13.04.2023

Nowy Napis Co Tydzień #198 / Dwa oblicza pamięci

Bogdan Bartnikowski, były więzień Auschwitz-Birkenau, na pełne uznania stwierdzenie: „ale ty masz pamięć” – odpowiada:

Mam. Ale to cholerna pamięć. Wciąż za dużo się myśli o pobycie w Birkenau, nie zapomina się, a lepiej by było wyrzucić tamte obrazy z głowy raz na zawsze. Myśleć tylko o tym, co teraz. Tymczasem przed oczami znów zjawia się obóz, wlokący się ludzie jak kościotrupy, na których zaczyna się w pewnym momencie patrzeć jak na coś normalnego, choć wiadomo, że jeszcze parę razy przesuną nogami i padną, i nikt ich nie podniesie. I jeszcze pamiętam te kominy buzujące ogniem dzień i noc. Długo leżysz, sen nie przychodzi, no wreszcie przed oczami jakiś obraz zwykłego dnia, i nagle masz ci los! Znowu widzę obóz… I ja w nim jestem.

Leżę nieruchomo. Usnąć, usnąć…

Powroty do Auschwitz są zapisem wspomnień Bogdana Bartnikowskiego, który trafił do obozu koncentracyjnego mając dwanaście lat. Świat kominów, głodu i egzekucji widziany oczami dziecka zawarł w książce Dzieciństwo w pasiakach. Najnowsza książka dotyczy przede wszystkim życia z pamięcią obozu; pamięcią niechcianą, kłopotliwą. Tą, o której sam pisze: cholerna.

Życie z pamięcią

Flashbacki, przebitki przeszłości, natrętne wspomnienia – obrazy obozu koncentracyjnego nie chcą odejść. Interesujące jest, w jaki sposób byli więźniowie radzą sobie z pamięcią własnych przeżyć. Niektórzy spisują swoje wspomnienia zaraz po zakończeniu wojny, jakby chcieli jak najszybciej zrzucić z siebie Auschwitz i ostatecznie, raz na zawsze, z niego wyjść. Seweryna Szmaglewska opublikowała Dymy nad Birkenau już w 1945 roku, później ukazują się wspomnienia Miklósa Nyiszli Byłem asystentem doktora Mengele. W 1947 roku czytelnicy otrzymują dwa wstrząsające studia ludzkich zachowań w postaci książek Primo Leviego Czy to jest człowiek oraz Tadeusza Borowskiego Pożegnanie z Marią. Wymienione książki do dziś uchodzą za wyjątkowe zarówno ze względu na literacką wartość, jak również intensywność niedawnych przeżyć. Autorzy piszą o rzeczywistości, która się wydarzyła, a świadków – w postaci towarzyszy niedoli i pozostałości poobozowych – jest wciąż bez liku. Jednocześnie zapewne zdają sobie sprawę z paradoksu pamięci, w którym tkwią. Z jednej strony pisać, aby dać świadectwo i świat nie zapomniał (wymiar globalny), ale z drugiej strony zapomnieć, aby dalej żyć, założyć rodzinę, realizować się (wymiar jednostkowy).

Inni byli więźniowie obozów koncentracyjnych publikują później, jakby potrzebowali więcej czasu, znalezienia własnego języka do wyrażenia niewyrażalnego. Ich wspomnienia ukazują się, gdy pierwsza fala zainteresowań rozsianym „archipelagiem Auschwitz” już opada, gdy ludzie są pochłonięci nowym, powojennym życiem. Impulsem do powrotu do wspomnień, do zamkniętych drzwi do własnej przeszłości, stają się głośne i medialne procesy Eichmanna (rok 1961) i procesy frankfurckie dotyczące załogi Auschwitz (zakończone w 1965 roku). Były one relacjonowane w gazetach i radiu, co spowodowało, że część świadków otworzyła drzwi do własnej pamięci i zaczęła pisać książki. Najtrafniej oddają to słowa Haliny Birenbaum, która pisała:

Przysłuchiwałam się procesowi w Jerozolimie. Moje pochodzenie i koleje mojego życia przestały być anonimowe. Pozwoliło mi to odzyskać świadomość, że i ja przybyłam tutaj skądś, miałam rodzinę, żyłam wśród innych ludzi, chociaż teraz już ani tych ludzi, ani tego życia nie było H. Birenbaum, Nadzieja umiera ostatnia, Oświęcim 2017, s. 5.[1].

