02.03.2023

Nowy Napis Co Tydzień #192 / „Tak bardzo pragnę być zapomniany…” Romantyczny pisarz i wielki pokutnik

Stukot toczącej się po kamiennej podłodze głowy pani de Montbazon był doświadczeniem, poza którym dla jej kochanka, księdza de Rancé, rozpostarły się ciemności milczenia. Głowa księżnej przeszła do historii dzięki François-René Chateaubriandowi. Romantyczny pisarz z inspiracji swego spowiednika księdza Séguin (we wstępie napisał o nim: „podziwiam mało komu znanego księdza, który błogosławił ofiary ginące na szafocie”) spisał żywot arystokratycznego księdza-utracjusza, a potem wielkiego pokutnika, reformatora życia zakonnego we Francji, chrześniaka samego kardynała Richelieu. Może pisanie tej biografii było również formą pokuty nałożonej na autora? Na szczęście odpowiedź na to pytanie obaj – i pisarz, i ksiądz – zabrali do grobu. Żywot Rancégo (1844) to ostatnia książka Chateubrianda wydana za życia pisarza, po jego śmierci (zmarł w roku 1848) ukazało się już tylko jego najsłynniejsze dzieło – Pamiętniki zza grobu. 

„Po co przypominać dziś Chateubrianda?” – pyta we wstępie tej po praz pierwszy udostępnionej polskiemu czytelnikowi książki Tomasz Swoboda. Rzeczywiście, pisarz ten zajmuje już chyba tylko romanistów, historyków literatury i badaczy XIX wieku. A przecież był jednym z twórców europejskiego romantyzmu, autorem dla historii literatury europejskiej klasycznym, spod którego pióra wyszły takie dzieła, jak Atala, René, a przede wszystkim Geniusz chrześcijaństwa (1802), za pomocą którego rzucał romantyczne wyzwanie porewolucyjnemu światu, w katolicyzmie widzącym już tylko stertę zetlałych popiołów. Może więc to nie przypadek, że w czasach, w których religię wyznawaną przez większość Polaków liberalni publicyści wyszydzają na potęgę na przykład głos polskich biskupów w obronie czci świętego Jana Pawła II, przyrównując do „zdartej płyty”, Żywot Rancégo czytać warto i trzeba?

O tym, że jest to lektura ze wszech miar potrzebna i inspirująca przekonuje już sama postać bohatera książki. Pochodzący z arystokratycznego rodu Armand Jean Le Buthillier de Rancé (urodzony w 1626 roku) jako cudowne dziecko od lat najwcześniejszych przeznaczony został do stanu duchownego. Świetnie wykształcony (w dzieciństwie przełożył z greki wiersze Anakreonta), gdy usamodzielnił się i posiadł znaczny rodowy majątek, żył pełnią życia arystokraty połowy XVII stulecia. Polował, pił, tańczył, a rozkoszy dostarczało mu obcowanie ze wspomnianą na początku ponętną księżną-wdową, panią de Montbazon. Swą godność duchownego traktował jako sposób życia, konwencję, właściwą wielu arystokratycznym potomkom. Rancé posiadał jednak subtelny i głęboki umysł, był wrażliwy, roztrząsał problemy teologiczne i moralne swojej epoki, choć czynił to tylko dla rozerwania umysłu. W roku 1657 pani de Montbazon po krótkiej chorobie zmarła. Gdy jej powiernik i kochanek wszedł do komnaty denatki, zawadził nogą o leżącą na ziemi głowę księżnej. Prawdopodobnie zamówiona trumna okazała się zbyt mała i chirurg oddzielił głowę od reszty ciała. Ale czy to prawda? 

Rancé długo nie potrafił sobie odpowiedzieć na pytanie o swoje zamiary. Wiedział jedno – nie chciał powrócić do trybu życia, jaki dotychczas prowadził. Był zrozpaczony. Były kochanek pani de Montbazon zapatrzył się w postać świętego Benedykta, rozczytywał w jego regule. Na pewno powodowała nim chęć pokuty za dotychczasowe życie. W latach 1657–1660 Rancé sprzedał swój majątek i jako prosty mnich wstąpił do klasztoru cystersów w La Trappe w Normandii. Odtąd zaczął życie pokutnika i prowadził je przez kolejnych trzydzieści siedem lat. Pisze Chateubriand: „Pożegnał się ogólnie ze światem. Rozpoczął nowy bieg, rzucił się za Synem Bożym i zatrzymał dopiero przy krzyżu”. 

