Nowy Napis Co Tydzień #183 / Minimalizm i duchowość. Recenzja zbioru poetyckiego „Z obłoków i krwi” Andrzeja Wojciechowskiego
Andrzej Wojciechowski to poeta doświadczony, twórca urodzony w latach pięćdziesiątych w Olsztynie. Z tym też miastem był związany przez lata. To zarazem twórca, który w swej codziennej działalności zawodowej od lat zagląda w ludzką psychikę. Dość powiedzieć, że Wojciechowski to absolwent wydziału pedagogicznego na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie oraz Szkoły Psychoterapii Humanistycznej INTRA w Warszawie. Na przestrzeni lat pracował jako psychoterapeuta oraz specjalista terapii uzależnień. Obecnie w Olsztynie prowadzi prywatną praktykę psychoterapeutyczną.
Jako poeta zadebiutował w 1977 roku na łamach czasopisma „Warmia i Mazury”. W kolejnych latach publikował między innymi w „Poezji”, „Miesięczniku Literackim” czy w „Borussii”. Do tej pory wydał dziesięć tomików poetyckich. Pierwsza książka Wojciechowskiego została wydana w 1979 roku, zaś ostatnia Co usta domyka… – niedawno, w 2022 roku. Najnowsze wydawnictwo związane z tym poetą to nie wiersze nowe, lecz zebrane, ściśle rzecz ujmując: pochodzące z lat 1982–2022. W wierszach tych określonych jako „modlitwy” owszem, pojawia się Bóg, refleksja metafizyczna, a niejednokrotnie wręcz wołanie wprost do absolutu, lecz przede wszystkim przenika je to, co od dawna stanowi esencję poetyckiej drogi Wojciechowskiego – podróż w głąb, podróż psychologiczna, choć jak widać, być może i duchowa…
Niecodzienny modlitewnik
Tak oto Wojciechowski wita czytelnika w pierwszym wierszu tomu. Wierszu pozbawionym tytułu – jak zdecydowana większość zawartych w tym zbiorze utworów.
Nie prowadź mnie tam
gdzie się umiera
pozwól lśnić w zmierzchu
nie pamiętać słów
zaczekać aż przyjdą
w tajemnicy przeczytaj wyrok
na gwiazdę lęku
niech spadnie z twarzy
uwolni żal zakopany w gardle
na samotność starą
otuloną szczelnie
bezdomną ziemią
wielu wysp
nie prowadź a pozwól
na wers niewierzący
że słyszysz
Już z tego pierwszego utworu przebijają pierwiastki pozornie ze sobą sprzeczne – zwrot i prośba kierowana do absolutu oraz wyraz niepewności („wers niewierzący”). W utworze wyczuwalny jest smutek, lęk (wręcz wprost artykułowany), poczucie samotności i przeczuwanej śmierci. Ów tekst można odbierać dwojako. Z jednej strony jako szczerą prośbę o łaskę w obliczu przemijania i nieuniknionego, a z drugiej – jako medytację w istocie wewnętrzną, skupioną na przeżywaniu osobistego dramatu.
Czy możemy w rzeczywistości mówić w przypadku tego oraz innych wierszy Wojciechowskiego o modlitwach? Czy takie określenie w ogóle jest uprawnione? Jak zauważał ksiądz Jan Sochoń (również ceniony poeta) we wstępie do Modlitewnika poetyckiego, w modlitwie z założenia człowiek mierzy się z tym, co jest dla niego egzystencjalnie ważne. Nie ucieka on zarazem od próśb nietypowych, a czasem nawet błahych. Takie z pewnością nie są prośby wypowiadane przez podmiot liryczny w wierszu otwierającym tom Wojciechowskiego. Mają one wszak ogromną wagę egzystencjalną. Zarazem nieco wbrew innym słowom Sochonia z Modlitewnika…, niekoniecznie muszą stanowić akt podtrzymywania więzi z Bogiem. Mogą być odbierane tyleż jako kontestacja, psychoanaliza skierowana do wewnątrz przez podmiot bądź nawet jako świadoma i z ducha po trosze ironiczna gra z konwencją.
