Nowy Napis Co Tydzień #176 / Opis obyczajów średniego biznesu i pokolenia X
Opublikowana w 2000 roku przez Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego Antropologia codzienności przeniosła badania nad folklorem i obyczajowością współczesnych Polaków na zupełnie nowe poziomy, a sam autor stał się w środowisku akademickim najpierw obiektem zdziwienia oraz żartów, które stopniowo ustąpiły zazdrości i zachwytowi. Używając języka prasy kolorowej, profesor Roch Sulima stał się celebrytą, a odwołania do antropologii zaczęły pojawiać się w publicystyce i dyskursie potocznym. Naukowiec był cytowany w filmach dokumentalnych (chociażby o komiksie minimalistycznym) oraz katalogach wystaw (odtwarzających życie „szarego obywatela” w PRL). Wynikało to, moim zdaniem, z podejścia Sulimy do obiektu badań, który czynił z nas samych (i życia naszego codziennego) coś na kształt opisu krain egzotycznych, a także z samej tematyki dyskursu – rozważań o ogródkach działkowych, o pionierskiej w polskich warunkach śmieciologii (niszczenie wraków samochodów marki syrenka – Wprowadzenie do semiotyki śmieci), o kulturze wypoczynku na prywatnych daczach czy fenomenie supermarketu w polskiej obyczajowości. Czytany nawet przez odbiorców spoza kręgu nauk humanistycznych esej Semantyka libacji alkoholowej to rodzaj obyczajowej sensacji.
Dwadzieścia dwa lata po socjologicznym, komercyjnym i naukowym sukcesie Antropologii codzienności ukazują się Powidoki codzienności, zbiór rozważań antropologicznych, który mógłbym nazwać opisem świata między płynną nowoczesnością a niepróżnującym próżnowaniem. W tej przestrzeni, rozciągającej się od terminu Zygmunta Baumana po tytuł barokowego dzieła Wespazjana Kochowskiego (który to tytuł przywołuje autor w jednym z podrozdziałów), odnajdujemy zarówno niepewność, jak i niestałość – coś, czego nie wahałbym się (ponownie przywołując tytuł znanego utworu) nazwać „płynnością rzeczywistości”, te nasze wrażenia codzienne, które pozostają z nami na dłużej, są widzialne i powtarzalne. Są w sensie dosłownym powidokami, jak w teorii Władysława Strzemińskiego, do którego rozważań odsyła nas przecież Roch Sulima.
Na ten obszerny akwen rozważań antropologicznych wypływamy wraz z przedmową, która ma charakter dość nietypowy – wywiadu z autorem (Niskie style a sztuka życia). W miejsce omówienia przywołam tu dłuższy cytat, który w sposób dość zabawny i celny określa krajobraz medialno-społeczny, w którym kolorowy tygodnik oraz instruktaż pouczą nas, jak odbierać telefony, gotować wodę, siadać na krześle czy wiązać buty (uprzednio zaopatrzywszy się w aparat, krzesło, czajnik i sznurowadła wyłącznie polecanej firmy – o tym mechanizmie, oraz o często i dość niepokojąco bezskutecznych próbach uwolnienia się spod jego kontroli, w Powidokach codzienności również przeczytamy):
Dzisiaj […] eksperci życia zastąpili dawnych mędrców. Jesteśmy wręcz osaczeni przez instrukcje tych, którzy nieustannie produkują poradniki „jak żyć”. Mocno też stoi dziś psychologia społeczna. Człowiek a vista musi koordynować swoje działania, odnajdywać ich spójność, ich sens. Ludzie na co dzień działają według prostych reguł radzenia sobie z niepewnością, szukając skutecznych odpowiedzi na elementarnym poziomie postrzegania świata. Otaczająca nas dziś hiperrzeczywistość nie wymyśliła zasadniczo innych sposobów spania, jedzenia, wydalania, umierania, dochodzenia do pełnoletności […] A dziś, siedząc w śródleśnym ustroniu, warto zapytać samego siebie: czy zdobyć się na trochę heroizmu, na próbę życia wbrew poradnikom „sztuki życia”. […] Reżimy eksperckie są realizacją zamówień rynku, czyli idei konsumpcjonizmu. Sprzedaje się scenariusze na satysfakcjonujący wieczór czy satysfakcjonujące wakacje. To codzienność zaprojektowana.
Jak konstatuje autor, to ożywcze – na gruncie nauk humanistycznych – pojęcie „codzienności” uległo dewaluacji. Za sprawą reklamy i popularnej debaty „codzienność” (u Rocha Sulimy prawie zawsze ujmowana w cudzysłów) „przypomina dziś uporczywego natręta, którego należy oswoić, zobaczyć w nim np. cechy ludyczne albo zgoła przypisać mu pytania o sens egzystencji”.
