02.02.2023

Nowy Napis Co Tydzień #188 / Wciąż słychać krzyk drobiu Więckowskiej nieświeży

Krzysztof Varga, znany przede wszystkim czytelnikom jako błyskotliwy i często złośliwy felietonista „Gazety Wyborczej”, a od 2020 roku „Newsweeka” oraz autor kilku książek (z których Tequila, Nagrobek z lastrykoGulasz z turula znalazły się w finale literackiej Nagrody Nike), wziął się tym razem za wiwisekcję ikony literatury młodzieżowej – nie wiem nawet, czy nie najwybitniejszego reprezentanta tego nurtu w polskim pisarstwie (i niech tutaj wybaczą mi wielbiciele Kornela Makuszyńskiego, Zbigniewa Nienackiego czy innych). Varga zajął się Edmundem Niziurskim (1925–2013), w moim przekonaniu chyba najbardziej elitarnym i pokoleniowym twórcą prozy młodzieżowej, a w każdym razie najznakomitszym (obok autora komiksów Papcia Chmiela) „inżynierem dusz” absolwentów liceów zdających maturę między latami siedemdziesiątymi a połową dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia. Jeszcze u schyłku dwudziestego wieku na korytarzach akademika i w zatłoczonych wieczorami pokojach (przynajmniej w Krakowie), gdzie spotykało się – to taki fenomen z początków polskiego kapitalizmu – kilkanaście roczników studentów, można było usłyszeć (obok „Precz z preczem!” i „Kawa musi być czarna, mocna i aromatyczna” – to cytaty z Henryka Jerzego Chmielewskiego, czyli Papcia Chmiela) wplatane w zwyczajny dyskurs, uwagi o „czwororęcznych”, „Wielkiej Kołomyi Elementarnej” czy wreszcie nieśmiertelnym (dzięki poezji niejakiego Wątłusza) „krzyku drobiu Więckowskiej nieświeżym”. To był swoisty kod kulturowy, który istniał dla określonej formacji pokoleniowej. Księga dla starych urwisów jest opisem fenomenu, rozkwitu oraz upadku, a także w pewnym sensie zapomnienia o pisarstwie Edmunda Niziurskiego.

Mimo swoistej – tu użyjmy terminologii marketingowej – „kultowości” prozy autora Siódmego wtajemniczenia, dla współczesnego, młodszego czytelnika, powiedzmy takiego przed trzydziestym piątym rokiem życia, pozostaje Niziurski pisarzem dość słabo znanym. Lub jednym z wielu. Najprawdopodobniej wynika to z faktu – i między innymi o tym jest również ta książka – że Niziurski i jego utwory pozostają, jakkolwiek by to nie zabrzmiało dziwnie, zjawiskiem stricte literackim, przeżywanym i smakowanym najpierw indywidualnie, a później istniejącym w języku (lub raczej językowych potyczkach) męskiego czytelnika – albowiem ten mistrz humoru nigdy nie pisał dla dziewcząt. Czytelnika, dodajmy, od czterdziestu lat w górę. Niziurski nie zaistniał – na skalę swego talentu i wyobraźni – w mediach wizualnych. Spośród wywodzących się z podobnej formacji językowo-intelektualnej, opisujących mikroświat szkoły i małego (często odrealnionego) miasteczka, starsi od naszego bohatera Kornel Makuszyński i Jan Brzechwa ocaleli dla współczesnego odbiorcy dzięki komiksowi, animacjom, kilku udanym serialom i filmowi (wystarczy wspomnieć Szatana z siódmej klasy w reżyserii Marii Kaniewskiej). Z „wielkiej czwórki” PRL najciekawsze życie pośmiertne prowadzi Zbigniew Nienacki. Sympatycy prozy detektywistycznej, rekonstrukcji historycznych i archeologicznych zagadek zbudowali wokół jego twórczości fandom, a kontynuacja wariantywna przygód Pana Samochodzika liczy już ponad sto tytułów. Alfreda Szklarskiego wciąż „podgrzewają” informacje o planowanej ekranizacji (z wielkim rozmachem i budżetem) jednej, bądź cyklu przygód Tomka Wilmowskiego w egzotycznej scenerii. O wiele mniej zabawny i pisarsko sprawny Adam Bahdaj miał niezwykłe szczęście do reżyserów (a w zasadzie jednego – Stanisława Jędryki), który z Podróży za jeden uśmiech, Wakacji z duchamiStawiam na Tolka Banana uczynił perły młodzieżowego serialu, przypominane kilka razy do roku przez stacje telewizyjne. Niziurski nie miał tego szczęścia – jego surrealistyczny, literacko wysmakowany język oraz absurdalne zwroty akcji źle zniosły mały i duży ekran. Jedyna udana i wierna ekranizacja to Tajemnica dzikiego szybu w reżyserii Wadima Berestowskiego z 1956 roku, zaś niezłym serialem (przede wszystkim aktorsko) okazały się Niewiarygodne przygody Marka Piegusa. Pozostałe adaptacje filmowe to formalne, artystyczne i komercyjne porażki. Niejednoznaczna i nie na miarę talentu jest również relacja między Niziurskim a jego miejscem urodzenia. Podczas gdy każde z innych miast podkreśla i chwali się postaciami urodzonych tam artystów – zwłaszcza tak nietuzinkowych – stosunek Kielc do autora Klubu włóczykijów jest co najmniej ambiwalentny. I tym relacjom oraz autobiografizmowi prozy Edmunda Niziurskiego również poświęca Varga obszerne fragmenty swej książki.

