26.01.2023

Nowy Napis Co Tydzień #187 / Trzeba było zostać piłkarzem

Zobacz, jak Damian Kowal wygłasza swoją Ars poetica:

Początki

W podstawówce dostaliśmy zadanie domowe z języka polskiego – napisać krótką historię z podanych przez nauczycielkę słów. Pamiętam tylko, że napisałem o trzech kaczuszkach i że wszyscy się śmiali do rozpuku, gdy ją czytałem. Dostałem celujący i niesiony sukcesem czytelniczym chciałem ją kontynuować, ale niewiele z tego wyszło – w tamtym czasie myślałem, że zostanę Davidem Beckhamem i będę na Old Trafford strzelał gole z rzutów wolnych. Gdy pojechaliśmy na międzyszkolne zawody w piłce nożnej, na których zagraliśmy jeden mecz, który w całości przesiedziałem na ławce, miałem przeczucie, że chyba nie zostanę piłkarzem, ale na pewno nie myślałem, że zostanę pisarzem.

Pamiętam wyraźnie, jak pewnego jesiennego wieczora w 2008 roku wracałem do domu. Legnica jesiennymi wieczorami – zwłaszcza na Piekarach, wypełnionych surowymi, szarymi dziesięciopiętrowcami z wielkiej płyty, w szczycie kryzysu finansowego, który poważnie odbijał się na rodzinnych finansach – nie jest zbyt inspirującym miejscem. Stałem na przystanku Piłsudskiego-Rondo i patrzyłem na legendarny szalet, który szaletem był tylko przez krótką chwilę, a potem stał się pizzerią, klubem bilardowym, kasynem, znowu pizzerią, aż w końcu ruiną i nagle poczułem impuls. Kazał mi on wyjąć telefon, stareńkiego Sagema z zielono-czarnym wyświetlaczem i zapisać słowa, które ułożyły się w wiersz. Z perspektywy czasu mogę stwierdzić, że był on bardzo kiepski, ale nie zapomnę tego uczucia – zupełnie jakby wszechświat nachylił mi się do ucha i powiedział, że od teraz będę opiekował się słowami i zdaniami.

Portale literackie

Codziennie skrobałem, notowałem, kreśliłem, przepisywałem i zapisywałem. Nikomu tego nie pokazywałem, robiłem to w tajemnicy, wstydziłem się – z jakiegoś powodu uważałem, że pisanie nie jest czymś, czym powinno się chwalić; coś z tyłu głowy podpowiadało mi, że to zajęcie dla frajerów, że lepiej będzie zająć się informatyką albo sportem. Ponownie wiedziony impulsem postanowiłem wrzucić jedno z opowiadań – coś w rodzaju fanfika do serii gier S.T.A.L.K.E.R. – na portal-pisarski.pl. Denerwowałem się, bo było to moje pierwsze zderzenie z czytelnikami – jak się okazało, zderzenie fatalne. Moja historia została obsmarowana z każdej strony, wytknięte zostało mi każde potknięcie językowe, ortograficzne i merytoryczne. Gdy skończyłem czytać komentarze, zamknąłem się w toalecie i powiedziałem sobie, że już nigdy więcej niczego nie napiszę.

Nie udało się; porzuciłem prozę, zająłem się poezją. Miałem wrażenie, że szło mi to lepiej, szybciej, sprawniej. Moje pierwsze poetyckie próby były całkiem kiepskie, a fraza potoczysta i zbędna, ale odbiór był całkiem pozytywny. Poczułem się lepiej i zacząłem zakładać konta w innych miejscach, ale najistotniejsza była Wywrota. Nie tylko nauczyłem się tam pisać, ale też poznałem ludzi, którzy mieli podobne zajawki; z niektórymi utrzymuję kontakt do dzisiaj i są moimi serdecznymi przyjaciółmi (Radek, Marcin – pozdro, nagramy coś, wierzę).