Nim przejdziemy do przykładów, tych rozbłysków i powidoków, którymi objawia się nam „codzienność”, doprecyzujmy wraz z autorem terminologię.
Zaczynamy cokolwiek ironicznie, bo przecież o „codzienności nie można mówić językiem codzienności, ale można o niej mówić, np. obierając – wraz z Julitą Wójcik – ziemniaki w narodowej świątyni sztuki, czyli Zachęcie”.Tu przywołany został jeden z medialnie najgłośniejszych happeningów ostatniej dekady. Głośnych o tyle, że wartość dodana – w postaci honorarium – absolutnie przykryła intencję artystyczno-socjologiczną działania mającego zwrócić uwagę i na swój sposób uwznioślić powszednie, domowe czynności. Autor rozróżnia „życie codzienne” (typ kultury, praktykowany sposób życia opisywany w pracach historyków) od „codzienności”. Ta druga stanowi narrację o współczesnym społeczeństwie, z punktu widzenia antropologii historycznej jest w Polsce nieopisana (badacze koncentrują się bowiem na „wysokim stylu” – opisie dynastii królewskich i pierwszych sekretarzy), związana jest z charakterystycznym dla Europejczyków „gospodarowaniem czasem”, unaoczniana i dokumentowana przez praktyki językowe (na przykład od XIX wieku występuje bardzo często w przysłowiach i powiedzonkach) oraz w kulturze najnowszej dzięki multimediom. Jest obiektem modnym – wkracza do reklamy, komercjalizuje się, kształtuje wyraziste postawy krytyczne (chociażby feminizm), „działa również jako figura myślenia na gruncie estetyki” – tutaj autor podaje przykłady antropologicznej twórczości literackiej Mirona Białoszewskiego, ruchu „nowych dzikich” (nurt artystyczny lat osiemdziesiątych korzystający z „cudzej”, nieeuropejskiej codzienności); dodałbym w tym kontekście również zorientowaną na afrykańską codzienność sztukę kubistów i Henri Matisse’a, a po oddzieleniu „codzienności sakralnej” również cały nurt postimpresjonistycznych prymitywów wywodzący się od Paula Gauguina.
Omówienie traktatu Rocha Sulimy celowo zacząłem od jego podsumowania, egzemplifikacji pojęcia, któremu badacz poświęca kilkanaście esejów ukazujących oblicza (owe powidoki) „codzienności” w naszym potocznym, czasem prozaicznym, przyziemnym, niepróżnującym próżnowaniu.
Wszystko, lub co najmniej wiele, zmieniło się w wraz z cezurą, którą stał się rok 1989. Beneficjenci odczuwają potrzebę ustanowienia „nowych obyczajów”, które pozwolą obłaskawić nową rzeczywistość, uczynić ją bardziej harmonijną W dyskursie politycznym i społecznym, ale nietrudno to dostrzec także w dokumentach wspomnieniowych i literackich, pamięć o okresie potransformacyjnym „rozjeżdża się” bardzo wyraźnie na opinię i doświadczenie (językowe, przedmiotowe, światopoglądowe) „tradycjonalistów” i „modernistów”. Abstrahując na chwilę od rozważań profesora Sulimy, podam tylko, iż – wbrew wszelkim pozorom – antropologia tradycjonalistów w nowej polskiej literaturze jest znacznie lepiej unaoczniona (pierwsze „z brzegu” przykłady prozy reportażowej to Nie ma i nie będzie Magdaleny Okraski czy Nie zdążę Olgi Gitkiewicz, fikcjonalnej – Nowy wspaniały smak Sławomira Shutego). Autora Powidoków codzienności najbardziej interesuje ów „nowy obyczaj” w środowiskach innowacyjnych, biznesowych, coś, co koresponduje z „nowymi strojami” i „nową modą”. To tak zwana kultura korporacyjna, której nakazy i podręczniki zostały cokolwiek zmodyfikowane przez polski obyczaj – to sakralizacja quasi-rytuałów opracowanych przez kapłanów z działu PR, zasady sześciu kroków oraz, szczególnie ulubione przez autora, obyczaje i snobizmy „hurtowników” nadających rytm życia, zwłaszcza na prowincji, w latach dziewięćdziesiątych. Dalej badacz poddaje analizie dress code, który z kultury anglosaskiej przeniknął do polskiej kultury korporacyjnej. Kod ubioru (krawatów, butów, zegarka, pióra wiecznego) pozwala odróżnić status w środowisku innowacyjnym, lecz ten kulturowy kod omija środowiska uniwersyteckie i „budżetowe”. Poddany rytmowi mody (a zatem i komercjalizacji) „nowy obyczaj” jest nietrwały, okazjonalny. Sulima w tym nader poważnym wykładzie o „nowej obyczajowości” nie stroni bynajmniej – co jak sądzę zdecydowało o sukcesie Antropologii codzienności i może zadecydować o popularności Powidoków… – od przykładów i opisów żartobliwych. W narrację o środowiskach innowacyjnych wkrada się nagle polityk Samoobrony, który wyśledził „grupę trzymającą cygara”, stowarzyszenie smakoszy whisky. Z potransformacyjną innowacyjnością łączy się również odmienne pojmowanie etosu pracy. W miejsce powinności wkracza kultura pracy korporacyjnej, „współczesna praca tworzy kultury zadaniowe, coraz wyraźniejsze stają się np. kultury «projektów», kultury grantów”.
