Nowy Napis Co Tydzień #189 / Otwieranie archiwów. Ślady tańca modern w nowej choreografii
Z ciała na ciało
Dwadzieścia dwie sekundy. Dokładnie tyle trwa film braci Lumière, na którym widać Isadorę Duncan, tańczącą skandalistkę i reformatorkę, matronkę ruchowej rewolucji spod znaku modern dance
Niemniej nie miał racji Zbigniew Herbert, pisząc, że nikt
nie odtworzy jej tańca nie wskrzesi Izydory
pozostanie zagadką w tiulach tajemnicą
jak pismo Majów jak uśmiech GiocondyZ. Herbert, Izydora Duncan, [w:] tegoż, Raport z oblężonego miasta, Kraków 1983, s. 66 [3]
Nie wyrwiemy Isadory szponom zaświatów, to jasne. Jej taniec opuścił jednak spektakularnie uduszone ciało
Doskonałym tego przykładem jest spektakl Isadora Duncan
Spektakl Bela realizuje formułę wykładu performatywnego (ang. lecture performance). Sheila Atala zza biurka-katedry opowiada o życiu, twórczości oraz metodach Duncan, powtarzając te epizody z burzliwej biografii artystki, które zapisały się w zbiorowej pamięci o bosej, helleńskiej nimfie rzucającej wyzwanie patriarchalnym strukturom baletowej klasyki oraz niejako programowo rozmiękczającej opozycję prywatne–publiczne
W dalszej części moich rozważań omówię spektakle, których twórczynie i twórcy – tak jak Bel – inicjują dialogi z tradycją tańca modern, ale – inaczej niż francuski artysta – nie tyle powtarzając archiwalną wiedzę, ile ją przeobrażając. Interesują mnie praktyki choreograficznego rozmontowywania archiwów oraz poszerzania ich granic. Pragnę tym samym pokazać, w jaki sposób taniec wytwarza, jednocześnie osadzoną w przeszłości i wychyloną w przyszłość, opowieść o samym sobie.
Archiwum, które zaprasza do tańca
Pisząc o cielesnych archiwach materializujących się w spektaklach choreograficznych, odchodzę od słynnej definicji performansu jako sztuki, które istota – jak powiada Peggy Phelan – „realizuje się poprzez zanikanie”
Postulat przyznania pamięci ciała statusu równoprawnego – obok dokumentalnych zapisów, reliktów, materialnych resztek tego, co było – medium przeszłości zdaje się tożsamy z pragnieniem włączenia wykluczonych Innych w kanwę wspólnej opowieści o dziejach. Historia wcielona rozwija się bowiem na peryferiach logosu
Ciało wymyka się logice archiwum jako tego, co stałe i niezmienne – jest ono bowiem nieprzewidywalne, bywa niesforne, a co więcej – stale towarzyszy mu możliwość śmierci. [13], poza słowem i tekstem, a więc także poza większościową logiką. Cielesny performans-archiwum z jednej strony rozszczelnia oraz demokratyzuje skodyfikowaną wiedzę. Z drugiej – jak pisze Dorota Sosnowska, rekonstruując postkolonialną teorię Diany TaylorZob. D. Taylor, The Archive and the Repertoire. Performing Cultural Memory in the Americas, Durham–London 2003; tejże, Archiwum i repertuar. Performanse i performatywność. PerFORwhat studies?, tłum. M. Borowski, M. Sugiera, „Didaskalia” 2014, nr 120, s. 22–38. [14] – unaocznia, że „poza oficjalnym obiegiem kultury […] istnieje sfera odgrywania i powtarzania historii, gdzie w przekazie czynnego działania z ciała do ciała tworzą się tożsamości i społeczności”D. Sosnowska, Ciało jako archiwum – współczesne teorie teatru i performansu, [w:] Świadectwa pamięci. W kręgu źródeł i dyskursów (od XIX wieku do dzisiaj), red. E. Dąbrowicz, B. Larenta, M. Domurad, Białystok 2017, s. 83. [15].
