów szuka żywych odpowiedzi na wciąż aktualne pytania kumulujące kolejne troski. Poeta na tym nie poprzestaje. Nierzadko polemizuje z językiem romantycznym (tyrtejskim) uniesionym niejako ponad strofę na poziom gwałtownego uczucia. Flirtuje z tradycją erotyku powściągliwego, potrafiącego zarysować jedynie kształt pożądania, nieosuwającego się w banał doraźności. Miłość w tych wierszach jest z pewnością azylem przed napastliwą propagandą rutyny. Eksperymentuje z narzeczem codzienności, dykcjami szukającymi w tym, co moje, tego, co nasze. W końcu autor Deszczyku i innych wierszy traktuje poezję jako zapis swoich duchowych i intelektualnych zmagań z tradycją myślenia, kulturą Zachodu oraz Wschodu. Daje poprzez poezję wgląd w swoje lektury, kładzie przęsła między tradycjami. Opukuje przeszłość oraz wsłuchuje się w jej echa (podobnie jak Rymkiewicz). Jest również poetą fenomenologicznej redukcji, gdyż często zdarza mu się w wierszu obracać jakąś rzecz jak gdyby odwróconym układem Peiperowskiego rozkwitania, by zredukować ją do nazwy pozbawionej możliwości konotowania niczego poza nią samą. Autor Małych mistrzów testuje też różne formuły wiersza hermetycznego, gdzie na sens wali się gruz awangardowego inwentarza słownego (czasami puszczając oko Białoszewskiemu). Co najważniejsze: ma się wrażenie, że dla Łukasiewicza wiersz jest zawsze domeną nieskrępowanej (choć zdyscyplinowanej) wyobraźni. Liryka daje poczucie wolności, wyjścia ze sfer sobie bliskich i przypisanych – byłby zatem za każdym razem próbą przekroczenia własnych, ustabilizowanych i przewidywalnych wymiarów. Poeta często próbuje zaglądać do słownika uniwersalnych znaczeń i sprawdzać ich moralne inklinacje. Jakże często stawia na brzmienia rymu, stając po jego stronie. Sięga czasem po klasyczne miary, potrafi światy swych myśli domknąć precyzją i wymogami przeszłej poetyki. W wierszu Późny wieczór napisał:

Uroda świat się nie kończy,
kiedy przestaje być widziana.
Już dosyć dawno zaszło słońce,
Teraz księżyca brodzi rana.

Jeszcze spadają drobne gwiazdy
na lasy, domy i ogrody.
I jeszcze słyszę nocy każdej
w pobliskim stawie bulgot wody.

Jeszcze ze lśniącej ciemnej trawy
do źródła światła ćma polata.
Kiedy przestaje być widziana
– nie kończy się uroda świata.

Napięcia i troski regulują tu więzi z bliskimi (szczególnie z żoną Teresą). Kolejne tomiki stanowią następne stacje, dające upust lirycznym fabulacjom i konfabulacjom, które składają się na Jacka Łukasiewicza. Łączą się w nich fakty i reminiscencje, daty oraz mity, miejsca prawdziwe (Podkarpacie, Leszno, Wrocław) z wyobrażonymi (sen). W Stojąc na ruinieTenże, Stojąc na ruinie, Wrocław 2011.[10], znajdujemy taki lapidarny wiersz, porażony trwogą, maskowany spokojem:

W 1935 roku urodziła się Winia
moja siostra. Miałaby
72 lata, ale przecież
umarła.

W ostatnich pięciu latach poezja Jacka ŁukasiewiczaMyślę głównie o tomach wydanych w wydawnictwie j: Wiązania i Cięcia.[11] często przybiera postać ilustracji, obrazka, migotliwego błysku, który zaraz po lekturze niknie w papierowej pustce. Coraz więcej w nich miejsca na niedomagania ciała – odzywają się dawne urazy, wraca pamięć ran i blizn, pomału zrasta się szew niepokoju. Późne wiersze naznaczone są chorobami, przypominają poetyckie diariusze, w których wiersz bierze na siebie zwątpienia i fizyczne cierpienie – staje się cichym wspólnikiem w niedoli, wystawia świadectwo starości, cicho kieruje ku nam swoje prośby. Często jego pierwszy plan organizuje rzeczywistość szpitalna, codzienność zwątpień i próby odnajdywania w sobie entuzjazmu. Nawet pomimo niesprzyjających – mówiąc eufemistycznie – okoliczności. Przychodzi czas coraz bardziej skromnego wiersza kłaniającego się minimalizmowi, tak jakby poeta sięgał po słowa niezbędne i najważniejsze. Bywa, że zapis błysku czy haiku jest sposobem, aby zatrzymać urodę chwili, zapamiętać jej wdzięk, przemijające powaby. Do pewnego momentu człowiek jest – mówiąc wersem jednego z ostatnich wierszy – „cięciem, które się zrasta”. Na koniec zaglądamy do AlbumuJ. Łukasiewicz, Album, Kraków 1983.[12] i zostajemy z pytaniem: „Czy tak naprawdę ktoś nas zapamięta?”. Wydaje się, że wszystko obywa się bez zmian.

J. Łukasiewicz, Uroda świata się nie kończy. Wybór wierszy, autor wyboru i posłowia P. Mackiewicz, Poznań 2021.

okładka

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Bartosz Suwiński, Światło dla powierzchni porów, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 159

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...