12.01.2023

Nowy Napis Co Tydzień #185 / Han Solo w bakelicie mrożony

Znany z wielu zabawnych i niezwykle celnych powiedzonek, nieżyjący już krytyk filmowy (jak i doskonały znawca popkultury) Zygmunt Kałużyński opowiadał kiedyś anegdotę z dzieciństwa o fascynacji przedwojennym kinem amerykańskim. Po seansie jeden z jego kolegów wymagał, aby zwracano się do niego wyłącznie per „Douglas Piątek”. To absurdalne zestawienie pokazuje nie tylko to, jakim statusem cieszył się Douglas Fairbanks Jr. wśród młodej widowni, ale zarazem rolę i wpływ, jaki wywierały gwiazdy ekranu, pierwotnie kinowe a później telewizyjne, na zbiorową wyobraźnię całych pokoleń. Czy następcą przedwojennego „Douglasa Piątka” nie był jego naśladujący czołgistów z Czterech pancernych wnuk mieszkający w socrealistycznym blokowisku? Wprawdzie jednemu musiał wystarczyć łuk lub miecz zrobiony ze starego wieszaka, drugiemu garnek wkładany na głowę zamiast hełmofonu Janka Kosa (chwyt zresztą doskonale ograny przez twórców polskiej komedii), jednak poza fascynacją kinem czy telewizją niewiele ich łączyło z rówieśnikiem zza oceanu. Ten, oglądając serial o Batmanie z Adamem Westem, mógł poprosić rodziców o kompletny strój bohatera i zestaw gadżetów, zawierający nawet żel na rekiny (sic!). Dwadzieścia lat później wszystko miało się zmienić. Pod koniec lat siedemdziesiątych kinowy świat przestał być taki sam. Świat fanów również.

Po ekranowym triumfie Nowej nadziei (czwarta, a w zasadzie pierwsza część sagi George’a Lucasa) dość szybko przeanalizowano powody sukcesu finansowego i artystycznego Star Wars. Obok niezwykłej umiejętności wyczucia nastroju i marzeń widza – udowodnił to nostalgicznym American graffiti – Lucas niemal perfekcyjnie opanował metodę popkulturowego remiksu. Sięgnął do kilku znanych motywów z globalnej mitologii od chrześcijaństwa po mity asyryjskie i nordyckie; dodał kilka scen z artystycznego kina najwyższej próby – odyseja robotów to nic innego jak parafraza Ukrytej fortecy Akiry Kurosawy, a także motywy kina rozrywkowego sprzed półwiecza – tutaj znów pojawił się Douglas Fairbanks z Robin Hooda, który zainspirował sceny marszu żołnierzy imperium i końcową paradę ku czci bohaterów. Ta remiksowa technika będzie niezwykle istotna dla zrozumienia tej osobnej gałęzi kulturowego przemysłu, którą stały się Gwiezdne wojny. Jak potężna to marka, możemy się przekonać, chociażby oglądając dokumentalne reality showGwiazdy lombardu. Do tytułowego sklepu regularnie trafiają (i bardzo szybko znajdują nabywców) kolejne przedmioty związane z filmem: piąta wersja scenariusza dla operatorów z kilkoma notatkami reżysera, limitowana figurka gwiezdnego zabójcy Boba Fetta (dla ciekawskich – sto dwadzieścia tysięcy dolarów). Namiastkę tego szaleństwa, nazwałbym je kolekcjonerskim kultem, przypadkowy przechodzień może zaobserwować w supermarketach, gdy wraz z premierą kolejnych odsłon serii pojawiają się skarpetki, torby, zeszyty, piórniki z charakterystycznym logo. Jak jednak ten fenomen wyglądał i wygląda w Polsce? Aby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba sięgnąć po Wojnę gwiazd. Opowieść o genezie polskiego fandomu Gwiezdnych wojen pióra Jakuba Turkiewicza.

Autor, historyk z wykształcenia, publikujący artykuły w magazynie „Sfera” i opowiadania w „Nowej Fantastyce”, ukazuje nam premierę, recepcję, kolekcjonerskie szaleństwo – wszystko to, co wywołały Gwiezdne wojny w szarzyźnie późnego PRL. Wiedząc, że u nas wszystko jest trochę jakby inaczej, popatrzmy na świat, w którym Han Solo zamiast w ciekłym karbonicie mrożony jest w tandetnym plastiku.