Zauważenie, że ciało potrafi archiwizować oraz wytwarzać wiedzę jest w kontekście eksperymentów pionierek modern dance istotne także dlatego, że ich rewolucja miała charakter ruchu kontrhegemonicznego oraz protofeministycznego. Upubliczniając kobiece doświadczenie, zarazem stanowiły o własnej podmiotowości oraz ucieleśniały alternatywę dla produkcyjnych choreografii tayloryzmu
W powtórzeniu istotę performansu dostrzega Rebecca Schneider, wchodząca w radykalną polemikę z tezami Phelan
Twórczynie i twórcy, których prace omówię, to zaproszenie przyjmują przede wszystkim jako wezwanie do tańca z potencjalnością archiwum – z tym, co w nim pominięte, ale też z tym, co nie mogło w jego ramach zaistnieć, bo nigdy (albo raczej: jeszcze) się nie wydarzyło.
Falujące resztki historii
W fotograficznym archiwum Doris Humphrey
Choreografka opuszcza bezpieczne formy idealnych aktów. Staje przed nami jako ktoś jednocześnie swojski i obcy. Korzystając z heterogenicznego archiwum modern dance, przejmuje ekspresje tancerek takich jak Humphrey, Mary Wigman, Valeska Gert czy Anita Berber oraz przekształca je w jednocześnie wielogłosową i autonomiczną praktykę ruchową. Jej spektakl, inspirowany między innymi tańcem wyrazistym
Bohaterką Expirii jest więc cielesność – biologiczna i wyemancypowana, afektywna i niesforna. Dramaturgia tej choreografii, za którą odpowiada Agata Sinarska, wydaje się podporządkowana cyklicznemu modelowaniu kształtów i ich rozpuszczaniu, przywoływaniu ciała do względnego porządku oraz pozwalaniu mu na rozlewanie się, zwisanie, istnienie poza normatywną formą. Ciało w spektaklu Kryst zdaje się jednocześnie nadobecne (bo zwielokrotnione przez lustrzane odbicia) i nieuchwytne (bo wciąż zmieniające pozycje, rozedrgane, migające); widzialne (w pełni swojej fizjologiczno-biologicznej realności) i niewidzialne lub dostrzegalne tylko we fragmentach. Tancerka porusza się bowiem po zanurzonej w ciemności i tylko punktowo doświetlonej słupami chłodnego światła scenie, na której w nieregularnym, niejako zepsutym okręgu ustawiono sześć czarnych, kamiennych brył, pokrytych zwierciadlaną taflą – jak w upiorno-futurystycznym gabinecie luster. Kryst finezyjnie kreuje kolejne obrazy, które narastają oraz pęcznieją, by nagle – niczym bańki mydlane – rozprysnąć się w niebycie, zmienić stan skupienia, wyobcować się z chwilowo udomowionej formy i zamieszkać (albo raczej: na chwilę przycupnąć) w nowej. Falują nie tylko niecierpiące bezruchu mięśnie, lecz również cytaty zaczerpnięte (i od razu poddane transformacji) z archiwów modern dance, wizualnego ekspresjonizmu czy rzeźbiarskich klasyków. Faluje historia.
