29.09.2022

Nowy Napis Co Tydzień #171 / Żółtodziób tworzy własny świat fantasy  

Rzadkie to zjawisko na naszym ryneczku komiksowym, ale zawsze godne podziwu – nieznany nikomu śmiałek rozpoczyna autorską historię obrazkową obmyśloną na kilkadziesiąt tomów. Rysuje ją w dość zawrotnym – jak na nasze warunki – tempie jednego albumu rocznie. Czy Krzysztofowi Łuczyńskiemu uda się stworzyć uniwersum transmedialne dorównujące sławą Wiedźminowi? A może mamy do czynienia z niezobowiązującą zabawą, podjętą dla zabicia czasu?

Łuczyński jest jeszcze młodym absolwentem wydziału grafiki i animacji Polsko-Japońskiej Akademii Technik Komputerowych (PJATK) w Warszawie. Do tej pory pracował jako animator-freelancer oraz dostawca zewnętrznych materiałów marketingowych dla prasy. W dobie pandemii ukazał się pierwszy tom jego Iskier noszący podtytuł Ambicja, co samo w sobie obrazuje nastawienie twórcy do swojego dzieła. Celem Łuczyńskiego jest stworzenie utworu, który w warunkach francuskich, a nawet japońskich, byłby czymś normalnym – awanturniczą opowieścią płaszcza i szpady, usadowioną w fantastycznonaukowej konwencji, w odległej galaktyce. Wszelkie skojarzenia – od Gwiezdnych Wojen po komiksy inspirujące Hollywood – są tu zasadne. Biorąc jednak pod uwagę mizerne możliwości naszego rynku, można mówić o niesamowitej brawurze młodego twórcy i o jego dużej pewności siebie, której ze wszech miar należy kibicować.

Jak sam Krzysztof Łuczyński przyznał mi się, gdy czyniłem przygotowania do pisania niniejszej recenzji:

Dostałem się do tego świata dosyć prozaicznie. Zrobiłem pierwszy tom i rozesłałem po wydawnictwach. Odezwał się Timof Comics. Korespondowaliśmy mailowo w trakcie procesu wydawniczego, ale osobiście poznałem swojego wydawcę praktycznie na premierze swego komiksu w zeszłym roku. Pisania uczyłem się, dekonstruując historie, które mnie poruszały albo nudziły. Zawsze próbowałem wydobyć z nich to, dlaczego mi się spodobały, a dlaczego nie. I dochodziłem do własnych wniosków, ucząc się na błędach i sukcesach innych pisarzy. Wybrałem komiks, bo to język, w którym najbardziej naturalnie przychodzi mi mówienie o emocjach. To medium, które jest trudne „w obsłudze”, ale, moim zdaniem, pozwala na tworzenie najbardziej poruszających fikcyjnych światów i zapadających w pamięć postaci. Poza tym mogę dzięki niemu stworzyć w pojedynkę dzieło o takim rozmachu, który w każdym innym medium wizualnym potrzebowałby sztabu ludzi i ogromnych pieniędzy. Konstrukcja fabuły opiera się na tajemnicy, którą zamierzam stopniowo odkrywać. Są to świat i historia, które tworzyłem kilkanaście lat. Będzie to wielowątkowa opowieść o odrodzeniu, odkupieniu i zemście, ubrana w formę mitologicznej opowieści fantasty o walce dobra ze złem.

I oto są: Iskry, nasz polski wszechświat fantastyczny, który ma wielkie szanse przerodzić się w dobrze prosperujący pop-przemysł, wizytówkę Polski, pozwalającą przemycać do światowego show-biznesu naszą wrażliwość i stosunek do świata, ukierunkowanie na ponadczasowe wartości. Czy te nadzieje już się ziściły?

Po lekturze pierwszych dwóch tomów – każda ma około sześćdziesięciu stron i kosztuje prawie pięćdziesiąt złotych – można z czystym sumieniem powiedzieć, że nie jest najgorzej. Mamy do czynienia z rozbudowaną, wielowątkową epopeją o intergalaktycznej wojnie i pokoju, w której zarówno wszelkie odcienie okrucieństwa, jak i heroizmu zostały przedstawione w zajmujący sposób. Łuczyński jako komiksowy żółtodziób dość sprawnie operuje przestrzennością kadru, potrafi też budować dramatyzm wojennej zawieruchy i ma pomysł na zagospodarowanie politycznej intrygi, jaka toczy się między wymyślonymi rasami. Jednocześnie daje się w jego komiksie odczuć rozgardiasz motywów, który komplikuje przejrzystość odbioru – zwłaszcza w momentach, kiedy autor posiłkuje się pojęciami charakterystycznymi dla swego świata, które następnie pozostawione są same sobie i nie wiadomo, co właściwie znaczą. Może wypadałoby przy okazji kolejnych rozdziałów stworzyć bestiariusz lub słowniczek, skoro znalazło się miejsce na mapę przedstawiającą uwarunkowania kosmopolityczne komiksowych plemion?