Nadzieja umiera ostatnia jej autorstwa ukazała się w 1967 roku i jest zapisem przeżyć dziewczynki, która staje się nastolatką za drutami kolczastymi. Adolf Gawalewicz publikuje wstrząsające studium otchłani głodowej śmierci (Refleksje z poczekalni do gazu) w 1968 roku, zaś dwa lata później ukazuje się dzieło francuskiej pisarki Charlotte Delbo Żaden z nas nie powróci. Listę tę – wszak skrótową – można z pewnością rozwijać jeszcze dalej. Dla historyków świadectwa byłych więźniów obozów koncentracyjnych pozostaną trudnym pytaniem: bardziej ufać tym zapisom, które powstały w stosunkowo krótkim czasie po wyzwoleniu, czy tym, gdzie psychika ludzka w jakiś sposób „opracowała” na potrzeby własnego życia psychicznego dramatyczne wspomnienia? Ciekawą osobą w tym przypadku jest Henryk Mandelbaum, były więzień Sonderkommando w Auschwitz-Birkenau. W latach powojennych nie interesuje się nazbyt historią dawnego obozu koncentracyjnego. Rzuca się w wir życia, jakby chciał nadrobić stracony czas. Dopiero w latach siedemdziesiątych próbuje spisać swoje wspomnienia, które jednak ostatecznie niszczy. Dopiero w 2008 roku ukazuje się przełomy wywiad-rzeka pod tytułem Ja z krematorium Auschwitz, gdzie Henryk Mandelbaum opowiada w sposób niezwykle precyzyjny i szczegółowy o więźniach zmuszonych do palenia zwłok innych więźniów. Choć minęło tyle czasu, jego pamięć bez zmian zachowała obraz wstrząsających wydarzeń. A jednak – co też jest fascynujące i kłopotliwe zarazem dla historyków – Mandelbaum pytany o zwłoki dzieci, które Sonderkommando musiało spalić, zawsze zdecydowanie zaprzeczał:

Ale ja tego nie widziałem! Rozmawiacie z poważnym człowiekiem, przeżyłem bardzo wiele. Nie po to tutaj przyszedłem, żeby was okłamywać. Jak nie wiem, to mówię, że nie wiem. Ja dzieci nie widziałem. Może ich nie było na mojej zmianie? […] Były niewiasty. Ale dzieci? Przecież bym pamiętał, jak dzieci idą do gazu, jak się paląI. Bartosik, A. Wilma, Ja z krematorium Auschwitz. Rozmowa z Henrykiem Mandelbaumem, byłym więźniem Sonderkommando w KL Auschwitz, Oświęcim 2017, s. 53.[2].

Jeszcze inaczej, na zupełnym przeciwieństwie pracy z własną pamięcią, można wskazać Otto Dov Kulkę i jego Pejzaże metropolii śmierci. Autor jest historykiem Zagłady, ale także byłym więźniem Auschwitz-Birkenau. Do obozu trafił jako dziecko. Otto Dov Kulka przyjął ciekawą postawę badacza. Zajmuje się wszystkimi aspektami obozów koncentracyjnych, z wyjątkiem losu dzieci. Na ten temat niczego nie czyta, nie słucha świadectw innych byłych więźniów. Zamiast tego wydobywa ze swej pamięci obrazy obozu, które pojawią się w jego snach, medytacjach, poetyckiej melancholii.

Czytelnik pozostaje bezradny wobec tych świadectw. Może jedynie wczytywać się w złośliwe gry pamięci: nazbyt dokładnej, wybiórczej, ubarwiającej.