Minimalistyczna scenografia autorstwa Agaty Skwarczyńskiej, tonąca w – niekiedy ledwie słyszalnych – szumach
Zmienność ruchu oraz jego nieprzewidywalna dramaturgia mają w Expirii ogromny potencjał emancypacyjny. Nagie kobiece ciało stale wymyka się swoim skonwencjonalizowanym reprezentacjom, utrwalonym między innymi w tradycji wyidealizowanych aktów. Nie daje się pochwycić ani uchwycić, nie pozwala się uprzedmiotowić. Nie staje się bowiem ciałem na pokaz, którego oglądanie ma być przyjemne, lecz aktywnym, procesualnym podmiotem, ujawniającym też swoją fizjologiczną realność i niezabiegającym o to, czy jest wystarczająco ładne, kobiece albo estetyczne. Tym, co oglądamy, okazują się przede wszystkim jego eksperymenty i poszukiwania, nie zaś piękne formy. Kryst w pewnym sensie wyzwala też samo archiwum – staje się ono żyjącą materią, o której przetrwaniu nie decyduje już powtórzenie (jak w Isadorze Duncan Bela), lecz transformacja. Wchodząc w interakcje z tym, co Schneider nazywa „resztkami” historii
Zatańczyć Auschwitz
Resztkowość to również kondycja archiwów, które są niekompletne i dziurawe. W historii tańca ich przykłady można mnożyć – zaczynając od polskich reprezentantek tanecznej awangardy XX wieku
Dwadzieścia lat później, w 2010 roku, na portalu YouTube pojawił się krótki film w reżyserii Jane Korman Dancing Auschwitz
Jednak Korman tylko pozornie profanuje miejsca pamięci. Najstarszy tancerz nosi koszulkę z napisem „Survivor” (Ocalony). To ojciec reżyserki – Adolek Kohn, polski Żyd z Łodzi, były więzień obozu w Auschwitz, który miejsca Zagłady odwiedza z córką, jej dziećmi i ich rodzinami. Momentami nieporadny taniec staje się piękną w swej pociesznej prostocie pochwałą triumfującego życia, ale też propozycją innego mówienia o Holokauście – poszerzania jego archiwum o ślady ocalonych istnień oraz wolnej od nazizmu przyszłości, jakiej dały one początek. Filmowa choreografia Korman ucieleśnia, jak myślę, potencjał historii ratowniczej, której podmiot nie jest wiktymizowany, lecz witalizowany. W tym projekcie opowiadania o dziejach reprezentacja bólu i traumy przekształca się w laboratorium zmiany – na podstawie strasznych doświadczeń z przeszłości wyobrażamy sobie nowe układy społeczne oraz alternatywne scenariusze bycia razem, poza przemocowymi praktykami
Historia ratownicza jest opowieścią wielogłosową – w pewnym sensie oddolną. Do pisania siebie zaprasza bowiem także tych, którzy w oficjalnych, kanonicznych narracjach zajmują miejsca peryferyjne lub są całkowicie z nich wymazani. Staje się patchworkową mieszaniną mikro-, her- i historii, lokalnych albo nieheroicznych świadectw. W tym sensie przypominanie czy rekonstruowanie twórczości artystek oraz artystów, dla których zbiorowa pamięć nie była łaskawa, również nosi znamiona praktyki ratowniczej.
Druga natura Agaty Siniarskiej i Karoliny Grzywnowicz
koncepcji ogrodu jako ujarzmionej natury, ale także do pochodzącej z pierwszej połowy XX wieku idei Naturgarten, przejętej przez nazistów, w świetle której ogrody miały składać się tylko z roślin natywnych dla danego miejsca, a wszystkie nierodzime gatunki miały być usuwane. Ten rodzaj myślenia poprzez klasyfikację i selekcję jest linkiem do biografii Poli Nireńskiej, która również była prześladowana ze względu na pochodzenie – między innymi została usunięta z zespołu Mary Wigman w latach 30. Naziści myśleli o ogrodzie tak, jak o idealnym społeczeństwie, w którym nie ma miejsca dla obcych
Rośliny i przemoc. Artystki o spektaklu „Druga natura”, z Agatą Sinarską, Karoliną Grzywnowicz i Katarzyną Wolińską rozmawia Marcelina Obarska, „Culture.pl”, 17.09.2019, https://culture.pl/pl/artykul/jakie-jest-cialo-tanca-modern-artystki-o-spektaklu-inspirowanym-biogr afia-poli-nirenskiej [dostęp: 29.04.2022]. [39].
