Nowy Napis Co Tydzień #189 / Oskarżyciel bestii
Każdy ocalały z obozów zagłady ma własną opowieść związaną z przybyciem do obozu i podjętą walką o przeżycie. Opowieść Julesa Schelvisa stała się nie tylko świadectwem osobistym i prywatnym, ale również państwowym. Jako jeden z nielicznych ocalałych spośród holenderskich Żydów wysłanych do Sobiboru, uparcie powtarzał w swojej ojczyźnie tę nieco egzotyczną nazwę położonej w lasach miejscowości. Jego książka Obóz zagłady w Sobiborze ukazała się w Holandii po raz pierwszy w 1993 roku i do tamtego czasu miała tam już dwanaście wydań. Tłumaczenie opus magnum Julesa Schelvisa właśnie ukazało się w języku polskim. Ale nazwać Obóz zagłady w Sobiborze jedynie monografią miejsca ludobójczej kaźni – to zdecydowanie za mało.
Milczenie i świadectwo
Aby w pełni zrozumieć znaczenie książki Julesa Schelvisa należy wnikliwie przeczytać jego biografię. Schelvis został schwytany 26 maja 1943 roku przez nazistów w Holandii okupowanej przez III Rzeszę. Podczas łapanki pojmano także jego żonę Rachelę i jej rodzinę. Na zaledwie kilka dni osadzono ich w Westerbork. Stamtąd już 1 czerwca załadowano Żydów do pociągu. Był to czternasty transport holenderskich Żydów. Ten akurat liczył trzy tysiące osób. W bydlęcym wagonie, w którym przebywał Jules Schelvis, mieściły się jeszcze sześćdziesiąt trzy osoby. Podróż trwała trzy doby. W jej trakcie deportowani nie otrzymywali pożywienia ani wody. Nie otwierano także drzwi. Potrzeby fizjologiczne załatwiano do drewnianej beczki stojącej w rogu wagonu. Gdy wreszcie otworzono drzwi i świeże powietrze nieco ocuciło deportowanych, okazało się, że znajdują się w Sobiborze. Był 4 czerwca 1943 roku, gdy dotychczasowe życie Schelvisa skończyło się. Jego od razu skierowano do obozu pracy przymusowej w Dorohuczy, Rachelę wraz z jej rodziną poprowadzono do komór gazowych. Z transportu liczącego trzy tysiące osób przeżył tylko Jules Schelvis. Był także jednym z nielicznych spośród 34 313 Żydów holenderskich deportowanych do Sobiboru, który ocalał. Z siedmiuset Żydów skierowanych z Sobiboru do Dorohuczy przeżyło tylko dwóch – i on był jednym z nich. Jeśli do tych koszmarnych wyliczeń dodamy jeszcze to, że w wyniku powstania w Sobiborze uciekło z obozu zagłady trzysta osób, z których sześćdziesiąt jeden lub sześćdziesiąt dwie przeżyły wojnę, to zasadnym jest pytanie: jak mógł o tym wszystkim milczeć?
Nie potrafił, czego dowodem jest właśnie niniejsza książka. Sobibór wyłonił się nagle w życiu Julesa Schelvisa niczym legendarny Lewiatan, aby pochłonąć wszystko, co znał. W jednej chwili zabrano mu całe dotychczasowe życie. Wyzwolenia doczekał w innym obozie, w Vaihingen an der Enz pod Stuttgartem, podobozie KL Natzweiler-Struthof. Założył nową rodzinę. Nie mówił o tym, czego doświadczył w czasie wojny. Zachód nie był zainteresowany historiami ocalonych, którzy mówili przerażające historie o obozach leżących gdzieś tam za żelazną kurtyną. W ojczystej Holandii wciąż niewiele osób wiedziało o Sobiborze. Pokolenie powojenne chciało żyć dniem bieżącym, martwiło się, jak przeżyć w atmosferze zimnej wojny, a nie rozliczać się z przeszłością.
Schelvis zaczął pisać o Sobiborze dopiero w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku, gdy rozpoczął się proces apelacyjny Karla Frenzla, jednego ze zbrodniarzy sobiborskich. Wydarzenie to skłoniło emerytowanego drukarza do rozpoczęcia monografii potwora, który zabrał mu najbliższych, a Holandii swoich obywateli. Obóz zagłady w Sobiborze to książka, której – powtórzmy to – nie da się w pełni zrozumieć bez powyższego rysu biograficznego. Monografia Schelvisa zaskakuje chłodnym, analitycznym opisem. Autor skutecznie ukrył swoje „ja”, którego osobista tragedia nie przebija się na karty książki. W powściągliwym opisie nie znajdziemy śladów prywatnego kadyszu. A jednocześnie poprzez zgromadzony materiał świadectw, wspomnień, zeznań, listów, kart pocztowych, dokumentów, zdjęć, planów i map książka jest barwnym wielogłosem, który nie pozostawia czytelnika obojętnym. Autor dotarł do bardzo wielu ocalonych, którzy po wojnie zamieszkali po zachodniej stronie żelaznej kurtyny. Przeistoczył się w prawdziwego historyka, który studiował różne źródła (na przykład listy transportowe) tylko po to, aby lepiej zrozumieć sobiborskiego potwora. Jeździł na procesy zbrodniarzy, czytał akta; czasem występował jako świadek. Przynajmniej kilkakrotnie był w Polsce i wciąż szukał świadków. Obóz zagłady w Sobiborze stał się dziełem jego życia. Każde kolejne wydanie było uzupełniane o najnowszy stan wiedzy. To wreszcie dzięki jego postawie, której ducha odnajdujemy w książce, 11 marca 2002 roku w Holandii odsłonięty został pierwszy monument poświęcony zamordowanym w Sobiborze.
