19.01.2023

Nowy Napis Co Tydzień #186 / Czy chcemy widzieć kanon jako całość – zmienną, ale przekonującą jako spójny konstrukt?

Poniżej prezentujemy kolejną odpowiedź na ankietę krytycznoliteracką dotyczącą Kanonu Polskiego – tutaj znajdziesz pytania, na które odpowiada autorka.

Niedocenieni

Nie ulega wątpliwości, że są w dwudziestowiecznej polskiej literaturze postaci, które możemy uznać za niedocenione. Mimo wypracowanego dorobku i wpływu wywieranego na czytelników twórcy ci pozostają w cieniu swoich kolegów po fachu. Nie występują tak często na stronach podręczników, rzadziej są przedmiotem konferencji czy publicznych czytań – z całą pewnością zasługują jednak na uwagę. Chciałabym zatem przywołać trzy nazwiska: Anny Świrszczyńskiej, Anny Piwkowskiej Jacka Bierezina.

Pamiętam swoje pierwsze spotkania z twórczością Anny Świrszczyńskiej – jeszcze w czasach licealnych, prowadzona przez Czesława Miłosza i jego książkę Jakiegoż to gościa mieliśmy, poznawałam jeden z najmocniejszych i najwybitniejszych poetyckich głosów w polskiej poezji. Dziś powtarzam za pojawiającymi się raz po raz rozpoznaniami, że autorka tomów Budowałam barykadę, Jestem baba czy Szczęśliwa jak psi ogon to autorka niedoceniona. Urodzona w 1909 roku, przez lata budowała i oczyszczała własny poetycki język, ciągle poszukując adekwatnych metod opisywania wymykającej się rozumieniu rzeczywistości XX wieku. Świrszczyńska mówiła wprost, zarówno do swoich współczesnych, jak mówi do nas dzisiaj, o doświadczeniach wojennych, o śmierci, a także o miłości, cierpieniu i brutalności związanych z nimi gestów skierowanych wprost w wystawioną na nie – w sferze psychicznej i cielesnej – jednostkę. 

Choć autorka Cierpienia i radości była ceniona przez innych twórców i krytyków, choćby wspomnianego już Miłosza (a wspomnieć należałoby też o Arturze Sandauerze czy Zbigniewie Herbercie), do dziś nie zyskała statusu pozwalającego na określenie jej twórczości jako kanonicznej. O możliwościach wielokrotnego odczytywania wierszy Świrszczyńskiej, otwartych na wyzwania współczesności i wymagania publiczności literackiej, powinno się mówić głośniej. W zbiorze Kona ostatni człowiek (Wrocław 2013), przygotowanym przez Konrada Górę, odzyskujemy znaczący aspekt tej poezji. Wracamy tu bowiem do wierszy przywołujących najtrudniejsze doświadczenia wojenne, ale dostajemy też wgląd w to, jak poetka postrzega kobiecość i jak ją portretuje. Robi to, co istotne, w sposób oszczędny, ale mocny i bezpretensjonalny.

Inną autorką, której twórczość pozostaje na uboczu, jest Anna Piwkowska. Poetka podejmuje się niełatwego w dzisiejszych czasach zadania: pisania o miłości, a dokładniej o perypetiach jednostek uwikłanych w relacje na tle świata, zawsze realnego, przetwarzającego i tworzącego ludzkie dramaty. Piwkowska jest oszczędna w środkach, a przy tym konsekwentna. Opowiada się po stronie liryczności, subtelności oraz dyskrecji w przedstawianiu historii otwieranych przed czytelnikiem za pomocą melodyjnych, starannie konstruowanych zdań. Przywołuje lub nawiązuje ona w swoich tekstach do innych twórców, a szczególne znaczenie mają dla niej nazwiska Anny Achmatowej i Josifa Brodskiego. W zdyscyplinowanych wersach przybliża czytelnikowi sceny, które mają charakter uniwersalny, mówią o naturze ludzkich emocji i niepokojów, jednak nie popada w skrajności. Wielki dramat domaga się w wierszu Piwkowskiej odpowiedniego rytmu oraz ciszy, natomiast każde znaczące dla poetki rozpoznanie wystawia się na spotkanie z czytelnikiem, który sam ocenia jego wagę. Niezmiennie fascynuje mnie odwaga i wolność, z jaką Piwkowska podejmuje wiersz, odbiorcę i świat.