Na Wywrocie po raz pierwszy w życiu w coś się zaangażowałem. Nie tylko w pisanie, które z każdym wersem szło mi sprawniej, ale przede wszystkim w jakąś misję – chcieliśmy robić kulturę, chcieliśmy robić sztukę; mieliśmy po dwadzieścia parę lat i myśleliśmy, że wszystko jest przed nami. W końcu zostałem członkiem redakcji, gdzie zajmowałem się muzyką – odkąd dziadek pokazał mi Black Sabbath, wiedziałem, że będę chciał pisać o muzyce. Na spotkaniach redakcyjnych, które odbywały się w niezwykle urokliwych polskich zadupiach, piliśmy wódkę, dyskutowaliśmy o książkach i graliśmy w kalambury – do dzisiaj jestem pod wrażeniem, że jeden z ziomków pokazał Dzień tryfidów oraz Życie seksualne dostawców ziemniaków; udało mu się także pokazać eudajmonię. Wtedy jeszcze tego nie wiedziałem, ale czułem eudajmonię. Chciałem być poetą, nie piłkarzem.

Łódź

Na Wywrocie poznałem Justynę Krawiec, z którą przez pewien czas utrzymywałem zażyły kontakt – później nasze drogi z powodów i okoliczności się rozeszły. Wspieraliśmy się literacko i życiowo. Potrafiliśmy do późnej nocy rozmawiać o pierdołach na Gadu-Gadu; do dziś pamiętam makaron z sosem cebulowo-śmietanowym, który ugotowaliśmy, gdy przyjechałem ją odwiedzić.

W 2009 roku Justyna zaprosiła mnie do Łodzi; zaproponowała, żebyśmy poszli na rozstrzygnięcie konkursu im. Jacka Bierezina. Nie wiedziałem, czego się spodziewać, ale gdy trafiliśmy na miejsce, od razu ujął mnie bohemiarski klimat – wszyscy palili papierosy, głośno dyskutowali o literaturze, wydawali się mądrzy i obeznani. Miałem dziewiętnaście lat i uznałem, że tego właśnie chcę w życiu – siedzenia do późna i rozmów o wyższości wiersza rymowanego nad białym.

Rok później Justyna namówiła mnie, żebyśmy wysłali własne propozycje. Zebrałem swoje teksty, złożyłem w całość, wydrukowałem w wymaganej liczbie egzemplarzy, zbindowałem, opatrzyłem godłem, wysłałem. Nie pamiętam, co wtedy robiłem, ale pamiętam, że byłem w szoku, gdy zadzwonił do mnie Rafał Gawin i powiedział, że przeszedłem do finału. Poczułem, że może jednak coś z tego pisania będzie, a głos z tyłu głowy – który namawiał do zostania informatykiem lub piłkarzemnieco ucichł.

Justyna wygrała Bierezina 2010. Ja nie wygrałem ani razu, choć nominowany byłem cztery razy. W 2013 zdobyłem nagrodę publiczności, dzięki lekcjom, które wyniosłem ze slamów w Puzzlach. Kilka lat później wydałem w Łodzi swój debiut. Później Łódź partycypowała w wydaniu mojej drugiej książki. Do teraz Łódź ma szczególne miejsce w moim sercu.

Slam/Hip-hop/Kozanów/skwer.org

Radek i Marcin pokazali mi slam, hip-hop, Kozanów i skwer.org. Zrozumiałem, że hip-hop to nie tylko gangsta rap puszczany wieczorami w MTV, że raperzy wpadają na połączenia słów, których nie widziałem w książkach, że można robić hip-hop emocjonalny i intelektualny. Slamy pokazały mi, że poezja nie musi być nudna, że można wersami robić ogień, że nie trzeba być zgarbionym poetą w swetrze, który mamrocze swoje utwory. Kozanów pokazał mi narkotyki (nie polecam), lewicę (polecam) i imprezy do rana (do pewnego wieku – polecam).

Z niektórymi ziomkami ze skweru trzymam się do dzisiaj. Kidd jest najlepszym poetą w Polsce, Cruz mógł być najlepszym raperem w tym kraju, Zaspał jest najlepszym bitmakerem, jakiego nosiła polska ziemia, a Palmer Eldritch to jedno z najciekawszych wydarzeń w polskiej muzyce po roku 2010. Są to wspaniali ludzie, a razem i z osobna wpłynęli na moje pisanie.

A DonGuralesko jest królem i nie zapraszam do dyskusji.

Ptaki

Od zawsze lubiłem ptaki. Nie dziwię się, że zacząłem o nich pisać.