Zrozumieć machinę
Nie jest łatwo pisać o tej książce. Dokładność, z jaką Jules Schelvis odtwarza funkcjonowanie obozu zagłady w Sobiborze, zostawia w czytelniku wyraźny ślad. Wskażę zatem jedynie kilka wyznaczników, ciekawych punktów, na które warto zwrócić uwagę w trakcie lektury.
Pierwszym jest niewątpliwie umiejętność pisania, które nie wkracza w nadmierny ekshibicjonizm (a przypomnijmy, że Schlevis miałby pełne prawo otworzyć się przed czytelnikiem ze swoja historią). Autor stara się zrozumieć, przejrzeć sposób myślenia i działania sprawców, ale nie ulega fascynacji złem. Wolny jest także od wszelkich „infernalnych” zwrotów, jak na przykład „piekło na ziemi” i tym podobne. Styl pisania Schelvisa jest bardzo czytelny, niemalże klarowny jak wykład, a przy tym niezwykle humanistyczny. Dobrze oddaje to ten fragment:
To nie przypadek, że prawie wszyscy „urzędnicy śmierci”, którzy trafili do obozu w Sobiborze oraz do innych obozów zagłady, zostali sprowadzeni z zakładów eutanazji, takich jak: Bernburg, Brandenburg, Grafeneck, Hadamar, Hartheim i Sonnenstein. Byli tam zobowiązani do zachowania ścisłej tajemnicy, a więc z oczywistych względów mogli zostać zaangażowani do jeszcze większej, tajnej operacji, podczas której masowe mordowanie ludzi nie obciążyłoby bardziej ich sumień, jeśli je w ogóle posiadali. […] Minimalna liczebność personelu i niewielkie koszty miały przynieść maksymalne efekty. Dysponowano zatem wystarczającą liczbą pracowników do trzech nowych obozów [Bełżec, Sobibór, Treblinka – MC]. Każdy z nich był kółkiem w mechanizmie napędzającym machinę zagłady. Brak lub niewłaściwe funkcjonowanie jednego kółka mogłoby zniweczyć całość. Jednak wszystkie kółka znajdowały się we właściwym miejscu i dokładnie się zazębiały.
Ciekawą rzeczą jest przytoczone przez autora oświadczenie, które musieli podpisać zbrodniarze tworzący załogę Sobiboru. Dotyczyło ono zachowania w tajemnicy wykonywanych czynności w obozie zagłady, w tym „ścisły zakaz fotografowania w obozach Akcji Reinhardt”. Gdy spojrzymy jednak na zawartość Obozu zagłady w Sobiborze, zobaczymy, jak wiele zdjęć wykonanych przez esesmanów udało się Schelvisowi zlokalizować. Sferą domysłów dla czytelnika pozostaje, dlaczego załogi łamały zakaz. Historycy i psychologowie mają tu swoje wyjaśnienia (na przykład pamiątka, brak poczucia winy wobec „odczłowieczonych” ofiar, zwykła niefrasobliwość słabo dobranego zespołu strażników – i wiele, wiele innych), które tworzą osobną bibliotekę.
Gdy poznajemy historię obozów zagłady, zauważamy, iż każdy z nich – pomimo powtarzalnej mechanizacji – ma jakiś wyróżnik, coś paradoksalnego, co nie pozwala o nim zapomnieć. W Treblince jest to obecność małego zoo. W Sobiborze będzie to z kolei drewniana kaplica wybudowana pierwotnie w 1926 roku. Budując obóz zagłady, nie rozebrano jej. Nie sposób tego określić i Schlevis też tego nie rozstrzyga, jednak trudno uwierzyć, aby ktokolwiek z załogi strażników korzystał z niej w tym celu, w którym powstała.
Trzy uwagi, które poczyniłem wyżej, w żaden sposób nie wyczerpują bogactwa książki Julesa Schelvisa. Warto zwrócić uwagę na Obóz zagłady w Sobiborze, ponieważ poza pracami Marka Bema nie mamy na rodzimym rynku zbyt wielu dobrych, pod względem merytorycznym i pisarskim, książek na temat tego obozu. Życiowe opus magnum Schelvisa zostało wydane przez Państwowe Muzeum w Majdanku, zatem istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że książka nie wejdzie do szerokiego kręgu odbiorców. Mimo wszystko warto pamiętać i zerkać na nową inicjatywę wydawniczą Muzeum. Schlevis został wydany w tej samej szacie graficznej, co kapitalna (i niestety mocno niezauważona) książka Dariusza Libionki Zagłada Żydów w Generalnym Gubernatorstwie. Miejmy nadzieję, że obie książki są początkiem nowej, ambitnej serii.
Jules Schelvis, Obóz zagłady w Sobiborze, tłum. Krzysztof Stachowski i Agencja Vertaalbureau Perfect, Państwowe Muzeum na Majdanku, Lublin 2021