Nowy Napis Co Tydzień #199 / Księga tajemnic
Nikt nie wiedział, nawet nie podejrzewał, że fantastyczna opowieść składająca się dziś z ośmiu tomów wydanych w dziesięciu woluminach – i niedokończona – rozrośnie się do aż takich rozmiarów. Wręcz przeciwnie. Kiedy w 2011 roku Feliks W. Kres (właściwe nazwisko Witold Chmielecki) oznajmił publicznie, że łamie pióro, jego czytelnicy mieli wszelkie powody wierzyć, że ich autor dotrzyma słowa. Kres miał wówczas w dorobku kilkanaście opowiadań, trzytomowy cykl Piekło i szpada oraz pięć pierwszych tomów swego opus magnum, czyli Księgi Całości. Ale że poparł słowo czynem (zwrócił wydawcy pobrane zaliczki), wydawało się pewnym, że przejdzie do fandomowej legendy, a jego nieukończone – lecz mimo to bardzo cenione dzieło – będzie się wspominać z łezką w oku jako świadectwo czasów z roku na rok coraz bardziej minionych.
Zagadkowy koniec kariery, zagadkowy powrót
Tę nagłą rezygnację z kontynuowania obiecującej kariery (do 2011 roku powieści Kresa miały po kilka wydań) należy uznać za pierwszą tajemnicę z jego osobistej „księgi zagadek”. W kręgu pop-literatury fantastycznej „bycie pisarzem” to przecież więcej niż tylko publikowanie opowiadań i powieści i, jeśli się uda, zarabianie piórem na życie. To także, a może nawet przede wszystkim, uczestnictwo w fandomowej kulturze, rok rozpisany na spotkania z czytelnikami i konwenty czyli – krótko mówiąc – styl życia, z którego trudno zrezygnować. Pisarz (lub pisarka) to godność i zaszczyt, pisarz jest Kimś (przez wielkie „K”) w fandomie – obfitym w twórców jednego dziełka wątpliwej jakości, a jednak potrafiących uczestniczyć w nim latami, rozpoznawalnych, szanowanych, zapraszanych do paneli, wygłaszających prelekcje. Decyzja musiała więc być dla Kresa trudna, nawet jeśli nie brakowało mu do pierwszego – a jednak poszedł pod prąd tak konsekwentnie, że nie dał się skusić nawet wznowieniami.
Minęła niemal dekada i oto w 2020 roku huknęła wieść: „Kres wraca!”. Księga całości zostanie wznowiona jednocześnie przez dwóch wydawców: w wersji kolekcjonerskiej przez fanowskie „Stalker Books”, a w wersji przeznaczonej do szerokiego rozpowszechnienia przez Fabrykę Słów! I nie tylko wznowiona, lecz także kontynuowana, bo autor zobowiązał się do doprowadzenia jej do końca. Całość miała się zamknąć w dziewięciu lub dziesięciu tomach, co oznaczało cztery lub pięć nowych. To z kolei oznaczało, że do tej pory Księgę całości znaliśmy mniej więcej w połowie, a więc wiedzieliśmy o niej tyle, co nic. Owszem, dobry autor potrafi zaskoczyć czytelnika ostatnim zdaniem i krótkiego opowiadania, i grubej sagi, ale powiedzmy sobie szczerze, że im więcej planowanej sagi jeszcze nie znaliśmy, tym większe było prawdopodobieństwo zaskoczeń. Na tym polegała pierwsza zagadka.
Druga dotyczyła pisarskiego kalibru nowych książek. Łatwiej jest też rzucić karierę, niż do niej wrócić. A Kres wrócił. Pojawiły się nowe tomy, każdy przynoszący nowe zaskoczenia. Nie ma ich niestety dziesięciu i zapewne nigdy nie będzie – ale o tym na końcu.
Kolejna, trzecia tajemnica należy do innej kategorii, jest nie okołotekstowa, lecz ukryta w samej treści cyklu. Ujawnia swe istnienie stopniowo, w trakcie lektury „starych” (wznawianych) tomów Księgi całości i zwłaszcza tomów nowych.