Kolejnym twórcą, o którym chcę wspomnieć, jest Jacek Bierezin, wymieniany często w jednym rzędzie z poetami nowofalowymi. Chociaż Bierezin to patron jednego z najbardziej prestiżowych konkursów dla debiutantów, odbywającego się w Łodzi od 1995 roku, jego twórczość rzadko jest przedmiotem rozmowy. Jeśli bywa przywoływany, dzieje się to zwykle w ramach przypominania czytelnikom o nowofalowcach jako formacji. Tymczasem wiersze i postać poety domagają się włączenia do dyskusji o kanonie. W programowym tekście W stronę etyki Bierezin opowiedział się po stronie poezji etycznej, stojącej w kontrze do postępującej alternatywy tworzenia i niszczenia, ale i uwikłanej w sprzeczności. Jego postawa etyczna i polityczna, sposób budowania własnego głosu i celu w literaturze, ale i jego poezja w ogóle, są gestami romantycznymi. Bierezin – jako twórca opowiadający się wobec danych wartości tak otwarcie – wystawia się na cios, nie ucieka. Bunt, odwaga i autentyzm to też źródła tej twórczości, będącej ciągłym procesem, wysiłkiem podejmowanym w celu zrozumienia i przeniesienia wypracowanych idei na grunt świadomości przedstawianej za pomocą tekstu poetyckiego. Konfrontacja ze światem, współczesnością i ludzką słabością w wierszach Bierezina domagają się przypomnienia oraz czytelniczej uwagi.

Przeceniani

Dużo trudniej niż o pisarzach nienależycie docenionych jest pisać o pisarzach przecenianych. W literaturze polskiej po 1945 roku, z uwagi na zachodzące na przestrzeni tych burzliwych dekad zmiany polityczne i kulturowe, wydarzyło się zbyt wiele, by postaciom wyniesionym na piedestał odmawiać przyznanego miejsca. Moim zdaniem, bez względu na to, czy do popularności autora przyczyniły się wyróżnienia, choćby i najbardziej prestiżowe, jak Nagroda Nobla dla Czesława Miłosza albo Wisławy Szymborskiej, czy skupienie uwagi krytyki na określonej postawie twórczej lub nurcie, niemal zawsze prowokowało to zaangażowanych komentatorów oraz samych czytelników do uczestnictwa w formowaniu różnorodnych punktów widzenia. Dyskusje, krytyczne konstelacje i przygotowywanie sceny dla odbiorców poprzez kreowanie tematów rozmowy o literaturze musi być postrzegane jako nieodłączny element procesu kulturowej wymiany. Bez niej czytelnik nieprofesjonalny, pozbawiony opcji odniesienia się do poruszanych przez partnerów tej wymiany wątków, traci możliwość pełnego uczestnictwa w rozmowie.

Jeśli jednak miałabym doszukiwać się w dyskusji o współczesnej literaturze wątków, w obrębie których możliwa byłaby rozmowa poświęcona formom przecenienia, skłaniałabym się ku spojrzeniu na twórców publikujących w ostatnich dwóch, może trzech dekadach. W sferze takich rozpoznań istotną rolę odgrywa dla mnie polityka ogólnopolskich nagród literackich. Jest to formuła o tyle medialna i nośna, że pozwala wybranym nazwiskom przedostać się do świadomości szerszego grona odbiorów. Ocena tego, jaki wpływ w dalszej perspektywie ten system wywiera na czytelnicze wybory będzie zawsze subiektywna. Jest to wyzwanie warte wysiłku, o ile może prowokować jakąkolwiek formę twórczego dialogu.