Modlitwa i ironia
Rzecz jasna nie byłby tym samym Wojciechowski jedynym w polskiej poezji autorem uprawiającym takową swoistą grę. Wymienić można choćby Stanisława Grochowiaka, który w swojej Modlitwie opublikowanej w 1956 roku w Balladzie rycerskiej igrał ze strukturą litanii kierowanej do Matki Bożej, obdarzając rodzicielkę Zbawiciela rozmaitymi, niecodziennymi epitetami, takimi jak: „Matka Boska od Pająków”, „Matka Boska z żółtą twarzą”, „Pysznooka wąskostopa” czy pozostająca „w dumnej pozie na lawecie”. Była to parodystyczna gra z konwencją, lecz czy drwina? Nie. Wszak w finale utworu zaznaczał poeta mądrość Matki Boskiej i prosił, by tchnęła jej nieco w „ciemne wiersze Grochowiaka”. Wojciechowski w swoich modlitwach, w pewnym sensie podobnie jak Grochowiak, dokonuje jednocześnie subtelnej trawestacji wyjściowej konwencji, lecz zachowuje w niej autentyczne duchowe przeżycie, choć nie w klasyczny sposób religijne. Jednak o ile u Grochowiaka w rozbudowanym wierszu manifestuje się „nominalizm barokowy” (jak to ujmował Kazimierz Wyka), o tyle u Wojciechowskiego trudno mówić o formie nader skomplikowanej. Słowo przychodzi w ciszy, niepostrzeżenie.
W wielu przypadkach nie jest wolne od ironii jak w Modlitwie przeciwko Polsce, w której Wojciechowski zwraca się do Boga z prośbą o ochronę przed ojczyzną. Podkreśla przy tym niektóre charakterystyczne cechy utożsamiane z ogólnym społecznym obrazem naszego kraju jak „kręcenie wąsa” czy wszechobecną szarość. Zarazem po raz kolejny nasyca swój utwór bólem, tym razem związanym z koniecznością bytowania w opisywanej przestrzeni, które „wbija kolano między łopatki” i wykręca ręce.
Boże
o tę wysokość się zniż
przed Polską mnie chroń
odwołuj modlitwy
kiedy dopada
ręce do tyłu wykręca
kolano między łopatki
wbija
wlecze
wąsa kręci
gada
że przed sobą
nie ma ucieczki
tam
w szarość miłą
jestem tym
co na bólu moim rośnie
W głębinach ludzkiej duszy – poetycki minimalizm
Jednak czy z wierszy Wojciechowskiego zebranych w tym tomie krzyczy do nas tylko ironia? Dystans i nic więcej? Zdecydowanie nie. W modlitwach tych można przede wszystkim poczuć głębię egzystencjalnego bólu, smutek lęgnący się w ludzkiej duszy. Zarazem jakiś wyraz, jeśli nawet nie nadziei i wiary, to przeświadczenia, że głębokie przeżycie duchowe jest więcej warte niż jałowa pustka bezrefleksyjnej egzystencji. Jak w tym niezatytułowanym utworze:
Bądź pochwalony
który klęczysz
we mnie
za to
żeś ocalał
w pasiakach żeber
wiedz
że nieprzychylni
tobie
są jak obraz
wycieńczony z wszelkich
barw
Ten utwór brzmieć może niemal niczym apostrofa skierowana do Boga, pełna uwielbienia i ufność w niego. Zarazem zwrot o „ocaleniu w pasiakach żeber” może wskazywać na fakt, że absolut w istocie przez większą część życia tego, który mówi w tym wierszu, był rugowany z jego duszy. Że ocalał ostatecznie, jednak że nie była to rzecz z gruntu oczywista. Takie postawienie sprawy znajdowałoby potwierdzenie w ostatnich wersach – poeta wie, że nieprzychylni Bogu są wycieńczeni z barw. Wie to z własnego doświadczenia. Tak oto toczy się poetycka modlitwa odsłaniająca kolejne zakamarki duszy ludzkiej.
Zarazem jest to modlitwa skromna, niepozorna, odbywająca się w ciszy i ciszą nasączona. Jak widać po powyższych przykładach, Wojciechowski używa niewielu słów, by ukazać lęk, samotność czy ból. Owo „skracanie” poetyckich wersetów, dążenie do maksymalnego minimalizmu (jakkolwiek paradoksalnie nie brzmiałoby owo sformułowanie), to tyleż osobisty wybór autora, co przejaw pewnej tendencji rozwijającej się w poezji polskiej począwszy od drugiej połowy dwudziestego wieku. Jak zwracał uwagę jeszcze w latach dziewięćdziesiątych Piotr Michałowski w jednym ze swych tekstów w „Pamiętniku Literackim” poświęconym małym formom poetyckim, tendencja do tworzenia wypowiedzi szczególnie zwięzłych znajdowała potwierdzenie w licznych wypowiedziach poetów. Zaliczał się do nich Miłosz chętnie operujący zdaniem poetyckim czy Ryszard Krynicki w późniejszej fazie twórczości chętnie sięgający po haiku. Były to próby zaklęcia rzeczywistości w zaledwie kilku słowach zamiast jej przegadywania.