W czym rzecz? By odpowiedzieć na to pytanie trzeba zrozumieć sytuację fantastyki polskiej i fantastyki w Polsce na przełomie XX i XXI wieku. Otóż w 1983 roku, wraz z debiutem, czyli mając w dorobku zaledwie jedno opowiadanie, jego dziewiętnastoletni autor obwołany został objawieniem polskiej literatury fantasy. Co nie dziwi, bo z fantasy pisanej przez autorów polskich istniał wówczas jedynie Wiedźmin (w postaci kilku opowiadań), a z importowanej znano Władcę Pierścieni Tolkiena oraz fragmenty cyklu Roberta E. Howarda o muskularnym barbarzyńcy Conanie wraz z produkcjami conanopodobnymi. Mag („Fantastyka” 1983, nr 11–12) miał tytuł jednoznacznie odsyłający do literatury fantasy, w Magu magowie walczyli magicznymi broniami w wojnie Dobra ze Złem – i czytelnikom tylko to wystarczyło do rozproszenia wątpliwości „z jaką fantastyką mamy do czynienia”.
Z dzisiejszego punktu widzenia nie widać już, że Kres jak równy z równym walczył o przewodnictwo na polu literackiej fantasy z samym Andrzejem Sapkowskim. Wiedźmin, pierwszy zbiór opowiadań Sapkowskiego, tandetnie wydany w 1990 roku przez dość przypadkowe wydawnictwo Reporter, przeszedł bez echa; Prawo sępów Kresa w 1991 roku wydało związane z fandomem wydawnictwo „Almapress”, co prawda równie tandetnie, ale miało ono większe szanse na dotarcie do fanowskiego odbiorcy. W 1992 roku Kres wydał Króla Bezmiarów, który stał się drugim tomem Księgi całości, w 1993 – Strażniczkę istnień, tom pierwszy trylogii Piekło i szpada, a w 1994 roku – zbiór opowiadań Serce gór. W 1995 roku ukazała się Północna granica, która stała się pierwszym tomem Księgi całości. Tymczasem do 1995 roku Sapkowski miał w dorobku książkowym cztery tomy opowiadań i dwa tomy wiedźmińskiej sagi. Kres eksperymentował z dwoma literackimi światami, Sapkowski poprzestał na jednym. Kres szukał światotwórczej konsekwencji, przeredagowywał opowiadania do nowych wydań i włączał je w powieści, Sapkowski światotwórstwo programowo lekceważył. Doprawdy, gdyby nie to, że Kres zdał się na łaskę i – częściej – niełaskę przypadkowych wydawców, podczas gdy nad Sapkowskim od 1993 roku czuwała wysoce profesjonalna „Supernowa” śp. Mirosława Kowalskiego (weterana podziemnej „Nowej”); gdyby nie to, że Kres zdecydował się zamilknąć; gdyby wreszcie nie mistrzowska autopromocja Sapkowskiego i sukces opartej na jego twórczości gry, pole polskiej pop-fantastyki literackiej wyglądałoby zupełnie inaczej.
Vox populi uznał więc Kresa za mistrza fantasy – i vox populi miał pełne prawo do tej opinii. Nawet dziś, gdy wiedząc znacznie więcej niż przed trzydziestu laty, sięgnie się po stare wydania, po Prawo sępów i Serce gór, ich zgodność z tym, co uważa się za kanoniczne dla fantasy – z jej archetekstem wyobrażonym – wręcz bije w oczy. Jest tam wszechobecna magia i magiczne przedmioty, jest magiczny, by użyć ulubionego określenia Sapkowskiego „Never Never Land”, są czarodzieje i czarodziejki źli i dobrzy wraz z książętami i księżniczkami doskonale do świata pasującymi, i jest wreszcie konstytuujący fantasy konflikt Dobra i Zła. Król bezmiarów odbiega wprawdzie od reguł konwencji przez wprowadzenie motywu pirackiego, ale umieszczenie w fabule Latającego Holendra można traktować jako, znów typowe dla fantasy, wykorzystanie znanej legendy czy nawet potocznie rozumianego „mitu”. Dopisany po drugim tom pierwszy Księgi całości, wspomniana już Północna granica, jeszcze lepiej pasuje do schematu z jej pograniczem pogrążonym w wojnie jeźdźców, łuczników i kuszników, z wiszącą nad fragmentem świata „dobrych” ludzi magiczną mocą, wojująca z inną magiczną mocą, płodzącą potwory. Co prawda już ta powieść wprowadza elementy nieoczywiste (między ludźmi i jednym ze skonfliktowanych ze sobą dwóch plemion potworów istnieje możliwość porozumienia i ta możliwość realizuje się fabularnie – a to trochę jakby szlachetni tolkienowscy Ludzie Zachodu negocjowali z monstrualnymi Uruk-hai, rzecz niewyobrażalna), ale to jednak za mało, by wzbudzić wśród czytelników podejrzenia, to tylko prowokuje komplementy za „oryginalność”. Czytelnik wie, czego się spodziewać, jest z góry pewien, że od mistrza fantasy dostanie fantasy, czyta więc według swych oczekiwań. „Gdy twoim jedynym narzędziem jest młotek, wszystko zaczyna ci przypominać gwoździe” – ta konstatacja Abrahama Maslowa z The Psychology of Science. A Reconnaissance z 1966 roku pasuje jak ulał do lektury „ufnej” czy też „naiwnej”, a tak fani czytają dzieła swych mistrzów.