Aranżowany przez artystkę quasi-ogród jest jednocześnie piękny i smutny. Mimo że rozkwitają w nim wspaniale bujne, kwietne krzewy oraz zieleniące się drzewka, to jego centralna część zieje potworną pustką – jakby wykorzeniono stąd życie. Co znaczące, pierwszy pokaz Drugiej natury odbył się w drezdeńskim Hellerau, a więc tam, gdzie Nireńska uczyła się języka tańca nowoczesnego od Wigman i skąd została wypędzona. W tę zarazem kwitnącą i obumarłą przestrzeń – miejsce kreacji oraz pamięci – wchodzi Wolińska, wznawiając Tetralogię.
Druga natura nie jest jednak ucieleśnioną kopią pożegnalnego dzieła Nireńskiej. Zrekonstruowany materiał ruchowy, choć bezpośrednio nawiązujący do rytmów, gestów czy kompozycji z choreografii-matki, zostaje niejako poskładany na nowo i staje się nośnikiem odmiennej niż oryginalna semantyki. Twórczynie urodzone długo po II wojnie światowej zbliżają się do tego, co niewyobrażalne, a co w postaci resztek zapisało się w straumatyzowanych archiwach. Tym, do czego mają dostęp, jest z jednej strony sama Tetralogia, z drugiej – rozproszona biografia jej autorki. Obcość doświadczania Holokaustu w pewnym sensie łączy się tutaj z obcością – anarchicznych już, częściowo martwych – idiomów modern dance. Zwielokrotniona niesamowitość buduje dystans między młodymi artystkami a bohaterką ich poszukiwań, który wydaje się jednak częściowo neutralizowany czy znoszony przez samą obecność natury – jako tego, co z jednej strony egzystuje w stanie permanentnego zagrożenia, z drugiej – jest trwalsze od człowieka.
Ogrodowa instalacja Grzywnowicz umożliwia doświadczenie tego, co Schneider nazywa skrzyżowaną czasowością (ang. crosstemporality), a więc spleceniem przeszłości i teraźniejszości. Sam ruch w Drugiej naturze również wydaje się czymś pogranicznym. Wolińska z jednej strony powtarza dramatyczne, patetyczne gesty z repertuaru tańca modern, z drugiej miesza nowe i stare języki choreograficzne, w pewnym sensie zasypując dzielącą je przepaść. Minimalistyczne, surowe przejścia przeistaczają się w rozpaczliwe grymasy łkającego ciała, a to, co należy do porządku ucieleśnień ekstremalnych emocji, jest zarazem wytłumiane i wzmacniane przez codzienne, zwyczajne gesty.
W jednej ze scen Wolińska przyjmuje pozycję horyzontalną, jej leżące ciało wydaje się ciałem odpoczywającym, ale też powypadkowym, tylko oddech świadczy o jego przynależności do świata żywych. Następnie tancerka klęka i wsuwa dłonie pod ziemię. Odgarnia oraz zagarnia glebę, wchodzącą jej za paznokcie jak popiół, z którego powstaje, i w który obraca się każde istnienie. Brudne dłonie kieruje w stronę publiczności, szuka kontaktu, przytula się do losowo wybranych uczestniczek oraz uczestników performansu. Taniec życia i śmierci staje się doświadczeniem wspólnym. W kulminacyjnej scenie, którą pięknie opisała Katarzyna Słoboda,
gest dłoni układa się w kształt ptaka, niczym z teatru cieni, którego następnie Wolińska przenosi na środek przestrzeni i kładzie na ziemi. Kuląc się na niej, wydobywa z siebie przeraźliwy, coraz bardziej narastający krzyk, skierowany w dół. Po jakimś czasie osuwa się na bok i kładzie się na plecach, a następnie na brzuchu. W tej kulminacyjnej i niezwykle poruszającej sekwencji tancerka i choreografka pracowały z jakościami ciała śpiącego i martwego. Ta praca z bezruchem sprawia wrażenie, jakby siły nagromadzone w toku stopniowo dynamizującej się choreografii wytracały się, a widmowe obecności minionych prac odchodziły w spokoju, osiadając w pamięci
K. Słoboda, Archiwum ciała. „Druga natura” Agaty Siniarskiej i Karoliny Grzywnowicz, „taniecPOLSKA.pl”, 17.09.2019, https://taniecpolska.pl/krytyka/archiwum-ciala-druga-naturaagaty-siniarskiej-i-karoliny-grzywnowicz/#_edn3 [dostęp: 29.04.2022]. [40].