Choć fabuła dopiero się rozkręca, na główną kwestię już teraz wyrasta temat heroizmu oraz problem koniecznej anihilacji wroga (jak u Nolana: „albo umrzesz jako bohater, albo dożyjesz dnia, w którym ujrzysz w sobie łotra”). Widzę w projekcie Krzysztofa Łuczyńskiego ogromny potencjał i doskonale rozumiem, dlaczego swój pomysł przelał właśnie na strony komiksowe, a nie przedstawił wytwórniom filmowym w formie scenariusza. Nasz rynek popkulturowy, a zwłaszcza kinematograficzny, z oporem przyjmuje pomysły na polskie science fiction, bo rzadko mogą się równać z produkcjami HBO. Nie chodzi nawet o pieniądze – ten problem to, rzekłbym, błahostka. Wystarczy je znaleźć. Problemem jest świadomość samych producentów, temperujących autorów scenariuszy i nie tyle ograniczających ich fantazję, ile w ogóle nierozumiejących istoty fantastyki. Dlatego nie dziwię się, że Łuczyński chciał mieć pełnię kontroli nad swoim światem.

Trudno przy tym nie zauważyć przeobrażeń w przemyśle rozrywkowym. Dzisiaj to sami aktorzy, zarabiający miliony w amerykańskich produkcjach, realizują swoje idee poprzez komiks, często traktując go jako storyboard podczas rozmów z producentami filmowymi. Po co łopatologicznie tłumaczyć producentowi fundamenty świata, którego tamten nie rozumie, skoro można mu go po prostu pokazać? Za przykład takiego podejścia niech posłuży nam amerykańskie wydawnictwo Legendary Comics, które nie tak dawno temu rozpoczęło na Kickstarterze zbiórkę na sfinansowanie publikacji powieści graficznej współtworzonej przez światowej sławy aktora Oscara Issaca, odtwórcę głównej roli w serialu Moon Knight. Komiks, zatytułowany Head Wound: Sparrow, zapowiadany jest przez Legendary Comics jako posępny kryminał o detektywie po przejściach, wplątanym w spiralę niepojętych zdarzeń. Historie obrazkowe być może tracą przez takie inicjatywy swoją autonomię, ale jednocześnie stają się ważnym elementem marketingowym. W tym sensie Krzysztof Łuczyński, zaczynający od komiksu, to trzeźwo myślący twórca, który rozumie, jak piąć się w górę w środowisku kreatywnym.

Właśnie dlatego patrzę na Iskry jako produkt swoich czasów. Złośliwcy dostrzegą w tych albumach wiele „kopii kopii” rozwiązań fabularnych zapożyczonych z ukochanych przez Łuczyńskiego dzieł kultury masowej. Sam wielokrotnie miałem poczucie, że przechadzam się po popkulturowym muzeum. Uwagę przykuł zwłaszcza pewien kadr z drugiego tomu, bezpośrednio nawiązujący do przerażającego anime „JIN-RŌ: Brygada wilków”, o jednostce specjalnej zaprowadzającej porządek w alternatywnej Japonii lat sześćdziesiątych. Takich zapożyczeń jest tu dużo. Mimo to umiejętności autora utwierdzają mnie w przekonaniu, że jeszcze pokaże, na co go stać, a do swego pomysłu będzie podchodzić jak do rośliny, którą trzeba troskliwie podlewać i pozwalać jej rosnąć tak, jak ona chce. Tacy narwańcy, rzucający się z motyką na słońce, dzisiaj tworzą naszą świadomość kulturową, przynajmniej naszych młodszych generacji. Trzeba ich wspierać w realizacji marzeń.

 

Krzysztof Łuczyński (scenariusz i rysunki), Iskry: Ambicje, Iskry: Serce z kamienia, Warszawa: Timof Comics, 2021–2022.

okładka komiksu

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Michał Chudoliński, Żółtodziób tworzy własny świat fantasy  , „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 171

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...