Potrzeba było niemal dziesięciu lat przerwy (między 2011 a 2020 rokiem), podczas których pole polskiej pop-fantastyki wzbogaciły przekłady większości dzieł kanonicznej (i nie tak znowu kanonicznej) fantasy oraz nowego odczytania Księgi całości, wznowień starych i nowych tomów, by rozpoznać naturę trzeciej zagadki. Otóż świat stworzony przez Kresa odbiega od kanonicznego świata fantasy i to bynajmniej nie w drobiazgach.
Fantasy, nie fantasy?
Akcja Księgi… dzieje się na kontynencie o nazwie Szerer, opanowanym, gdy go poznajemy, przez cesarstwo Armektu. I sam Armekt, i wszystkie terytoria zależne, są zdumiewająco pozbawione bóstw, religii czy jakiegokolwiek sacrum, grającego tak wielką rolę w fantasy lubującej się w kreacji światów quasi-średniowiecznych o wielkiej roli pierwiastka duchowego, nadnaturalnego. Armektańscy żołnierze mają wprawdzie patronkę, nazywaną „boginią wojny”, ale Arilora pozbawiona jest cech bóstwa, nie ma swojego kultu, nie ma świątyń i kapłanów, jest personifikacją etosu rycerskiego w sensie, jakim nadała temu terminowi Maria Ossowska. W innych krainach – poprzez kolejne tomy buntujących się i zrzucających łagodne, chciałoby się powiedzieć: oświecone, humanitarne władztwo Armektu – nie pojawia się żadna religia, nie pojawia się nawet kult bohaterów, weteranów i wielkich władców z dawnych legend (a i dawnych legend jest jak na lekarstwo).
W Szererze nie ma religii i kultów, lecz istnieje nauka i szacunek dla nauki. W Armekcie wędrowni bakałarze uczą wiejskie dzieci pisać i czytać; drogą – jak wolno przypuszczać - osmozy kulturowej powszechna umiejętność czytania rozpowszechnia się na cały świat. Wprawdzie groźny pirat, mąż władczyni wyspiarskiego księstwa Agarów, ma z nim problemy, ale nie ma już problemów z umiejętnościami matematycznymi, którymi dzieli się ze wszystkimi wspomnianymi w książkach kapitanami żaglowców: wytycza kursy, prowadzi locję, biegle rysuje mapy. Na szczególnie wysokim poziomie postawione są nauki medyczne: gdy do portu dobija piracki statek pełen rannych marynarzy, ofiary lokuje się w domach mieszczan i solidnym budynku mogącym pełnić funkcję lazaretu. Ranni zyskują fachową opiekę i pomoc, a jednemu z nich amputuje się nawet nogę „w pachwinie”, ratując mu tym życie. Dość to, trzeba przyznać, dalekie od „domów uzdrowień” papieża fantasy J.R.R. Tolkiena, od jego leczenia rannych ziołami i elfimi zaklęciami, i od reguły „ręce króla mają moc uzdrawiania”.