Sięgnijmy do dwóch cytatów, które w sposób doskonały zilustrują nam status twórczości Niziurskiego wśród jego oddanych czytelników (do których niżej podpisany również się zalicza) oraz tę niejednoznaczną relację pomiędzy miastem rodzinnym a pisarzem, który spędził w Kielcach młodzieńcze lata:

Jeśli PRL miał jakieś radosne strony, to jedną z nich, a może jedyną, była literatura dla dzieci młodzieży. A na tle całej literatury młodzieżowej najjaśniej błyszczała gwiazda Edmunda Niziurskiego. To dzięki jego powieściom życie w szarym, smutnym kraju nabierało niezwykłych barw i atrakcyjności, jakiej nie mogły nawet dostarczyć filmowe westerny i przygody Jamesa Bonda. […] Oczywiście Niziurski nie był jedynym pisarzem, jakiego czytaliśmy w graniczącym z egzaltacją zachwycie. Ale był najprawdziwszy. Na tym polegał jego geniusz, że sięgnął po nasze życie, zwykłych uczniów.

I trochę dalej:

Dziś ma w Kielcach swój skwer, który tak naprawdę jest tylko polaną i parkingiem obok Kadzielni [rezerwat geologiczny, a sam skwer jest rozjeżdżonym kołami placykiem o powierzchni kilkunastu metrów – przyp. P.CH.], a obok niego znajdują się malutki skatepark oraz coś na kształt placu zabaw. Być może nadszedł czas, żeby Kielce postawiły Niziurskiemu prawdziwy pomnik.

Zwłaszcza że Kielce i okoliczne miejscowości (kamieniołomy, ruiny zamku w Chęcinach) zostały w tej prozie bardzo dokładnie odwzorowane, a dociekliwy Varga (między innymi dzięki rozmowom z synem pisarza) ukazuje, jakie konkretne realia topograficzne i wydarzenia ze stolicy województwa świętokrzyskiego pojawiają się na kartach kolejnych powieści, przytacza regionalne legendy wplecione w tkankę prozy. Pokazuje, w jaki sposób Kielce stają się Warszawą (sic!), Odrzywołami, Gnypowicami Wielkimi, Twierdzą Persil, całym światem; jak Niziurski wciąż tka ten sam pean na cześć rodzinnego miasta, jak wciąż do niego wraca – odwiedzając nie tylko brata Mirosława, znanego profesora i kompozytora muzyki współczesnej. Pisarz jest jak Żeromski, który w każdym ze swych utworów transponował to miasto, ale który ma bodaj dziesięć miejsc pamięci w Kielcach – w przeciwieństwie do Niziurskiego, którego rodzinne miasto pozostawiło nieomal zapomnianym i opisujące to fragmenty Księgi dla starych urwisów są bodaj najbardziej gorzkie w całej publikacji. Nie dorównuje im nawet rozdział o schyłkowej twórczości Niziurskiego, gdy pisarz usiłował pochwycić nurt współczesności, gdy zmieniał się język jego młodzieżowych bohaterów i pojawiały się nieznane wcześniej dla twórcy wulgaryzmy i wątki kosmiczne. Varga tej dziwnej niechęci dla arcymistrza absurdu nie ocenia, lecz rekonstruuje, ujawnia wątki autobiograficzne, bo nawet niekończąca się wojna „Defonsiaków” z „Rejtaniakami” jest echem kieleckiej rywalizacji między Liceum imienia Stefana Żeromskiego a Liceum imienia Jana Śniadeckiego.

