27.04.2023

Nowy Napis Co Tydzień #200 / Antybohater i MacGuffin

Historie alternatywne, będące – używając popkulturowych kategorii opisowych – podgatunkiem gatunku fantastyki naukowej, mają w Polsce kiepską prasę. Co powinno dziwić, bo pisali je przecież uznani mistrzowie science fiction, zarówno anglojęzycznej (choćby Philip K. Dick, autor klasyka Człowiek z Wysokiego Zamku [1962]), jak i polskiej, by wymienić tylko Jacka Dukaja z jego Xavrasem Wyżrynem i innymi fikcjami narodowymi (2004). Dla pisarzy kraju i języka, także języka historii, z upodobaniem piastującego kult zmarnowanych okazji i przegranych bitew, co najmniej kuszące jest wpisywanie w historię rzeczywistą fantastycznych czynników zmieniających klęski w zwycięstwa. Z oskarżeniem o uleganiu tej pokusie spotkała się nawet znakomita Burza Macieja Parowskiego, w której zmiana pogody we wrześniu 1939 roku czyni możliwym odparcie niemieckiej agresji, przez co nie dochodzi do hekatomby drugiej wojny światowej. Jak najdalszy od hurrapatriotycznej tromtadracji, ten portret pokolenia nierzuconego na szaniec także oskarżony bywał o „leczenie kompleksów”.

Niechętny czytelnik może owe kompleksy widzieć tam, gdzie ich nie ma, ale nawet przy największej dozie złej woli nie oskarży o nie Powrotów Adama Pietrasiewicza i Wojciecha Bogaczyka, wznowionych w tym roku – po pierwszym wydaniu Narodowego Centrum Kultury z 2013 roku w serii „Zwrotnice Czasu” – przez nowe branżowe wydawnictwo fantastyki „OdeSFa”. Jest to niemożliwe, bowiem Powroty tam, gdzie portretują współczesną Polskę, pokazują ją po zwycięstwie. To Polska, w jakiej żyjemy dzisiaj, niepotrzebująca cudownej ingerencji w jej burzliwe dzieje. Bohater, gdy go poznajemy na pierwszych stronach, ma z rąk prezydenta odebrać order za działalność opozycyjną, a na razie idzie sobie spacerkiem przez warszawski Nowy Świat, uroczą ulicę książkowych antykwariatów i małych sklepików z egzotycznymi, dekoracyjnymi bibelotami oraz curiosami.

Jest wśród nich także sklepik półkrwi Kurda, po ojcu Polaku, któremu nasz bohater wyświadczył drobną, ale dla uchodźcy ważną przysługę. Honor każe wyznawcy islamu zapłacić darem za dar. Piotr Zarzeczański otrzymuje małą oliwną lampkę, która za potarciem, jak w baśni, cofa właściciela w czasie o sześćdziesiąt–siedemdziesiąt lat, nie więcej.

Nazywa ją „wracaczem”.

*

Powroty mają wyraźną strukturę trójdzielną. Jej podstawą jest opowieść znalazcy „lampki czasu”, antykwariusza Asmana. Doskonale napisana, pełna intrygujących, kulturowych smaczków, mówi o tym, jak Asman usiłował „wracaczem” przywrócić życie swojemu ojcu, a kończy się słowami będącymi dla uważnego czytelnika zarazem ostrzeżeniem i wskazówką: „…koniowi udało się uniknąć przysypania, choć i tak zdechł od odniesionych ran”.

Swą opowieścią Asman przedstawia MacGuffina. Nazwa ta, zapożyczona z terminologii filmowej, oznacza coś – przedmiot, miejsce, cel – co samo w sobie nie ma znaczenia, lecz motywuje bohaterów, napędza akcję, jest fabularnym kluczem, czy raczej wytrychem. MacGuffinem jest klejnot z Titanica Camerona (1998) i metalowa teczka z Ronina Frankenhaimera (także 1998); za „wysokokulturowego MacGuffina” uważa się nawet literackiego Świętego Graala, a jest nim on z pewnością w słynnej komedii Gilliama i Jonesa (Monty Python i Święty Graal, 1975).

„Wracacz” jest MacGuffinem klasycznym – przyczyną sprawczą i narzędziem – nic więcej nie musimy o nim wiedzieć. Chwała za ekonomię środków pisarzom, którzy wiedzą, kiedy przestać, umieją udzielać tylko istotnych informacji, nie nudzą nieważnymi szczegółami. Pochwała za wstrzemięźliwość należy się zwłaszcza twórcom fantastyki naukowej, rozmiłowanej w opisywaniu nużących technicznych gadżetów.

