14.07.2022

Nowy Napis Co Tydzień #160 / Rodzina szyta dratwą. O „Kąkolu” Zośki Papużanki

Od kiedy tylko dostrzeżono dzieciństwo jako motyw literacki, jego opisy stały się jednym z toposów w literaturze. Opieranie książki na kanwie wczesnych lat życia widzianych – w retrospekcji – oczami dorosłego, jak na fotoplastykonie, złożonych z porwanych wspomnień, to chyba jeden z najczęstszych zabiegów literackich. Jest on prosty, ekonomiczny i daje autorowi możliwość poruszania się na kilku planach czasowych i geograficznych. Równie wielu czytelników za nim przepada, jak go nie lubi.

Opowieści z dzieciństwa – czy to te stawiające nacisk na odtworzenie realiów konkretnego okresu z przeszłości, jak popularne ostatnio Dzieci Neo Jacka Paśnika, czy też te oniryczne, nie-wiadomo-kiedy-i-gdzie się wydarzające, jak z Kąkola Zośki Papużanki – są zawsze mocno podkręconą, kolorową wariacją na temat tego, co być może było. Są emanacją umysłu dorosłego na temat przeszłości dziecka, którym był, albo wydaje mu się, że był. Pamięć nie ma świadków i nie ma konkurencji. Mamy prawo pamiętać te same zdarzenia zupełnie inaczej niż ich inni uczestnicy, a przywoływane po latach wizje naszego dzieciństwa w ogóle nie muszą być zgodne ze wspomnieniami naszych rodziców. Przechowujemy niektóre flashbacki, nawet te fałszywe, a inne, czasami „ważne”, porzucamy.

*

W literaturze można podejść różnie do tematu wspomnień. Czasem opowieść z dzieciństwa to linearna historia prowadząca nas z punktu A do punktu B, a kończąca się teraźniejszością autora/bohatera. Czasem to pojedyncze wykwity wspomnień, kolorowe motyle na szpilce i krzyki nieprzepracowanych traum, które nie mają dat, początku ani końca. Zazwyczaj jednak literacko opracowane dzieciństwo ma w sobie coś z baśni, jakby „ja” autora czy bohatera, sytuując się w dość odległej przeszłości, musiało też automatycznie znaleźć się za górami, za lasami. Takie jest prawo literatury – ale wiele z tych opisów dzieciństwa otrzymuje w pakiecie z takim opisem sztuczny, jaskrawy koloryt i na siłę doczepioną gębę „magii codzienności”.

Zośka Papużanka w swoim Kąkolu wpada w niektóre z tych pułapek, ale innych unika zaskakująco zręcznie. Co nowego można wycisnąć z tematu dzieciństwa? Autorka nie otwiera przed nami właściwie żadnych nowych drzwi, a po pierwszych kilkunastu stronach ma się wrażenie, że to już było, i to było tyle razy, że wybrzmiało tysiącem dzwonów i dzwonków. Ale to jest właśnie ten moment, w którym nie warto przestawać czytać, bo zupełnie nieoczekiwanie wciąga nas język – niesłychanie plastyczny i wspomnieniorodny język Papużanki, który jest jednocześnie językiem dziecka i osoby dorosłej. Autorka ma pamięć, ale przede wszystkim słuch. Wie, jak rodzice i dziadkowie rozmawiali z dziećmi trzydzieści lat temu, wie i potrafi za pomocą tych słów przywołać konkretne sytuacje: strach przed karą, zbywanie dzieci przez dorosłych, ich półprawdy, napięcie trwające pomiędzy rodzicami. Widzieć i opisać narracyjnie to jedno. Odtworzyć język takich wspomnień, skonstruować oddzielny (i przekonujący) język dziadka, język ciotki, język sąsiada – to już kunszt. Papużanka jest pisarką, u której dialogi są lepsze od części prozatorskiej tekstu, przy czym sama narracja też jest dobra. Mam wrażenie, że to rzadkość.

Autorka rzuca nam pełne garście swoich przetrawionych wspomnień z wakacji spędzonych kiedyś na wsi u dziadków. Nie wiadomo kiedy; nie wiadomo, w jakim była wtedy wieku ani czy wydarzyło się to jednorazowo – ale pewnie nie, bo wiejski świat opisywany przez Papużankę jest jej znany na wylot. Nielinearność tej narracji może początkowo męczyć: co przyzwyczaimy się do opisu zbierania porzeczek z wiejską koleżanką Bejatką, do brodzenia w liściach czy historyjki o rodzinnej wyprawie na basen, to ona natychmiast się kończy, a autorka wchodzi w nową opowieść, często niepowiązaną narracyjnie z poprzednią. Te „obrazki” czy też podrozdziały nie przystają do siebie w ogóle długością – niektóre mają po wiele stron i zyskują tempo i miarę pełnoprawnej opowieści, inne są kilkuzdaniowymi czy półtorastronicowymi impresjami, nawet nie o jakimś wydarzeniu, lecz o smaku, zapachu, słońcu. Mogłoby to być słabością konstrukcyjną książki, ale się nią nie staje, bo to wbrew pozorom bardzo dobry zamysł – taki układ pozwala nam nurzać się we wspomnieniach autorki-dziecka, w tych jej kolorowych plamach, na które pozwala nam rzucić okiem, by potem natychmiast, jak w gonitwie myśli, pobiec dalej. Taka narracja bardzo udatnie odwzorowuje sposób percepcji przeszłości, gdy niby pamiętamy, ale już nie pamiętamy do końca; postaci ciotek zlewają się nam w jedną, mamy w głowie głos i zapach, ale z lata 1985 roku robi nam się lato 1988, a może to jednak było w 1987? Pozorny chaos tej opowieści to świetny zamysł, bo nasz mózg, dziecka i potem dorosłego odtwarzającego doświadczenia dziecka, dokładnie tak działa. Wszystko łączy się ze wszystkim.