O początkach fanowskiego odbioru Star Wars w Polsce pisano dotychczas niewiele, zaledwie kilka artykułów, króciutkie notki prasowe i być może jakieś wzmianki w niepublikowanych pracach naukowych. Jest zatem książka Turkiewicza opracowaniem pionierskim, sumującym wspomnienia i wiedzę rozproszoną, opracowaniem tym ciekawszym, że – choć to trudno sobie wyobrazić – od polskiej premiery minęło ponad czterdzieści lat, a fandom filmów był przez prawie dwie dekady zjawiskiem wyłącznie analogowym. Internetowe memy, gry, fanarty, to wszystko, co dziś napędza środowisko pasjonatów Star Wars wyglądało zgoła inaczej i, zanim pogrąży się w mroku niepamięci, zjawia się pasjonat Turkiewicz, aby wszystko (lub prawie wszystko) nam zrelacjonować:

Celem, jaki sobie wyznaczyłem, zasiadając do pracy nad książką, było możliwie najpełniejsze opisanie polskiej wersji owego zjawiska „Star Wars” w okresie, kiedy Polskę nazywano PRL-em. Bardzo szybko zdałem sobie sprawę z faktu, że biblioteczna kwerenda nie dostarczy mi wystarczającej ilości informacji […] Istotnym źródłem wiedzy okazały się rozmowy […] Wielu cennych informacji z pierwszej ręki udzielili mi członkowie Śląskiego Klubu Fantastyki […] W swej nostalgicznej wędrówce kronikarza trafiłem też do Gdańska, gdzie odnalazłem producenta wytwarzanych tam figurek […] Kopalnią informacji okazały się roczniki czasopisma „Świat Młodych” z lat 1978–1989.

Należy zauważyć, że obok narzędzia kwerendy naukowej autor stosował typowe techniki dziennikarskie – wywiady terenowe, wspomnienia i analizę reklam oraz anonsów prasowych.

Zacznijmy od anegdoty, którą Turkiewicz przytacza: Chris Taylor, autor książki Gwiezdne wojny. Jak podbiły wszechświat,usiłował odnaleźć człowieka, który nie widział filmu i nic o nim nie wie. Odszukał jednego jedynego członka ludu Nawaho, który nic nie wiedział o rebeliantach, republice galaktycznej i ich walce z imperium. To obrazuje, z jak globalnym zjawiskiem kulturowym obcujemy. Pierwszy rozdział analizuje źródła ukazujące cykl z punktu widzenia badań antropologicznych, kulturoznawczych, esejów badaczy amerykańskich i polskich, którzy przyczyn sukcesu upatrują w odwołaniach do archetypów (dobro-zło istniejące w gnozie), religii Wschodu oraz realiów politycznych i społecznych USA końca lat siedemdziesiątych. Za oceanem premiera filmu 25 maja 1977 r. była wydarzeniem, ale – w przeciwieństwie do dzisiejszych blockbusterów – projekcje w innych krajach opóźniono o kilka miesięcy. Do Polski Gwiezdne wojny trafiły dopiero w kwietniu 1979 r. Przez kilka lat – również na Zachodzie – film był dostępny wyłącznie w dystrybucji kinowej. Obecności Star Wars na różnych nośnikach (często dość zaskakujących, jak płyta winylowa) oraz epoce kaset VHS poświęcone zostają kolejne partie publikacji.

Później Turkiewicz opisuje historię powstania i dystrybucji figurek „gwiezdnowojennych” na amerykańskim rynku. Zaczynamy obserwować zamysł autorski – poznajemy najpierw całą otoczkę kolekcjonersko-marketingową wokół sagi Lucasa napędzaną udziałem wielkich koncernów, a następnie jej ekwiwalent w zgrzebnej, peerelowskiej rzeczywistości. Przy okazji otrzymujemy opowieść o historii pewnego fragmentu popkulturowego przemysłu made in USA. A jak to było w Polsce? Nie wiecie? To posłuchajcie.

Pierwsza część cyklu odniosła w PRL umiarkowany sukces. Wprawdzie trzy miliony widzów – z naszego punktu widzenia – robią wrażenie, ale to niewiele, gdy porównamy tę liczbę z wielkością publiczności Wejścia smoka (siedemnaście milionów) i ekranizacji polskiej klasyki, zwłaszcza sienkiewiczowskiej, która potrafiła zgromadzić ponad dwadzieścia milionów widzów. Turkiewicz objaśnia umiarkowany entuzjazm polskich widzów, przywołując opinie krytyków przyjmujących dzieło Lucasa dość chłodno i ubarwiających recenzje wieloma ironicznymi uwagami. Lektura omówień i wyimków z tekstów krytycznych dostarcza jedno z zabawniejszych doznań w trakcie lektury Opowieści o genezie...

Wacław Sadkowski doszukał się w „Imperium kontratakuje” kompleksu chłopców odnajdujących w postaci żabopodobnych kosmitów „większych i silniejszych krewniaków tych żab” […] co podczas seansu filmowego budzić miało lęk przed odwetem za popełniane na płazach zbrodnie dzieciństwa.

Publicyści filmowi stanęli w dość dziwacznej pozie, nawet w ich reakcjach możemy dostrzec dalekie echo „dwójmyślenia”. Obrazu Lucasa nie można było nadmiernie chwalić, wszak powstał za „żelazną kurtyną”, ale doceniając wizualną maestrię i rozrywkowy charakter serii, nie należało również zniechęcać widzów. Ten ambiwalentny stosunek do dzieła Lucasa tłumaczy Turkiewicz obsesyjnymi absurdami peerelowskiej propagandy: przed każdym seansem obowiązkowo wyświetlano Polską Kronikę Filmową, a negatywne opinie w prasie mogły obniżyć frekwencję i tym samym odebrać widzów PKF. Mniejsza o Gwiezdne wojny. Jakkolwiek absurdalnie nie wybrzmiewa rozdział o recepcji Star Wars w peerelowskiej prasie, to w tym szaleństwie była jakaś metoda.