Mimo że punktem wyjścia do stworzenia Drugiej natury były biografia i twórczość Nireńskiej
Archiwum jako spotkanie
Spektakl Druga natura powstał w ramach projektu „Terytoria choreografii – nowe szlaki awangardy”
Jej biografia byłaby wyzwaniem dla detektywa. Więcej tu tajemnic niż znanych faktów, a jej historia przypomina splot zagadek do rozwiązania. Wiadomo, że na świat przychodzi w 1916 w Łodzi i prawdopodobnie uczy się tańca u ówczesnych mistrzyń – w szkole Janiny Mieczyńskiej lub u Tacjanny Wysockiej. Potem szlifuje swój talent w Niemczech i Szwajcarii, jednak to wyjazd do Ameryki Południowej zmienia jej życie
M. Obarska, Yanka Rudzka – szamanka piruetu, „Culture.pl”, 19.12.2018, https://culture.pl/ pl/artykul/yanka-rudzka-szamanka-piruetu [dostęp: 29.04.2022]. [46].
Pod koniec lat 50. XX wieku Rudzka przybyła do Brazylii, gdzie prowadziła pionierską Szkołę Tańca Uniwersytetu Federalnego w Salwadorze. W swojej praktyce łączyła tradycję tańca modern z kulturą lokalną o korzeniach afrobrazylijskich (samba czy rytuały afrykańskiego kultu opętań candomblé), co wynikało z przekonania o konieczności rozpoznania źródeł i uznania ich za warunek świadomego kreowania kolejnych etapów rozwoju kultury
Leśnierowska „odkryła” Rudzką kilka lat temu podczas brazylijskiego festiwalu Vivadança. Jak opowiada
To właśnie wtedy, już w pierwszym lub drugim dniu pobytu w Salvadorze, wielokrotnie usłyszałam nazwisko Yanka Rudzka. Z kimkolwiek się spotykałam podczas festiwalu, ten natychmiast z entuzjazmem wspominał tę postać.
Przyznam się, że nie miałam pojęcia, o kim rozmawiamy. […] Zaskoczeni moją niewiedzą salwadorscy koledzy opowiedzieli mi historię niesamowitej polskiej tancerki i choreografki, która jako dyrektorka pierwszej w Brazylii uniwersyteckiej szkoły tańca (na Uniwersytecie Federalnym Bahia w Salvadorze), ale przede wszystkim jako artystka, odmieniła oblicze tańca współczesnego i choreografii w regionie Bahia i wpisała się trwale w historię brazylijskiej awangardy artystycznej lat 50. W Polsce zaś niemal nikt o niej nie słyszał. […]
Z relacji bliskich Yance osób wiemy, choć sama o tym nigdy nie chciała mówić, że doświadczenie II wojny światowej musiało być dla niej szczególnie traumatyczne. Na pytania o Polskę odpowiadała mocno: „Nie pytajcie mnie o Polskę, ja nigdy do Polski nie wrócę”. I słowa dotrzymała. Nawet kiedy mieszkała już w Grazu w Austrii, nigdy nie zabiegała o kontakt z krajem i nigdy nie odwiedziła ojczyznyPowtórzyć gest Yanki Rudzkiej, z Joanną Leśnierowską rozmawia Anna Królica, „Teatr” 2016, nr 10, https://teatr-pismo.pl/5772-powtorzyc-gest-yanki-rudzkiej/ [dostęp: 29.04.2022]. [48]
Właściwa Rudzkiej filozofia ruchu stała się punktem wyjścia dla spektaklu Zaczyn łączącego w warstwie choreograficznej elementy właściwie tradycyjnym kulturom tanecznym Brazylii oraz Polski, a więc sambę, mazurki i oberki. Sama Leśnierowska o tej choreografii pisze następująco:
Powtórzenie gestu Yanki Rudzkiej domagało się od nas pełnego pokory i szacunku zwrócenia w stronę często ignorowanej, nierzadko także deprecjonowanej przez współczesną sztukę, autentycznej, niestylizowanej kultury tradycyjnej.