Tajemnica czwarta wiąże się z trzecią tak, jak świat przestawiony wiąże się z bohaterami w tym świecie działającymi. I tu też, trzeba to wyraźnie podkreślić, Kres przełamuje wyobrażony archetekst fantasy i robi to, można mieć wrażenie, z pełną premedytacją. O ile w klasycznej fantasy, prezentującej uproszczony feudalny model społeczeństwa, każdy gra przeznaczoną mu z urodzenia rolę, o tyle w Szererze istnieje zapewne ograniczony, ale możliwy i wykorzystany fabularnie ruch pionowy. Każdy żołnierz może zostać oficerem, jeśli spełni warunki, w tym… zda egzamin (musi umieć czytać i pisać, a także znać języki, których na tym kontynencie istnieje kilka). Pirat może zostać admirałem floty nie drogą podboju, lecz dzięki użyciu głowy. Ale Kres jest znacznie bardziej wyrafinowany: gdzie w kanonicznej fantasy znajdziemy rozbójnika i mistrza miecza, który staje się przykładnym farmerem, ojcem rodziny i… wyrzeka się powrotu do dawnego malowniczego życia w imię miłości do żony i dzieci? Gdzie w fantasy znajdziemy mędrca (o mędrcach za chwilę) rezygnującego z przywilejów mędrców, w tym długiego życia, bo mu się znudziło, a poza tym pragnie odnaleźć syna?
Czytelnik współczesny, uwrażliwiony na problematykę genderową, czytając Księgę całości przeciera oczy ze zdumienia. Kobiety rządzą trzema podstawowymi krainami Szereru, a tylko jedna z nich włada z przywileju urodzenia (jest córką cesarza). Dwie pozostałe to niewolnica-praczka, bohaterka niewyobrażalnego skandalu (poślubiła najbogatszego arystokratę w Szererze), która po śmierci męża sięga orężnie po koronę królestwa Dartanu, a sukces zawdzięcza wsparciu wieśniaków i drobnego mieszczaństwa, oraz dama bardzo wątpliwej konduity – będąca szpiegiem tajnej policji, która mądrością i silną wolą tworzy maleńkie, ale jedyne niezależne od Armektu, bajecznie bogate wyspiarskie księstewko Agarów. Kobieta jest słynnym dowódcą jazdy. Kobieta znana jako „Łowczyni” jest bohaterką i legendą tajemniczego górskiego Grombelardu. Doprawdy momentami ma się podczas lektury wrażenie, że w Księdze całości mężczyźni są pionkami na szachownicy, którymi partie – jedną za drugą – rozgrywają kobiety.
Jest wreszcie tajemnica piąta, dla fantasy podstawowa: magia. Jak wspomniałem, w Prawie sępów z 1991 roku i Sercu gór z 1994 roku jest ona obecna w obfitości, lecz choć Kres wykorzystywał stare opowiadania w kolejnych tomach Księgi całości, czynił to w sposób szczególny. Mianowicie: obierał materiał wyjściowy z całej magii, do jej ostatniego okruszka. Pozbawił jej całość cyklu i nie pozostawił wątpliwości, że w Szererze magii NIE MA; bohaterowie im bardziej świadomi i lepiej wykształceni, tym chętniej z magii kpią, a wiarę w nią wyśmiewają. Nie jest magiczną wisząca nad Szererem Szerń, o której nie wiadomo nawet, czy jest osobą, przedmiotem czy siłą; jej działanie można porównać do działania homeostatu: likwiduje ona każde odchylenie od swej równowagi, czyniąc to w sposób nieprzewidywalny, metodą prób i błędów, bezmyślnie. Magiczne Przedmioty z wczesnych opowiadań Kresa przechodzą metamorfozę w Porzucone Przedmioty pochodzące z Bezimiennego Obszaru, który najbardziej przypomina… strefy lądowania kosmicznych obcych ze słynnej powieści SF Arkadego i Borysa Strugackich Piknik na skraju drogi. Czarodzieje zmieniają się w Mędrców-Przyjętych, zły czarownik Moldorn z Prawa sępów staje się… genialnym (oraz lekkomyślnym i amoralnym) matematykiem, Przyjęci uprawiają nie magię, lecz poważną naukę, jedną z dwóch: historię lub matematykę. Lubią oni także filozofować i gdybać, jeden z nich dokonuje na przykład eksperymentu myślowego, opisując przeraźliwie dystopijny świat, w którym istnieją religie, a ludzie zabijają w wojnach o fikcje. Ten sam Przyjęty wysuwa hipotezę, że życie mogło narodzić się i wpełznąć na ląd z otaczającego Szerer ogromnego oceanu – Bezmiaru. Podaję to jako ciekawostkę: mieszkańcy Szereru stoją u progu sformułowania teorii ewolucji. Jak na fantasy, nieźle.