Muzyka

Odkąd dziadek pokazał mi Black Sabbath, wiedziałem, że muzyka będzie ważną częścią mojego życia. Gdy zacząłem o niej pisać, miałem ambiwalentne odczucia – z jednej strony spełniałem się i ćwiczyłem pisanie, z drugiej – miałem wrażenie, że ani najpiękniejsze słowa, ani muzyczne terminy nie są w stanie oddać sensu muzyki #FrankZappa. Nie przychodzą mi do głowy zdania, którymi mógłbym opisać piękno Stars of the Lid, ale nie ulega wątpliwości, że to piękna muzyka.

Muzyki się słucha, literatury też. Żeby pisać, trzeba wytężyć uszy – wszechświat cały czas podpowiada wersy i słowa.

Piszę jednak o muzyce dalej, gdyż jej uprawianie nie szło mi najlepiej. Gitarę zniszczyłem, a bitów, które klepałem kilka lat temu trochę się wstydzę, choć pomogły mi przejść przez trudny okres.

Terapia

Pisanie także pomogło mi przejść przez trudny okres w życiu. Potem kolejny. A potem następny. Nawet gdy fizycznie nie pisałem, pisałem w głowie, myślałem o pisaniu. Bywały momenty, że wracałem tak zmęczony i zrezygnowany, że byłem w stanie tylko odpalić YouTube i oglądać ludzi krojących warzywa. Zawsze jednak z tyłu głowy miałem – napisz coś, Damian, nie marnuj czasu. Napisz coś, masz tyle pomysłów. Nie umiem inaczej przepracowywać doświadczeń – przekuwam je w wersy lub historie.

Książki

Mój kontakt ze współczesną polską poezją jest epizodyczny – znam, ale nie śledzę. Większe rozeznanie mam w rapie. Częściej czytam Różewicza, Leśmiana czy Stachurę. Z poezji najbardziej cenię Gary’ego Snydera – chciałbym kiedyś zbliżyć się do jego poziomu. Poza nim lubię Philipa Levine’a, piewcę robotniczego Detroit. Cenię lirykę Heaneya. Uwielbiam arabską i perską poezję klasyczną, japońskie tanki, wiersze z epoki Tang.

Z prozy cenię Murakamiego, choć im jestem starszy, tym bardziej serowa wydaje się jego twórczość. Lubię Hrabala, Myśliwskiego, Calvino. Uwielbiam Strugackich i Schulza – w zasadzie proza wpłynęła na mnie bardziej niż poezja.

Sens

Wiersz musi być o czymś, nawet jeśli to pierdoła. Doceniam wiersze przesuwające granice języka i bawiące się słowem, ale jeśli nie znajduję w nich jakiegoś sensu, nie będę ich dalej czytał. Poezja musi mieć w sobie jakiś sens, nawet najbanalniejszy. Bez tego wiersz nie jest wierszem, a tylko zlepkiem ładnych słów.

Tytuł

Przez wiele lat zaczynałem pisanie od tytułu, często głupiego i zbyt rozbudowanego. Wszechświat podsuwał mi tytuły i dopisywałem do nich wiersze. Później sytuacja się zmieniła – znajdowałem samotne lub stadne wersy, a tytuły nie pojawiały się. Niemniej uważam, że tytuł jest ważny – jak lead w artykule, jak nagłówek na portalu, jak wyróżniający się kolor na obrazie przykuwa uwagę i zatrzymuje czytelnika.

Ale z tytułami trzeba uważać. Przez to, że najlepszy wiersz w moim życiu zatytułowałem Andrzej Bursa, wielu przypisuje go Andrzejowi Bursie.

Czas

Czasami, gdy nachodzi mnie chwila zwątpienia w pisanie i chodzę po mieszkaniu, mówiąc, że trzeba było zostać piłkarzem, czytam poradniki pisarskie. Każdy z nich mówi, że pisać trzeba codziennie, a potem kreślić, a potem znowu pisać, a potem znowu kreślić i tak w nieskończoność.

Jest to słuszna rada, ale są w życiu ważniejsze rzeczy niż pisanie. Dlatego ze znakomitą większością swoich projektów przez długi czas wajbuję, a potem robię je na setkę. Przy debiucie dłubałem strasznie długo, teraz nie mam na to czasu. Muszę ugotować obiad dziewczynie, zrobić pranie, przeczytać teksty na studia, spotkać się z ziomkami – są to rzeczy znacznie ważniejsze niż literatura.