Powtarzane za Rudzką pytanie, czy (a jeśli tak, to jak) kultura ta może karmić współczesną choreograficzną praktykę, ma u swych podstaw przekonanie, że nie istnieje stereotypowy antagonizm między tym, co tradycyjne, a tym, co współczesne – a więc tym, co martwe, należące do przeszłości, a tym, co żywe, przynależne do teraz, a co za tym idzie, mogące skutecznie opowiedzieć o nas i otaczającej nas rzeczywistościLeśnierowska, Projekt Yanka Rudzka: Zaczyn. Punkty Wyjścia, [w:] Polskie artystki awangardy…, s. 217. [49].
Wielogłos jest z kolei efektem podróży na Kaukaz i spotkania w tańcu reprezentantek oraz reprezentantów Polski, Brazylii, Gruzji oraz Armenii. Sygnalizowana już w tytule tego spektaklu polifonia wydaje się z jednej strony metaforą otwartej, niehomogenicznej tożsamości w jej kulturowym oraz osobistym wymiarze, z drugiej – strategią artystyczną zakładającą zarówno demokratyzację procesu twórczego, jak i heterogeniczność prezentowanej na scenie choreografii, w której różne ciała jednoczą się we wspólnym tanecznym wirze, zachowując jednak swoją odrębność oraz autonomię. Spektakl, w którym pojawiają się mniej lub bardziej przetworzone ruchy charakterystyczne dla brazylijskiej samby, polskiego oberka, ormiańskiego kochari czy gruzińskich tańców perchuli, staje się ucieleśnioną realizacją idei wspólnoty afirmującej różnicę i opartej na – jak czytamy w oficjalnej zapowiedzi przedstawienia – „wzajemnym poszanowaniu odmiennych tradycji i współdzielonym systemie wartości”
Tancerki i tancerze (Anderson Danttas, Helena Ganjalyan, Karen Chaczatrian, Agnieszka Kryst, Kote Liparteliani, Janusz Orlik, Neemias San Katarzyna Sitarz, Hasmik Tangyan i Megi Zarkua) na scenie trwają w intensywnym, wyczerpującym, niekiedy ekstatycznym ruchu. Poddają się rytmowi transowej muzyki techno – jego prawom oraz kaprysom. Tańczące ciała szczelnie wypełniają sceniczną przestrzeń; są w niej niejako przypadkowo rozsypane, ustawione w załamanych, niesymetrycznych liniach, które ulegają niekończącym się transformacjom oraz przemieszczeniom. Łączą się w pary lub rozwijają solowe mikrochoreografie, grupują się i rozdzielają. Wszystkie osoby na scenie są wyeksponowane, ale jednocześnie żadna nie zostaje wyróżniona. Podział na centrum i peryferia podlega ciągłym negocjacjom; możemy mieć pewność, że tancerki i tancerze pozostający na marginesie pola widzenia zaraz zmienią swoje położenie i wystąpią w pierwszej linii. Taki układ przywodzi na myśl raczej klubowy dancefloor niż scenę teatralną, co podkreśla demokratyczność ustanawianego porządku.