Ten autobiografizm w prozie Niziurskiego nie został jednak skondensowany w jednym rozdziale, co byłoby dla czytelnika nieznośne. Varga stworzył analizę polimorficzną, hybrydową. Najpierw, niczym w leksykonie, zestawił galerię rabusiów (z Wieńczysławem Nieszczególnym i Albertem Flaszem na czele), następnie nauczycieli (tu nieodmiennie dominuje Alcybiades i groźny z powodu sinusoidy psychicznej Trąba wraz z nieistniejącymi już we współczesnej szkole figurami istotnymi – szkolnym woźnym Bamboszem i woźną Bobuliną), zaś każdy z rozdziałów zamyka „arkusz egzaminacyjny” z „Niziurskologii” i kilkaset przeplatających się wypowiedzi. O twórcy Awantury w Niekłaju opowiadają żona i syn, a także znani pisarze, na których wywarli ogromny wpływ: Jerzy Pilch, Zygmunt Miłoszewski, Grzegorz Kasdepke. Są to relacje tak pełne anegdot, że skrzą się niczym polarna zorza. Przytoczę – jako przykład – wspomnienie Barbary Niziurskiej o prasowym debiucie przyszłego pisarza w tygodniku „Wieś”, w początkach lat pięćdziesiątych:

Mąż nie miał zielonego pojęcia o spółdzielniach, nie wiedział, co to w ogóle jest, ale się zgodził. […] Edmund poprosił, żebym z nim pojechała, a że bardzo lubiłam takie wycieczki, odparłam, że chętnie, ale weźmy ze sobą Stefana Gierowskiego, naszego przyjaciela, później znanego i wybitnego malarza. Edmund i Stefan byli świeżo po studiach. Pomyśleliśmy, że Edmund coś napisze o spółdzielniach, Stefan coś narysuje i obaj dostaną kilka złotych. Wzięliśmy Stefana, pojechaliśmy na wieś, na zebranie przyszła grupa chłopów i mój mąż zaczął opowiadać o dobrodziejstwach spółdzielczości. I wtedy oni wstali i krzyknęli: „My wam damy spółdzielnię produkcyjną!”. I lecą na nas. Wszyscy: ja, Stefan i mąż uciekaliśmy przez jakieś świeżo zaorane pole do stacji kolejowej.

Wśród tych relacji pojawiają się kolejne odkrycia Vargi dokonane w archiwum pisarza. Pomieszane, niepodpisane rękopisy i maszynopisy ukazują nieznane scenariusze, szkice powieści, słuchowiska. Ujawnione, uporządkowane (na ile się udało, bo artysta był specjalistą od chaosu kontrolowanego) i streszczone, stanowią glosę do znanej twórczości pisarza.

Niziurski jest buntowniczy, nieomal wywrotowy („książka pisana na początku lat pięćdziesiątych zawiera jakieś harce nieprawdopodobne jak na czasy stalinowskie, dowcipy, które Niziurski robi sobie z władzy” – pisze Janusz Anderman o Księdze urwisów). Jest niesamowitym twórcą neologizmów (vide „paraliż przytabliczny nagminny”, dręczący uczniów w szkole), ale celuje przede wszystkim w onomastyce („Niziurski, pomijając Sienkiewicza i może Mrożka, to pisarz, który ma największą wyobraźnię do nazwisk, stosuje coś w rodzaju skrótu poetyckiego” Mariusz Czubaj). Rodzinna legenda głosi, że najciekawsze nazwiska pisarz znajdował, spacerując po cmentarzach. Juliusz Machulski wspomina zaś, że książki Niziurskiego to był skarb, każda premiera była świętem, a zdobycie egzemplarza graniczyło z cudem. Zygmunt Miłoszewski uznaje Sposób na Alcybiadesa za „najbardziej przejmującą i doniosłą kulturowo książkę”, a Jerzy Pilch cytuje z pamięci wiersz Wątłusza.

Niziurski, jeśli był w formie najwyższej, potrafił tworzyć rzeczy niezwykłe. Rozmówcy Vargi prześcigają się w literackich konotacjach. Siódme wtajemniczenie to proza „vonnegutowska”, polski realizm magiczny. Trylogia odrzywolska jest niczym Bildungsroman – Niziurski już dawno odkrył schemat fabularny, który eksplorują współczesne seriale o nastolatkach, w którym przybysz zostaje wrzucony w nieznane środowisko szkolne. Motyw „obcego” jest konstytutywny dla jego pisarstwa. Stephen King? Dlaczego nie? Jak pisze Varga:

W jego książkach istnieje zupełnie normalne, codzienne życie w małym prowincjonalnym miasteczku, w którym nagle pojawia się coś niesamowitego i przerażającego. U Niziurskiego mamy z kolei zupełnie normalne, szkolne życie w prowincjonalnym mieście, gdzie pojawia się jakaś przygoda, która zupełnie zmienia życie najzwyklejszych uczniów.

Elementy thrillera medycznego odnajdujemy w Adelo, zrozum mnie!

Księga dla starych urwisów – monografia jednego z najciekawszych w polskiej prozie twórcy literatury gatunkowej, wielkiego żonglera słowem, to przykład biografii nietypowej. Biografii książek i człowieka, którą znakomicie „się czyta”.

Krzysztof Varga, Księga dla starych urwisów. Wszystko, czego jeszcze nie wiecie o Edmundzie Niziurskim, Wydawnictwo Czerwone i Czarne, Warszawa 2019.

księga urwisów

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Paweł Chmielewski, Wciąż słychać krzyk drobiu Więckowskiej nieświeży, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 188

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...