W swej biografii opata Rancégo Chateubriand kreśli jednak nie tylko okoliczności życia swego bohatera, ale także tło epoki, wdając się w liczne dygresje. Jeśli dodamy do tego poetycki język oraz wspaniały styl, pieczołowicie oddany przez tłumacza Wiktora Dłuskiego, otrzymamy książkę, od której piszący te słowa nie mógł się oderwać. Zachwycają charakterystyki kardynała Retza („Zajęty wyłącznie własną osobą, pamiętał tylko o roli, jaką odegrał, o swoje życie moralne nie dbał. Badał strzępy tego, czym był, by się rozpoznać. Przewietrzał swoje nikczemności, by wytworzyć sobie jakiś swój obraz podobny do siebie. Potem wziął się do spisywania swoich gorszących wspomnień. Kiedy ekshumowano go z jego Pamiętników, znaleziono pogrzebanego żywcem trupa, który w trumnie pożarł sam siebie”.). Ale są również opisy kardynała Mazariniego, pani De Sevigné, Bossueta, dom Mabillona i wielu innych świadków i uczestników „wielkiego wieku XVII”. Nade wszystko wzrok przyciągają wetknięte tu i tam, jakby od niechcenia, zdania układające się we frazy, których długo nie daje się zapomnieć, świadczące wciąż o sile tej literatury: 

Wszelako smaku i dobrych obyczajów nie wypala się w tym samym tyglu. Złogi przeszłości zalegają współczesność, trzeba dobrej woli, żeby rozpoznać braki spotykane w społeczeństwach różnych epok. 

Postkomunistyczne złogi niszczące nasz kraj, zwłaszcza w latach dziewięćdziesiątych minionego stulecia, aż nadto potwierdzają prawdę słów francuskiego pisarza. Ale jest nadzieja, którą niesie nieubłagany czas: 

Gdzie jest dziś wczorajsze zło? Gdzie będą jutro dzisiejsze rozkosze? Co będą dla nas znaczyły sprawy tego świata? Przyjaźń? Znika, kiedy tego, kogo kochamy, dopada nieszczęście, lub ten, co kocha, staje się potężny. Miłość? Jest zdradzona, ulotna lub grzeszna. Sława? Dzielimy ją z miernotą lub zbrodnią. Majątek? Czy tę błahostkę można brać za dobro? Zostają dni zwane szczęśliwymi, a one płyną niezauważane w mroku trosk domowych i nie dają człowiekowi ani pragnąć utraty życia, ani chcieć je rozpocząć na nowo. 

Lub kilkanaście stronic dalej:  

Czy kiedy poruszamy te wspomnienia ulatujące jak pył, wynosimy z tego coś więcej niż nowy dowód nicości człowieka? Są to zakończone gry, które widma odprawiają na cmentarzach przed pierwszą godziną dnia.  

Jest też coś o naszym kraju, pisane w 1844 roku:  

W 1685 Bossuet ułożył w La Trappe wstęp do Katechizmu z Meaux. 1686 mówca zakończył swoje Mowy żałobne arcydziełem, które wygłosił nad trumną Wielkiego Kondeusza. W roku 1696 odszedł do Boga Sobieski, dawny muszkieter Ludwika Wielkiego. Sobieski wkroczył do Wiednia przez wyłom, wybity przez tureckie armaty. Polacy uratowali Europę, ona pozwala dziś mordować Polskę. Historia nie jest bardziej wdzięczna od ludzi. 

I lubi się powtarzać, o czym świadczy choćby rok 1920, w którym po raz kolejny uratowaliśmy Stary Kontynent i rok 1939, kiedy Europa przypatrywała się, jak mordują nas dwa totalitaryzmy.

„Tak bardzo pragnę być zapomniany, by nawet nie myślano, że byłem” – pisał w jednym z listów opat Rancé. Od 1664 roku zapoczątkował reformy. Wszystkim mnichom odebrał beneficja, nakazał fizyczną pracę, posłuszeństwo, w życiu codziennym zalecił skrajne ubóstwo – odtąd wszyscy spali we wspólnym dormitorium, na wiązkach słomy. Nie rozpalano w piecu, ogień nie buzował też w klasztornych kominkach. Gdy zaś któryś ze współbraci opata La Trappe zachorował – nie wzywano lekarza i pozwalano mu zgasnąć w nadziei rychłej nagrody. Milczenie leżało jednak u podstaw dzieła Rancégo, mnisi posługiwali się mimiką. Nazwano ich trapistami od macierzystego klasztoru, od ich nazwy pochodzi polski czasownik „trapić się”. Radykalna pokuta i asceza – wbrew obyczajowości gasnącego XVII stulecia, które z religii uczyniło narzędzie w służbie absolutnego państwa, a wyuzdanie traktowało jako dworską normę. 

Trapiści istnieją do dziś. Jednym z nich był poeta Thomas Merton, w odróżnieniu od opata Rancégo doskonale znany w Polsce. Świętym trapistą jest Rafał Arnáiz Barón, kanonizowany przez Benedykta XVI w 2009 roku. Rozczytanym w dziele Chateubrianda i pozostającym pod jego urokiem polecam film Ludzie Boga w reżyserii Xaviera Beauvois, opowiadający o uprowadzeniu i zniknięciu trapistów w Algierii w 1996 roku. Te wszystkie wątki biorą początek w La Trappe, miejscu surowej pokuty, w sercu opata Rancégo, tak wspaniale opisanego przez „późnego wnuka”.

 

François-René Chateaubriand, Żywot Rancégo, tłum. Wiktor Dłuski, Wielka Litera, Warszawa 2022. 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Wojciech Chmielewski, „Tak bardzo pragnę być zapomniany…” Romantyczny pisarz i wielki pokutnik, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 192

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...