Chociaż w choreografii pojawiają się elementy tradycyjnych tańców ludowych (między innymi łatwo rozpoznawalne podstawowe kroki samby czy oberka), to Wielogłos nie jest ich kolekcją. Pracę nad spektaklem poprzedziły warsztaty, w ramach których osoby uczestniczące w projekcie uczyły się od siebie nawzajem „swoich” tańców, jednocześnie poszukując w ich odmiennych archiwach, estetykach oraz dramaturgiach tego, co w jakiś sposób powtarzalne. Okazało się, że wszystkie tańce ludowe, niezależnie od dzielących je różnic, można zatańczyć do jednego metrum (na trzy). Ta prawidłowość w spektaklu zyskuje wymiar symboliczny – to, co wspólne, staje się punktem wyjścia do akcentującej różnicę narracji. Choreografia, którą oglądamy na scenie, jest natomiast wynikiem nachodzących na siebie procesów dekonstrukcji – rozkładu oraz rozwarstwiania zastanych struktur – i łączenia przeprowadzonych w duchu Rudzkiej. To kompozycja gatunkowo zmącona, w której tradycja przenika się z językiem nowej choreografii. Granice między sekwencjami czy krokami wyodrębnionymi z konkretnych lokalnych archiwów tanecznych ulegają drastycznemu rozmyciu, przez co w większości scen prawie niemożliwe okazuje się wydzielenie pojedynczych inspiracji.
Tańczące ciała stają się miejscami żywej pamięci. Twórczynie i twórcy Wielogłosu sięgają do historycznych źródeł tańca, a następnie przefiltrowują je zarówno przez jednostkowe, jak i kolektywne wrażliwości. Choreografia wyłania się w procesie wielopoziomowej wymiany ucieleśnionej wiedzy, w której uczestniczą archiwa i w której upłynniają się granice między tym, co lokalne, a tym, co globalne. Elementy poszczególnych tańców tradycyjnych są przepracowywane oraz przekształcane we wspólną formę ruchową, na tyle plastyczną i chłonną, by mogła pomieścić w sobie niejednorodne, a niekiedy wręcz skrajnie odmienne estetyki. Poszczególne osoby niejako udostępniają innym swoje ruchy i tańce, by mogły one zostać przechwycone, dopełnione bądź skontrapunktowane. Impulsy ruchowe ciągle krążą między tańczącymi, nieprzerwanie trwa wymiana inspiracji oraz gestów, które, mimo że dla wszystkich jednakowe, realizowane – adaptowane i interpretowane – są przez każde ciało inaczej, różnią się charakterem czy jakością.
Spektakl staje się w ten sposób rodzajem poznawczego eksperymentu, scena zaś swoistym laboratorium – miejscem rozwijania gotowości na zmianę przyzwyczajeń. Tancerki i tancerze negocjują między sobą zarówno układ przestrzeni, jak i samą choreografię, której ostateczny kształt wyłania się z ruchowego dialogu ciał usytuowanych w odmiennych kontekstach polityczno-kulturowych oraz poszukujących z jednej strony tego, co wspólne, z drugiej natomiast – możliwości porozumienia poza utopią jednakowości. Występujące na scenie podmioty okazują się więc ludźmi progu, władają wieloma językami oraz otwierają się na to, co nowe i inne.
Powtórzenie i różnica
Spektakle Expiria, Druga natura i Wielogłos są realizacjami praktyki, którą nazywam „otwieraniem archiwów”. Ich twórczynie oraz twórcy nie tyle rekonstruują zachowane materiały choreograficzne, ile je rozszczelniają po to, by z jednej strony przyjrzeć im się w nowych kontekstach, z drugiej – zbadać ich podatność na przekształcenie. Omówione przeze mnie prace próbują wejść z przeszłością w uważny dialog, odkrywać jej, niekiedy nieoczywistą, żywotność.
We wszystkich tych spektaklach re-enactment (odtworzenie performatywne, ponowne odegranie
Tekst pochodzi z 15. numeru kwartalnika „Nowy Napis”, poświęconego sztukom performatywnym.