MacGuffin trafia w ręce Piotra Zarzeczańskiego, którego działania stanowią drugą warstwę fabularną powieści Pietrasiewicza i Bogaczyka. Zarzeczański to antybohater w podstawowym znaczeniu tego terminu, czyli ktoś, kto nie ma najmniejszych kwalifikacji na bohatera, nie ma też najmniejszej ochoty nim zostać. Jest względnie zamożny, ale bez przesady, trochę samotny, ale z wyboru, niewątpliwie odważny, czego dowodem jego znaczący udział w opozycji „za komuny” – ale też bez przesady, raczej niż czynnie walczyć, dźwigając plecaki bezdebitów i wojować na ulicach, wykorzystywał wiedzę praktyczną, udzielając pokrzywdzonym przez władze porad prawnych.

Zarzeczański jest przede wszystkim człowiekiem po staroświecku dobrym, jak to się kiedyś mówiło: „dobrym z kościami”. Co ktoś taki czyni, mając w ręku potężne narzędzie do dokonywania dziejowych zmian, ale nieodczuwający potrzeby zmieniania czegokolwiek? Taki człowiek czyni – a przynajmniej usiłuje czynić – dobro na swoją miarę, drobne i bliskie na sięgnięcie ręką. Takie jak uratowanie życia kilkuset powstańcom warszawskim i cywilom zamordowanym podstępnie trzynastego sierpnia 1944 roku, na których śmierć zwróciła jego uwagę przypadkowa rozmowa z nieznajomą dziewczyną:

Właściwie nikt nie ustalił liczby zabitych. […] Na podstawie szacunków obliczono, że zginęło od trzystu pięćdziesięciu do pięciuset osób. I takie liczby umieszczono na tablicy pamiątkowej na kamieniu ustawionym na rogu Alej Jerozolimskich i Nowego Światu w miejscu, gdzie stała barykada ze szpul z kablem otoczonym ołowiem.

Piotr spojrzał na trzymaną w ręku lampę. Dalej wszystko potoczyło się jakby bez jego udziałuWszystkie cytaty za: A. Pietrasiewicz, W. Bogaczyk, Powroty, Brzeg 2023 [e-book].[1].

To bardzo szlachetne, prawda? Dzięki Zarzeczańskiemu dowódca 3 plutonu 7 kompanii batalionu „Kiliński” pułkownik Antoni Bieniaszewski „Antek” dożywa swych dni w spokoju, otoczony powszechnym szacunkiem, odznaczony między innymi Virtuti Militari i Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski, a wesoła łączniczka Alina, Alina Janowska, spełnia swe marzenia i zostaje aktorką. Świat niewiele się zmienia, ale… w tym odrobinkę innym świecie niemiecki czołg-pułapka i tak zabija kilkuset powstańców i cywilów, tyle że nieco dalej, na Starym Mieście. Historia nie znosi nierównowagi, gdzie jest akcja, tam i reakcja, zaś Piotr – już nie znany opozycjonista, lecz zwykły anonimowy człowiek ginący w tłumie, co mu skądinąd nie przeszkadza – płaci za odruch serca dotkliwą osobistą stratą. Nie mogąc jej zapobiec przez „odczynienie” tego, co uczynił, postanawia dostarczyć darzonemu w rodzinie wielkim poważaniem Naczelnemu Wodzowi marszałkowi Rydzowi-Śmigłemu informację o tajnym protokole dołączonym do paktu Ribbentrop-Mołotow. Mądrzy ludzie będą wiedzieli, co z nim zrobić, nie będzie wojny, nie będzie powstania…

O tym, co mądrzy ludzie zrobili z tą wiedzą, dowiadujemy się w trzeciej, najważniejszej i najbardziej pasjonującej warstwie fabularnej Powrotów, mającej strukturę epistolarną. Wspomnienia starca, syna warszawskiego ciecia, żołnierza-ofermy, lecz jednocześnie naocznego świadka wydarzeń, spinają w całość i nadają ludzki wymiar tej wiedzy, którą Piotr zdobył podczas jednej doby w przeszłości z artykułów prasowych. Z nich i z nagrań starych płyt z audycjami radiowymi on sam, a z nim i czytelnik, dowiadują się, co Zarzeczański uczynił.

Dowiadują się o wielkim tryumfie polskiego oręża: o Rydzu-Śmigłym przyjmującym defiladę zwycięstwa na Placu Czerwonym w Moskwie.