Oczywiście wiersze Wojciechowskiego nie są aż tak skrajnie minimalistyczne jak haiku. Jednak wypada zauważyć, że z zasady składają się one z zaledwie kilku fraz, zwrotów, które można by ułożyć może w dwa lub trzy zdania. Jak w Modlitwie porannej:
By karać
nie zsyłaj siły
kaleki
z bólem
w patrzeniu
a daj nam sen
jak ircha
i zalecz w nas to
co przez lata
chorowało
a my
sprawimy
by dzieci nasze
nie zaznały tego
co przeżyliśmy
a wszystkich tych
którzy byli i są
cegłami w murze
za pozwoleniem twoim
w gruz obrócimy
Krótkie frazy, do maksimum skrócone wersy. Wszystko to daje wrażenie ciszy, ale także swoistej klaustrofobii przesączającej się przez utwór. Tym bardziej gdy forma tekstu koresponduje z tematem jak w tym przypadku. Zwrot do stworzyciela zawiera w sobie lament dotyczący życia, pragnienie odmiany losu, już nawet nie dla siebie samego, lecz dla kolejnego pokolenia. Zarazem w ostatniej strofie zawarte zostaje literackie przedstawienie ludzkiego gniewu i chaosu.
Forma powyższa przystaje do definicji miniatury poetyckiej, którą proponował Michałowski w tekście Miniatura poetycka opublikowanym w drugim numerze „Pamiętnika Literackiego” w 1994 roku. Zauważał on wtedy, że forma ta to utwór, który z zasady obejmuje jedno, dwa lub najwyżej trzy zdania, przy czym winny być one ze sobą powiązane w sposób konieczny dla zrozumienia sensu całości. Tak właśnie jest w Modlitwie porannej, w której kolejne elementy wypowiadanej prośby wypływają jeden z drugiego, łączą się ze sobą, tworząc spójną narrację.
Asceza i egzystencja
Poezja Wojciechowskiego to poezja pełna obserwacji niełatwych, niejako wypisów z samego środka obolałej duszy. Tak też jest choćby w wierszu Modlitwa szpitalna, w którym nawet pozorne doświadczenie szczęścia prowadzi do refleksji dotyczących bólu, umierania, lęku przed życiem:
Ojcze nasz
dźwigam szczęście z trudem
szukam w sobie ciemności
równowagi barw
wierszy
muzyki przeszłości
krainy dźwięcznej co kołysze
badyle i chaszcze
na styku życia pod szmatą
niosę ciebie
jesienny bukiet
mijam śmierć ukrytą
w czarnym worku
tak przez salę białą
krew swoją niosę
wirusa jedyny żywiciel
Życie jako takie jawi się w tym wierszu niczym choroba („przenoszona drogą płciową” – zapewne dopowiedziałby Krzysztof Zanussi). Życiu nieustannie towarzyszy perspektywa śmierci (w czarnym worku), podmiot widzi siebie jako pacjenta w istocie skazanego na kroczenie szpitalnymi korytarzami. Będącego „żywicielem wirusa”. Czego tym samym w istocie dotyczy ten lament? Jaką prośbę stanowi? Być może po prostu jest to wyraz bólu, może błaganie o skrócenie cierpień, może prośba o przywrócenie równowagi barw. W istocie, podobnie jak wiele innych „modlitw” Wojciechowskiego, jest to wiwisekcja świata zewnętrznego, ukazanie smutku i lęku oraz próba okiełznania mroków egzystencji.
To okiełznanie dokonuje się przez językowy, poetycki minimalizm i szczerość duchowego wyznania. Jak swego czasu pisał Stanisław Barańczak, komentując miniatury Ryszarda Krynickiego (w Przed i po… Szkice o poezji krajowej), jedynie na podłożu religijnym postawa pokory i postawa dumy okazują się wzajemnie niesprzeczne. Poetycka duma to odwaga wygłaszania wprost nawet najgłębszych i najtrudniejszych myśli. Pokora zaś to świadomość ograniczeń języka, ograniczeń życia wobec nieskończoności. Z połączenia ich obu powstaje asceza słowa. W tej ascezie uwidacznia się zaś prawda o ludzkiej egzystencji, nie zawsze łatwa. Tak właśnie jest u Andrzeja Wojciechowskiego.
Andrzej Wojciechowski, Z obłoków i krwi. Modlitwy wybrane (1982-2022), Olsztyn 2022