Twórczość Wojciecha Kuczoka, autora nagradzanego (Nagroda Literacka Nike, Paszport Polityki), cieszącego się przychylnością odbiorców, może budzić rozmaite reakcje. W moim odbiorze zainteresowanie publiczności pozwala widzieć Kuczoka jako jednego z popularniejszych pisarzy w Polsce. Najgłośniejsza powieść autora Gnój z 2003 roku wzbudziła spore zainteresowanie w roku wydania, w 2004 przyczyniła się do przyznania mu ważnych nagród. Jako książka kontrowersyjna, poruszająca trudne społecznie tematy, jak przemoc czy skomplikowane, przesycone negatywnymi emocjami relacje w rodzinie, Gnój był także omawiany pod kątem językowej i stylistycznej oryginalności, jaką zaprezentował pisarz. Krytyka widziała w autorze jeden z najmocniejszych prozatorskich głosów, jednak z biegiem lat i kolejnymi wydanymi książkami okazało się, że prognozy co do nośności owego głosu i jego wpływu na krajobraz nowej polskiej prozy były nazbyt optymistyczne. Kuczok bez wątpienia jest postacią medialną, a jego twórczość znajduje odbiorców; trudno mimo to spodziewać się, że przetrwa próbę czasu. Wypracowany warsztat, sprawność w operowaniu językiem i formą nie wystarczają, kiedy mowa o poruszaniu kwestii coraz bardziej zajmujących dzisiejszych odbiorców, stroniących od lektury, która częściej nuży, niż zmusza do myślenia.

Bardzo głośną autorką za sprawą takich powieści jak Ciemno, prawie noc czy Chmurdalia stała się Joanna Bator. Nominowana i nagradzana za kolejne dzieła, rozwijająca spójny projekt literacki i publikująca w najważniejszych polskich wydawnictwach autorka z pewnością zapracowała sobie na miejsce pośród najczęściej omawianych twórców. Czy jednak jest to tego rodzaju pisarstwo, które dzisiaj może znaleźć się w obrębie pewnego kanonu, jeśli przyjmiemy, że kanonów może być wiele? Czy jeśli chcemy widzieć kanon jako całość – zmienną, ale przekonującą jako spójny konstrukt – to włączymy do rozmowy także takie książki Bator jak Wyspa Łza czy Rok królika? Proza konstruowana przez Bator wciąga czytelnika dzięki kunsztownie przemyślanej narracji. Zdarza się też, że za sprawą zabiegów na tej płaszczyźnie fabuła gubi się w ciągu pobocznych tematów, a narracja wydaje się ciężka albo przeintelektualizowana. Ponadto im mocniej przez kolejne dzieła przebija autokreacja, tym bardziej rozczarowujące dla czytelnika bywa lekturowe wrażenie. Ostateczna ocena miejsca prozy autorki Piaskowej Góry należy, rzecz jasna, do każdego z osobna.

Moje wątpliwości budzi też nazwisko Ignacego Karpowicza. Nie sposób odmówić autorowi rozmachu – jeśli chodzi o zakres podejmowanych tematów, ale też styl, prowadzenie postaci oraz dialogów. O Karpowiczu się pisze i można się o niego spierać; Karpowicz bywa nominowany i nagradzany; Karpowicz jest przedmiotem rozmów. Jednocześnie jest to twórczość pełna przeskoków, nierówna, nierzadko – jak się ostatecznie okazuje – pozbawiona pomysłu na opowieść w ramach obranego tematu. Autor potrafi nabrać czytelnika, obiecując na początku narracji jakąś wizję albo konfrontację z rzeczywistością, problemami, z którymi moglibyśmy się identyfikować, by następnie pobłądzić, przemieszać dążenie do oryginalności z niekonsekwencją, a przez to wyprowadzić czytelnika w pole. Bez względu na wątpliwości czytamy Karpowicza i zadajemy pytania; niech tak pozostanie.