*

Zarówno blurby na okładce, jak i recenzje prasowe wspominają o poczuciu humoru autorki i dowcipności opowieści. Dziecięcy żart, prosty, czasem nawet wulgarny, oczywiście w Kąkolu jest, ale nie jest to książka na siłę dowcipna, jak na przykład seria „Mikołajków”. Humor kryje się raczej w języku narracji, nie tylko w dialogach dzieci – czasami jest to po prostu jedno błyskotliwe sformułowanie. Podoba mi się także jeszcze jedno rozwiązanie narracyjne książki (choć należałoby raczej nazwać je redakcyjnym): bystry flow strumieni świadomości bohaterki, długie zdania pozbawione nadmiernej ingerencji interpunkcyjnej, na przykład kiedy przywoływane są wypowiedzi i cytaty z innych bohaterów. I to jest dobre, właśnie w ten sposób myślimy:

Mamo, bo ona zabiera pióro na wakacje, nie zabiera się pióra na wakacje, mamo, bo ona już zabrała, spakowała, pewnie będzie coś pisać, co będziesz pisać, będziesz pisać pamiętnik, mamo, bo ona będzie wszystko pisać, powiedz jej coś, ja nie chcę być w pamiętniku. Tylko żeby ci się atrament nie wylał, napełnij przed wyjazdem, dobrze. Napełniłam. Pióro pijane na czarno. Jeśli nim nieumiejętnie poruszyć, porzyga się czarną smolistą frazą.

Patrzące trzydzieści lat wstecz dziecięco-dorosłe oko Papużanki widzi też bardzo wyraźnie dynamikę władzy w wiejskim domu. Rzadko czyta się tak dobre opisy rozmów i konfliktów dorosłych, widzianych oczami dziecka, a nie ich samych (oprócz efemerycznej babci Karoliny czytelnik nie znajdzie się w głowie żadnego z dorosłych, wszystko opisuje narratorka – a zatem zachowania, słowa, podejrzenia co do uczuć dorosłych są formułowane z perspektywy dziewczynki).

Parówki zaczynały bulgotać i moja mama pilnowała ich bezgranicznie, zapamiętale, stała i patrzyła w wodę, a łzy wpadały jej do garnka z parówkami i dopiero później, wiele lat później, o wiele za późno dowiedziałam się, że taki obraz świata nazywa się groteska i że można się śmiać, choć w sumie nie wiadomo dlaczego. Można się śmiać, ale równocześnie trzeba brzydzić się swoim śmiechem. I właściwie jaka jest różnica między dorosłym a dzieckiem. Taka, że dziecko jest, a dorosłego nie ma. Do dziecka się nie mówi. Do dorosłego się nie odzywa.

Najciekawszą postacią Kąkolu jest chyba dziadek Antoni, milczący patriarcha, „monopolista władzy i umiejętności”, człowiek jednocześnie oddany rodzinie i traktujący ją jak przypadkowy dopust boży, z którym musi się borykać do końca swoich dni. To postać napisana przez Papużankę najbardziej na serio – nawet po latach czuć niechęć dziadka do autorki i jej matki, czuć w tej prozie przemożony strach przed nim, a jednocześnie chęć skonfrontowania się z nim, walki albo ucieczki. Papużanka pisze o tym półsłówkami, ale w taki sposób, że i ja się chwilami dziadka bałam, choć nie bił. Ale są rzeczy od bicia gorsze.

A zatem – Kąkol to historia o świecie, w którym role są dawno rozdane i utrwalone (jedna ciotka gotuje, druga popija i przeklina, dziadek pracuje i straszy, szwagier nic nie umie, mama męczy się na wsi, dzieci mają przygody), ale to nie jest „dawny” świat, to nie są role, w których wszyscy czują się dobrze. Te grube szycia, te tarcia pomiędzy członkami rodziny Papużanka potrafi pokazać jak niemal nikt. To jedna z tych książek, które chciałoby się czytać dalej i dalej.

Zośka Papużanka, Kąkol, Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2021.

okładka

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Magdalena Okraska, Rodzina szyta dratwą. O „Kąkolu” Zośki Papużanki, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 160

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...