Fanowskie kolekcje w Polsce lat osiemdziesiątych budowano wokół brulionów z wklejonymi wycinkami z czasopism oraz czarno-białych fotosów, kupowanych na targu lub… „na strzelnicach – gdzie można było wejść w ich posiadanie, trafiając z wiatrówki w drewniany patyczek, na którym je mocowano”. Po fotosach nadchodzi czas na plakaty i tu pojawia się historia tak charakterystyczna dla lat osiemdziesiątych, gdy w Polsce nikt nie przejmował się prawami autorskimi. Niemiecki dwutygodnik „Bravo” publikuje wielki plakat, kolaż fotosów z Imperium kontratakuje. Kilka miesięcy później ten sam plakat, ale pozbawiony logotypu „Bravo”, drukuje „Ekran” (nieistniejący już, jeden z trzech najważniejszych periodyków filmowych w PRL). Jako, cytując klasyka, mroczny przedmiot pożądania (zawieszenia na słomiance) – niedługo potem plakat z „Ekranu” w wersji czarno-białej jest kolportowany na placach targowych i giełdach, a rok później – skopiowany z oryginału – ukazuje się na łamach „Świata Młodych”. Dalej, wraz z autorem, śledzimy kursy walut i sposoby na zdobycie czasopism „Bravo” i „Popcorn”, które dość często drukowały plakaty, zdjęcia i wywiady z gwiazdorami Gwiezdnych wojen. Niewnoszące żadnych nowych informacji, ale tak cenne dla fanów, że w poszukiwaniu niemieckiego magazynu pisali błagalne listy do „Świata Młodych”. Poznajemy również inne, materialne przejawy kultu uniwersum George’a Lucasa w socjalistycznej Polsce – slajdy, klubowe (czyli z trzeciego obiegu) tłumaczenia książek oraz fanziny, z najważniejszym „Lubieżnym Okruchem” (dosłowny przekład imienia jednego ze stworków z dworu Jabby) wydanym przez potentata rynku fandomowego: Śląski Klub Fantastyki, naklejki, przypinki i figurki, czyli to wszystko, co dziś stanowi clou i główny towar „sprzedający” literaturę science fiction oraz komiksy w Polsce.

Najwięcej miejsca – spośród przedmiotów kolekcjonerskich – poświęca Turkiewicz właśnie figurkom. Miało je produkować siedem manufaktur, niemal wszystkie były mniej lub bardziej udanymi kopiami wyrobów firmy Kenner, potentatem była Spółdzielnia Rzemieślnicza Elektrospółdzielnia z Gdyni, zaś autor drobiazgowo (w tabelkach) prezentuje, które modele zostały „spiracone”, a nawet odtwarza proces technologiczny produkcji plastikowych zabawek. Te fragmenty są nieomal idealnym konspektem do dyskusji dla fanów-kolekcjonerów o zacięciu technologicznym. Mnie, jak przyznaję, cokolwiek znudziły, ale znam kilku inżynierów urodzonych w latach siedemdziesiątych, dla których ten rozdział publikacji okaże się najważniejszym. Przytaczam te przykłady, aby uzmysłowić czytelnikom, z jaką pasją i benedyktyńską cierpliwością oraz dbałością o szczegóły autor zbiera, odtwarza, selekcjonuje, a następnie porządkuje informacje o fanach filmów Lucasa z późnego okresu PRL.

Wojciech Burszta w jednym z artykułów stwierdził:

„Gwiezdne wojny” to opowieść posiadająca naturę mitu, której istnienie prowokuje odbiorców, by rozwijać różne wątki opowieści na własną rękę, poszukując tak samo myślących i odczuwającychW.J. Burszta, Semiosfery popkultury [w:] Dawno temu w galaktyce popularnej, Warszawa 2010, s. 232.[1].

Książka Jakuba Turkiewicza, dzięki potężnemu zestawowi uporządkowanych informacji, służy tej właśnie wspólnocie odczuwających podobne emocje, nawet w wielu sytuacjach podobnie myślących. Wraz z niedawno opublikowanymi pracami – takimi jak Artura NowakowskiegoKlubówkowe szaleństwo. Polski trzeci obieg w fantastyce lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XX wieku(rec. „Nowy Napis Co Tydzień”, nr 133) czySpołeczny świat polskiego fandomu fantastycznego Łukasza Kaszkowiaka (rec. „Nowy Napis”, nr 165) – stanowi doskonały obraz środowiska polskich fanów science fiction.

Jakub Turkiewicz, Wojna gwiazd. Opowieść o genezie polskiego fandomu „Gwiezdnych wojen”, Instytut Kultury Popularnej, Poznań 2022

Wojna gwiazd (Jakub Turkiewicz) książka w księgarni TaniaKsiazka.pl

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Paweł Chmielewski, Han Solo w bakelicie mrożony, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 185

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...