08.06.2023

Nowy Napis Co Tydzień #206 / Otręby

 

1.

Ku górze, prosto do ust, które szepczą: na kiedy?
Sięgam po książkę, co z tego, że wydawała się inna.
Raz słońce, a raz cień. Nie pomyślał, że tak
wyglądała ich rozmowa, ale dokładnie to poczuł.

 

Spojrzenie ugrzęzło pod warstwą śniegu, o tam.
Jak stoisz z czasem? Czy to czas stoi z tobą?
W pudełku po kawie, pod skórą jabłek, to nic,
że wypadają kolejno z chlebaka. Naftowa lampa.

 

Stali bez ruchu. Stali, aż cień zaszedł im drogę.
Kim był ten, kto zapuścił się równie daleko?
A ty, w trampkach z dziurą w podeszwie,
dokąd to? W radio: albo ktoś z nas, albo ktoś od nich.

 

Twardy dysk, twarde zasady, twarda skóra.
Milczeli. Za chwilę milczała sala. Zamilkł silnik.
Cienie na drzwiach niczego nie tłumaczą.
Niczego? Co z tego wynika, to inna historia.

 

2.

Stan skupienia nad książką zabiera resztę z życia.
Neon nad budą: dwadzieścia cztery na dobę.
Miał chęć nagrać bajzel, po latach pokazać go dziecku.
Wyciągnę z lodówki czosnek, rozsypię bazylię.

 

Usiadł w fotelu. Na chwilę. Potem na godzinę.
Jeden, za to na okładce. To się zdarza najlepszym.
Boisz się sąsiadów, chyba nie tych z czwartego?
Stojąc bez słowa, nim obejrzał się na gablotę,

 

niby źródło informacji, w istocie mozaikę treści
bez znaczenia, mężczyzna wyrwał się z zamyślenia.
Winogrona. Rekord skoczni, rekord zgonów.
Niezapowiedziany wchodzi do środka, w książki.

 

Czas to pieniądz, lecz pieniądz to mniej niż czas.
Miejsc siedzących: brak. Usta zmieniają kolor.
Brak mebli odsłonił ścianę bez tynku i szpachli.
To zdarza się zawsze, przez telefon lub w nocy.

 

3.

Wielka płyta, małe okna. Wybij to sobie z głowy.
Nim przejdą tędy mżawka i odwilż, skaczą przez płot,
do celu. Dlaczego tak? Albo dlaczego nie?
Bez koloru, gęsta, nawilżona chłodem: pęka.

 

Umiera to, co wiemy o świecie czy sam świat?
Miejsc stojących: tyle, by zgiąć się opartym o drzwi.
Tam, za kamieniem porośniętym dziką trawą: szuter.
Po nocy złożył je w kawałkach w kącie kuchni,

 

pełne drzazg i wystających gwoździ. Spod kafli
wysuwały się papierosy, zapewne gaszone o ścianę.
Nocna zmiana. Bies. Szuflada. Parę kroków
w głąb osiedla: autobus pełen ludzi, złych myśli.

 

Świt schodzi z oczu. Siedząc tyłem do wiaduktu.
Młodszy: to nasza wspólność. Starszy: czyli naszość.
Chropowata powierzchnia: prostokąt w ścianie,
na nim trwa ten festyn. Słońce, a zaraz cień.

 

4.

Plamy? Ustąpią, nie od razu, od wody z chemią.
Wpełzło tędy coś, czego nie widać, choć ma to imię.
Dając odpór ludziom próbującym złapać uchwyt
nad głową. Wiatr przyniósł chorobę znad morza.

 

Biała płyta, wzdłuż której widać czas, pęknięcia.
Mdłe powietrze z trudem rozchodzi się po płucach.
To, z czym przyszedł, nie ma żadnego znaczenia.
Ściągnął usta. Rzężenie. Wiatr zapukał w szybę.

 

Ktoś, o kim wiesz tyle, że nosi się z kufajką.
Jazgot, harmider. Martwisz się? A, myślisz.
Skrzywił się, zupełnie jakby sprawa była oczywista.
Cisza pokaże lub da cokolwiek za darmo?

 

Nieruchomo wpatrując się w poręcz przed portiernią.
Zawadiacka radość, sarkazm, a może kpina?
Sięgnął po szklankę i dolał do niej wody z karafki.
Od gestu do gestu, od słowa do słowa: dźwięk.

Wiersz pochodzi z Kwartalnika Kulturalnego „Nowy Napis. Liryka, Epika, Dramat” nr 16 (2022). 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Adrian Sinkowski, Otręby, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 206

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...