Zapamiętać, zapomnieć

Na tle powyższej – pobieżnej i skrótowej – listy wydanych wspomnień byłych więźniów obozów koncentracyjnych książka Bogdana Bartnikowskiego jest inna. Powroty do Auschwitz traktują w całości o pamięci. To zarazem wspomnienia dziecka wrzuconego w świat ogrodzony drutami, jak również, i to zagadnienie interesuje mnie najbardziej, życie z pamięcią Auschwitz. Przedstawiony w niniejszej książce zapis skradzionego przez wojnę dzieciństwa można potraktować jako dopowiedzenie do Dzieciństwa w pasiakach. Druga część, traktująca o życiu po Auschwitz, zdaje się być nowością. A przynajmniej opowiedziana jest znacznie obszerniej niż do tej pory. Zdecydowana większość byłych więźniów obozów sygnalizowała ową „cholerną pamięć”, ale nie przedstawiała bardziej wyczerpujących opisów. Agnieszka Dauksza, przeprowadzając rozmowy z ocalałymi (Klub Auschwitz i inne kluby), wskazywała na to, że pamięć o wojnie jest wciąż zapisana w ich ciałach, gestach, nawykach. Stąd jej propozycja, aby zamiast określenia „ocaleni” wprowadzić pojęcie „przeżywcy”. Powroty do Auschwitz Bogdana Bartnikowskiego pokazują, jak bardzo jest to zasadne.

Bartnikowski po wyzwoleniu nie myśli o Auschwitz. Rzuca się w wir życia: jest dzieckiem, pochłania go szkoła, życie z kolegami i starania o materialny byt (żywność, ubrania) w powojennej Warszawie. Wspomnienia obozu zaczynają powracać, gdy życie staje się stabilne. Bartnikowski usamodzielnia się; ma pracę i zakłada rodzinę. To wtedy, gdy nie trzeba wytężać sił psychicznych na pokonanie trudności każdego dnia, pamięć zaczyna przywoływać wspomnienia. Z relacji autora Powrotów do Auschwitz wynika, że są to wspomnienia na zasadzie flashbacków, czyli mimowolnych, silnych skojarzeń z życia codziennego, które potrafią przenieść w czasie do życia obozowego. Nagle usłyszany język niemiecki, silniejsze potrącenie w plecy czy samotnie stojący wagon towarowy stają się wehikułami czasu.

Dwadzieścia lat nie byłem tam, gdzie nas wtedy zawieźli. Nie chciałem tam wracać. Pragnąłem zapomnieć, lecz się nie dawało. Nie zamierzałem jechać do obozu, ale on przyjeżdżał do mnie. W nocy i w dzień.

Powroty Bogdana Bartnikowskiego do Auschwitz są wielorakie. To przede wszystkim rzeczywiste przybycie do byłego obozu koncentracyjnego. A za pierwszym przyjazdem – dwadzieścia lat po opuszczeniu go – były kolejne. Niektóre, poprzez upływ czasu i nieporadność językową wobec ludobójczego okrucieństwa, stają się nieco groteskowe. Bartnikowski zżyma się, gdy zaproszony na kolejną rocznicę wyzwolenia Auschwitz otrzymuje od organizatorów plakietkę z napisem „gość honorowy”. Innym rodzajem „powrotów” są spotkania z młodzieżą lub czytelnikami jego książek. Uwielbia je, a jednocześnie traktuje jako powinność:

Fakt, każdy człowiek często wraca myślami do tego, co mu się w przeszłości przydarzyło. Najmilej myśli się i mówi o wydarzeniach radosnych, o sukcesach (każdy przecież miewa jakieś osobiste sukcesy), ale do wspomnień o porażkach czy wręcz tragediach wraca się niechętnie. A ja muszę – taki już los tych, którzy przeszli przez piekło wojny. I gdy stoję przed zgromadzonymi, obojętnie, młodymi czy wiekowymi, gdy przywołuję wojenne obrazy czy obozowe przeżycia, cały czas wodzę oczami po sali. Czy słuchają mnie?

Każde spotkanie ze świadkiem historii jest poruszające, ale to Bogdan Bartnikowski zwraca uwagę na koszt, jaki ponosi: znowu noc nieprzespana, ponownie trudny powrót do codzienności. Czytelnik Powrotów do Auschwitz zdaje sobie sprawę, jaką cenę pamięci musi płacić każdego dnia ocalony.

Bogdan Bartnikowski, Powroty do Auschwitz, Prószyński i S-ka, Warszawa 2022

okładka

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Marcin Cielecki, Dwa oblicza pamięci, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 198

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...