*

Co jest największą zaletą Powrotów? Oglądanie wielkiej historii z żabiej perspektywy, dzięki czemu znaczenia nabierają urocze drobiazgi: stroje mężczyzn, fryzury kobiet, wystawy sklepów, cena szarlotki w kawiarni. Pokazanie nie deklaratywne, lecz przez przeżycia „zwykłego, szarego człowieka”, jak niewiele może on dokonać, nawet dysponując „magią” w postaci magicznej lampy, a to, czego dokonuje, nieuchronnie na złe się obraca. A może jest tą zaletą wszechobecne, dyskretne poczucie humoru autorów, które czytelnikowi pomaga przewracać stronę za stroną bez wpędzania go w depresję wywołaną rosnącym poczuciem ludzkiej bezradności wobec destrukcyjnej mocy bezlitosnego czasu? Poczucie humoru pozwalające autorom rozmieścić w powieści przeróżne Easter EggsDosłownie: jajko wielkanocne, w wolnym tłumaczeniu: „jajko z niespodzianką” – termin zaczerpnięty z gier komputerowych. Oznacza ukryte w świecie gry treści niezwiązane z akcją, lecz skłaniające do głębszego zanurzenia się – imersji – w wykreowany w grze świat celem ich odkrycia.[2] – pyszne smaczki dla wielbicieli historii?

Wszystko to są zalety, owszem, ale żadna nie jest największą. Największą zaletą Powrotów jest takie spojrzenie na wielką historię, na wspomnianą defiladę na Placu Czerwonym, które uświadamia coś, co powinno być oczywiste natychmiast i dla każdego, a przychodzi jak niespodzianka. Mamy oto wielki tryumf, mamy – po wiekach! – powtórkę chlubnego Kłuszyna, zdobycia Moskwy, polskiego cara na rosyjskim tronie. Mamy Tryumf przez największe „T”! Nikomu się nie udało, sam Napoleon uciekł jak niepyszny, gubiąc połowę armii, a tu proszę, albośmy to jacy tacy?

Co raz się udało, udało się po raz drugi.

Czyżby?

Na taki tandetny tryumfalizm dał się autorom nabrać twórca okładki, jaskrawej do bólu, i grafik od ilustracji na frontispisie. OdeSFa zaopatrzyła Powroty w „aparat krytyczny”. Autor wstępu Sławomir Jastrzębowski oraz Redaktor Naczelny Wydawnictwa „OdeSFa” Jacek „Franco” Horęzga [pisownia oryginalna], który uznał za stosowne dołączyć do powieści swoje, powiedzmy, przemyślenia, także nabrali się na ten „tryumf oręża polskiego” (pozostałe teksty, Macieja Parowskiego i Piotra Goćka, nie mają z powieścią nic wspólnego). Żaden z nich nie zwrócił uwagi na to, w jakich okolicznościach i w jakiej Polsce Piotr Zarzeczański dowiaduje się o tym „tryumfie” – a jest to Polska pod rządami tak dalece totalitarnymi, że przy nich życie „za komuny” było niczym niekończące się wakacje w luksusowym hotelu na tropikalnej wyspie, nad którą słońce nigdy nie zachodzi, a deszczyk pada na życzenie.

Ponosiliśmy porażkę za porażką, by w świecie, w którym Piotr Zarzeczański – antybohater, nikt, a przez to każdy z nas – mógł iść tylko nieco wyidealizowanym Nowym Światem (ach, gdzież te antykwariaty!) w Warszawie prawie takiej, jak dzisiejsza, „nasza”.

Odnieśliśmy wielkie zwycięstwo, by Piotr Zarzeczański, jego sprawca, znalazł się w Polsce będącej…

Jak dobrze z tej żabiej perspektywy widać żałosny koniec wojny polsko-rosyjskiej. W tej awanturze odnieśliśmy tak naprawdę tylko jeden sukces: dostarczyliśmy Rosjanom poręczną okazję do świętowania Dnia Jedności Narodowej. Z tej perspektywy jakże wyraźnie widać żałosny fałsz czegoś, co chciałoby być wielkim mitem narodowym. Największą zaletą Powrotów wydaje się więc być ta, że są one w gruncie rzeczy historią antyalternatywną, a to, co czytelnikiem wstrząsa podczas lektury – wspomniana już bezradność wobec mijającego czasu i nieodwołalność dokonanych wyborów – jest w gruncie rzeczy błogosławieństwem.

I ostatnia uwaga: wielka szkoda, że nowy wydawca Powrotów nie zdołał pomieścić między okładkami fragmentu ich niedokończonej, o ile wiem, kontynuacji – Ryngrafu. Bo Ryngraf od Powrotów z ich niespieszną akcją i historyczną erudycją różni to, że zaczyna się niczym trzęsienie ziemi, a potem napięcie wzrasta.

Jak pięknie byłoby, gdyby czytelnicy wymusili na autorze jego dokończenie.

Adam Pietrasiewicz, Wojciech Bogaczyk, Powroty, OdeSFa, Brzeg 2023.

okładka

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Krzysztof Sokołowski, Antybohater i MacGuffin, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 200

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...