Książki niedocenione lub omówione pobieżnie

Przesadą byłoby twierdzenie, że fantastyczna trylogia krakowska Wita Szostaka nie została dostrzeżona przez krytykę i czytelników. Z całą pewnością zasługuje jednak na więcej uwagi i miejsca w świadomości odbiorców. Trylogia krakowska, a więc Chochoły, Dumanowski Fuga, to dzieła wciągające, doskonałe pod względem językowym i fabularnym, pochłaniające naszą uwagę już od pierwszych zdań. Dość wspomnieć, że każda z książek charakteryzuje się osobną konstrukcją i pomysłem na prowadzenie bohaterów, a przy tym całości towarzyszy pytanie o możliwość opowiedzenia zarówno historii miasta, jak i rodziny, jednostki w ramach narracji złożonej z przypuszczeń i rozpoznań. Kimkolwiek jest główny bohater, jakakolwiek jest historia postaci snującej się ulicami rozpływającego się w opowieści miasta albo postaci, która staje się cieniem, nie potrafiąc się odnaleźć, Wit Szostak znajduje i przetwarza na literacką fikcję, zawsze kunsztownie i angażująco, każdy warty przełożenia element. Kto nie zna żadnej książki Szostaka, ma okazję poznać całą serię pasjonujących historii-obrazów, zarówno tych z trylogii, jak i wszystkich innych książek w bogatym dorobku autora.

Za jedną z niedocenionych książek, tym razem poetyckich, uznaję Porumb Miłosza Biedrzyckiego. Autor Sofostrofy i innych wierszy, choć jest kojarzony z wystąpieniami formacji „brulionu” i niejednokrotnie zdobywał nagrody albo był do nich nominowany, jest także uważany za indywidualistę trzymającego się z dala od mainstreamu. Wydany w 2013 roku tom Porumb, nominowany wówczas do kilku nagród, czytany dziś raz jeszcze zdecydowanie zasługuje na docenienie. MLBMLB – pseudonim Miłosza Biedrzyckiego.[1] po raz kolejny podchodzi do odbiorców po partnersku, pozwalając nam wchodzić w dialog z tekstami, ogrywanymi konwencjami i podmiotem, niewahającym się mówić ani o prywatnych sprawach, ani o pustce, którą na jakimś etapie życia w sobie odnajdujemy lub z którą się zderzamy. Wielość wątków, specyficzna czułość i radość myślenia na przestrzeni wersów – to, i wiele więcej, znajdujemy w doskonale skonstruowanym tomiku. Porumb to jedna z ciekawszych poetyckich przygód ostatnich lat.

Podobnie zresztą, odnoszę się tutaj do kategorii intelektualnej przygody, można mówić o Sylwetkach i cieniach Andrzeja Sosnowskiego z 2012 roku. Książka była komentowana kilka lat temu, wszakże był to kolejny tom jednego z najważniejszych współczesnych polskich poetów. Mam wrażenie, że pierwsze zauroczenie szybko jednak zniknęło, a krytyczne zainteresowanie skupiło się na poetach podejmujących wątki społeczno-polityczne i jednoznacznie opowiadających się po stronie poezji jawnie zaangażowanej. Tymczasem Sosnowski w Sylwetkach i cieniach jest o trzy kroki przed rozpoznaniami poezji zaangażowanej – postanawia przeprowadzić nas przez wydarzającą się w szalonym tempie, a jednak rozbitą na lata i etapy katastrofę. Z właściwą sobie językową gracją i energią, za pomocą niepodrabialnych tonów, poeta tworzy osobny poetycki głos, który rozbija się i rozprasza, przeprowadzając publiczność traktowaną jak widzów przez apokalipsę w wierszu. I jest to najpiękniejsza katastrofa; jest to wiersz, który zabiera nas ze sobą i umieszcza w środku burzących wszelki porządek zdarzeń. Nie musimy rozumieć, co się właściwie wydarza – mamy dać się ponieść wizjom, zagubić się razem z wierszem.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Monika Brągiel, Czy chcemy widzieć kanon jako całość – zmienną, ale przekonującą jako spójny konstrukt?, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 186

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...