Czego się nie dowiemy
W takim razie… jeśli „Księga całości” Feliksa W. Kresa nie jest fantasy, to czym jest?
W 1991 roku znakomity pisarz, felietonista i krytyk – wyspecjalizowany w pop-fantastyce – Maciej Parowski, napisał felieton Wiedźmin Geralt jako podróżnik w czasie . Tekst, w którym próbował wpisać słynnego wiedźmina w fantastykę NAUKOWĄ, trudno traktować ze śmiertelną powagą, ale tkwiło w nim ziarnko powagi, choć byłby on lepiej krytycznie zakotwiczony w twórczości Sapkowskiego, gdyby Geralta uczynić nie podróżnikiem w czasie, lecz raczej bohaterem „postapo”. W 2022 roku wybitny twórca klasycznej fantastyki naukowej – krytyk o wielkiej wrażliwości i intuicji – Marek Oramus napisał o Kresie:
Spytałem go kiedyś czym jest Szerń, jak działa, dlaczego tak? Myślał nad tym i nie miał gotowych koncepcji. Nie wiem, jak w końcu rozwiązał ten problem, najprościej byłoby obciążyć odpowiedzialnością obcą rasę kosmiczną, która to zainstalowała w okresie swej świetności technologicznej, po czym wymarła albo wywędrowała
Patrz http://www.galgut.eu/kres/ [dostęp: 7.03.2023]. [1].
Oczywiście, jak z Parowskim i Wiedźminem, tu też możliwe są lepsze wyjaśnienia. Eksperyment na skalę kosmiczną, owszem, ale dlaczego Szereru nie mieliby zasiedlić rozbitkowie z kosmicznej katastrofy, których społeczność ulega powolnej degeneracji? Wyjaśniałoby to i nowoczesną strukturę społeczną, i istnienie reliktów nauki, i obecność w fabule wymarłej rasy potężnych Shergardów, po których pozostały tylko ruiny monumentalnych konstrukcji, dowodzących posiadania umiejętności niedostępnych dla współczesnych. A może nad Szererem toczy się wojna kosmicznych potęg, której jego ludzcy mieszkańcy są nieświadomymi jej świadkami i swego rodzaju „stratami ubocznymi”, co by wyjaśniało konflikt Szerni z Alerem. Czy sam Kres nie zostawił tropu prowadzącego w stronę klasycznej science fiction, nazywając i kontynent, i rozciągające się nad nim „coś” nazwami tak podobnymi do nazwy Szernów, ciemiężców ludzi z Trylogii księżycowej Jerzego Żuławskiego (1903–1911)?
A może rozważanie, czy Księga całości jest fantasy, czy może raczej science fiction, nie ma sensu? Może jest równie poznawczo płodne jak rozważanie, ile diabłów zatańczy na ostrzu igły? Może warto przywołać raz jeszcze sentencję o człowieku z młotkiem, dla którego wszystko jest gwoździem? Takim człowiekiem jest przecież i czytelnik, czytający „po konwencji”, i jest nim autor, stawiający sobie za cel napisanie fantasy, SF czy w ogóle czegokolwiek według recepty, pod strychulec.
Młotkiem można dokonać wiele, ale nie zbuduje się nim, mówiąc nieco metaforycznie, domu. Do tego trzeba mieć – i umieć się nimi posługiwać – mnóstwo innych narzędzi, bo i deskę warto przeheblować i postawić ceglany mur. Dobry rzemieślnik, by nie powiedzieć artysta, nie ogranicza swego warsztatu, wręcz przeciwnie: stara się go rozbudować. Wszystko wydaje się wskazywać, że Kres był takim właśnie rzemieślnikiem-artystą, że swój pisarski dom budował z satysfakcją i nadzieją, że czytelnik każdym odczytaniem urządzi go dla siebie… więcej niż tylko młotkiem.
Tak czy inaczej, wymienionych zagadek już nie rozwiążemy. Księga całości po tylu przygodach pozostanie, o ironio, niedokończona. Nie doczytamy jej, nie dowiemy się już niczego nowego.
Witold Chmielecki zmarł 14 października 2022 roku w wieku pięćdziesięciu sześciu lat.