Kultura innowacji, biznesu i nowej technologii – to brzmi dumnie, ale tuż za tymi nazwami kryje się coś, co autor określa „estetyką mad maxów”:
Traci dziś na znaczeniu kulturowym sfera wytwarzania rzeczy. Urokom konsumpcji (kulturze konsumpcyjnej) towarzyszy stały widok na rosnącą górę śmieci, w cieniu której, a nie np. w pracowniach filozofów czy ekonomistów, odbywa się dziś definiowanie, katalogowanie, a więc swoiste „zniewolenie” rzeczy. Śmiecie, podobnie jak „codzienność”, stanowią wielką narrację kultury ponowoczesnej, nabierają statusu rzeczywistości mitopodobnej, są poszerzającym się wciąż „zasobem”, który może być rozumiany tak, jak do niedawna rozumiana była natura.
Te odpadki stały się wedle autora „powłoką kultury” skupioną gdzieś na peryferiach, od której stale oczekujemy, że niczym złowroga sztuczna inteligencja z uniwersum science fiction, przystąpi do podstępnego ataku. I tu, wyobrażeniowo, po przeczytaniu tej części esejów Rocha Sulimy, możemy zacząć fantazjować o Terminatorze czy Matriksie – postaapokaliptycznych monstrach zrodzonych wśród śmieci.
Patrząc na rzeczywistość potransformacyjną, nie sposób uciec od przestrzeni publicznej. Odnosząc się językowo do metafor zawartych w pierwszym eseju, możemy ją podzielić na przestrzeń „tradycyjną” (tu zawieszona poza czasem i przestrzenią byłaby działka pracownicza z jej niby-rytuałem terytorialności i katalogiem przedmiotów, które na kilku stronach książki autor skrupulatnie wymienia) i przestrzeń „modernistyczną”. Tu analizie podlega nie tylko kulturowy fenomen Stadionu Dziesięciolecia, ale cały zestaw tak zwanych „biedaprzedsiębiorstw”, enklaw i rozlewisk ulicznego handlu, które opanowały w latach dziewięćdziesiątych polskie miasta. W eseju Przestrzeń publiczna Warszawy potrzebuje żartu!, na swój sposób gorzkim, odnajdziemy konkluzję, iż stolica (a myśląc szerzej: każde polskie miasto) potrzebuje „absolutnie innych” znaków odniesień, skłóconych może nawet z naszą tradycją, jak karnawalizująca przestrzeń palma na rondzie, jak ogrody na dachu biblioteki, jak kosztowny, lecz pocztówkowy biały pylon Mostu Świętokrzyskiego.
Na co pozwalają nam, lub co ułatwiają, Powidoki codzienności? Patrząc na analizy fenomenu tożsamości handlowej poprzednika Stadionu Narodowego, na rozpad polskiej mapy komunikacji społecznej, którą definiowały wczasy pracownicze i wspólne wyjazdy na grzybobrania, na tworzenie się nowych wspólnot wokół marszy protestacyjnych, na język(-i) debaty publicznej wraz z jej brutalizacją, możemy odpowiedzieć: być może książka Sulimy pozwala nam pojąć, a na poziomie jednostkowym nawet uchronić się przed prywatną katastrofą.
Czytając Powidoki codzienności, przywoływałem dwa obrazy: reporterski i ten drugi, pozostający chyba w sferze miejskich legend. Ostatni mówił o przypadku samobójczej śmierci pewnej dziewczyny, ambitnej, dwudziestokilkuletniej nomadki z niewielkiego miasta wyruszającej na podbój Warszawy, ofiary „koleżeńskiego” ostracyzmu wywołanego banalną nieznajomością mody i korporacyjnego kodu w jednym z biurowców Mordoru. Ten pierwszy to widok stu pięćdziesięciu tysięcy ton T-shirtów, spodni, czapek, żakietów i marynarek już niesprzedanych w poprzednim sezonie, a dziś leżących wśród czystych plaż na płaskowyżu Patagonii. Powidoki… nie ocalą takiej dziewczyny, nie ocalą nas również przed poetyką nadmiaru, która prowadzi do katastrofy klimatycznej. Ale być może pozwolą zrozumieć.
Roch Sulima, Powidoki codzienności. Obyczajowość Polaków na progu XXI wieku, Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2022.