Nie zrozumcie mnie źle – uważam, że literatura jest ważna, nawet bardzo ważna, ale są rzeczy ważniejsze. Spacer z bliską osobą, zabawa z psem czy gapienie się na wróble mówią o życiu więcej niż dziesięć tysięcy książek.

Poezja to dla mnie impuls i szybkość – uważam, że dwa tygodnie to wystarczająco dużo czasu, żeby napisać całą książkę poetycką; czas jej dojrzewania we wnętrzu może się różnić, w moim wypadku pomysły macerują się jakieś trzy–cztery miesiące. Proza to kwestia kilku miesięcy – z planem i notatkami pisanie po dwie–trzy godziny dziennie wystarczy.

Osobiście pracuję albo regularnie, codziennie po godzince czy dwóch, albo po maratońsku – wyjeżdżam do rodzinnego domu na kilka dni, gdzie zamykam się w pokoju i przez ten czas bez przerwy piszę, schodząc tylko po jedzenie i picie.

Wersy

„Chodzi tylko o to, żeby nie mówić, kiedy się nie ma nic do powiedzenia” – te słowa Maćka Cruza są moim drogowskazem w literaturze.

„Wjeżdżam na skwer, jakbym zdobył Trafalgar” – te słowa Belmondo są dla mnie wyznacznikiem mocy i inteligencji w literaturze. Tego typu wersów szukam.

Wszystkie swoje najlepsze wersy ukradłem innym.

Rymy

Przez długi czas rymy kojarzyły mi się z pseudoromantycznymi wypocinami nastolatków. Dodatkowo kojarzyłem je z rapem, a ponieważ byłem metaluchem, od razu reagowałem alergicznie. No i nie umiałem rymować.

Dalej nie umiem, ale zrymowałem kaczka-chaczkar. Dzięki temu rymowi kilka osób dowiedziało się o istnieniu chaczkarów.

Praca

Praca w sklepie nauczyła mnie cierpliwości. Praca w muzeum i centrum edukacji nauczyły mnie opowiadania historii i szukania źródeł. Praca w copywritingu nauczyła mnie rzemiosła – jestem teraz w stanie usiąść i pisać na dowolny temat.

Poza tym pisanie to ciężka praca, fizycznie i psychicznie. Czuję to zwłaszcza po maratonach. Pisanie jest jak uprawa roślin – trzeba się naschylać i nawyrywać chwastów, a i tak nie ma nadziei, że cokolwiek z tej ziemi wyrośnie.

Mięso

Nie lubię metafory mięsa, gdy mowa o literaturze. Rozumiem ją, jest pożyteczna, ale jej nie lubię. Literatura jest bardziej jak ziemniaki – przez większość czasu niekształtne, brudne, zakopane w ziemi bulwy, ale po odpowiedniej obróbce powstają z nich pyszne dania i dają mnóstwo energii. I pasują do prawie wszystkiego.

Przyjaciele i rodzina

Co jakiś czas powtarzam, że trzeba było zostać piłkarzem, choćby polskiego drugoligowca, takiej Miedzi Legnica czy Chojniczaki Chojnice. Wtedy moja dziewczyna mówi, żebym przestał gadać bzdury.

Dzięki niej piszę dalej. To ona, gdy stękam i płaczę, że trzeba było kopać piłkę, mówi mi, żebym przestał się mazać i otwierał edytor tekstu.

Moi przyjaciele również cały czas mówią mi, żebym pisał.

A moi rodzice, gdy z nimi rozmawiam, cały czas pytają, czy coś ostatnio napisałem.

Trzeba było zostać piłkarzem, powtarzam co jakiś czas, gdy ślęczę nad tekstem. Piłkarzem już nie zostanę, więc pozostaje pisać dalej i mieć nadzieję, że osiągnę w literaturze taki poziom jak Claude Makélélé w Realu Madryt (i przyznaję to ja, trzecie pokolenie fanów Barcelony).

Zobacz, jak Damian Kowal wygłasza swoją Ars poetica:

 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Damian Kowal , Trzeba było zostać piłkarzem, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 187

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...